Spory wokół papieża Jana Pawła II były zawsze. Jeszcze za jego życia redakcji „Nie” wytoczono proces za artykuł „Obwoźne sado-maso”. Ale nurt krytyczny wobec papieża był wówczas śladowy. Zepchnięty na margines.
Od tego czasu jednak wiele się zmieniło. Zarówno w ocenach Kościoła, jak i w postrzeganiu odpowiedzialności hierarchów za skrywanie przed cywilami czarnych stron, za milczenie w sprawie pedofilii księży i zakonników. Do opinii publicznej, a więc także do ludzi głęboko wierzących i do części kleru, zaczęło docierać, iż najważniejsze w tym, co się działo, a często dalej dzieje, jest cierpienie ofiar pedofilii. Gdy w centrum ocen dotyczących wszelkich okoliczności związanych z takimi sprawami postawi się ofiary, wszystko staje się prostsze. Wina sprawców i wszystkich, którzy, choć mieli jakąś wiedzę o tych haniebnych procederach, nic z nią nie zrobili, staje się oczywista. Zgodnie zresztą z kościelną zasadą: prawda was wyzwoli. Mądre to, ale choćby przez wyznawców rzadko stosowane.
Starsi, pamiętający wizyty papieża w Polsce, jego niewątpliwą charyzmę i łatwość w nawiązywaniu kontaktów, przyjmą za swoje słowa papieża Franciszka, iż „wtedy wszystko tuszowano”. Taka jest przecież prawda o ówczesnym Kościele i jego mentalności. Ale w tym momencie młodsi, bardziej krytyczni, często antyklerykalni zwolennicy wyraźnego rozdziału Kościoła od państwa, mówią: jak to? Lata minęły, a w Polsce nie tylko nic się nie zmieniło, ale jest wręcz jeszcze gorzej. Mniej jawności, archiwa kościelne zaplombowane, a ukarani przez Watykan hierarchowie kpią sobie z zakazów uczestnictwa w uroczystościach kościelnych.
A kto wycina takie bezczelne numery? Biskupi, którzy w większości byli nominowani przez ich rodaka. W większości tak mierni, iż wszystko, na co było ich stać po jego śmierci, to postawienie setek pomników, często tandetnych. Byli zbyt leniwi, aby przekładać nauki papieża na język zrozumiały przez młodych. Klepali więc tak proste formułki, aż z papieża został tylko złoty cielec. Taki jest skutek fatalnej polityki kadrowej Jana Pawła II.
Czy to wystarczy, by ludzie zaakceptowali tych krytyków papieża, którzy sprowadzają jego działania do krycia pedofilów w sutannach? Nie. A na dodatek tak skrajne oceny są amunicją wykorzystywaną przez fałszywych obrońców papieża. Na krótkim dystansie, czyli do wyborów parlamentarnych, może to przynieść PiS dodatkowe głosy. W dłuższej perspektywie – dzisiejszego świetlanego wizerunku Karola Wojtyły, postaci bez skazy, nie da się obronić. Zobaczymy, co jest w archiwach. Proces odbrązawiania przyśpieszył. I nikt nie wie, gdzie się zatrzyma.