Tylko niewidoma wie, gdzie iść. Jadwiga Stańczakowa i Miron Białoszewski

3 godzin temu
Zdjęcie: Jadwiga i Miron


Miron chciał głęboko wejść w doświadczenie niewidzenia. Miał poczucie, za sprawą Jadwigi, iż niewidzenie otwiera przestrzenie doświadczeń wewnętrznych. Przekraczających pojęcie widzących.

Fragment książki „Jadwiga. Opowieść o Stańczakowej”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Więź.pl

Wyjmuję z niebieskiego pudełka Sony numer 27 złoto-czerwoną kasetę TDK. Wkładam do odtwarzacza bez specjalnych nadziei i słyszę: „Miron Białoszewski i Jadwiga Stańczakowa, opowiadania pisane w stanie wojennym, na przełomie zimy i wiosny 1982, pod koniec dwudziestego wieku w Warszawie, na ulicy Hożej, wieczorami, na raty.

Cykl opowiadań «Ociemniałe opowieści», nie wiadomo, czy będzie kontynuowany… «Wydłużona ręka». Konrad zgasił światło. Był ociemniały, ale poczucie światła miał, a więc i poczucie ciemności…”.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Z euforii aż podskakuję. Jest, znalezisko! Słucham. Konrad był ociemniały, ale miał poczucie światła i ciemności, tak jak Jadwiga. Miron czyta tak, iż przechodzą ciarki.

Wyjść sama, pokonać strach

Konrad leży w łóżku i ma wrażenie, iż jego ręka się wydłuża. Ręka wychodzi z domu. Wędruje po ulicy. To on sam w jakiejś bezcielesnej formie zaczyna chodzić po ulicy swobodnie. „Leży, a idzie do okna. Przenika dalej, niżej, na ulicę. Posuwa się nad chodnikiem czy po chodniku. Dotyka ściany. Szyba sklepu. Ręka jakby przez nią przechodzi. Dotyka jakiejś puszki na wystawie. Dotyka na przestrzał. choćby nie tylko dotyka, ale jakby widzi. A może tylko domyśla się wyglądów? One takie obwódkowe, szklane, wodniste te wyglądy. Wraca tą ręką do siebie. Sunie dalej. Mur. Mur twardy i uginany. Powiew. Brama otwarta. Dalej mur. Znów powiew, otwarta brama”.

W tym swobodnym wędrowaniu można odnaleźć marzenie niewidomych, żeby zniknęło ograniczenie i żeby móc bez barier się poruszać. Dla Jadwigi samodzielne chodzenie po ulicy było początkowo nieosiągalnym celem. Po usunięciu zaćmy w 1970 roku przybyło jej trochę światła. Wtedy się zdecydowała wyjść z laską sama na ulicę, pokonać strach.

A w tym opowiadaniu wyjście z domu nie wymaga żadnego wysiłku. Można poruszać się, płynąć w powietrzu, a choćby widzieć za sprawą ręki. Być z ludźmi. U Jadwigi w papierach taki zapis, podobny:

– Chodź do okna – mówię sobie.
Jestem sama. Okno otwarte. Podchodzę.
W dole ulica – jar. Kroki i kroki.
Głosy lecą. Ja na uboczu w słońcu.
Przy mnie mój stary jesion.
Samotna? Nie, z tymi w dole.
(„Prozinki”)

Ale w tym opowiadaniu jest coś jeszcze – marzenie widzącego, żeby zwykła czynność wyjścia na ulicę była zupełnie innym doznaniem, żeby uruchomiała inne zmysły. To jest też pragnienie niewidzialności, bycia duchem, zagęszczeniem materii. Bo w opowiadaniu w czasie chodzenia pojawia się element grozy: nagle Konrad czuje, iż na ulicy ktoś się zbliża.

Jadwiga obawiała się z jednej strony obojętności i bycia oszukiwaną, ale bardzo nie chciała też czuć się niesamodzielnie, kiedy wszystko się za nią robiło. To by było dla niej nie do pomyślenia

Justyna Sobolewska

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

„Zza rogu zbliża się ktoś. Żywy. Konrad cofa się, przypłaszcza plecami do ściany, tak jakby w nią wchodzi. Czeka. Kroki wyległy na otwartszą przestrzeń. Żywy już jest na rogu. Skręcił tu. Konrad przypłaszcza się jeszcze bardziej, bo nie tylko słyszy, ale i jakoś widzi. Sylwetę mężczyzny. Niepokój. I tego, i tamtego. Tamten zwalnia kroku. Rozgląda się. Przystaje. Konrad wstrzymuje dech. Jest widziany czy nie jest widziany? Chyba nie jest. Ale odczuty. Tamten przesuwa spojrzenie po ścianie, zahacza o miejsce z wklęśniętym Konradem. Chwilę stoi. I rusza. Jeszcze raz się ogląda i jakby z nagłym lękiem puszcza się szybkim marszem, coraz szybszym”.

Schadzki i inne zażyłości

To spotkanie z kimś żywym, kto go odczuwa, i on odczuwa tamtego obecność, budzi niepokój. I to narastanie grozy tutaj przerywa obecność Tykwy, partnerki Konrada, która chce wejść w jego świat, bo w życie codzienne Konrada już wtargnęła i zagarnęła go całego swoją nadopiekuńczością.

Opisy związków Konrada z kobietami układają się w katalog lęków niewidomych dotyczących bliskości. Seks z inną niewidomą jest obarczony niepewnością, bo nigdy nie wiadomo, czy są rzeczywiście sami. A może ktoś na nich patrzy? I w dodatku trudno pozbyć się przewodniczki, która zwykle nie odstępuje niewidomej ani na chwilę.

Jadwiga zwierzała się Mironowi z takich romansów i z takich lęków. Miewała schadzki z niewidomymi, umawiała się w wynajętej kawalerce, ale to wymagało przewodniczki, która doprowadzi i odprowadzi. I kiedyś zdarzyło się, iż ją w takim mieszkaniu zostawili, a sama nie potrafiła wrócić.

Umawiała się też w domu przed południem, kiedy Ania była w szkole, a Dziadek w Klubie Książki czytał gazety. Zakładała wtedy szpilki, latała po mieszkaniu, przygotowywała pokój. Ale była jeszcze Gosposia, która potrafiła nagle zacząć łomotać w drzwi, sprzątając, albo wejść po cichu w trakcie, przycupnąć i obserwować.

– Dlaczego Gosposia weszła? Przecież prosiłam – pytała potem Jadwiga.

– A bo ja wiem. Może miałam coś do powiedzenia i zapomniałam?

Justyna Sobolewska, „Jadwiga. Opowieść o Stańczakowej”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024

Pierwsza żona Konrada z opowiadania „Wydłużona ręka” oszukiwała go na pieniądzach i na kolorach. Nie można było na niej polegać. Była obojętna, Konrad jej adekwatnie nie obchodził. Z kolei aktualna jego partnerka, Tykwa, była nadopiekuńcza, cały czas mu dogadzała, ale i kontrolowała, a choćby starała się wejść w jego senną rzeczywistość wydłużonej ręki i wędrówek po ulicy.

„Jest zniecierpliwiony. Łóżko. Łóżko. Leżeć. Leży. No tak, to Tykwa przebudziła się za wcześnie i swoim odruchem niepokoju, niezupełnie sprawdzonej półnieobecności, wyjrzała chyba z intencjami, wyczuciami, wyszła mu naprzeciw. Zaczęła się pakować w jego drugie, osobne życie. W to drogocenne przeżycie”.

Jadwiga obawiała się z jednej strony obojętności i bycia oszukiwaną, ale bardzo nie chciała też czuć się niesamodzielnie, kiedy wszystko się za nią robiło. To by było dla niej nie do pomyślenia.

W tym opowiadaniu o wychodzeniu z ciała i o odczuwaniu świata przez niewidomego jest też część prozaiczna i komiczna,związana z życiem codziennym Konrada i jego kobiet.

„Dom był zadbany, dobre obiady, wyprane bielizny, spokój, czułość, prawdomówność. Dopytywanie się: A może zjadłbyś jabłuszko? Ja ci obiorę. A może ci za duszno, nie jest ci za duszno? Uchylić okno?”.

Mamy opowiadanie niesamowite i humoreskę zarazem. A wszystko to wyrasta z rozmów Jadwigi i Mirona, który chciał głęboko wejść w doświadczenie niewidzenia, chciał poczuć, jak oni odbierają świat. I miał poczucie, za sprawą Jadwigi, iż niewidzenie przede wszystkim otwiera przestrzenie doświadczeń wewnętrznych. Przekraczających pojęcie widzących.

„Jadwidze przytrafiło się życie wewnętrzne. I przytrafia. To głębsze. Od początku uważałem, iż niewidzenie sprzyja widzeniu”– pisał we „Frywolach”. Razem ćwiczyli telepatię i „wydłużanie astralnej ręki” – ciekawe, jak to wyglądało, zastanawiałam się. I kilka dni później znajduję odpowiedź w kolejnej teczce, w niepublikowanych wspomnieniach Jadwigi o Mironie. Jest też historia powstania „Wydłużonej ręki”, która okazuje się początkiem opowiadania fantastycznego.

Nowość Nowość Promocja!
  • Martin Scorsese
  • Antonio Spadaro SJ

Dialogi o wierze

35,92 44,90 Do koszyka

Istnieje w rękopisie w jednym z brulionów. Jadwiga pisze: „Pamiętam, jak kiedyś Miron patrzył przez okno – i nagle ten pomysł, żeby dla zabawy napisać wspólnie opowiadanie fantastyczne. Miał mieszkać na Hożej niewidomy, który znudzony żoną przemieszcza się do innej niewidomej. A potem oni dwoje mieli być wybrani jako łącznicy z innymi spoza ziemi”.

Czytali wtedy razem broszurę Roberta Monroe o przemieszczeniach astralnego ciała, którą Miron przyniósł od radiestetów z Pałacu Kultury. Sam w to nie wierzył, ale namawiał Jadwigę do prób przemieszczeń. Nie wychodziło za bardzo, więc tylko bawili się w przedłużanie ręki wyobraźnią i „dotykanie” w ten sposób przedmiotów.

Opowieści niesamowite

No i to im całkiem nieźle wychodziło. Pod koniec życia powróciła do tego wydłużania ręki w niepublikowanym wierszu:

Wydłużam rękę
w bezruchu
jak mnie uczył Miron
i chwytam
smugę cienia
to on

Sfruwam
na Hożą
jak w „Wydłużonej ręce”
wtedy nie umiałam
nie miałam czucia

To opowiadanie czytane przez Mirona spisuję i posyłam do Państwowego Instytutu Wydawniczego, żeby stało się częścią antologii opowieści niesamowitych Jadwigi i Mirona.

Kiedyś w Domu Pracy Twórczej w Oborach Miron wymyślił zabawę w nagrywanie słuchowiska fantastycznonaukowego. On był reżyserem, scenarzystą i występował w roli pana Feliksa. Jadwiga grała niewidomą dziwaczkę, Ania wróżkę, która stawia tarota i tka gobeliny.

Wyszli na spacer, a tu w rowie ni to pijacy, ni to kosmici, niebezpiecznie. I tylko niewidoma wiedziała, gdzie iść, widziała niebieskie światła i ich prowadziła. Wrócili do pokoju. I okazało się, iż to pułapka, zostali całkiem odcięci od świata (w tym słuchowisku).

Był środek nocy, bawili się świetnie i hałasowali. Miron krzyczał, Jadwiga stukała laską. Nie zauważyli, iż otworzyły się drzwi i wszedł jakiś literat. Stanął zdumiony. Przyglądał się przez chwilę, chciał coś powiedzieć. W końcu wyszedł w milczeniu. Słuchowisko było podobno udane i zabawne, niestety na tej kasecie nagrała się muzyka. I przepadło.

Miron miał umysł sceptyczny, ale uwielbiał historie o duchach i niesamowitościach. Namawiał Jadwigę żartem:

– Musisz sobie jakiegoś ducha zasiedlić na Hożej.

– A może bym się bała?

– E, w tym nie ma nic do bania. To zabawa.

Jadwiga opowieści o duchach traktowała poważnie. Chodziła do wróżki z Nowogródka. Niewczasowej z Mickiewiczów, która rozkładała karty na pluszowym obrusie.

– Pani ma piękną kartę – mówiła. – Napisze pani pismo i będą panią fotografować. I mężczyźni koło pani domu. A ten jeden interesujący człowiek. Coś jakby ksiądz.

Miron jako ksiądz – to jej się spodobało.

Po rozmowie z Mironem zasiedliła Niewczasową, już nieżyjącą, u siebie na Hożej. Pytała ją, przy pomocy spodka, o różne sprawy. Na przykład zadawała jej w myśli pytanie, czy depresja wiosenna będzie lżejsza niż w zeszłym roku. Kładła rękę na odwróconym spodku i czekała na odpowiedź. Ruszył w jej stronę, czyli odpowiedź pozytywna. Czy pani jakaś tam jest do niej dobrze nastawiona? Ruszył poziomo w lewo ze stuknięciem o kuchenkę, czyli średnio.

Promocja!
  • Irena Namysłowska
  • Cezary Gawryś
  • Katarzyna Jabłońska

Od rodziny nie można uciec

39,98 49,98
Do koszyka
Książka – 39,98 49,98 E-book – 36,00 44,98

W brulionach Mirona znalazł się jeszcze taki portrecik Jadwigi:

dalekoczujka
skórowidzka
zanimco-wiedzka
duszo-rójka
sobiewmawiaczka
rękowydłużaczka
depresjonofesjonistka
pianka-ścianka
drzwiczka-zamyczka
ucho-zatyczka
zabezpieczka
zapasiecka
małojedzka
musoróbka

Ja się wychowałam na tych wszystkich rodzinnych opowieściach o duchach. Latające garnki w Sopocie – ta była moja ulubiona. Rodzina od strony Weinfeldów – wuj Marcin z ciotką Marylką i córką Inką – tuż po wojnie zamieszkali w Sopocie. Usłyszeli o opuszczonej dużej willi, w której nikt nie chciał zamieszkać, bo tam podobno straszyło.

Nie przejmowali się tym i zamieszkali na parterze, a piętro zajęła inna starsza para. Jadwiga tam nocowała czasami. Pewnej nocy obudziły ich hałasy przesuwanych mebli na górze. Innym razem weszły z Marylką do kuchni, a tam na płycie kuchni pokrywki na garnkach podskakiwały, jakby gotowała się w nich woda. Ale płyta była zimna i woda w garnkach też.

To nie koniec: drzwi przesuwane ruszały się bez niczyjej pomocy, szyby się tłukły same, na górze ktoś widział białego lisa, który jak płaszcz zsuwał się po poręczy schodów.

Ale rodzina przywykła i choćby obserwowała te efekty specjalne z ciekawością, żeby potem opowiadać gościom. To był dom niemieckiego lekarza, który na wieść o zbliżającej się Armii Czerwonej podał truciznę całej swojej rodzinie. Wszyscy byli pochowani w ogrodzie.

Najdziwniejszą rzeczą, jaka im się przydarzyła w tym domu, był pewien telefon. Dzwonił czyjś brat, tyle iż rok po swojej śmierci. Przypominał, iż to był akurat dzień jego urodzin. Uwielbiałam te historie, zwłaszcza biały kształt sunący po poręczy schodów działał na moją wyobraźnię. Na taśmach można spotkać innego rodzaju duchy. Włączam na chybił trafił, a tam cienki głosik mówi: „Już? Już”. I dalej opowiada bajkę o czerwonym kapturku. Z wyraźną przyjemnością powtarzając: „Zjadł ją!”.

Idź do oryginalnego materiału