„Kiedy przyjrzymy się temu, co
Wojownicy Maryi robią i czym żyją, to dostrzeżemy, iż ewidentnie są
iskrą, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Chrystusa. Mam
świadomość słów, które teraz wypowiadam. Dwa lata przebywania wśród
nich, wspólnego uczestnictwa we Mszach świętych i wspólnej modlitwy
różańcowej, utwierdziły mnie
w tym przekonaniu” – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl Joanna
Bątkiewicz-Brożek.
Joanna
Bątkiewicz-Brożek jest publicystką, autorką książek, filologiem i
teologiem. Jest biografem Sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo. Niedawno,
nakładem Wydawnictwa Esprit, ukazała się jej nowa książka: „Wojownicy Maryi. Rycerze Apokalipsy. Historia i tajemnica”.
Fronda.pl:
Działające w Kościele wspólnoty formacyjne przyciągają, co do zasady,
uwagę katolików, którzy pragną bardziej zaangażować się w życie
religijne. Z Wojownikami Maryi jest inaczej. To wspólnota elektryzująca w
Polsce zarówno osoby żyjące blisko Kościoła, jak i osoby wobec Kościoła
wrogie. Poświęciła Pani dwa lata, aby poznać ten ruch od środka. Skąd w
Pani życiu pojawiło się tak silne zainteresowanie Wojownikami Maryi?
Joanna Bątkiewicz-Brożek:
W czasie pandemii zatrzymał mnie taki obraz – była to fotografia z lotu
ptaka – mężczyźni w czarnych bluzach z emblematem Matki Bożej na
klatach i różańcami w dłoniach, którzy stali w przepisowych
odległościach na ulicach jednego z polskich miast. Zajęli cały rynek i
okoliczne zaułki. Kilkunastu z nich trzymało na barkach gigantyczną
pasyję z ubiczowanym ciałem Chrystusa. Pomyślałam wtedy: kim oni są? Dla
mnie była to najwłaściwsza odpowiedź na pandemię. Nie udzieliliśmy jej.
A oni mieli tę odwagę, aby wyjść i się modlić.
Później,
w czasie pobytu w Medziugorie, przypadkowo spotkałam ks. Dominika.
Chmury burzowe już nad nim wisiały. To było bardzo dobre spotkanie i
rozmowa. Potem wyszła iskra ze strony wydawnictwa: zrób z nim rozmowę
rzekę! Ale on nie chciał, wolał zejść z pierwszego planu. Więc zapadła
decyzja: jadę na spotkania do domów Wojowników. W tle cały czas trwał
atak na wspólnotę i na samego ks. Chmielewskiego. Paliło mnie to.
Zwłaszcza, iż wychodziło z wnętrza Kościoła. Wszyscy rzucali oszczepami,
ale nikt nigdy nie skontaktował się ani z samym ks. Dominikiem, ani nie
rozmawiał z Wojownikami, nie był na ich spotkaniach czy rekolekcjach. A
kamienie leciały. Na Facebooku wyzywano ich od sekt, religijnych
ekstremistów. Wówczas w sercu zaczęło rosnąć pragnienie, by ta książka
była odpowiedzią na te ataki. Ale nie w formie polemiki z atakującymi, a
pokazaniem światu z bliska Wojowników Maryi, tego kim są i jak potężne
owoce przynosi dzisiaj ich wspólnota. To jest absolutnie fenomen na
skalę świata!
Sama,
czego się wcześniej nie spodziewałam, przez dwa lata niełatwej pracy
przeżyłam czas swoich rekolekcji. W ciągu ponad 20-letniej pracy
dziennikarskiej nigdzie nie czułam się tak przyjęta, z takim sercem i
szczerością. Zobaczyłam mężczyzn zakorzenionych w Sercu Niepokalanej i
przywiązanych do Jezusa sakramentalnego. Patrzyłam na odważnych,
postawnych, z krwi i kości mężczyzn, którzy przywracają dziś prawdziwe
oblicze męskości. Myślę, iż to właśnie jest jeden z powodów ataków na tę
wspólnotę.
Te
ataki ze strony teologów, czy podnoszone przez nich wątpliwości,
doprowadziły do tego, iż Komisja Nauki Wiary KEP wydała specjalne
oświadczenie na temat Wojowników Maryi i nauczania ks. Dominika
Chmielewskiego. Jak sama wspólnota zareagowała na te perturbacje? Wśród
Wojowników zaczęły pojawiać się jakieś wątpliwości, zniechęcenie?
Zupełnie
nie. Co do oświadczenia Komisji KEP – przyjęto je naprawdę z
wdzięcznością. Dla Wojów to bardzo ważne by żyć i poruszać się w
jedności z Kościołem. To dało im pokój. Sam ks. Dominik wszelkie uwagi i
wskazówki komisji przyjął i zastosował. O tym w książce dokładniej
opowiada zresztą ks. bp Włodarczyk. Byłam ponadto zaszokowana postawą
Wojowników, którzy mówili odnosząc się do ataków: „te ciosy nam się po
prostu należą, bo one z nas uformują człowieka, który autentycznie
kocha”. Ks. Dolindo, którego tak kocham, nazywał atakujących go
przeciwników swoimi największymi przyjaciółmi, przekonując, iż to dzięki
nim uczy się kochać. Taką postawę widziałam w Wojownikach Maryi. Wielu
mężczyzn mówiło oczywiście, iż tak po ludzku to się w człowieku
„gotowało”. Ale oni mają swoją Mistrzynię - Matka Boża naprawdę tak
kształtuje ich serca i ich życia, aby odpowiadać na atak nie tak, jak
robi to świat, ale z miłością i w uniżeniu, i pokorze. W stylu
Chrystusa. Z wielkim pokojem i modlitwą na ustach.
Kiedy
pojawiły się pierwsze reklamy mojej książki, na prywatnych forach na
Facebooku wylał się potężny hejt. Dla mnie to był szok, iż można wylać
tyle szlamu na coś, czego się jeszcze nie przeczytało – książka była
dopiero w druku. Na swój temat też się naczytałam, od osób, które nigdy
mnie nie widziały, ale uplasowały w psychiatryku. To coś pokazuje… Jedna
z żon Wojowników napisała mi wtedy: „Asia, nie czytaj tego i nie
przejmuj się. My jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. To daje nam siłę”.
Bo im więcej są atakowani, tym częściej idą przed Najświętszy Sakrament
i tam uzyskują pokój.
Jednym
z elementów tych oskarżeń są twierdzenia, iż Wojownikom Maryi wcale nie
chodzi o miłość i pokój, ale wręcz o jakąś przemoc. Wielu komentatorów
wkłada tę wspólnotę do szuflady z napisem „religijni ekstremiści” czy
„katotalibowie”. Pojawiają się oskarżenia o budowanie czegoś w rodzaju
„katolickiej bojówki”. Takie skojarzenia może budzić militarna otoczka
stworzona wokół tego ruchu. To przecież mający walczyć wojownicy, którzy
wchodzą do kościoła z mieczami. choćby ich różańce rzeczywiście, a nie
tylko metaforycznie można nazwać bronią, bo są robione z linki
spadochronowej i metalowych paciorków. Czemu ma służyć ta militarna
oprawa?
A
proszę mi powiedzieć, czemu ma służyć miecz u św. Pawła? A do czego
potrzebny jest św. Michałowi Archaniołowi? Miecz jest atrybutem wielu
świętych. Również św. Łucji z Syrakuz czy mojej patronki, św. Joanny
d’Arc. To symbol Słowa Bożego i walki duchowej. Dawniej miał zresztą
przypominać rycerzom krzyż. „Aniołowie Pana walczą ognistymi mieczami”.
Różaniec z kolei zrobiony z linki spadochronowej i ciężkich kul wskazuje
na siłę i moc tej modlitwy. Wielu świętych i mistyków powtarzało, iż
Różaniec to broń przeciwko Szatanowi. Św. Ojciec Pio mówił, iż jedno Zdrowaś Maryjo jest jak „kula w łeb Szatana”. To naprawdę ma symbolikę duchową.
Każdy
z Wojów ma miecz, ale nie wychodzą z nim na ulice. Ten miecz jest użyty
w czasie przysięgi, tzw. Przyrzeczenia Miecza – tam jest m.in.
deklaracja pełnego posłuszeństwa Kościołowi, a potem znajduje miejsce
pod krzyżem w domu, obok figury lub wizerunku Matki Bożej. Poświęcony
miecz Woje traktują jak sakramentalium. Grzesiek Skorupski, jeden z
Wojowników, opowiadał mi, iż w trudnych momentach życiowych woła rodzinę
na modlitwę, chwyta za ten miecz i to go mobilizuje do zmagania się z
własną słabością, grzechem i do powstawania z upadków. Ks. Dominik
nauczył Wojów, iż nieważne, ile razy upadniesz, a ważne, ile razy
wstaniesz!
Myślę,
iż ta tzw. otoczka militarna, o której Pan wspomniał, jest dziś nam
wszystkim jednak bardzo potrzebna. Mnie osobiście to mobilizuje.
Pamiętajmy, iż „Pan jest wojownikiem” – to Księga Wyjścia. Świat jest
dziś w ciężkim stanie duchowym, wiele osób poddaje się i po prostu nie
staje do walki czy to o swoje małżeństwo, czy o wytrwanie w kapłaństwie,
czy po prostu do walki ze słabościami. Wolimy, żeby było nam
przyjemnie, łatwo i świat wmawia nam, iż mamy się koncentrować na
własnych potrzebach i komforcie. A w chrześcijaństwie Chrystus ustanowił
zupełnie inną zasadę: jedyną drogą do nieba jest krzyż. A świat spod
niego ucieka. Obraz Wojowników Maryi porusza i wybudza z uśpienia:
człowieku „weź krzyż i idź za Mną”, zawalcz o swoje szczęście wieczne,
bo jak mawiał ks. Ruotolo, „życie wieczne to nie żart”.
Dla
mnie ta wspólnota jest widzialnym znakiem niewidzialnej łaski. Mocnym
przypomnieniem Fatimy, którą świat tak zlekceważył. A Matka Boża woła z
Fatimy: módlcie się różańcem, dlatego iż to może ocalić świat. Mogliśmy
ocalić życia milionów ludzi, unikając wybuchu II wojny światowej, gdyby
Namiestnik Chrystusa wykonał dokładnie żądanie przekazane mu przez s.
Łucję z Nieba. Żądanie! Jezus zresztą mówi do Łucji: nie chcą słuchać
żądań przekazanych przez Moją Matkę. Proszę spojrzeć - Portugalia, która
zawierzyła się od razu Niepokalanemu Sercu Maryi, jako jedyny kraj
uniknęła wojny. Matka Boża w Medziugorie mówi dziś: przyszłam by
dokończyć to, co zaczęłam w Fatimie. Słowa te padają w ciągu pierwszych
objawień, miesiąc po zamachu na polskiego papieża. I oba te wydarzenia
mają swój łącznik – o czym szerzej w książce. I kiedy patrzę na
Wojowników Maryi, myślę: tak, Królowa Nieba i Ziemi organizuje dziś na
ziemi swoje „wojsko”. Wojsko, które ma być widoczne. Żyjemy jednak w
kulturze obrazu, ona na nas działa. I wierzę, iż Wojownicy oraz tacy jak
oni to armia ludzi, którzy duchowo przygotują świat do tego
przepięknego spotkania, na które wszyscy czekamy z utęsknieniem.
Wojownicy są widzialnym znakiem Niepokalanej i Jej działania. Myślę, iż
Ona jako bardzo inteligentna Żydówka dobrze to przemyślała. Skoro mało
kto słucha orędzi z Fatimy, to może obudzi się na widok takich zastępów
mężczyzn z różańcami w dłoniach i na szyjach. Bo w modlitwie jest jedyna
nasza siła i szansa na ocalenie.
Ks.
Chmielewskiemu zarzucono m.in. zbliżanie się do dualistycznej wizji
świata, w której złe moce niemal dorównują Bogu. Temat walki duchowej,
nie tylko tej oznaczającej zmagania w sferze moralnej, ale również ataki
osobowego zła, jest silnie akcentowany we wspólnocie Wojowników Maryi.
Pani również nie unika tego tematu, opowiadając na przykład o
trudnościach pojawiających się w czasie pracy nad książką i widząc w
nich właśnie element ingerencji osobowego zła. Dlaczego należy mówić o
tej rzeczywistości?
Ks.
Dolindo tłumaczył, iż świat przestał dziś wierzyć w diabła, a bez
przerwy mu służy. Całkowicie wypieramy ze świadomości prawdę o tym, iż
Szatan istnieje, i iż realnie próbuje zniszczyć nasze życie. Weźmy scenę
kuszenia Chrystusa: tam Szatan staje twarzą w twarz z Bogiem - osobowe
zło przed osobowym Bogiem. Nasz problem polega dziś m.in. na tym, iż zło
sprowadziliśmy do idei. Ono podszywa się genialnie pod rozmaite prądy, a
choćby przywdziewa szatę dobra. Pogubiliśmy się do tego stopnia, iż zło
zaczynamy klepać po ramieniu i zamiast napominać naszych braci czy
siostry, którzy błądzą, głośno krzyczymy o tolerancji dla ich grzechu -
od kwestii obrony życia do zmiany płci czy sfery życia seksualnego.
Jezus wobec ludzi nigdy nie użył słowa tolerancja, a słowa miłość. To
coś zupełnie innego.
Ks.
Dominik, ale także i Wojownicy mówią i są silnie przekonani o tym, iż
choć Szatan dziś zerwał się z łańcucha – widzi, iż zbliża się jego
koniec i jak lew ryczący próbuje pożreć kogo się da, wpuszczając bez
hamulców swój jad choćby do wnętrza Kościoła – to jego łeb zmiażdży
ostatecznie stopa Niepokalanej. „Moje Niepokalane Serce zwycięży” – mówi
Maryja w Fatimie.
Ks.
Dominikowi zarzucono też, iż za dużo mówi o demonach i iż straszy
piekłem. Problem polega na tym, iż on jako jeden z nielicznych dziś w
ogóle mówi o piekle. O piekle i o Szatanie mówi też Chrystus w
Ewangelii. I nie chodzi tu o sianie strachu, ale uświadamianie, iż
każdego dnia dokonujemy wyboru w kwestii naszego życia wiecznego. Jezus
mówi Faustynie: „teraz jest czas Miłosierdzia”. A więc nie potem.
Teraz!
Dziś
piekło i diabeł przyjęły formę negatywnego symbolu, od którego wielu
chce się odżegnać. Jak wyjaśnia mi w rozmowie w książce egzorcysta, ks.
Kubeł, chodzi tu o wewnętrzną dyspozycję ducha ludzi, którzy odsuwają od
siebie prawdę budzącą w nich lęk czy niepokój i żyją w tzw. dychotomii.
Z jednej strony pilnują i nie chcą, by „księża straszyli piekłem”,
mówili o nim w kościele, zwłaszcza dzieciom. A komu, tak na marginesie,
Matka Boża pokazała piekło w Fatimie? A z drugiej strony akceptują kult
makabry i nie mają nic przeciw śmierci z kosą i celebracji Halloween.
Czyli z jednej, odpychamy od siebie faktyczną prawdę, a z drugiej strony
staramy się ośmieszyć, ucywilizować i trywializować, a choćby oswoić
śmierć i zło.
Kiedy
ks. Dolindo pisał swoje największe dzieło o Matce Bożej, stanął przed
nim Szatan i powiedział: przyślę ci tylu ludzi, tak ci utrudnię życie,
że nie będziesz miał czasu w pisanie. Co to oznacza? Że złe duchy,
demony prześlizgują się do naszej codzienności, a egzorcyści mówią, iż
one mają często dostęp nie tylko do ludzi, ale i do sprzętów, czy ktoś z
tego zadrwi czy nie. Jak drukowano książki księdza Dolindo, zwykle
zalewało drukarnię. Ktoś powie - przypadek. W czasie prac nad książką o
Wojach, różne rzeczy się działy w moim domu, włącznie z tym, iż omal nie
straciłam życia. Nagromadzenie wypadków było tak gęste, iż naprawdę
trudno uznać to za dzieło przypadku. Moja mama, która raczej sceptycznie
podchodziła do tego typu zdarzeń, kiedy wracała z „dyżuru” przy naszych
dzieciach, żebym ja mogła pojechać na pasowanie Wojów do Rumii, została
napadnięta przez dwie osoby. Nie chcieli od niej ani pieniędzy, ani
telefonu - nic, a jedynie szarpali za zwykły medalik z Matką Bożą. Nie
udało się go zerwać, mamę powalili na ziemię i szyderczo się śmiejąc,
zniknęli. Przypadek? Wytwór fantazji? U Wojów też się różnie dzieje,
zwłaszcza pod koniec formacji – obowiązują ich trzy lata przygotowań do
pasowania. I to są tzw. akcje, żeby zniechęcić, wystraszyć właśnie.
Do
końca życia nie zapomnę pierwszego wyjazdu do Medziugorie, kiedy młoda i
szczupła, normalnie wyglądająca kobieta nagle zaczęła wyć barytonem. W
kilkanaście osób próbowaliśmy ją trzymać, a demony dusiły ją i
wykrzykiwały straszne rzeczy. Wtedy zobaczyłam, jak wielką moc ma
kapłaństwo Chrystusowe, stuła, sutanna – atrybuty, które praktycznie
zniknęły z oczu na naszych ulicach. W tamtym miejscu, tak szczególnie
wybranym dziś przez Boga – w mojej ocenie opisanym w Apokalipsie – widać
i słychać, jak działa zło, iż ma ono realną siłę i jest osobowe.
Paradoksalnie Szatan właśnie w tamtym miejscu potwierdza jak bardzo jest
niczym wobec Boga. Potwierdza realną obecność Boga w Najświętszym
Sakramencie, obecność Matki Bożej i siłę kapłaństwa.
Reasumując
– trzeba mieć świadomość i mówić o istnieniu zła osobowego, ale też, że
jest na nie broń. Jest nią Różaniec, sakramenty, adoracja Najświętszego
Sakramentu, spowiedź i częsta Komunia Święta. I tak żyją Woje. Są
bardzo świadomi istnienia obu światów, w których zło może przybierać
postać fizycznych ataków, ale zawsze zwycięstwo odnosi Bóg, którego oni
noszą autentycznie w sercach.
Mieszkańcy
polskich miast spotykają się z Wojownikami Maryi w czasie publicznych
męskich różańców. Czemu służą te wydarzenia? To jedynie modlitwa, czy
jakaś forma manifestacji, demonstracja siły?
Świadectwo wiary i miłości do Matki Bożej i Jej Syna. W Sztokholmie, na jedno z organizowanych tam cyklicznie wydarzeń gay pride,
przyszli Wojownicy Maryi. Stanęli z różańcami i flagami z wizerunkiem
pięknej młodej Maryi. Podeszli do nich policjanci: „panowie, tu jest
parada miłości” – mówią. „Wiemy! – odpowiedzieli Woje – „dlatego my
przyszliśmy z naszą miłością!”. Wielokrotnie pytałam Wojowników, czy
trudno jest mężczyźnie wyjść na ulicę z krzyżem i różańcem? interesujące były
odpowiedzi. Oni są tak pewni za Kim stoją, iż nikt i nic ich nie
powstrzyma. Do tego dumnie niosą 140-kilogramowy krucyfiks, pasyję z
ubiczowanym Chrystusem. To są odważni mężczyźni. Bardzo ich za to
szanuję.
Proszę
zauważyć, iż w czasie tych procesji wielu przechodniów zatrzymuje się,
klęka i włącza do modlitwy. Ten obraz dotyka ludzkich serc. Ale te
procesje, Męski Różaniec, mają też inny szalenie istotny wydźwięk i cel.
Wróćmy do 1917 roku, do Fatimy. Bez niej nie jest możliwe zrozumienie w
ogóle ruchu Wojowników Maryi. 13 lipca, kiedy Matka Boża pokaże dzieciom
piekło, mówi im, iż tam idą dusze biednych grzeszników i aby ich
ratować „Bóg chce ustanowić na świecie nabożeństwo do Mego Niepokalanego
Serca”. Nabożeństwo to dotyczy pierwszych sobót miesiąca i Bóg chce, by
tym samym także wynagradzać za grzechy popełniane w świecie przeciw
Niepokalanemu Sercu Maryi. Kto o tym dziś świadomie pamięta? Garstka
kobiet w naszych parafiach? Pomijam, iż są i tacy, którzy wiedzą lepiej
niż Bóg i twierdzą, iż idea wynagradzania sama w sobie jest
niepotrzebna. Wojownicy Maryi odpowiadają z powagą na prośbę Boga i
realizują fatimskie orędzia. Nie chodzi tu o jakieś nabożeństwo z lat
szkolnych, czy rodzaj prostej religijności, ale o bardzo poważną rzecz -
realizację recepty na uratowanie milionów ludzi. A receptę tą wystawił
sam Bóg. I ktoś powie w tym kontekście – nie ma obowiązku wiary w
objawienia, choćby uznane przez Kościół. No nie ma – taki zapis jest w
Katechizmie. Jednak Bóg po coś wysyła na świat, tak często w
dzisiejszych czasach, Kobietę, której powierzył urodzenie Swojego Syna. A
przez Nią Jezus nie tylko przyszedł na świat, ale jak pisze św. Ludwik
Grignon de Montfort – także przez Nią powróci.
W
rozmowach z Panią należący do Wojowników Maryi mężczyźni wskazują, jak
ważny jest dla nich założyciel. Jest ich dowódcą, wzorem i
przewodnikiem. Charyzma ks. Dominika może potęgować niebezpieczeństwo
ulegania przez wspólnotę potężnemu zagrożeniu, jakim jest kult osoby jej
założyciela. W marcu ub. roku władze Towarzystwa Salezjańskiego
skierowały go do nowych obowiązków, powierzając opiekę nad Wojownikami
Maryi ks. Piotrowi Pączkowskiemu. Było to, w Pani ocenie, doświadczenie
oczyszczające dla tego ruchu, czy większy był bunt i sprzeciw?
Po
pierwsze, nikt w książce nie mówi, iż ks. Dominik jest dowódcą, a
padają słowa, iż mężczyźni lubią mieć przywódcę, kogoś z charakterem,
kto ich poprowadzi i zmobilizuje. W historiach Wojów ks. Dominik był
ważnym narzędziem, które doprowadziło wielu do Boga. Nie tylko zresztą
Wojowników, ale tysiące innych osób – w książce są na to dowody. Mnie
samą Bóg dotknął przez kilka jego konferencji.
Spotykając
się z salezjaninem, wielokrotnie byłam też świadkiem tego, jak
obłapywali go ludzie, dotykali. On się opędzał. Bywało, iż ostro. Stąd
też decyzja inspektora salezjańskiego była dla niego dobra. Ks. Dominik
nigdy nie był traktowany jak guru w samym ruchu. On był tylko
narzędziem, które się otworzyło. Łaska zawsze buduje na naturze. Ks.
Chmielewski ma naturę wojownika. To bierze się z jego historii,
trenowanych przez niego sztuk walki itd. Ks. Dominik ma też świadomość
swoich słabości i grzechów. Zawsze podkreśla Wojom: nie patrzcie na
mnie, a na Chrystusa, który jest jedynym naszym wzorem. Sam powiedział
mi, iż o ile Matka Boża powie „koniec Dominik”, to będzie to koniec.
Wojownicy przyjmują z dużą pokorą każdą decyzję biskupów, bo bardzo
ważne jest dla nich posłuszeństwo Kościołowi. Tak zostali nauczeni, nie
tylko przez ks. Dominika, ale przez prawie stu kapłanów, którzy zasilają
szeregi tego ruchu. On sam podkreśla: Wojownicy Maryi to jest dzieło
Matki Bożej, nie moje. A Wojownicy Maryi sami mówią, iż w ich wspólnocie
nie działa zasada „uderzą w pasterza, a rozproszą się owce”, bo ich
Pasterzem jest Jezus Chrystus, a nie ks. Dominik. A jeżeli choćby przy
jakichś wstrząsach z ruchu odpadnie kilka osób, to znaczy – jak mówiła
Magda Świrska, żona Woja – iż nie zrozumieli wiele.
Odnosi
Pani do Wojowników Maryi radę Gamaliela, który przestrzegł Sanhedryn
przed walką z Bogiem. Dzięki tej książce, w której zebrała Pani
świadectwa Wojowników Maryi i pokazała, w jaki sposób ta wspólnota
zmienia ich życie, możemy zastosować radę Jezusa i ocenić ruch po jego
owocach. Jakie, w Pani ocenie, najważniejsze owoce dla Kościoła i życia
uczestniczących w niej mężczyzn rodzi wspólnota założona przez ks.
Dominika Chmielewskiego?
Po
pierwsze, wszyscy Wojownicy Maryi – to jest ich zadanie – modlą się za
Kościół, za Ojca Świętego, za biskupów i kapłanów. Codziennie! Każdy
biskup w naszym Episkopacie jest obstawiony przez przynajmniej 15
chłopaków, którzy każdego dnia odmawiają w jego intencji Różaniec.
Oni
naprawdę żyją tak, jak pierwsi chrześcijanie. Żyją przede wszystkim
Eucharystią. Są bardzo blisko Serca Jezusa przez Matkę Bożą, którą
nazywają Mamą. Codziennie czytają Słowo Boże. W uniżeniu adorują
Najświętszy Sakrament, leżąc krzyżem, dokładnie tak, jak robił to św.
Jan Paweł II i wielu innych świętych Kościoła. Owoce są takie, iż jak
się na nich patrzy, to widać, iż wypełnia się w nich proroctwo św. Jana
Bosko, które pierwotnie odnosiło się do jego najmłodszych wychowanków.
Te osoby po prostu łagodnieją – z dzikich koźlątek stają się
przepięknymi mężczyznami. To przenosi się na ich życie rodzinne, relacje
z małżonką i dziećmi. Wiele żon mi mówiło, iż ich mężowie, zanim
wstąpili do Wojowników – przepraszam za prozaizm – zmywarki ani mopa nie
dotknęli. Nagle zaczęli się otwierać na pomoc żonie, na spędzanie czasu
z dziećmi. To się stało dla nich najważniejsze, a nie praca, kredyt i
gazeta z meczem i piwem. Cyklicznie realizowane są ogólnopolskie spotkania
Wojowników Maryi, w których uczestniczą ich żony, dzieci - całe
rodziny. Aż serce rośnie na widok wypełnionych po brzegi przez nich
kościołów – powoli potrzebują już hal sportowych, żeby się pomieścić. Są
także osobne spotkania tylko ojców i synów. Proszę zobaczyć, jak
przepięknie się to rozlewa. Oni się wspierają, uczą się żyć Ewangelią,
podnoszą jedni drugich i to jest najpiękniejszy owoc. Wiele osób
trafiających do ruchu Wojowników Maryi przeszło fundamentalną zmianę
życia. Bo we wspólnocie są osoby o różnej przeszłości: byli gangsterzy,
narkomani… Chłopaki powychodzili z pornografii, różnych uwikłań,
obojętności i letniości wiary. Wielu z nich kiedyś było wrogami
Kościoła. Dla wielu ksiądz to był pedofil i osoba łasa na kasę – jak
mówią z ujmująca szczerością. A teraz codziennie klękają i modlą się za
kapłanów. Naprawdę kochają Kościół. To są ogromne dobrodziejstwa dla
całej wspólnoty Kościoła.
Ostatnio
nowa fala hejtu wylała się na Wojowników Maryi przy okazji
nawiedzających południe kraju powodzi. „A gdzie są Wojownicy Maryi? Nie
pomagają? Poszli na męski różaniec?” – tego typu złośliwe komentarze
zaczęły pojawiać się w mediach społecznościowych. Tysiące mężczyzn
formujących się we wspólnocie to rzeczywiście ogromny potencjał. Wśród
Wojowników Maryi pojawiają się aspiracje, aby wykorzystać ten potencjał
również poprzez zaangażowanie się w kwestie społeczne?
A
skąd ludzie wiedzą, kto i gdzie się angażuje? Nie zawsze Wojownik,
który zakasuje rękawy i idzie pomagać wylewać wodę, zakłada koszulkę z
emblematem i napisem Wojownik Maryi. W ogóle nie chciałabym tego
komentować, bo to są absolutnie żenujące wpisy. Każdy, kto żyje życiem
sakramentalnym, a więc na co dzień żywi się Bogiem, musi się angażować w
pomoc drugiemu człowiekowi, bo widzi w nim Chrystusa. Inaczej się po
prostu nie da i nie musi robić z takiej pomocy medialnego wydarzenia. A
to, iż oni w czasie powodzi wyszli na ulice z Różańcem, to tylko należy
im za to podziękować!
U
Wojowników bardzo silna jest zresztą idea braterstwa. Mówią: brat za
brata. Nigdzie indziej czegoś takiego nie widziałam. Najpiękniejszym
przykładem jest opisana w książce historia umierania jednego z nich,
Jacka Piętki. Nie raz w domach, w czasie rozmów, dzwoniły telefony w
kieszeniach Wojów. „Trzeba pomóc temu i temu?” - od razu się zrywali.
Oni się podnoszą wzajemnie, wspierają przy upadkach, tzw. dołach.
Wyciągają się z nich. Także z biedy. Kiedy w czasie prac nad książką po
kolei w domu następowała katastrofa za katastrofą: wysiadały nam
sprzęty, pękały rury, dzieci lądowały w szpitalach, mąż się połamał - i
to był, czy ktoś z tego zadrwi czy nie, element walki duchowej, o którym
wspominaliśmy - bez przerwy dzwonili do mnie Wojownicy i ich żony nie
tylko z zapewnieniem o modlitwie, ale z konkretnym pytaniem jak pomóc.
To było poruszające. Ich serca, na wzór Serca Niepokalanej, są wrażliwe
na ludzką niedolę. Sprawdziłam to na własnej skórze!
Niezależnie
od ataków z zewnątrz i prób, na które Wojowników Maryi wystawia sam
Kościół, wspólnota nabiera coraz większej siły, gromadząc kolejnych
mężczyzn chcących żyć jej charyzmatem. W swojej książce odnosi Pani do
Wojowników Maryi cztery proroctwa, w tym słynne słowa skierowane przez
Jezusa do s. Faustyny: „Polskę szczególnie umiłowałem, a o ile
posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej
wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje”.
Rzeczywiście, w powstałej w Lądzie wspólnocie mężczyzn widzi Pani szansę
na ponowne rozpalenie świata duchem Ewangelii?
Tak!
Chcę przy tym mocno podkreślić, iż nie chodzi tylko o nich, żeby nie
ulec pokusie spojrzenia na nich jako na mesjanistyczną jednostkę, to nie
tak. Ale chodzi o ludzi takich jak oni. Nie trzeba należeć do
Wojowników Maryi, ale być osobą żyjącą modlitwą, Ewangelią i
sakramentami. W sercach Wojowników Maryi jest po prostu żywa wiara,
radość i duma z przynależności do Kościoła, czasem poranionego i
grzesznego. Ale „Kościół to Jezus” – mówił ks. Dolindo. Wybuchają różne
skandale, a Woje nie zatrzaskują drzwi Kościoła za sobą, tylko z tym
większą mobilizacją padają na twarz przed Najświętszym Sakramentem,
przepraszają za grzechy swoje i Kościoła. Oni są światłem, które
wskazuje niczym wektor na sens Ewangelii, na Boga, który zawsze
zwycięża. Jestem przekonana, iż tacy ludzie są wypełnieniem tych
Jezusowych słów. Wierzyliśmy, iż rodzajem wypełnienia tego proroctwa,
przekazanego Faustynie Kowalskiej, był pontyfikat Karola Wojtyły.
Zresztą, w czasie konsekracji Sanktuarium Miłosierdzia Bożego Jan Paweł
II przypomniał: „Z Polski wyjdzie iskra!”. Każde proroctwo ma to do
siebie, iż wypełnia się w czasie. Dwa lata przebywania wśród Wojowników
Maryi, wspólnego uczestnictwa we Mszach świętych i wspólnej modlitwy
różańcowej, utwierdziły mnie w przekonaniu, iż oni mogą być tą iskrą.
Mam świadomość słów, które teraz wypowiadam.
W
książce jest mocna historia o odchodzeniu jednego z Wojowników, Jacka
Piętki. Mężczyzna, będący mężem i ojcem, przez trzy tygodnie leżał na
OIOM-ie, a cały ruch go w tym czasie go omadlał. Zamawiano Msze święte,
które – co interesujące – zawsze były w intencji wypełnienia się woli Bożej
wobec Jacka. Na koniec, w czasie Mszy św. pogrzebowej, ks. Dominik
mówił: „kto z nas nie chciałby mieć takiego umierania, gdzie tysiące
osób się za ciebie modli. Jaka łaska! Jaka łaska!”. Myślę, iż jest w tej
historii rodzaj pewnej metafory, iż Wojownicy, przez swoją modlitwę,
przygotowują cały świat do tego naszego, ostatecznego spotkania twarzą w
twarz z Bogiem. Będziemy niesieni na skrzydłach modlitwy Wojowników i
ludzi takich jak oni. Zaskakujące jest to, jak gwałtownie rozrasta się ten
ruch. Od 2016 roku jego szeregi zasiliło już prawie 10 tysięcy mężczyzn.
Ruch rozprzestrzenia się na wiele państw i kontynentów. Bóg ich zbiera i
ma w tym swój plan!
Rozpoczynając
październik, nie sposób nie wrócić jeszcze do modlitwy różańcowej. To
jeden z kluczowych elementów duchowości Wojowników Maryi. Dlaczego
Różaniec jest, albo powinien być, tak istotny dla katolików?
Wrócę
znowu do Fatimy. Matka Boża mówi, iż to jest nasza silna broń, która
może sprowadzić na świat pokój. To Maryja wskazuje nam na Różaniec. Ona
trzyma różaniec w czasie objawień na ziemi. Musimy Jej zaufać. Powtórzę
słowa św. Ojca Pio: każde Zdrowaś Maryjo to „kula w łeb Szatana”.
Stygmatyk z San Giovanni Rotondo dodawał też, iż kiedy tylko bierzemy
różaniec w dłonie, Szatan drży. Różaniec – mówił ks. Dolindo – „może
zmienić losy świata, a choćby poruszyć prawa natury.” Ta modlitwa wpływa
nie tylko na życie duchowe. choćby na twarzach ludzi, którzy sercem
odmawiają Różaniec, widać przemianę. Ale trzeba, jak powtarzał to zawsze
ks. Dolindo, modlić się sercem. Tego uczą się Wojownicy Maryi. Oni są
do Różańca naprawdę niemalże przywiązani. Różaniec jest ich stylem
życia, bo - jak mi mówili – ta modlitwa wprowadza ich w życie Chrystusa.
Bo o to w niej chodzi. Ks. Dolindo – nie mogę się od tego oderwać –
mówił, iż „Różaniec jest niczym taśma filmowa, na której wyświetla się w
czasie odmawiania go całe życie Jezusa i dotyka naszego serca”.
Matka
Boża w sposób cudowny, niewytłumaczalny wchodzi do życia każdego, kto
odmawia tę modlitwę i po prostu człowieka przemienia. Każde trudne
wydarzenie, choćby jakieś choroby w rodzinie, stają się zupełnie inne i
lżejsze pod rękę z Maryją. Nie bez powodu św. Jan Paweł II, jak
powiedział mi w czasie jednej z rozmów kard. Stanisław Dziwisz, spał z
różańcem owiniętym na dłoni. Bez przerwy go odmawiał. To dopiero był
wojownik Maryi! Czyli ten, który razem z Maryją walczy o ludzkie dusze,
przyciąga je do Chrystusa i naśladuje Go. „Uczyńcie wszystko cokolwiek
wam powie!” Matka Boża też się modli – pamiętajmy! W Medziugorie prosi,
by modlić się w Jej intencjach. Ona dostała wiele łask w swoje ręce, ale
cały czas wymadla kolejne przed obliczem Boga.