To spektakl istotny emocjonalnie dla wszystkich biorących w nim udział. Spektakl o definitywnym, a nieudanym rozrachunku z życiem.
Węgierski pisarz Sándor Márai napisał „Żar”, gdy miał 42 lata, a więc w średnim wieku, kiedy – owszem – dokonuje się już pierwszego rozrachunku z życiem, ale nie ma on jeszcze znamion ostateczności. Tymczasem owa krótka powieść (lub długie opowiadanie) przedstawia ludzi żyjących tylko przeszłością, patrzących na nią z perspektywy starości, z widmem śmierci na horyzoncie. Márai, mistrz wizerunku psychologicznego, skupia uwagę na losach dwóch mężczyzn, kiedyś nieodłącznych przyjaciół, którzy spotykają się po czterdziestu latach (dokładnie 41 lat i 43 dni…) braku jakiegokolwiek kontaktu i wracają wspomnieniami do wydarzeń z młodości.
„Żar” jest jednym z najchętniej czytanych utworów pisarza. Jego struktura – narracja oparta na odtworzeniu przeszłości ze sceną rozmowy przyjaciół (a adekwatnie monologu jednego z nich) w centrum – domagała się nieomal wersji dramaturgicznej, którą przygotował Brytyjczyk Christopher Hampton. Wystawiony na scenie „Żar” zyskał dużą popularność, odnajdywali się w tej sztuce wybitni aktorzy, w Londynie zagrał w nim na przykład Jeremy Irons.
Przyjaźń i dystans
Jan Englert, po zakończeniu dyrekcji w Teatrze Narodowym, zdecydował się na wystawienie „Żaru” w Teatrze Polonia u Krystyny Jandy. To znamienna decyzja. Jeszcze jako dyrektor wprowadził ten dramat na kierowaną przez siebie scenę (wówczas Henrika zagrał Zbigniew Zapasiewicz, Konrada Ignacy Gogolewski, a Nini Danuta Szaflarska). Najwyraźniej chciał wrócić do tego tekstu, sam go wyreżyserował i zagrał w nim. Do współpracy zaprosił Daniela Olbrychskiego i Maję Komorowską na zmianę z Anną Seniuk. Same wielkie nazwiska wskazują, iż mamy gwarantowany koncert aktorski. Nade wszystko jednak jest to spektakl istotny emocjonalnie dla wszystkich biorących w nim udział. Spektakl o definitywnym, a nieudanym rozrachunku z życiem.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Englert gra wiodącą rolę Henrika. Olbrychski jest jego przyjacielem z dzieciństwa, Konradem. Komorowska i Seniuk wcielają się w postać Nini, czyli niani wychowującej Henrika i nadal, mimo upływu lat, sprawującej nad nim opiekę.
Obaj przyjaciele mają ponad siedemdziesiąt lat. Poznali się w szkole kadetów jako dziesięciolatkowie i długo byli nieodłączni. Po czterdziestu z górą latach Konrad przyjeżdża w odwiedziny do pałacu Henrika. Dlaczego tak długo się nie widzieli?
Najwięcej dowiadujemy się nie tyle choćby z dialogu między mężczyznami, ile z monologu Henrika. W powieści wiele informacji zawiera się w narracji, co prawda trzecioosobowej, ale jednak przyjmującej perspektywę tego właśnie bohatera. Sztuka w dużej mierze zbudowana jest jak monodram, to Henrik dominuje na scenie. Englert wykreował go na postać dwuznaczną. Z jednej strony jest głęboko zraniony i ma ogromną potrzebę wyrzucenia z siebie tego, co boli. Tak więc to on opowiada, poznajemy tylko jego wersję wydarzeń. Czy jednak można mu bezgranicznie wierzyć? Bo z drugiej strony aktor pokazuje go jako człowieka przepełnionego emocjami, dominującego, nieprzyjmującego do wiadomości innej wersji zdarzeń, niż jego własna. Henrik Englerta robi wrażenie hipokryty lub przynajmniej człowieka, któremu nie do końca można ufać.

- Małgorzata Łukasiewicz
My, czytelnicy
Pochodzi z bogatej rodziny węgierskiej, matka była Francuzką. Wysłany został do szkoły kadetów, bo zgodnie z rodzinną tradycją powinien zrobić karierę wojskową. W spektaklu nie zostało to wyeksponowane, ale z powieści wiemy, iż osiągnął on pozycję generała. Brał udział w pierwszej wojnie światowej (rozmowa toczy się w 1940 roku, to też wiemy z powieści), teraz emerytowany dożywa swoich dni samotnie w swoim rodowym pałacu. Jego przyjaźń z Konradem zawiązała się już w momencie przyjścia obu do szkoły. Przez dwadzieścia lat adekwatnie byli nieodłączni. To Konrad poznał Henrika z Kristiną, jego przyszłą żoną. Jakkolwiek bardzo byli sobie bliscy, to od początku wiele ich dzieliło. Przede wszystkim pochodzenie i status majątkowy.
Rodzina Konrada to ubodzy ziemianie galicyjscy (matka była Polką) – zwróćmy uwagę na to, iż bohaterowie, jeżeli chodzi o tożsamość, są dziećmi wielokulturowej monarchii austro-węgierskiej, choć ten wątek w spektaklu nie jest eksponowany. Konrad nie miał zdolności wojskowych (ojciec Henrika od razu to dostrzegł), raczej skłonności do życia artystycznego, namiętnie grywał Chopina. Te różnice powodowały, iż między przyjaciółmi pomimo zażyłości zawsze istniał trudny do przekroczenia dystans. Konrad miał swój honor i nie chciał korzystać ze wsparcia ze strony Henrika, Henrik nigdy nie zgłębił języka muzyki, którym Konrad najchętniej się wyrażał. Nie to jednak ostatecznie ich rozdzieliło.
Monolog Henrika w głównej mierze dotyczy jednego wydarzenia z ich życia. Mieli trochę ponad trzydzieści lat, pewnego poranka wybrali się na polowanie – pojawił się przed nimi jeleń, sytuacja była idealna do oddania strzału, wtedy Konrad, według opowieści Henrika, skierował swoją strzelbę w jego stronę, nie zwierzęcia. Nie strzelił. Czy jednak chciał go zabić? Podczas wieczornej kolacji tego dnia Konrad rozmawiał głównie z Kristiną o wyjeździe „w tropiki”. Na drugi dzień bez słowa zniknął. Henrik pojechał do jego mieszkania, gdzie go już nie zastał, natomiast zjawiła się tam Kristina.
Poza słowami
Englert opowiada historię swojego bohatera z bólem, zarazem z namiętnością oskarżyciela. adekwatnie nie dopuszcza rozmówcy do głosu, a jeżeli już, to na swoich warunkach. To mowa człowieka skrzywdzonego. Pytanie jednak – przez kogo? Przez wiarołomnego przyjaciela i równie wiarołomną żonę? Czy przez siebie samego zapamiętałego w podejrzliwości i tak przywiązanego do własnej opowieści, iż niepozwalającego na dopuszczenie do głosu jakiejkolwiek wątpliwości dotyczącej jego przekonania. Englert wygrywa tę dwuznaczność. Widz nie wie, czy ma Henrikowi współczuć. Bo on równocześnie w pasji oskarżycielskiej irytuje, a choćby przeraża. Jego monolog nie jest spowiedzią, jest mową prokuratorską.
„Żar” w wersji teatralnej łatwo można wystawić jako niemal monodram, w którym dostrzegalny jest tylko aktor kreujący rolę Henrika, natomiast dwoje pozostałych aktorów stanowi prawie nieme tło. Decyzja reżysera o obsadzeniu w rolach Konrada i Nini dwoje wielkich aktorów była w przypadku spektaklu w Polonii znacząca, bo obie postacie zyskały nieoczywisty wymiar.
Nini w kreacji Mai Komorowskiej (nie widziałem w tej roli Anny Seniuk) jest cichym aniołem pokoju. To nie tylko opiekunka, pilnująca domu Hestia, to głos przebaczenia. Komorowska dzięki dyskretnej grze jawi się jako przeciwstawienie ekspresji Englerta, którego bohater jest niepogodzony z sobą, przyjacielem i adekwatnie całym światem. Nini w pewien sposób próbuje go rozgrzeszyć, nie ocenia go, natomiast chce obdarzyć spokojem, gdy on wyrzucił z siebie jad podejrzeń. Gestem przebaczenia jest znak krzyża na jego czole, poniekąd gest opiekunki wobec zasypiającego dziecka, ale w istocie coś więcej, jakby zamknięcie tamtej opowiedzianej historii.

„Żar” łatwo można wystawić jako niemal monodram. Decyzja reżysera o obsadzeniu w rolach Konrada i Nini dwoje wielkich aktorów była w przypadku spektaklu w Polonii znacząca
Krzysztof Biedrzycki
Inna sprawa, iż może jest to przebaczenie na wyrost, przecież my nie wiemy, kto, komu i co powinien wybaczyć. Może Nini jest naiwna w swojej tęsknocie za ładem i spokojem, jest opiekunką, która chce, żeby dziecku oszczędzić sennych koszmarów. A może przez jej gesty też przebija się hipokryzja, gdyż ona – owszem – łagodzi emocje, ale przecież wcale nie przybliża do prawdy: czemu na przykład przez lata nie wyjawiła Henrikowi, iż Kristina tuż przed śmiercią o niego pytała. Komorowska gra ściszonym tonem osoby zrezygnowanej, ale też w jakiś sposób panującej nad Henrikiem i przyjmującej z satysfakcją, iż Konrad wyjechał i ona władzy nad podopiecznym nie straciła.
Z kolei Olbrychski w roli Konrada, w dużej mierze niemy, gra poza słowami, wcale nie jest biernym słuchaczem. Mimika, ruchy dłoni (przypomnijmy – są to dłonie pianisty), dyskretne ruchy ciała, gesty jak ten gdy laską przysuwa do siebie kieliszek z alkoholem – sprawiają, iż w istocie jest partnerem dialogu. Co wyraża? Zdziwienie? Zniecierpliwienie? Pogardę?
Henrik nie dopuszcza Konrada do głosu, a gdy pozwala mu mówić, adekwatnie wywołuje go do odpowiedzi na postawione przez siebie pytania, Konrad wtedy nie ma już nic do powiedzenia. Dlaczego? Jego milczenie jest przyznaniem się do winy? A może bezradnością wobec oskarżeń? No bo co by dało zaprzeczenie? Henrik i tak by nie uwierzył. Henrik nie czekał na prawdę, czekał na potwierdzenie jego wersji wydarzeń, na utwierdzenie go w tym, iż izolując się od Kristiny (od owego dnia spotkania jej w mieszkaniu Konrada aż do jej śmierci mieszkał osobno i ani razu już jej nie widział), uczynił słusznie.
Czy Konrad powinien się pokajać? Wtedy uciekł (tak to określili i Henrik, i Kristina), choć on sam tak o tym nie mówi – może zostawił ich, żeby nie psuć ich życia rodzinnego, może przestraszył się siebie samego, może dojrzał w sobie zło, którego nie mógł zaakceptować? Nie wiemy. Konrad Olbrychskiego jest zgorzkniały, ale zarazem mocno ironiczny w swoich reakcjach na wywód Henrika.
Każdy ma swoją opowieść?
Nie poznajemy prawdy, wysłuchujemy opowieści, w dodatku tylko jednej ze stron. Nie poznajemy choćby tej prawdy, która zawarta jest w pamiętniku Kristiny. Henrik proponuje Konradowi, żeby razem otwarli ów pamiętnik i go przeczytali. Konrad odmawia, wtedy Henrik wrzuca zeszyt w żar kominka (w powieści w tym momencie pojawia się tytułowe słowo). Choć przecież to też byłaby prawda jednostronna, ale może potwierdziłaby podejrzenia Henrika. Może jednak na odwrót – zburzyłaby jego narrację. Nie wiemy. Prawdy nie poznajemy. Konrad wyjeżdża bez słowa komentarza wobec tego, co powiedział Henrik. Nini ma swoją opowieść (czy prawdziwą?).
Żar kominka pochłania pamiętnik Kristiny. Jest tu jednak wiele więcej żaru. Żar przyjaźni, którą niszczy żar namiętności, a może tylko żar podejrzeń, na pewno żar oskarżeń. Spokój Nini miałby ugasić każdy rodzaj żaru. Czy to się udaje? Czy wyplucie przez Henrika trującego go jadu naprawdę w czymś pomaga?
Jako widzowie wychodzimy z teatru rozżarzeni żarem. Bo zobaczyliśmy tragedię ludzi uwikłanych w zło opowieści i niedomówień, podejrzeń i uników, w próbę uwolnienia się od ciężaru krzywdy i przebaczenia, próbę chyba (bo czy na pewno?) nieudaną.
To spektakl dla dorosłych. Bo dorośli rozumieją, jak trudno dokonać rozrachunku z tym, co przyniosło życie, jak zabójczy dla nas i dla innych jest sposób opowiadania o tym, jak się okłamujemy, jak uciekamy przed prawdą. Liczymy, iż prawda nas wyzwoli. Ale gdzie tam, przecież prawdy nie chcemy! Wolimy ją zagadać lub zamilczeć.