Pornokracja w dyskotece

3 lat temu

Chciałem wrócić do Wielkiego Zachodniego Cheata, o którym była przedpoprzednia notka, bo ostatnio lubię uciekać wyobraźnią do zupełnie innych czasów i miejsc.

Wyobraźmy więc sobie, iż lecimy wehikułem czasu do Europy w X stuleciu. Wysiadamy próbujemy powiedzieć po łacinie „jestem podróżnym z daleka, szukam noclegu, kolacji, golibrody i krawca, płacę złotymi monetami”.

Konstantynopol byłby moim pierwszym wyborem. Ach, wkręcić się na leżącą ucztę po rzymsku, sprobować garum, wpaść na akademię cesarską, trollować wykładowców astronomii…!

Do zachodniego Rzymu już bym się bał. To czasy „pornokracji”, co brzmi fajnie, ale chodzi o długotrwałą wojnę domową (w jej wyniku parokrotnie do władzy dorwały się kobiety, ta nazwa to historyczny slut-shaming).

W Rzymie człowiek nie podczepiony pod żadną potężną instytucję (kościół, cesarza, arystokratyczne rodziny), był wtedy bezbronny. Podróżny musiał mieć podkładkę w rodzaju „mam protekcję hrabiego Tusculanum”, ale biada mu, jeżeli napotkał jego wrogów, albo usłyszał „doprawdy? jestem jego kuzynem i nic o tobie nie wiem, zamorski psie”.

Miasta, które dziś kojarzymy jako zachodnie metropolie – London, Paryż, Wiedeń już wtedy były na mapie, ale do nich bym nie jechał. Tam też trwały wojny, a poza tym bariera językowa w Londynie za Ethelreda Bezradnego byłaby taka, iż już prędzej się dogadamy łamaną łaciną, „romanes eunt domus”.

Ówczesna Polska bardzo mnie ciekawi, ale tam prawdopodobnie skończymy jak święty Wojciech. Zaciukają nas nim zdążymy powiedzieć „przybywam w pokoju”.

Do świata islamu mnie nie ciągnie, bo cenię sobie wino i wieprzowinę, ale wizyta w Kordobie mogłaby być niezwykłym przeżyciem. Czasy świetności Abbasydów już wtedy przemijały, ale w porównaniu z tym, jaka dzicz panowała wtedy w chrześcijańskiej Europie, tu byśmy się znaleźli w świecie z „1001 nocy”.

W roku 950 nic nie zapowiadało, iż chrześcijański Zachód dostanie zaraz rozwojowego kopa. Co się stało?

Otóż wydaje mi się, iż tego cheata zafundowali nam poprzednicy i konkurenci. Pierwszą połowę dostaliśmy od Tyberiusza, który po porażce w Lesie Teutoburskim zaniechał kolonizowania terenów na wschód od Renu.

To było jak w „Cywilizacji”, gdy wysyłasz settlera z legionistami i napotykasz wioskę barbarzyńców tak groźnych, iż ci zaciukają legionistów i wezmą w niewolę settlerów. Potem już przez stulecia nie kolonizujesz tej części kontynentu.

Bitwy często zależą od przypadku, więc można sobie pogdybać o alternatywnej historii. A co gdyby Rzymianie, uhm, wczytali sejwa i jednak zasiedlili Germanię, fundując sobie krótszą i łatwiejszą do obrony granicę np. na linii Wisła-Karpaty? Ich imperium mogłoby istnieć do dzisiaj.

2000 lat temu traf sprawił, iż kawał Europy zaczęli zamieszkiwać foederati – barbarzyńcy, którym Rzymianie płacili za obronę przed innymi barbarzyńcami. Foederati przejmowali język i obyczaje, ale nie mieli szans na obywatelstwo (co przyczyniło się do upadku Rzymu).

Przez kilkaset lat zlatynizowani Celtowie czy Germanie współistnieli ze swoimi niezlatynizowanymi ziomkami. Na pamiątkę tego podziału narody Europy nazywają siebie nawzajem Włochami, Tyskami, Alemanami, Anglikami, Walonami, Suevami czy Sasami. Dla naszych praprzodków sens tych nazw sprowadzał się do „czy dogadasz się z nimi po łacinie”.

Poprawcie mnie (naprawdę łaknę ciekawych komci), ale to chyba unikalne na skalę światową. Czy jakieś inne imperium tak długo współistniało z wielkim przedpolem, zasiedlonym przez kulturowo zasymiliowaną „bliską barbarię”?

Upadek Rzymu osierocił foederatich, którzy byli teraz sfederowani nie z instytucjonalnym Rzymem, ale z abstrakcyjną ideą Rzymu. Jej ucieleśnieniem była oficjalna religia imperium rzymskiego – chrześcijaństo.

I tutaj wkracza Bizancjum, w którym cesarz Leon III dokończył cheata, dopisując „DQD” do „ID” wklepanego przez Tyberiusza. W VIII stuleciu Bizancjum zaczęło walkę z kultem świętych obrazów. Ubocznym skutkiem było wkurzenie zachodnich sojuszników, w tym biskupów Rzymu.

Bez tego pewnie nigdy nie doszłoby do koronacji Karola Wielkiego na cesarza. Taki układ, iż cesarz jest gdzieś daleko na wschodzie, a my wprawdzie teoretycznie uznajemy jego zwierzchnictwo, ale rządzimy się po swojemu, odpowiadał wielu możnym na zachodzie (zwłaszcza papieżom).

Nie był jednak aż tak wygodny, żeby możni wyszli do wiernych i oświadczyli „słuchajcie, od dzisiaj zakazujemy świętych obrazków”. Nolensując wolensa Zachód odbudował własne cesarstwo.

Pierwsze podejście było nieudane. Imperium Karola Wielkiego pękło jeszcze za jego życia.

Dopiero drugie podejście Ludolfingów okazało się skuteczne, od początku było bowiem luźną konfederacją. To było chyba jedyne imperium w dziejach ludzkości trwale pozbawione konkretnej stolicy (de facto za późnych Habsburgów stał się nią Wiedeń, ale de iure nie było jej aż do formalnego rozwiązania HRE w 1806).

I tylko takie mogło powstać w ówczesnej Europie, wśród ludów przyzwyczajonych od setki lat do tego, iż żadnej stolicy nie ma, ewentualnie jest odległa, a jej władza czysto tytularna. To stąd właśnie wziął się ten względny (jak na owe czasy) większy egalitaryzm Zachodu, o którym pisałem w tamtej notce.

Świat islamu wprawdzie wtedy właśnie uległ fragmentacji, ale poszczególne fragmenty pierwszego kalifatu przez cały czas były większe od Bizancjum czy od imperium Karolingów. Te fragmenty zachowały zaś zasadniczą cechę pierwotnego imperium – iż kto kontroluje stolicę, ten kontroluje państwo.

Odtworzony zachodni Rzym nie miał już tak rozumianej stolicy. Wbrew nazwie, nie był nią Rzym – uczestnicy wojen pornokratycznych mieli złudzenie, iż walczą o kontrolę nad stolicą światą, ale w istocie walczyli tylko o jedno z wielu włoskich miast.

Przekonali się o tym boleśnie (niektórzy bardzo boleśnie), gdy Otton wkroczył i ich zaorał. Jego następcy znów stracili kontrolę nad Rzymem, ale już wiedzieli, iż to nie ma znaczenia.

Jeszcze dla Karola Wielkiego symbolicznym centrum imperium były miasta położone w pobliżu dawnej granicy na Renie – Akwizgran, Moguncja, Wormacja. Do tych miast nieustannie tęsknie wzdycha w swoich komciach Awal – i ma rację.

Tam bije Serce Zachodu. Tam wynaleziono szczepionkę na Covid, tam otwarto pierwszą dyskotekę (Akwizgran, 1959).

Te miasta wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk w latach 840-1945, bo praktycznie każda większa europejska rozpierdziucha miała tutaj linię frontu. Ale żaden Ludolfing ani Bonaparte nie mógł powiedzieć, iż jak już zająłem Akwizgran, to kontroluję cały Zachód.

Tak to tymczasem działało u naszych rywali. Kto zajął stolicę, obejmował władzę nad państwem. Stąd fenomeny „dynastii najeźdźców” albo „dynastii zbuntowanych żołnierzy” – Mameluków, Madedończyków, Mandżurów itd.

Gdybyśmy teraz z grupą tysiąca najemników przejęli kontrolę nad Akwizgranem, Zachód by dalej działał po swojemu, aż w końcu by na nas spadł z niszczycielskim kontratakiem. I tak samo byłoby w roku 1800, 1500 i 1000.

Za sprawą dwóch cesarzy, Tyberiusza i Leona, Zachód stał się imperium bez stolicy. W którym zamachu pałacowego nie da się przeprowadzić, bo nie ma Centralnego Pałacu (są za to setki lokalnych pałacyków).

Instytucja foederatich przetrwała do dzisiaj i nietrudno zauważyć, iż tak jak kiedyś zachodni Germanie mieli chronić Rzymian przed wschodnimi, ten zaszczyt teraz przypada zachodnim Słowianom. Mieszkańcy Akwizgranu nie są gotowi ginąć za unijny gwieździsty sztandar – a mieszkańcy Kijowa literalnie za niego ginęli (i giną).

Co pewien czas Zachód ogłasza jakiś edykt Karakalli, rozszerzający prawo do obywatelstwa. I wtedy potomkowie dawnych foederatich mogą wyciągnąć gwiaździste paszporty i zawołać „civis romanus sum”.

Weszliśmy do tej poczekalni na pełnej pornokracji, w dużym stopniu za sprawą wspomnianego świętego Wojciecha. Umowny status foederatich mieliśmy wcześniej od Wikingów, Piktów, Basków czy Ugrofinów.

Za Jagiellonów mieliśmy moim zdaniem pełne obywatelstwo. Potem nas Habsburgowie wyślizgali, no cóż, nie nas jednych, wróciliśmy do poczekalni, ale tak do końca nie wylecieliśmy z niej choćby podczas zaborów.

Jak wrócić do Akwizgranu, to Najważniejsze Pytanie Stojące Przed Polską. Dużo o tym gadaliśmy pod poprzednimi notkami, ale o tym nigdy nie dużo.

Ja tam nie wiem, ale zakończę linkiem do Pierwszej Piosenki, którą Pierwszy Didżej (Klaus Quirini, występujący jako DJ Heinrich) puścił w Pierwszej Dyskotece 19 października 1959. Po czym, jak informuje ciocia Wiki, założył pierwszy związek zawodowy didżejów. Jakie to akwizgrańskie…

Idź do oryginalnego materiału