Świętego… spotkałem, LX

filipini.eu 1 tydzień temu

świadectwo pierwsze

Wywrócił do góry nogami życie moje i wielu innych

Camilla Marzetti

Poznałam Carlo siedem lat temu. To niewiarygodne, iż minęło już tyle czasu, ale jeszcze bardziej niewiarygodna jest Łaska, która widzę jak rozkwita w moim życiu, odkąd zostaliśmy przyjaciółmi. Odkryłam, iż jest możliwe zobaczenie więzi przyjaźni rodzącej się między niebem a ziemią, możliwe jest konkretne usłyszenie głosu świętych, którzy nam towarzyszą w naszej podróży tutaj, „prawdziwych orędowników u Niego”.

Byłam wtedy w drugiej klasie liceum i chociaż urodziłam się i wychowałam w rodzinie głęboko wierzącej, nie chodziłam do kościoła, ponieważ nie było już wielu dzieci w moim wieku; nie przechodziłam duchowego kryzysu, po prostu nie wierzyłam, iż Bóg może kiedykolwiek być częścią mojego życia i mojej historii w jakikolwiek sposób.

Ktoś tam na górze myślał jednak inaczej i ten Ktoś postanowił dotrzeć do mnie właśnie poprzez moją przyjaźń z Carlo.

Jego historia uderzyła mnie podczas dnia gier i modlitwy zorganizowanego dla młodych ludzi przez Duszpasterstwo Młodzieży w Rzymie, mieście, w którym się urodziłam i mieszkałam, dopóki nie przeprowadziłam się do Mediolanu na studia uniwersyteckie.

Od tamtego dnia Carlo nigdy nie przestał dawać o sobie znać. Zawsze bardzo mnie uderza, gdy myślę o tym, jak wystarczyło niemal wyszeptane „tak”, w odpowiedzi na wezwanie, które Pan skierował do mnie podczas tego spotkania, aby tak wiele Łaski i Piękna płynących od Pana z Nieba zaczęło nabierać kształtu w moim życiu. Wierzę, iż ta moja odpowiedź przeszła przez intuicję Dobra, która zrobiła miejsce w moim sercu, kiedy po raz pierwszy spotkałam spojrzenie Carlo i pomyślałam, iż przyjaźń może się narodzić pomimo tego, co dzieje się między niebem a ziemią.

Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Carlo nigdy nie przestał iść obok mnie, „objawiając siebie” i objawiając Jego; poprzez małe, ale ważne znaki stał się mi bliski, tak jak przyjaciel, przemawiając do mnie i mojego codziennego życia, żywy i obecny z Nim w rzeczywistości.

Wziął mnie za rękę i poprowadził ku Sobie.

Carlo przemówił do mnie. I przemawia do mnie, zawsze poprzez proste gesty zrozumiałe dla mnie i mojego życia, dopasowane do moich okoliczności, w których Bóg, jak teraz wiem, może naprawdę się objawić.

Największa łaska przyszła kilka lat później, w kwietniu 2022 roku, w czasie, gdy moja wiara znów się zachwiała, ale zawsze ze świadomością, iż mam Pana i Carlo blisko siebie. Cud, który wciąż wydarza się w moim życiu i który wyraźnie dotyczy nie tylko uzdrowienia fizycznego, ale także serca i Ducha, za pomocą którego teraz wyraźnie czuję, iż poprzez całkowite oddanie się Jemu, łasce, rodzą się niezwykłe cuda, jeden po drugim, które mogą być jedynie świadectwem Jego Miłości, ale także komunii, która istnieje między nami a Świętymi.

We wrześniu tego samego roku przeniosłam się do Mediolanu na studia uniwersyteckie na Katolickim Uniwersytecie Najświętszego Serca Jezusa i odkrywałam jak Jego światło, także przede wszystkim poprzez osobę Carlo, wskazywało mi drogę, którą mam podążać, i jestem pewna, iż w tym momencie Bóg mnie tu wzywa i chce mnie tutaj.

Spotkałam spojrzenia Świętych młodych ludzi wielkich pragnień, którym wystarczy spojrzeć w oczy, aby poczuć wewnątrz tę bardzo silną tęsknotę, tę pilną potrzebę, aby Chrystus przeniknął nas do najgłębszych pokładów naszej egzystencji. Odkryłam, iż w głębi duszy wszyscy pragniemy świętości, pragniemy Miłości, tej samej Miłości, która ofiarowała się za nas i nigdy nie przestanie dawać, ponad cierpieniem, ponad strachem i ponad Tajemnicą, która w ten sposób przybiera ciało i objawia się w konkretnych twarzach.

W nich również Carlo dał się mocno odczuć.

Często odwiedzałam go w Santa Maria Segreta, parafii, do której Carlo chodził swoim mieście, zabierałam tam moich najbliższych przyjaciół, opowiadałam im jego i moją historię, wśród krużganków uniwersyteckich i na ławkach Piazza Tommaseo, tuż obok miejsc, które Carlo odwiedzał codziennie. Wielokrotnie byłam świadkiem, w parafiach, na spotkaniach, a choćby bardziej zwyczajnie w bibliotece z przyjaciółmi z roku, życia Carlo i jego niesamowitego „przyciągania” młodych ludzi do Boga. Opowiadałam, jak poznałam go wiele lat temu i jak wywrócił do góry nogami życie moje i wielu innych osób.

Carlo przez cały czas działa w moim sercu, jest to jeden z wielu cudów, których dokonuje każdego dnia. Rozmawiając z nim w codziennym życiu, prosząc o jego wstawiennictwo za przyjaciółmi i rodziną, albo po prostu w przyjacielskiej rozmowie, jestem niezmiernie wdzięczna za towarzyszy, jakie Bóg nam daje w życiu, za Jego bliskość, która chce dla nas tylko dobra.

Bóg i Carlo dali mi towarzysza życia, świętych przyjaciół, takich jak on, i często zdarza się, iż rozmawiam również z nimi.

Nie ma dnia, ani jednego, w którym nie byłabym prawdziwie, głęboko i autentycznie szczęśliwa, nie pomimo trudności, ale także w bólu, który nie jest przeszkodą, ale również jest drogą do szczęścia, gdy idę razem z Nim.

To szczęście jest możliwe dla wszystkich i wierzę, iż można je głosić, zaczynając od naszej własnej małości, pomimo naszych pokus i pomimo świata, który woła, iż potrzebujemy wielu rzeczy, ale w tym wszystkim nie ma Boga.

Carlo i święci, zwłaszcza ci młodzi, są pochodniami na naszej drodze, przyjaciółmi, którzy mogą nas poprowadzić do głoszenia Chrystusa i szansy na wspaniałe życie, pełne i nie mające końca.

Camilla Marzetti

Urodzona w Rzymie 10 czerwca 2003 r.,
studentka Literatury Współczesnej
na Katolickim Uniwersytecie
Najświętszego Serca Jezusa w Mediolanie,
początkująca pisarka i scenarzystka,
pragnie żyć z Bogiem każdego dnia,
odkąd poznała Carlo w kwietniu 2018 roku.

świadectwo drugie

Karolu, zostawiam to tutaj z tobą

Maria Dolores Rosique

Miałam wtedy 44 lata i w 2022 roku przeżywałam jeden z najlepszych okresów w swoim życiu z mężem Pablo, trzema córkami w wieku 17, 15 i 12 lat oraz 7-letnim synem. Ale właśnie wtedy, podczas pobytu we włoskiej Toskanii, Rzymie i Watykanie moje życie przybrało nieoczekiwany obrót. Już na początku tamtego roku czułam się niezbyt dobrze, a kilka miesięcy później, nocą podczas tej rodzinnej wycieczki do Włoch poczułam ból w brzuchu. Wiedziałam, iż to może być rak, bo mam szósty zmysł związany z moim lekarskim charyzmatem. Nie wiedziałam tylko, czy nowotwór jest w wątrobie czy w trzustce, ale w tym momencie życie naszej rodziny się zmieniło. Było to jakby przejście «z nieba do piekła». W tym też momencie rozpoczęła się jakaś wspaniała podróż, ponieważ czuliśmy się wspierani przez miłość i modlitwy tak wielu ludzi, rodziny i oczywiście samego Pana. Był to trudny proces: przeszłam dwie bardzo agresywne operacje, chemioterapię dootrzewnową, wiele trudności, ale od tamtego czasu minęły prawie 3 lata i dzięki Bogu jestem teraz wolna od choroby. Podczas pobytu we Włoszech, gdy mieliśmy udać się z Toskanii do Rzymu, mój mąż zasugerował zatrzymanie się w Asyżu, mimo iż nie było to częścią naszych początkowych planów. Teraz wiem, iż nie był to tylko zbieg okoliczności. Wszystko ma swoje znaczenie. Duch Święty opatrznościowo oświeca cię, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Tak więc, odwiedzając Asyż i kościół św. Franciszka, czułam obecność naszego Pana, wiedziałam, iż On tam jest i iż nas nie opuści. Tak naprawdę nie szukałam uzdrowienia tylko dla siebie. Odczuwałam wdzięczność Bogu za wszystko, co mi dał. Ale pomyślałam też o moich córkach, o tym, iż potrzebują matki. Wtedy nastąpił nieoczekiwany punkt zwrotny. Podczas gdy tak rozmyślałam, mój mąż, Pablo zauważył, iż sklepy w Asyżu są pełne zdjęć, różańców i świętych kartek z wizerunkiem bł. Karola Acutisa – młodego człowieka, o którym wówczas prawie w ogóle nie słyszeliśmy. Zaintrygowani poszukaliśmy trochę więcej informacji o nim także w Google, odkrywając ze zdumieniem, iż jego ciało znajduje się zaledwie 300 metrów dalej. Czułam się wyczerpana, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, ale moje córki nalegały. Wreszcie pomyślałam, iż to Duch Święty, a choćby sam Karol, przez moje córki zaciągnął mnie tam, ponieważ sama nigdy bym nie poszła, żeby go zobaczyć. Poszliśmy do kościoła Najświętszej Marii Panny Większej, gdzie w bocznej nawie spoczywało ciało błogosławionego. Tuż przed nim znajduje się ławka, na której można usiąść i pomodlić się. Upadłam tam wyczerpana, w najtrudniejszej chwili naszego życia. Powiedziałam mu: «Carlo, nie wiem, co tu teraz robię, ale Bóg wie więcej i oto jestem». A potem złożyłam mu dwie prośby”. Napisałam swoje intencje na małej karteczce i umieściłam je w pudełku do tego przeznaczonym: poprosiłam Karola, aby moje dzieci i młodzież w mojej rodzinie była zawsze blisko Eucharystii, tak jak on, ponieważ jest to „autostrada do nieba”, a potem błagałam go, by moja choroba nie była „zbyt poważna”. Poddałam mu się całkowicie i powiedziałam: „Karolu, jestem tutaj w twoich rękach. Muszę prosić o wstawiennictwo przez ciebie, ponieważ przyprowadziłeś mnie tutaj”. Gdy wychodziliśmy z kościoła, coś tajemniczo się zmieniło. Z jednej strony odczuwałam ogromny spokój duchowy. Kiedy mówiłam: «To już nie zależy ode mnie, Karolu, zostawiam to tutaj z tobą», poczułam głęboką ulgę, ale doświadczyłam też czegoś fizycznego. Nagle poczułam się lepiej, jak nigdy wcześniej od kilku miesięcy. Byłam wolna od bólu, moje ciało było silne. To było niesamowite uczucie dobrego samopoczucia. I wiedziałam już wówczas z całą pewnością, iż będę wyleczona.

Po powrocie do Hiszpanii razem z rodziną przygotowywaliśmy się do badań medycznych i wszystkiego, co miało nastąpić później. Pierwszy test wykazał, iż mam guza w jajniku. Diagnoza była jasna: złośliwy i bardzo zaawansowany nowotwór. Musiałam zmierzyć się z trudnym zadaniem przekazania tej wiadomości rodzinie, ponieważ dawano mi od sześciu miesięcy do roku życia. Jednakże po wstępnej operacji lekarze odkryli, iż guz znajduje się nie w jajniku, ale w wyrostku robaczkowym. Ta nowa diagnoza zmieniła wszystko, ponieważ rak wyrostka robaczkowego, choć też złośliwy w obrębie jamy brzusznej, ma diametralnie lepsze rokowania. Nie rozprzestrzenia się na ważne narządy, takie jak mózg czy płuca, a jego złośliwość jest mniej śmiertelna. Gdy moje siostry, jak się o tym dowiedziały, zapytały nas, czy mogą rozpowszechnić tę wiadomość, aby ludzie się modlili. Bez wahania się zgodziłam i w ten sposób rozpoczął się niezwykły łańcuch modlitewny. Myślę, iż na tym polega świętych obcowanie: kiedy jedna osoba nie może tego uczynić sama, nagle cały Kościół — na ziemi i w niebie — jednoczy się w modlitwie. To było niesamowite widzieć moc modlitwy i to, jak docierała do różnych miejsc na świecie. Wiem, iż w wielu krajach byli ludzie, którzy modlili się za mnie, choćby tacy, którzy mnie nie znali. Tego samego popołudnia moi rodzice udali się do kościoła obok naszego domu, gdzie codziennie chodzą na Mszę Świętą. Poprosili proboszcza, ojca Leandro, aby pomodlił się za ich córkę. On nie tylko zobowiązał się do tego, ale także zasugerował, abym następnego dnia otrzymała namaszczenie chorych. Tak też się stało, a kiedy mój mąż wspomniał, iż byliśmy we Włoszech, kapłan jakby sobie coś przypomniał. Po chwili wrócił z jakimś przedmiotem w ręku i zapytał: „Czy wiecie, kim jest Karol Acutis?” Razem z mężem zamarliśmy z wrażenia, iż wspomniał błogosławionego, do którego tak wiele się modliliśmy. Następnie ksiądz pokazał nam relikwię drugiego stopnia: kawałek materiału z ubrania młodego Włocha. Zostawił je nam, dopóki nie zostanę wyleczona. W tym momencie poczułam, iż bł. Karol będzie nam przez cały czas towarzyszył. Podczas tej dalszej trudnej podróży przeszłam dwie agresywne operacje i przyjęłam chemioterapię. Jednakże dwa lata później mój stan zdrowia cudownie się poprawił. Teraz z wdzięcznością mogę powiedzieć, iż zostałam uzdrowiona, a bł. Karol Acutis stał się kolejnym członkiem naszej rodziny, rozmawiamy o nim tak, jakby był tutaj.

Zawsze będę powtarzać, iż choroba, na którą zachorowałam, przyniosła mi więcej dobrego niż złego. Jednym z nich jest potwierdzenie mojej wiary. Dziś wiem, iż bez Pana jestem niczym i nigdzie nie zajdę. Dzięki Bogu wróciłam do pracy i wierzę, iż dzięki niej mogę dotrzeć do wielu ludzi. Moja misja nie jest tylko zawodowa, ale i duchowa. Mogę przekazywać euforia Ewangelii, choćby w małych dawkach, pacjentom i ich rodzinom. Przez to doświadczenie Pan nauczył mnie, iż nie musimy wszystkiego kontrolować. Kiedyś byłam osobą dość kontrolującą rzeczywistość, ale Bóg pokazał mi, iż najważniejsze rzeczy nie zależą ode mnie. Chodzi o to, żeby pozwolić Mu się prowadzić. Nauczyłam się ufać Mu i powierzać Mu swoje zmartwienia mówiąc: „Panie, Ty będziesz wiedział, czy jest to wygodne, czy nie, czy należy to zrobić, czy nie… Ufam Tobie!” Rozpoczęłam pracę ewangelizacyjną wśród przyjaciół, którzy byli daleko od wiary. Od kilku miesięcy zajmuję się czymś, co nazywamy „mini-katechezą”. Raz w miesiącu daję im krótką konferencję opartą na Katechizmie. Wiem, iż w tej chwili Pan wzywa mnie do tego: do dzielenia się swoim świadectwem, które pomaga innym ludziom. Gdziekolwiek mnie wezwie, tam pójdę. Od czasu mojego fizycznego uzdrowienia zachęcam również innych, aby otworzyli oczy na obecność Boga pośród cierpienia, aby zwracali uwagę na drobne szczegóły, dostrzegali Maryję i Pana w ludziach, którzy się nimi opiekują: w tych, którzy im towarzyszą, w kapłanie, który im przynosi Komunię. Za nimi wszystkimi stoi Pan, bo On nie zostawia nas samych. Ostatecznie jesteśmy stworzeni do czegoś o wiele większego i są chwile, kiedy niebo nie może czekać!

Maria Dolores Rosique

hiszpańska lekarka, pediatra,
żona…, mama…

świadectwo trzecie

Kierowana łaską: święty Carlo Acutis i moja droga do ołtarza

Claudia Karina

Moja historia zaczyna się od pewnego odkrycia.

Brałam prysznic w mieszkaniu, które dzieliłam z moim chłopakiem. Jak większość katolików wie, nie jest dobrze mieszkać z partnerem przed ślubem. Od jakiegoś czasu byłam w depresji. Wyprowadziłam się z domu mojej mamy w złych stosunkach i nikt z mojej rodziny nie chciał ze mną rozmawiać. Ja też nie próbowałam się z nimi kontaktować. Miałam bardzo niewielki kontakt z rodziną mojego chłopaka i nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Od miesięcy nie chodziłam na mszę i wstydziłam się modlić. Pomimo starań mojego chłopaka, aby mnie wspierać, czułam się całkowicie samotna.

Czułam głęboką winę z powodu życia, jakie prowadziłam – z powodu tego, iż nie podjęłam odpowiednich kroków w kierunku małżeństwa i żyłam w grzechu. Dręczyły mnie myśli o rozstaniu z chłopakiem, aby „być w zgodzie z Bogiem”.

Tej nocy pod prysznicem czułam się wyjątkowo przygnębiona. Zwiększyłam temperaturę wody do bardzo wysokiej, próbując zastąpić emocjonalny ból fizycznym dyskomfortem. Musiało mi spaść ciśnienie krwi, ponieważ cofnęłam się, czując zawroty głowy – i wtedy, nie wiadomo skąd, przypomniałam sobie rozmowę z mamą sprzed roku.

Siedzieliśmy przed restauracją w naszym małym miasteczku w stanie Nowy Jork, podczas gdy tamtejsza społeczność próbowała dojść do siebie po negatywnych emocjach związanych z pandemią. Pamiętam, jak irytujący był w tamtej chwili głos mojej matki – próbowałam po prostu zjeść, a ona zaczęła mówić o papieżu, którego poglądy polityczne wtedy odrzucałam, i o tym, jak naciskał na kanonizację chłopca z pokolenia millenialsów, który miał zostać patronem internetu.

„Świetnie, teraz schlebia nerdom” – powiedziałam sarkastycznie.

Podczas gdy mama przez cały czas mówiła, niegrzecznie otworzyłam Instagram i zmieniłam ustawienia swojego profilu z prywatnego na publiczny, aby promować wydarzenie w naszym małym miasteczku. Niemal natychmiast moja relacja została obejrzana zarówno przez nieznajomych, jak i znajomych. Zaczęły pojawiać się nowe osoby, które zaczęły mnie obserwować. Bezmyślnie blokowałam kolejne osoby, aż zatrzymałam się na jednej z nich. Czy spotkałam już tego mężczyznę? Nie miało to znaczenia – zamierzałam go zablokować. Ale moja matka przez cały czas mówiła, więc podniosłam wzrok, wyraźnie zirytowana. Wtedy właśnie wypowiedziała jego imię – Carlo Acutis. Zamarłam, jeszcze bardziej zirytowana niż dotychczas. Odłożyłam telefon i powiedziałam jej, iż nie chcę już rozmawiać o religii, zwłaszcza iż w pobliżu zaczęło siadać coraz więcej osób.

Teraz, stojąc pod prysznicem, wspomnienie to uderzyło mnie z pełną siłą. Wszystko, na co pracowałam, rozpadało się. Straciłam pracę. Moja wymarzona kariera legła w gruzach. Nie miałam przyjaciół i nie rozmawiałam z rodziną. Mieszkałam z mężczyzną, który nie był moim mężem. Zaczęłam marzyć o odejściu od niego – jako desperackiej próbie odnalezienia spokoju z Bogiem. Pomimo wszystko zawsze wiedziałam, iż On jest jedyną stałą osobą, która mnie zaakceptuje, choćby jeżeli na to nie zasługuję.

I wtedy coś zaskoczyło.

Poznałam Niko, mojego chłopaka, ponieważ rozproszyła mnie właśnie ta rozmowa z mamą. Nie zablokowałam go na Instagramie – co zawsze sprawiało, iż czuliśmy się nieco skrępowani, ponieważ poznaliśmy się w sieci. Zatrzymałam się z głupiego powodu – czy to był Carlo, a nie Carlos? I nagle mój umysł ogarnął spokój. Po raz pierwszy od roku poczułam się pewnie. Niosłam zbyt wielki ciężar. Ogarnęło mnie głębokie przekonanie: w tym tygodniu pójdę do spowiedzi. Wyjdę za mąż za tego mężczyznę. Nie jestem sama.

I tak po prostu wszystko zaczęło wydawać się prostsze.

Jakiś czas później, wraz z moim już teraz narzeczonym, usiedliśmy, aby porozmawiać o naszym ślubie. Nie przejmowałam się zbytnio szczegółami – z wyjątkiem jednego: chciałam wziąć ślub w kościele rzymskokatolickim. On zgodził się i powiedział mi, żebym wybrała kościół, ponieważ od dłuższego czasu nie chodziliśmy na mszę. Wspomniał o małej kaplicy w bazie wojskowej i postanowiliśmy najpierw ją odwiedzić.

Kiedy weszliśmy do tej skromnej kapliczki, spojrzałam na ołtarz, a nad nim, na dwóch ekranach telewizyjnych, widniała uśmiechnięta twarz błogosławionego Carlo Acutisa.

Zwróciłam się do mojego narzeczonego: „Widzisz to?”

„Tak” – odpowiedział.

Później dowiedzieliśmy się, iż ksiądz nalegał, aby przez kilka tygodni pokazywać wizerunek Carlo, ponieważ zainspirowało go jego życie i dzieło. Oficer zarządzający codziennym funkcjonowaniem kaplicy wyjaśnił, iż wizerunek został umieszczony trzy tygodnie po dniu jego wspomnienia, jako rodzaj hołdu dla chłopca. W tym momencie wszystko znów stało się jasne. To samo medium, którego Carlo używał do szerzenia informacji na temat cudów eucharystycznych – internet – połączyło Niko i mnie i doprowadziło nas do tej właśnie kaplicy. Ta świadomość w końcu złagodziła dyskomfort, jaki zawsze odczuwaliśmy w związku z tym, jak się poznaliśmy.

Kilka miesięcy później pobraliśmy się w tej właśnie kaplicy.

Szczerze wierzę, iż błogosławiony Carlo Acutis sprawił, iż cały proces zawarcia małżeństwa był tak łatwy. W głębi serca jestem mu wdzięczna za pomoc w znalezieniu męża. Przyznaję, iż są chwile, kiedy denerwuję się na męża, a choćby na Carlo, za to, iż pełnił rolę swata. Ale wiem, iż pomimo wszystkich frustracji, kierował mną przyjaciel w niebie – przyszły święty.

Niedawno dowiedziałam się, iż papież Franciszek planuje kanonizację mojego przyjaciela Carlo podczas Jubileuszu Młodzieży w Rzymie – w weekend moich 30. urodzin, 27 kwietnia 2025 roku.*

*z powodu śmierci Ojca Świętego Franciszka uroczystość kanonizacji bł. Carlo Acutisa odbyła się 7 września 2025 roku, za pontyfikatu Ojca Świętego Leona XIV – przypis filipini.eu

Claudia Karina

Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o sobie, poza tym, iż jestem żoną, matką i głęboko wierzę, iż Kościół rzymskokatolicki jest jedynym, prawdziwym, świętym i apostolskim Kościołem założonym przez Jezusa Chrystusa w ramach Jego Wielkiej Misji. Byłam świadkiem wielkich cudów za wstawiennictwem dusz w czyśćcu, błogosławionego Carlo Acutisa i Maryi, naszej Świętej Matki.

Nie jestem zbyt dobrą pisarką ani gawędziarką i cenię sobie prywatność, ale wierzę, iż Bóg prowadzi nas przez trudne ścieżki życia w większym celu, choćby jeżeli nie chcemy nimi podążać.

Jak powiedział kiedyś papież Benedykt XVI: „Świat oferuje wam wygodę. Ale nie zostaliście stworzeni dla wygody. Zostaliście stworzeni do wielkości”.
Idź do oryginalnego materiału