Polityka czy rząd dusz?

1 dzień temu
Zdjęcie: Karol Nawrocki


Jak to się stało, iż uwierzyliśmy w to, iż wybieramy między mesjaszem a szatanem?

Bezpośrednio po zakończeniu wyborów prezydenckich Fundacja Res Futura opublikowała raport zatytułowany „Algorytm zwycięstwa. Dlaczego prawica (PiS i Konfederacja) dominuje i będzie dominować w mediach społecznościowych”. O tym, iż będę pisała o wątkach religijnych w kampanii wyborczej, wiedziałam od jakiegoś czasu. Raport zmusił mnie do postawienia sobie zupełnie innych pytań.

Troska o priorytety?

Całkowicie bez polityki żyć się nie da, jeżeli nie jest się pustelnikiem, oddalonym od świata i żywiącym się korzonkami – przynajmniej do czasu, aż tych korzonków nie zabraknie. Każda wspólnota potrzebuje tych, którzy organizują życie wspólne i podejmują decyzje, których wspólnie podjąć się nie da. Na najbardziej podstawowym, lokalnym poziomie polityka zapewnia nam to, iż wyprodukowanych przez siebie śmieci nie musimy zakopywać w ogrodzie, iż działają publiczne szkoły, szpitale, utrzymywane są drogi i oświetlane miasta.

Chciałoby się, żeby polityka na poziomie narodowym również skupiała się na tym, w którym kierunku kraj powinien się rozwijać, jakie zadania będą priorytetami, oraz o kogo najpierw należy się zatroszczyć, jeżeli nie da się zatroszczyć o wszystkich od razu.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

I chciałoby się, żeby każdy przedwyborczy spór toczył się właśnie o to: o priorytety, o wizję przyszłości kraju za 20 i 30 lat, o skuteczne odpowiadanie na bieżące potrzeby obywateli. Chciałoby się, żeby idący do głosowania mówili o tym, która wizja przyszłości kraju jest im bliższa, które postulaty chcieliby mieć spełnione najpierw. W uczciwej polityce wybory powinny przypominać raczej wybór lektury do podróży, mniej lub bardziej trafiony, ale zawsze jakoś ułatwiający drogę, wybór środka lokomocji na tę podróż czy wybór podręcznika na kolejny rok szkolny, a nie rosyjską ruletkę.

Jak to się stało, iż wybierając prezydenta, uwierzyliśmy w to, iż wybieramy między mesjaszem a szatanem, między czystą wodą a śmiertelną trucizną?

Celem polaryzacja

Res Futura opisuje, w jaki sposób kampania Karola Nawrockiego zerwała z dotychczasowymi metodami prowadzenia kampanii wyborczych w Polsce, importując wprost model kampanii amerykańskiej. Kampania ta wykorzystywała nie argumenty i dyskusję, ale algorytmy oraz mikronarracje, i nie po to, by przekonywać lub objaśniać świat, ale by zdobywać dominację informacyjną.

Celem takiej kampanii była polaryzacja – uprzedmiotowienie konfliktu – i przekierowanie emocji odbiorców na to, co zostało zdefiniowane jako wróg: na „system”, „Brukselę”, „liberalizm” czy „elity”. Treści przekazu łączyły w sobie warstwę tożsamościową (opartą na dualistycznym podziale „my” kontra „oni”), warstwę moralną (z przekonaniem do własnej wyłączności do definiowania dobra, tylko my gwarantujemy stabilność i prawdę w świecie relatywizmu) oraz warstwę epistemiczną, która odbiera autorytet wiedzy, przez co prawdy się nie odkrywa i nie weryfikuje, ale samemu się ją określa i do niej przekonuje.

W ten sposób kampania wyborcza przestaje być polem do prezentowania swoich poglądów i przekonywania siebie nawzajem, a przede wszystkim wyborców do poparcia konkretnej wizji przyszłości. Kampania staje się miejscem wskazywania pola konfliktu.

Res Futura odwołuje się tu między innymi do myśli Carla Schmitta, który rozumiał politykę nie jako zarządzanie kompromisem, ale jako egzystencjalny konflikt o to, kto ma prawo określać wspólnotę. Stąd właśnie wyrasta kampanijne budowanie stanu zagrożenia. I z tego też powodu – przy zastosowaniu określonych metod, na których analizę nie ma tu czasu i miejsca – celem kampanii Nawrockiego nie było już przekonanie wyborcy, ale kontrola środowiska, w którym wyborca podejmuje decyzję.

Zamiast przekonywania mieliśmy do czynienia raczej z formowaniem tożsamości, emocji i światopoglądu. Codziennie powtarzano treści budujące poczucie życia w zagrożonej wspólnocie. Kandydat na prezydenta przedstawiany był nie jako jeden z wielu możliwych liderów, ale jako jedyny gwarant ładu moralnego.

W ten sposób odbiorca pozbawiany został wolnego wyboru między równorzędnymi propozycjami. Stawał się zakładnikiem narracji, którą Res Futura nazywa wprost totalizującą: musiał wybierać między dobrem a złem, między prawdą a zdradą. Opozycja polityczna przestała być jedynie opozycją polityczną, a stała się opozycją moralną.

Dodatkowo w czasie kampanii (choć już wcześniej się to pojawiało) doszło do deligitymizacji wiedzy. To kandydat i jego sztab – a za nimi memy i virale w mediach – decydowały, kto ma prawo interpretować rzeczywistość, a kto jest zmanipulowany i okazuje się wrogiem. Atakowano zatem media, instytucje państwowe i ekspertów, tworzono alternatywne kanały informacyjne, epatowano tytułami w stylu „co ukrywają media” lub „zdemaskowane kłamstwa Trzaskowskiego”. Dzięki temu odbiorca czuł się bezpieczny jako Polak, katolik i patriota. Wiedział, co jest dobre i kto zdrajcą. Był przekonany, iż zna prawdę. Zamiast zwykłej i naturalnej przecież debaty politycznej, widział walkę dobra ze złem, mającą rozstrzygać niemal o jego wieczności.

Negatywna utopia obronna

Res Futura wskazuje, w jaki sposób sztab Karola Nawrockiego zamknął użytkowników w informacyjnej bańce, neutralizując i ośmieszając treści krytyczne, ignorując lub przedstawiając je jako „atak systemu”. Język jego przekazu był afektywny, odwołujący się do emocji, nie argumentów, a jego celem nie było przekonywanie, tylko zbudowanie emocjonalnej wspólnoty.

Twórcy raportu przeanalizowali również pięć tysięcy najpopularniejszych postów z kampanii Karola Nawrockiego pod kątem użytych w nich mechanizmów. Mieliśmy zatem do czynienia z atakiem moralnym na kontrkandydata, z uproszczeniem wyboru do dychotomii „Polska albo UE/LGBT”, z zakotwiczaniem emocji w symbolach kulturowych (dzieci, flaga, rodzina).

Dzięki mechanizmom stosowanym w kampanii odbiorcy Nawrockiego byli również odporni na narracje zewnętrzne, wykształciły się w nich mechanizmy obronne. Tam, gdzie systematycznie podważa się wiarygodność ekspertów, odbiorca odrzuca niepasujące mu treści jako kłamstwo. Tam, gdzie wzmacnia się wrogość wobec oponenta, treść spoza bańki nie wywoła refleksji, ale agresję. Tam, gdzie stosuje się przekaz oparty na podziale „my–oni”, odbiorcy treści „przeciwnika” odbierać będą je jako atak na samych siebie.

Karol Nawrocki wielokrotnie wspominał o obronie „wartości chrześcijańskich”, nigdy ich nie definiując, ba – pojmując je na swój własny sposób

Monika Białkowska

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

„Wizja Polski w kampanii Nawrockiego została zaprojektowana jako negatywna utopia obronna – Polska silna, samowystarczalna, tradycyjna, zagrożona z zewnątrz i zdradzana od wewnątrz. Użytkownik był zapraszany nie do współuczestnictwa w debacie, ale do współobrony wspólnoty przed systemem” – czytamy w opracowaniu Res Futura.

Nie chcę wchodzić w szczegóły tej analizy, zainteresowani znajdą ją bez problemu. Wbrew pozorom nie jest ona oskarżeniem Karola Nawrockiego, ale oskarżeniem tych, którzy po lewej stronie sceny politycznej podobnego przekazu, skutecznego w świecie współczesnych mediów, zbudować nie umieli. Res Futura ostatecznie dochodzi do konkluzji, iż „w świecie, gdzie rzeczywistość jest przetwarzana przez feed, a polityka przez rekomendacje, nie da się robić polityki bez mediów społecznościowych. Ale jeszcze bardziej – nie da się robić polityki bez świadomości, iż kto nie zna struktury algorytmu, ten nie kontroluje przyszłości”.

Polityka w kampanii?

Założeniem tego tekstu początkowo było przyjrzenie się tym treściom w kampanii, które w jakikolwiek sposób nawiązywały do religijności czy Kościoła. Tych w dyskusjach czy hasłach kierowanych wprost nie było wcale bardzo dużo. Nie toczył się otwarty spór o pozostawienie czy usunięcie religii ze szkół, nie wspominano zbyt wiele o rozliczaniu Kościoła z przestępstw czy finansowych mariaży z władzą ani choćby o Funduszu Kościelnym.

Tematy wiary, katolickiej tożsamości Polaka katolika, wiernego tradycji i broniącego swojej rodziny Bogiem silnej, poruszane były nie merytorycznie, ale podprogowo – w warstwie emocji, skojarzeń, mitów. Nie rozmawiano o przyszłości Kościoła w zmieniającym się świecie, o rozwiązaniach prawnych czy finansowych, nie nazwano wprost żadnych zagrożeń ani sposobów, jakimi chcemy się przed nimi chronić. Karol Nawrocki deklarował, iż nie zgodzi się na ograniczenie religii w szkołach, ale nie wspomniał – ani nikt nie wypomniał jemu – iż nie będzie miał na to żadnego wpływu. Sama deklaracja wystarczyła, by zadziałać na płaszczyźnie emocji i symbolu.

Kandydat popierany przez Prawo i Sprawiedliwość wielokrotnie wspominał o obronie „wartości chrześcijańskich”, nigdy ich nie definiując, ba – pojmując je na swój własny sposób. Wystarczyło, by postrzegano go jako żołnierza w ich służbie. Karol Nawrocki cytował Pismo Święte – nic to, iż wyrywając je z kontekstu i ze słowa Boga czyniąc narzędzie swoich politycznych celów. Wystarczało, by jawił się jako prorok. Pojawił się również na Jasnej Górze, na pielgrzymce kibiców, na spotkaniu, które przerodziło się w wyborczy wiec. Nic to, iż wykorzystał instrumentalnie sanktuarium: w warstwie symbolicznej pozostał pielgrzymem.

Jak na tym tle wyglądali inni kandydaci? Rafał Trzaskowski wyraźnie unikał bezpośrednich odniesień do Kościoła i religii. Szymon Hołownia zapowiadał likwidację Funduszu Kościelnego i kontrolę przepływu finansów między państwem a Kościołem. Grzegorz Braun witał się zawsze słowami „Szczęść Boże” i odwoływał do potrzeby obrony tradycyjnych wartości. Joanna Senyszyn postulowała odebranie Kościołowi przywilejów, a Adrian Zandberg postulował budowanie świeckiego państwa. W zasadzie nie wydarzyło się tu nic nieprzewidzianego i trudno byłoby przyjąć tezę, iż temat Kościoła odegrał w tej kampanii znaczącą rolę.

Wyznawcy zamiast argumentów?

Dramat rozegrał się nie na poziomie tematyki, a na poziomie moralnym. To właśnie tam – w opisanym przez Res Futura mechanizmie – zachwiany został porządek, na którym zbudowane jest społeczeństwo. Nie potrafimy dziś jeszcze ocenić, jakie będą tego skutki.

Kandydat, ukazujący się jako obrońca chrześcijańskich wartości, sięgnął w swojej kampanii po narzędzia, które wprost podważają nie tylko ewangeliczne prawdy, ale i cały porządek szeroko rozumianej chrześcijańskiej kultury. Jego przekaz stał się w ten sposób wewnętrznie sprzeczny.

Za (tylko) nieewangeliczne uznać możemy definiowanie oponenta w dyskusji jako wroga i przedstawianie politycznego (czy każdego innego) sporu jako kwestii egzystencjalnej, decydującej o naszym być albo nie być. Owszem, chrześcijanin troszczy się o życie doczesne, ale jeszcze bardziej troszczy się o życie wieczne. Wie, iż Królestwo Boże nie jest z tego świata i iż Bóg sam się troszczy o swoje dzieci – a człowiek, choćby najbardziej gorliwy, świata nie zbawi. Na dodatek nieprzyjaciół według słów Jezusa mamy miłować, a nie niszczyć czy odmawiać im prawa do polskości i patriotyzmu. Ot, cały ewangeliczny konflikt zakończonej kampanii.

Najważniejsze jednak pytania pojawiają się później i wynikają z przeanalizowanych przez Res Futura metod, stosowanych w kampanii przez różne strony, choć z różnym natężeniem. Czy naprawdę na takie metody chcemy się zgodzić? Czy to one staną się standardem? Czy zamiast rozmawiać wymieniając argumenty, zdobywać będziemy wyznawców – emocjonalnych zakładników? Czy w tym kierunku chcemy budować społeczeństwo?

Czy naprawdę chcemy przyjąć, iż prawda jako taka nie istnieje? Że nie istnieje obiektywne dobro? Że zarówno prawda, jak i dobro, są definiowane i wskazywane przez człowieka, który uzna, iż na to definiowanie ma wyłączność? Czy za takim człowiekiem ufnie pójdziemy? Czy zgodzimy się na to, iż kto owego człowieka nie posłucha, nie pozna prawdy i nie może czynić dobra – bo poza nim prawda i dobro nie istnieją?

Nieszczęście tej kampanii polega na tym, iż daliśmy się przekonać, iż oto w Polsce Anno Domini 2025 rozegrała się walka o zbawienie świata

Monika Białkowska

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Czy naprawdę zgodzimy się na to, żeby pozbawić autorytetu wiedzę, doświadczenie, naukowe badania, żeby nazywać je kłamstwem czy spiskiem, żeby deprecjonować mądrość? Czym będzie świat bez prawdy i autorytetu? choćby jeżeli w tym kierunku powoli idziemy, to czy nie jest obowiązkiem chrześcijan, ale i wszystkich wychowanych na kulturze klasycznej, przypominać, iż prawda nie jest czymś, co da się przegłosować, ale co istnieje obiektywnie? Że prawdę można tylko odkrywać i sprawdzać, a nie określać według własnego przekonania? Czy to nie jest już oczywiste, iż prawdy nie zmieni nic – choćby to, iż zostanie tysiąc razy wyśmiana w memach? Że choćby wtedy będzie prawdą?

Czy zgodzimy się na świat, w którym zamiast wielu spierających się liderów będziemy mieli władcę totalitarnego, gwaranta wszelkiej moralności, kreującego się na tego, który chroni nas przed zagrożeniem? Czy damy się przekonać, iż nie mamy wyboru, iż w sporze politycznym nie jesteśmy wobec siebie równorzędni? Że jest w tym sporze tylko „Zbawiciel” i „Szatan”? Czy damy się przekonać do nienawiści?

Czy uznamy za prawdziwy świat, w którym wszystko jest wyłącznie czarne albo białe? W którym każdy myślący inaczej jest wrogiem, modlący się inaczej – heretykiem, każdy mówiący w innym języku – najeźdźcą? Czy zgodzimy się na świat, w którym absolutnie wszystko uznawane będzie za walkę dobra ze złem – prawdopodobnie łącznie ze sporami kociarzy i psiarzy?

Polityka nie jest religią

To nie jest myślenie w kluczu kultury chrześcijańskiej. To nie jest myślenie w kluczu kultury klasycznej. To myślenie w kluczu totalitarnym.

Prawda istnieje obiektywnie i nikt nie jest jej wyłącznym dysponentem. Wszyscy czasem mamy rację, a czasem się mylimy, niezależnie od tego, do jakich partii politycznych jest nam bliżej. Dobro istnieje obiektywnie, a nikt z nas nie jest wyłącznie dobry. Każdego stać i na wielkie bohaterstwo, i na prawdziwą podłość. Polityka jest wyłącznie polityką: naturalnym sporem liderów o władzę, a nie apokalipsą, w której ostatecznie trzeba pokonać zło.

Polityka nie jest religią, choć jako religia zdawała się w tej kampanii jawić. Od wyboru prezydenta nie zależy nasze zbawienie. Od wyboru prezydenta nie zależy przyszłość naszej cywilizacji. Nie wygrało zatem ani zło, ani dobro – wygrał człowiek, który przez najbliższych pięć lat będzie pełnił istotną funkcję i zrobi to lepiej lub gorzej. Nie wydarzył się ani wielki dramat, ani wielkie zwycięstwo.

Nieszczęście tej kampanii polega na tym, iż daliśmy się przekonać, iż oto w Polsce Anno Domini 2025 rozegrała się walka o zbawienie świata. Nieszczęściem jest to, iż uwierzyliśmy, iż to my w tym zbawianiu wzięliśmy udział. Że głosujących inaczej uznaliśmy za potępionych. Jak długo tego mechanizmu nie widzimy – pozostajemy jego zakładnikami.

Jezus przed swoją męką prosił Ojca w dramatycznej modlitwie: „Aby byli jedno”. Możemy się różnić w poglądach, możemy głosować inaczej, możemy mieć różne pomysły na Polskę. Ale w Chrystusie, jeżeli jesteśmy chrześcijanami, mamy być jedno – cokolwiek będą próbowali zrobić z nami politycy. Bóg jest Bogiem jedności. Ktokolwiek dzieli, od złego pochodzi.

Idź do oryginalnego materiału