Natalia Babińska ma świadomość, iż wątek oświeconego władcy wcale nie jest jednoznacznie przedstawiony w operze Mozarta. Bo cóż to za rozumny władca, który porywa cudze córki?
W „Przewodniku po operze” („Guide de l’Opéra”) Marie Christine Vila tak pisze o „Czarodziejskim flecie”: „Libretto było długo odrzucane, a Mozart tym bardziej podziwiany, iż napisał tak piękną muzykę do tak kiepskiego tekstu”. Uwaga autorki przewodnika Larousse’a nie przestaje, moim zdaniem, być prawdziwa. Muzyka jest wciąż podziwiana, a libretto autorstwa Johanna Emanuela Schikanedera – krytykowane.
Eklektyzm libretta
Bo o co tak adekwatnie chodzi w tej dziwnej treściowo (ale też muzycznie) operze? Jest w niej wszystko, co tylko można było wówczas pomieszać ze sobą: bajka rodem z tysiąca i jednej nocy, idea oświeceniowego władcy, masońskie stopnie wtajemniczenia, staroegipskie kulty Izydy i Ozyrysa oraz – oczywiście – wątki romansowe. Do tej dziwnej mieszanki treściowej Mozart dopasował muzykę, tworząc klasyczny Singspiel, gdzie śpiewane arie, duety czy ensemble uzupełniono partami mówionymi przy milczącej orkiestrze. Koegzystują tu ze sobą zgodnie opera seria, opera buffo, chorał i melodie adekwatne raczej dla piosenki.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Co z tego zrobiła reżyserka Natalia Babińska z całym zespołem twórców? W wywiadach przedpremierowych zapowiadała, iż chce wydobyć dwa wątki: władzę i miłość. Oba wątki oczywiście w tej oprze istnieją, a adekwatnie choćby stanowią oś intrygi. Miłość i władza (a także seks, co jest o tyle zrozumiałe, iż opera ta miała być skrojona bardziej pod gusta ludu niż pod upodobania elit), sprzężone ze sobą bądź ze sobą walczące to prosta recepta na fabułę.
Twórcy inscenizacji poszli tropem wyznaczonym przez eklektyzm libretta: mamy tajemniczy ogród, w którym są węże (wszak nie ma raju bez węży), mamy inspirowane barokiem suknie trzech dam z wysokimi perukami i nieodzownymi pieprzykami, niewolników w strojach ni to Ku Kluks Klanu, ni to hiszpańskich bractw pasyjnych, trzech chłopców w błyszczących kombinezonach rodem z filmów science-fiction, stroje Papagena i Papageny wzięte prosto z baśni dla dzieci, chór grecki w sukniach zgoła niegreckich, zastęp kapłanów ubranych w stroje à la starożytny Egipt, renesansowe kostiumy Tamino i Paminy, półnagich sługów i rogate bestie na kopytach.
Władza i religia
To istny przegląd kreatur, prawdziwy miszmasz stylistyczny, prawdopodobnie zamierzony, pozwalający wykazać się twórczyni kostiumów Aleksandrze Redzie, mnie jednak przeszkadzający. To oczywiście rzecz subiektywna, ale osobiście lubię jedność stylistyczną, jakieś kontinnum estetyczne, które pozwala osadzić historię w czasie i przestrzeni. Podobne jest ze scenografią (również autorstwa Aleksandry Redy), która od symboliki pierwszych scen przechodzi do bardziej realistycznych wizji w II akcie opery. Tu też trudno o estetyczną jedność. Tym trudniej o wydobycie morału płynącego z historii.
Babińska ma świadomość, iż wątek oświeconego władcy wcale nie jest jednoznacznie przedstawiony w operze Mozarta. Bo cóż to za rozumny władca, który porywa cudze córki, posiada niewolników, dopuszcza do gwałtu w swoim państwie i wcale nie jest taki niezależny od religii (religianckie odchylenie?) jakby wypadało, gdy się wyznaje kultu rozumu. Reżyserka wzmacnia ten wymiar, wprowadzając interpretacyjne hasła, jak choćby „Celem władzy jest władza” (Orwell), wyświetlane na ekranie zajmującym całą scenę. Mit rozumnego i oświeconego władcy upada, skoro celem władzy jest władza, a nie dobro ludu. To interpretacyjne naddanie wprowadzone przez owe hasła jak dla mnie brzmi nieco zbyt dydaktycznie. Trzeba wytłumaczyć widzowi, czego sam może nie zrozumieć.

Najnowszej szczecińskiej premierze wróżę frekwencyjny sukces. Interpretacyjne pułapki są w tym spektaklu mniej ważne niż wykonawcza sprawność zespołu
ks. Andrzej Draguła
Tym, co w tej inscenizacji dla mnie interpretacyjnie najciekawsze, jest napięcie między światem Królowej Nocy (Joanna Sojka) a światem Sarastry (Karol Skwara). Królowa Nocy odwołująca się do księżyca i ciemności to topos adekwatny dla kultów chtonicznych, ziemskich, matriarchalnych. Sarastro – który wcale nie jest pozbawiony nabożności – to znów odwołanie się do kultów solarnych, niebiańskich, patriarchalnych. Znamienne, iż Sarastro kradnie Królowej Nocy amulet – Siedmiokrotny Krąg Słoneczny.
W tej wizji opera mówi o istotnej zmianie kulturowej, o narodzinach męskiej władzy, patriarchalnej dominacji, której nie może pokonać kobieca władza przemieniająca się w nienawiść. A władza – jak widać – też może stać się religią.
Freud u Mozarta
Romantyczni bohaterowie opery – Papageno (Jędrzej Suska) i Papagena (Maja Malchinkiewicz) oraz Tamino (Pavlo Tolstoy) i Pamina (Julia Pliś) – kilka sobie robią z tej odwiecznej rywalizacji płci, światów i kultur. Pragną miłości, fizycznego oddania. I dążą do spełnienia swych pragnień za wszelką cenę, choćby pokonując trzy próby, które bardziej przypominają eleuzyńskie misteria niż masońskie stopnie wtajemniczenia. Miłość pokona wszystko: religię, władzę, wolnomularstwo i bajkowy konwenans.
Przez spektakl przewijają się wyświetlane na ekranie retrospekcyjne ujęcia ukazujące scenę rodzinną przy stole. Pojawia się tam wątek przemocy, ciąży, oddanego noworodka. Babińska wprowadza tę opowiadaną równolegle historię z powodów dla mnie niezrozumiałych, i chyba nie tylko dla mnie, jak mnie przekonały rozmowy po spektaklu.

- Ks. Andrzej Draguła
Kościół na rynku
Podobno to ma być historia dzieciństwa Papageno, który zrodził się ze związku Królowej Nocy i Sarastra. Koncepcja oryginalna, tchnąca Freudem, ale moim zdaniem nieczytelna i nieznajdująca uzasadnienia w libretcie. Wiem, reżyser ma prawo do własnej interpretacji, ale dobrze by było, by miała ona w sobie psychologiczną prawdę.
Skazani na sukces
Orkiestra pod batutą Kuby Wnuka wydobywa z partytury Singspielu całą wirtuozerię ostatniej opery Mozarta, którą był zafascynowany choćby Johann Wolfgang Goethe uważający, iż tylko taka muzyka byłaby godna jego „Fausta”. Świetnie brzmią operowe przeboje z tej kompozycji: aria Królowej Nocy, którą młoda Joanna Sojka porwała publiczność, czy duet Papageny i Papageno.
Trzeba tutaj podkreślić wyjątkowe zdolności aktorskie Jędrzeja Suski w roli Papageno oraz Julii Pliś w roli Paminy. Zwłaszcza ten pierwszy ze swoją vis comica i wyrazistym głosem, którym potrafi nie tylko śpiewać, ale i grać, zasługuje na duże brawa. Suski grał cały czas, także wtedy, gdy libretto nie sugerowało mu nic do zrobienia. Po prostu, trzeba było – jak w teatrze – wykreować rolę, a nie tylko wyjść, zaśpiewać i wrócić za kulisę. I to mu się udało. Niestety, mniej przekonujący aktorsko był Pavlo Tolstoy jako Tamino, który wyraźnie odstawał od świeżości wokalnej i aktorskiej młodej Julii Pliś.
Najnowszej szczecińskiej premierze wróżę frekwencyjny sukces. Interpretacyjne pułapki są w tym spektaklu mniej ważne niż wykonawcza sprawność zespołu, który in gremio bardzo dobrze pokazał się i ze strony wokalnej, i aktorskiej, i ruchu scenicznego. To jest opera, która zawsze się podoba. Mozart cieszył się bardzo z sukcesu premiery i kolejnych przedstawień, których było ponad sto w pierwszym roku po premierze. Krótko przed śmiercią kompozytor zyskał prawdziwą powszechną popularność. „Czarodziejski flet” zawsze skazany jest na sukces.
W.A. Mozart, „Czarodziejski flet”, reż. Natalia Babińska, kier. muzyczne Kuba Wnuk, Szczecin, Opera na Zamku, premiera: 1 marca 2025 r.