Do naszej ziemi rościły sobie prawa dwie grupy najeźdźców: Nguni i Portugalczycy. To dlatego tak bardzo się nienawidzili i wiedli ze sobą wojny – bo mieli bardzo podobne zamiary.
Fragment „Kobiet z popiołu”, tłum. Michał Lipszyc, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2025. Książka reklamowana jest jako „pierwsza odsłona trylogii o ostatnim władcy południowego Mozambiku autorstwa jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy afrykańskich”
Każdego ranka siedem słońc wschodziło nad równiną Inharrime. W tamtych czasach nieboskłon był znacznie większy i mieściły się na nim wszystkie gwiazdy, zarówno te żywe, jak i te, które już umarły.
Nasza mama, naga tak jak spała, wychodziła z domu z sitem w dłoni. Szła wybrać najlepsze ze słońc. Zbierała w sito pozostałe sześć gwiazd i przynosiła je do wioski. Następnie zagrzebywała je obok termitiery za naszym domem. To był nasz cmentarz astralnych stworzeń. Pewnego dnia, kiedy pojawi się taka potrzeba, pójdziemy tam i wykopiemy gwiazdy. Dzięki temu dziedzictwu nigdy nie zaznamy biedy. Tak mówiła nasza mama, Chikazi Makwakwa[1]. Albo po prostu mame w naszym języku ojczystym.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Ci, którzy nas odwiedzali, poznawali inną przyczynę tych wierzeń. To właśnie w termitierze zagrzebywano łożyska noworodków. Na tym kopcu pełnym insektów rosło drzewo mafura[2]. Do jego pnia mocowaliśmy białe chusty. W ten sposób rozmawialiśmy z naszymi zmarłymi.
Ale termitiera była przeciwieństwem cmentarza. To tam, w tej strażnicy deszczy, mieszkała nasza wieczność.
Pewnego razu, kiedy poranek już został przesiany, jakiś bucior nadepnął na słońce, właśnie to, które wybrała mama. To był wojskowy but, taki sam, jakie nosili Portugalczycy. Ale tym razem miał go na sobie wojownik Nguni. Wojownik pojawił się u nas z rozkazu władcy Ngungunyane.
Władców dręczy głód ziemi, a ich żołnierze to paszcze pożerające całe narody. Tamten bucior roztrzaskał słońce na tysiąc odłamków. I dzień pogrążył się w ciemnościach. I wszystkie kolejne dni także. Siedem słońc konało pod butami wojskowych. Nasza ziemia była pożerana. Nie mając gwiazd, które mogłyby karmić nasze sny, uczyliśmy się odtąd żyć w nędzy. I straciliśmy wieczność. Wiedząc przy tym, iż wieczność to tylko inna nazwa Życia.
*
Nazywam się Imani. To imię, które mi nadano, tak naprawdę nie jest imieniem. W moim ojczystym języku imani znaczy „kto to?”. Puka się do drzwi, a po drugiej stronie ktoś pyta:
– Imani?

No i właśnie z tego pytania uczyniono moją tożsamość. Tak jakbym była cieniem bez ciała, wiecznym oczekiwaniem na odpowiedź.
W naszych stronach, w Nkokolani, powiada się, iż imię noworodka pochodzi od szeptu, który słychać przed przyjściem dziecka na świat. W brzuchu matki nie kształtuje się jedynie nowe ciało. Powstaje tam również dusza, moia. Przebywając jeszcze w mrokach łona, moia tworzy się z głosów tych, którzy już umarli. Jeden z tych przodków prosi tę nową istotę, aby przyjęła jego imię. W moim przypadku wyszeptane zostało imię Laieluane, mojej babci ze strony ojca.
Jak nakazuje tradycja, nasz ojciec poszedł zasięgnąć rady wróżbity. Chciał się dowiedzieć, czy na pewno trafnie zrozumieliśmy wolę tego ducha. I stała się rzecz niespodziewana – wróż nie potwierdził prawomocności nadanego imienia. Trzeba było skonsultować się z drugim wiedzącym, który, pełen współczucia, po zaoferowaniu mu funta szterlinga zapewnił, iż wszystko jest w porządku. Ale ponieważ w pierwszych miesiącach życia płakałam bez ustanku, rodzina uznała, iż jednak dostałam niewłaściwe imię. Zasięgnięto rady cioci Rosi, rodzinnej wróżbitki. Po rozsypaniu magicznych kosteczek ciocia orzekła: „U tej dziewczynki to nie imię jest błędne. To jej życie wymaga korekty”.
Ojciec zrzekł się odpowiedzialności. Odtąd miała się mną zajmować mama. A zaczęła od nadania mi kolejnego imienia – „Popiółka”. Nikt nie rozumiał jej decyzji, a samo imię i tak długo nie przetrwało. Kiedy zginęły moje siostry, porwane przez wielkie powodzie, zaczęto mnie nazywać „Żywą”. Teraz tak właśnie się do mnie zwracano, jakby to, iż udało mi się przeżyć, było jedyną wyróżniającą mnie cechą. Moi rodzice nakazywali moim braciom, aby poszli sprawdzić, gdzie jest Żywa. To nie było imię. To był sposób na to, by nie mówić, iż pozostałe córki są martwe.
Reszta historii pozostało bardziej mętna. W pewnym momencie ojciec ponownie przemyślał całą sprawę i ostatecznie narzucił swoją decyzję. Miałam być nazywana imieniem, które tak naprawdę żadnym imieniem nie było: „Imani”. I w końcu wszystko wróciło na swoje miejsce. Nadawanie imienia to akt władzy, pierwsza i najbardziej doniosła decyzja podczas zajmowania obcego terytorium. Mój ojciec, który tak się uskarżał na obcą władzę, sam przyjął status drobnego władcy.
Nie wiem, dlaczego tak rozwlekle to wyjaśniam. Bo przecież nie urodziłam się, aby być człowiekiem. Jestem rasą, narodem, płcią, wszystkim, co uniemożliwia mi bycie samą sobą. Jestem czarna, jestem z ludu Chopi[3], niewielkiego narodu z wybrzeża Mozambiku. Chopi mieli śmiałość przeciwstawić się najazdowi Nguni – wojowników, którzy przybyli z południa i zagnieździli się u nas, jakby byli władcami wszechświata. Powiada się w Nkokolani: Świat jest tak wielki, iż nie ma w nim miejsca dla żadnego pana.
Mimo to do naszej ziemi rościły sobie prawa dwie grupy najeźdźców: Nguni i Portugalczycy. To właśnie dlatego tak bardzo się nienawidzili i wiedli ze sobą wojny – bo mieli bardzo podobne zamiary. Wojska Nguni były znacznie liczniejsze i potężniejsze. Silniejsze były też ich duchy, rządziły bowiem po obu stronach granicy, która rozdarła nasze ziemie na pół. Z jednej strony Królestwo Gazy, na którego czele stał wódz ludu Nguni, władca Ngungunyane. Z drugiej strony ziemie należące do Korony, gdzie rządził monarcha, którego nie było dane poznać żadnemu Afrykaninowi – Dom Carlos I, król Portugalii.
Pozostałe narody, nasi sąsiedzi, przystosowały się do języka i obyczajów czarnych najeźdźców, którzy napływali z południa. My, Chopi, należymy do tych nielicznych, którzy sprzymierzyli się z Portugalczykami podczas konfliktu z Królestwem Gazy. Jest nas niewiele, a otaczają nas mury dumy i khokholo, drewniane palisady, które wznosimy wokół naszych wsi. Z powodu tych wszystkich zabezpieczeń nasze siedziby stały się tak małe, iż choćby kamienie mają w nich swoje imiona.
W Nkokolani piliśmy wszyscy z tej samej studni. Wystarczyłaby jedna kropla trucizny, aby uśmiercić całą wioskę.
Przeczytaj: Ma obowiązek doceniać ulotne przyjemności. Za chwilę może umrzeć
[1] Czyt. „Szikazi Makłakła”.
[2] Mafura (lub mafurreira) – Trichilia emetica, mahoniowiec natalski; powszechne w Angoli, Mozambiku i Republice Południowej Afryki wiecznie zielone drzewo o jadalnych owocach; z jego nasion tłoczy się olej mafurra, z drewna buduje się łodzie.
[3] Czyt. „Czopi”.