Ukraina nie podpisze rosyjskiej listy życzeń

52 minut temu
Zdjęcie: Władimir Putin i Donald Trump


Amerykański plan w znacznym stopniu opiera się na kremlowskich żądaniach. Jest zaproszeniem do kolejnej inwazji – mówi Michał Kujawski, korespondent portalu Kyiv Post.

Rozmowa odbyła się 24 listopada 2025.

Wojciech Łobodziński: Jak w Ukrainie odebrano tzw. amerykańską propozycję pokojową?

Michał Kujawski: Uporządkujmy wydarzenia chronologicznie. W zeszłym tygodniu prezydent Zełenski udał się do Turcji. Planowano, iż spotka się tam z częścią amerykańskiej administracji, ale ostatecznie widział się również z prezydentem Erdoğanem.

Wizyta ta miała na celu wznowienie rozmów i negocjacji pokojowych, ponieważ w ostatnim czasie panował w tej sprawie impas. Jednocześnie w ubiegłym tygodniu w amerykańskich mediach – takich jak Axios, „Financial Times” i Reuters – zaczęły pojawiać się doniesienia o przeciekach ws. amerykańskiego planu pokojowego.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Punkty tego rzekomego planu prezentowane w mediach różniły się od tego, co ostatecznie przedstawiono. Co istotne, 28-punktowy plan, który wzbudził kontrowersje, nie został wcale opublikowany przez Axios, jak podawały niektóre media, ale przez ukraińskie środki masowego przekazu oraz jednego z deputowanych do Rady Najwyższej. Był on dostępny w języku ukraińskim, ja sam czytałem pełną wersję przed publikacją Axios – miał on jednak formę zdjęć, nie tekstu. W ten właśnie sposób doszło do publikacji tzw. amerykańskiego planu.

Po czym nastał kompletny chaos.

– Natychmiast rozpoczęły się spekulacje, jaka część planu mogła zostać faktycznie stworzona w Moskwie. Pojawiły się artykuły dowodzące, iż część pierwotnej wersji była napisana cyrylicą w języku rosyjskim. To o tyle prawdopodobne, iż wiele punktów planu faktycznie pokrywa się z postulatami, które Rosja od lat kładzie na stole, a które w gruncie rzeczy stanowią akt kapitulacji Ukrainy.

Jednocześnie plan zawierał kilka postulatów korzystnych dla Ukraińców lub takich, które można odczytywać w paradoksalnie pozytywny sposób. Mowa jest na przykład o utrzymaniu 600-tysięcznej armii. W planie sprecyzowano, iż dotyczy to Sił Zbrojnych Ukrainy, ale nie wspomniano o innych jednostkach, takich jak wywiad wojskowy, SBU (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy) czy Obrona Terytorialna. Pozwoliłoby to Ukrainie zachować znacznie większą siłę zbrojną niż tę zdefiniowaną w dokumencie.

Ukraińska armia przed inwazją liczyła mniej niż 600 tysięcy żołnierzy, a utrzymanie tak dużej formacji po zakończeniu wojny może okazać się logistycznie trudne. Możliwe, iż będzie to wymagało stworzenia jakiejś formy armii hybrydowej, jednak najważniejsze pozostaje to, iż plan nie przewiduje żadnego rozbrojenia. W niedzielę usłyszałem od jednego z informatorów słowa wypowiedziane z lekką ironią: „teraz każdy ma już kilka planów”. Mimo to nastroje w Kijowie nie są dobre.

Z kolei inne punkty planu ewidentnie wskazują na to, iż Stany Zjednoczone chcą na tym projekcie zarobić.

– Owszem. W dokumencie poruszono kwestie odbudowy Ukrainy oraz dysponowania zamrożonymi rosyjskimi aktywami – Stany Zjednoczone miałyby brać udział nie tylko w tych procesach, ale również w czerpaniu korzyści z ukraińskich zasobów naturalnych. Był tam również element przerzucający ewentualne koszty na Unię Europejską oraz wyraźne „odcięcie się od Europy” – choć nie wiadomo, czy to postulat strony amerykańskiej czy rosyjskiej. Przykładowo w odniesieniu do lotnictwa, które miałoby stacjonować w Polsce, mowa jest jedynie o „europejskich myśliwcach”, a nie o samolotach NATO, w tym amerykańskich.

W Ukrainie plan został odebrany bardzo negatywnie. gwałtownie też pojawiły się pogłoski, iż niekoniecznie jest to ten sam dokument, który trafił na biurko Zełenskiego. Osobiście nie traktuję tego planu jako realnego do podpisania, ponieważ oczywistym jest, iż Ukraina nie zaakceptuje czegoś tak niekorzystnego dla siebie, dla Polski, dla Unii Europejskiej, a także dla NATO.

Wygląda na to, iż plan ten w znacznym stopniu opiera się na kremlowskich żądaniach, a w pozostałej części na interesach amerykańskich oraz dosłownie kilku elementach, na których zależało Ukrainie, a które nie czyniły go zarazem korzystnym czy akceptowalnym. To po prostu zaproszenie do kolejnej inwazji. Było jasne, iż nikt nie podpisze rosyjskiej listy życzeń.

To skąd jego publikacja?

– Skłaniałbym się do interpretacji mówiącej, iż nie jest to faktyczny plan, ile środek mający wymusić powrót do rozmów. Jak widzimy, doszło do spotkania w Genewie, gdzie ukraińskiej delegacji przewodniczył Andrij Jermak, a amerykańskiej Marco Rubio.

W międzyczasie Reuters opublikował poprawioną, 28-punktową „wersję europejską” planu. Była ona o tyle ważna, iż po raz pierwszy od tak naprawdę 2022 roku Europa zaproponowała coś konkretnego, wykraczającego poza ogólniki – deklaracje solidarności.

Z tej perspektywy rzeczywiście może się wydawać, iż pierwotny program jest próbą przymuszenia zarówno Ukrainy, jak i Unii Europejskiej do podjęcia rozmów.

– Tak, choć trudno mi ocenić, dlaczego brakuje analogicznego przymuszenia strony rosyjskiej, chyba iż za kulisami odbywa się coś, o czym nie wiemy.

Promocja!
  • Natalia Bryżko-Zapór

Ja tu zostaję. Fenomen Wołodymyra Zełenskiego
OUTLET

10,00 49,98
Do koszyka
Książka – 10,00 49,98 E-book – 10,00 44,98

W tle tych wydarzeń warto przypomnieć o czymś, co mogło umknąć naszej uwadze: w ostatni piątek upłynął termin wejścia w życie amerykańskich sankcji na RosNieft i Łukoil. To istotny element całego kontekstu.

Dodatkowo mamy do czynienia ze sporem wewnątrz amerykańskiej administracji. Prezydent Trump wyraźnie widzi, iż wojna się przedłuża i jest mu nie na rękę; chciał ją zakończyć już dawno. Ma świadomość, iż Rosja nie jest otwarta na żaden konstruktywny dialog. Sam walczy z problemami wizerunkowymi, na przykład ze sprawą Epsteina, spadającymi sondażami i problemami wewnątrz ruchu MAGA. Do tego dochodzi konflikt między sekretarzem stanu Marco Rubio a wiceprezydentem J.D. Vancem, który również nie ułatwia sytuacji.

Widzieliśmy to wyraźnie podczas dyskusji na temat planu pokojowego, kiedy to Rubio kilkukrotnie zmieniał swoje stanowisko, aż w końcu ograniczył się do zwykłego damage control. W ostatecznym rozrachunku na tej sytuacji korzysta Rosja.

A Ukraina?

– Dla Kijowa to ogromny problem. Mieliśmy bardzo emocjonalne wystąpienie Zełenskiego, które, w mojej ocenie, było najbardziej dramatyczne i pełne emocji od 2022 roku. Ukraina boryka się w tej chwili z wieloma trudnościami: niezwykle ciężką sytuacją na froncie, kryzysem energetycznym, bardzo trudną sytuacją budżetową i, co nie mniej ważne, ze wciąż trwającą aferą korupcyjną, której kolejne odsłony są jeszcze przed nami.

Mowa o tak zwanym Mindycz Gate, czyli operacji antykorupcyjnej prowadzonej przez Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy, która dotyczy Timura Mindycza i ludzi związanych z Andriejem Jermakiem. Choć doszło do dwóch istotnych dymisji na poziomie ministerialnym, z pewnością nie jest to koniec. Krążą pogłoski, iż afera powróci, a kolejne ujawnione taśmy tym razem będą dotyczyć sektora zbrojeniowego, być może spółki Fire Point. Najpierw kluczową spółką był Enerhoatom, który zarządza wszystkimi czterema elektrowniami jądrowymi na Ukrainie – teraz może być to zbrojeniówka. To najważniejsze branże w czasie wojny, a przedłużające się śledztwa niekorzystnie wpływają na nastroje społeczne.

Czy w rzeczywistości jest tak, jak donoszą niektórzy polscy analitycy, iż administracja Trumpa – potencjalnie kontrolująca, lub mająca wpływ na Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy – dążyła do osłabienia pozycji prezydenta Zełenskiego w kontekście toczących się rozmów pokojowych?

– Szczerze mówiąc, wątpię, by Donald Trump stał za ujawnieniem tej afery. Mindycz Gate to skandal, o którym na Ukrainie mówi się od dawna. To, iż sprawa w końcu wybuchnie, było tylko kwestią czasu.

Nie przesadzałbym z twierdzeniem, iż to amerykańska prowokacja, lub iż Amerykanie kontrolują NABU. Po pierwsze, na korupcję w Ukrainie zwracają uwagę bardziej Europejczycy. Od powodzenia reform na Ukrainie – nie tylko antykorupcyjnych, ale i ogólnych – zależą kolejne transze pomocy finansowej. Ukraiński budżet de facto wisi na wsparciu Unii Europejskiej, realizowanym poprzez mechanizmy takie jak Ukraine Facility.

Co więcej, kwestia reform antykorupcyjnych bezpośrednio wpływa na przyszłe członkostwo Ukrainy w UE.

– Tak jest. Choć to odległa perspektywa, integracja europejska pozostaje tu kluczowa. Nie widać natomiast ze strony amerykańskiej szczególnego zainteresowania korupcją w Ukrainie. Nie wydaje mi się, by administracja Trumpa miała w tym jakikolwiek interes.

Latem tego roku mieliśmy już pierwsze oskarżenia wobec byłego wicepremiera i ministra jedności narodowej, Ołeksija Czernyszowa, który został nagrany. Kolejnym etapem był tak zwany zamach na NABU i SAP (Specjalistyczna Prokuratura Antykorupcyjna) – czyli próba zmiany ustawodawstwa dotyczącego tych organów. Pamiętam, iż chodziło o zmianę projektu ustawy, po której nastąpił tzw. kartonowy Majdan – masowe protesty na ulicach ukraińskich miast.

W myśl tej ustawy prezydent Zełenski chciał zmienić tryb wyboru szefów NABU i SAB, a więc prokuratury antykorupcyjnej. W tle mamy jeszcze Wysoki Sąd Antykorupcyjny Ukrainy, czyli trzeci organ, który jednak pozostaje w cieniu.

Na czym więc polega problem z tą aferą?

– Na pewno nie na tym, iż ktoś ukradł sto milionów. Choć to duża kwota, w przeszłości zdarzały się większe sprzeniewierzenia, nie tylko w Ukrainie. Chodzi raczej o to, iż afera obnażyła system, na którym wszystko jest zbudowane – system oscylujący na pograniczu korupcji, biznesu, polityki, a w pewnym wymiarze także deep state’u. Pokazała, jak ten system jest skonstruowany. To, co teraz zobaczyliśmy, to ściana nośna ukraińskiego systemu korupcyjnego.

Trudno wyrokować. Z jednej strony korupcja i system oligarchiczny kojarzą nam się z patologią. Z drugiej, jeżeli prześledzimy wydarzenia na Ukrainie, dostrzeżemy, iż – poza oczywistym złodziejstwem i negatywnymi aspektami – ten system paradoksalnie pozwolił temu państwu przetrwać.

Przetrwać?

– Cofnijmy się do roku 2014. Miały miejsce próby przekupstwa lokalnych notabli, polityków, administracji i wojska przez Rosję. Czasami te próby się udawały. Okazało się jednak, iż państwo jest odporne, a ten system korupcyjny w pewnym sensie państwo cementuje.

Zełenski ma potężny problem polityczny. Afera korupcyjna w obecnym momencie, kiedy zmęczenie wojną jest ogromne, brakuje prądu, a sytuacja na froncie jest niezwykle trudna, bardzo negatywnie wpływa na morale ukraińskiego społeczeństwa

Michał Kujawski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Przyjrzyjmy się oligarchom. W 2014 roku jasno opowiedzieli się po stronie państwa ukraińskiego. adekwatnie nikt, poza marginalnymi wyjątkami, nie stał się kolaborantem ani nie przeszedł na stronę rosyjską. Co więcej, wszyscy mieli pełną świadomość, iż ich zyski, zasoby i wpływy polityczne będą spadać – i faktycznie, systematycznie spadają od tamtego czasu.

Można uznać, iż w tej chwili oligarchowie są raczej za integracją z Unią Europejską niż przeciw niej. System polegający na dzieleniu zasobów i budowaniu odporności państwa jest oczywiście związany z ochroną własnych interesów, ale od 2014 roku aż do dziś był w dużej mierze montowany właśnie przez oligarchię.

A w porównaniu do okresu przedwojennego?

– Mimo trwającej wojny uważam, iż korupcja w Ukrainie jest w tej chwili mniejsza niż w przeszłości. Dzisiejszej sytuacji nie da się porównać do korupcji z czasów prezydenta Janukowycza – to po prostu przepaść.

Co najważniejsze, można o tym mówić publicznie. Doniesienia o aferach pojawiają się we wszystkich ukraińskich mediach i są odbierane jako potężny skandal. Niezależne instytucje antykorupcyjne, takie jak NABU, faktycznie działają. To bardzo pozytywny sygnał, świadczący o tym, iż w tym zakresie dokonuje się postęp.

Pracy pozostało mnóstwo, ale zobaczymy, co wydarzy się dalej. Istnieje nadzieja i światełko w tunelu.

Jak to wszystko wpływa na pozycję samego Zełenskiego?

– jeżeli chodzi o korupcję, NABU, spółkę Fire Point i inne, to przede wszystkim dla prezydenta jest to ogromny problem polityczny. Uderza bezpośrednio w jego wizerunek. W ukraińskim internecie krążą memy i hasła z jego kampanii wyborczej z przełomu 2018 i 2019 roku, kiedy to billboardy na ulicach pełne były antykorupcyjnych treści. w tej chwili prezydent, który doszedł do władzy na antykorupcyjnych hasłach, mierzy się z potężną aferą w swoim otoczeniu.

Wszystko oczywiście krąży wokół Andrija Jermaka – osoby, która de facto administruje państwem i odpowiada za realizację różnych strategicznych pomysłów. Ironia polega na tym, iż w Ukrainie jest on nazywany „wiceprezydentem” – formalnie to szef Biura Prezydenta, ale nieformalnie osoba numer dwa w państwie.

Cała afera kręci się więc wokół Jermaka i pojawia się wiele głosów nawołujących do jego dymisji. W piątek wieczorem, w dniu orędzia Zełenskiego i kontrowersji wokół amerykańskiego planu pokojowego, odbyło się spotkanie partii Sługa Narodu. Według doniesień – choć trudno je zweryfikować, ponieważ nie było tam kamer – padły zaledwie jeden, dwa, może trzy głosy, które zapytały o możliwą dymisję Jermaka. Zełenski miał jej zaprzeczyć.

Jak widać, Jermak stanął na czele ukraińskiej delegacji w Genewie, co utwierdza w przekonaniu, iż dymisja nie nastąpi szybko.

– Wydaje się to naturalne, ponieważ trudno sobie wyobrazić, by nagle pojawiła się nowa osoba na miejscu Jermaka, która – pomimo jego wszystkich wad – miałaby pojechać do Genewy negocjować pokój. Jakaś forma ciągłości musi zostać zachowana.

Niemniej Zełenski ma potężny problem. Afera korupcyjna w obecnym momencie, kiedy zmęczenie wojną jest ogromne, brakuje prądu, a sytuacja na froncie jest niezwykle trudna, bardzo negatywnie wpływa na morale ukraińskiego społeczeństwa.

Czego możemy się teraz spodziewać w kontekście negocjacji? Jaki jest obecny stosunek Ukraińców do tego procesu i jak oceniają oni konkretne propozycje ze strony europejskiej?

– Na pewno wszystkie siły zostały teraz przestawione na kwestie negocjacji. Ukraina jasno określiła swoje czerwone linie. Dotyczą one kwestii wojskowych, suwerennościowych oraz terytorialnych. Z pewnością nie zrezygnuje z terytorium, które kontroluje. To również kwestia istniejących tam umocnień. jeżeli chodzi o terytoria okupowane, to przypuszczam, iż Ukraina będzie musiała pogodzić się z ich okupacją w wymiarze de facto, choć nie de iure.

Europejska propozycja jest bardzo korzystna dla Ukrainy, ale jednocześnie niemożliwa do zaakceptowania przez Rosję. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by Rosjanie ją podpisali. Jej celem jest raczej zaznaczenie europejskiej pozycji – pokazanie, iż Europa chce się liczyć w tych rozmowach, ma swoje interesy i próbuje je chronić.

Po co w takim razie prowadzone są rozmowy?

– Po to, aby po prostu były prowadzone. To nie jest już wstępne „obwąchiwanie się”, ale moment, w którym każda ze stron prezentuje swoje interesy i swoje czerwone linie. Następnie wszyscy będą starali się z tego coś „skleić”.

Nie wiadomo, do czego to doprowadzi. Wiele zależy zarówno od Ukrainy, jak i od Rosji. Do wypowiedzenia wojny wystarczy jedna strona, ale do zawarcia pokoju – lub, co bardziej prawdopodobne, zawieszenia ognia albo zamrożenia konfliktu – potrzebne są dwie. Bez woli dwóch stron konfliktu nie da się go zawiesić. Wątpię, żeby w najbliższym czasie doszło do jakieś formy zawieszenia broni czy zamrożenia konfliktu. jeżeli już, spodziewałbym się nie tak łatwych do przewidzenia rozwiązań hybrydowych.

Michał Kujawski – korespondent portalu Kyiv Post, dziennikarz Radia TOK FM, były szef publicystyki w TVP World. W swej pracy zajmuje się głównie problematyką regionu Europy Środkowo-Wschodniej oraz relacjami polsko-ukraińskimi.

Przeczytaj również: Ukraińcy szukają dziś bardziej partnerów niż prostej pomocy

Idź do oryginalnego materiału