Wszyscy mamy źle w głowach, iż głosujemy

stacja7.pl 1 tydzień temu

Na drugą turę wyborów prezydenckich w Krakowie wybrałem się z córką. Ponieważ po raz pierwszy odwiedziła szkołę, spędziliśmy na korytarzach i salach obok urn wyborczych dobre kilkanaście minut, oglądając gazetki ścienne oraz wszystkie kolorowe rzeczy, które interesują dwulatki. W tym czasie do komisji zamieszkałego przez ponad kilkanaście tysięcy mieszkańców osiedla, przyszły może cztery osoby. Para emerytek, które spotkały się przy tej okazji pod urną, z goryczą w głosie wymieniły się uwagami w stylu: „No co mam pani powiedzieć, nie ma na kogo głosować“. Ale one chociaż przyszły. Ponad połowa mieszkańców niespełna milionowego miasta, miała albo lepsze rzeczy do roboty, albo faktycznie nie chciała uczestniczyć w „święcie demokracji“. A co, jeżeli to oni byli mądrzejsi i lepiej na tym wyszli?

ZOBACZ>>> Sprawa bp. Mendyka. Nikt nie mówi o zwycięstwie sprawiedliwości

Im dłużej głosuję, tym częściej mam wrażenie, iż te dni nie mają w sobie nic ze święta. To jedno z największych kłamstw, którym karmi się nas w przestrzeni polityczno-medialnej od 1989 roku. I do tego tego stopnia bezrefleksyjnie, iż z rekordowej frekwencji podczas wyborów parlamentarnych 15 października pewna dziennikarka chciała zrobić drugi dzień niepodległości, a pewna posłanka nowe – nomen omen – święto narodowe. Fakt, iż tego dnia wygrała koalicja, której jest częścią, na pewno nie wpłynął na jej motywacje.

Dlaczego jednak napisałem o kłamstwie? Bo wysoka partycypacja w wyborach – gdy kampania nie była równa ani uczciwa, a głosy oddawane są często bezrefleksyjnie albo w imię mniejszego zła – nie stanowi żadnej wartości. A tak było w Krakowie, w którym media nie pełniły roli bezpiecznika demokracji ani bezstronnego obserwatora, kandydaci nie dysponowali proporcjonalnym potencjałem finansowym oraz zapleczem partyjnym, a czarny PR liczonych w milionach złotych, płynął głównie z Warszawy. Być może ten ostatni fakt, który przynajmniej po części udało się zdemaskować, unaocznił wielu mieszkańcom, iż pomimo bycia drugim co do wielkości miastem w Polsce, Kraków przez cały czas stanowi peryferię względem stolicy. Taką, którą można rozgrywać jak lenno, które przypadnie wyznaczonemu pół roku przed głosowaniem losowemu posłowi z regionu.

CZYTAJ>>> Francja pokazuje drogę polskiemu Kościołowi

Głosując nie miałem poczucia, iż tworzę lepsze miasto, lepszą Polskę, lepszą i uczciwszą Małopolskę. Wybierałem między 40-kilkuletnim milionerem z doktoratem, który kiedyś był szefem lokalnej Platformy, a 40-kilkuletnim milionerem z doktoratem, który jest obecnym szefem lokalnej Platformy. W obydwu przypadkach więcej niż o ich planach na rozwój Krakowa, wiedziałem o tym, co sądzą o swoim oponencie. Albo o poprzednim prezydencie. Albo o PiS-ie. Słynne „dziury w ulicy“ i „sprawy bliskie ludziom“, które powinny być solą polityki samorządowej, były tłem do rozgrywki między partyjnym nominatem a człowiekiem, który od dekady stara się być prezydentem, a budował się głównie na negowaniu tego, co było przed nim. Z natury wolę ludzi przekornych, ale w dużej mierze wybór, którego trzeba było dokonać, stanowił iluzję sprawczości. Skrzętnie podsycaną przez polityków, którym nie zależy na tym, aby było nas wielu, tylko na tym, aby do głosowania poszli ci, którzy powinni. Bo przecież gdy niedoszły prezydent wezwał zamieszkałych na stałe ale niezameldowanych w Krakowie do legalnego dopisania się do spisu wyborców, sztab przyszłego prezydenta odparł, iż „nie można być Krakusem na chwilę“. I tak to się kręci. Złudzeń już nie mam, ale przynajmniej nie róbmy z cyrku sacrum.

OPINIE STACJI7 to wartościowe komentarze do aktualnych wydarzeń, przygotowane przez grono doświadczonych publicystów.
W stałym dwutygodniowym rytmie piszą dla nas:

w poniedziałki – Tomasz Krzyżak,
we wtorki – Agata Puścikowska,
w środy – Marcin Makowski,
w czwartki – Konstanty Pilawa,
w piątki – Aneta Liberacka.

Źródło

atom
Idź do oryginalnego materiału