Podobno sowy krzyczą jak prześladowane kobiety

3 godzin temu
Zdjęcie: Helle Helle


Odwiedziła któregoś dnia syna i wyrwało jej się: Ależ się ciężko zrobiło z miejscami do parkowania, a jej syn powiedział wtedy: Uważaj, żebyś nie ulegała swoim ograniczeniom, mamo.

Fragment głośnej powieści „Hafni mówi” duńskiej pisarki Helle Helle, tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2025

Samochód już zabrano spod głazu, a ona dopiero wtedy przypomniała sobie o pościeli w bagażniku. Musiała jeszcze raz zatelefonować do SOS Dansk Autohjælp. Sprawdzili, do którego warsztatu przewieziono jej samochód, na szczęście znajdował się po drodze do schroniska.

Z uśmiechem ruszyła chodnikiem, ludzie też się do niej uśmiechali, odważnie pogłaskała po łbie golden retrievera. Warsztat był zamknięty, ale jej samochód stał na zewnątrz. Chwilę poczekała, aż w końcu zdecydowanie do niego podeszła. Był otwarty. Wiele osób z pewnością by się na to poskarżyło. Ale ona zabrała swoją pościel i ruszyła do domu.

*

Mieszkała też w wynajętym pokoju na Bispebjerg, miała stamtąd widok na biały ogród. Cały czas „Koło fortuny”. Auto­bus, kiedy pojawiał się na zakręcie, zawsze był już daleko. Odrzucona parka, zamrożone włoski w nosie. Nakładki na palce z lodu, odsłonięta szyja na ulicy o nazwie Lygten. Okiełznywanie zmiennego pulsu na Gammeltorv, sama gdzieś jak „Brat i siostra”. Chce zatrzymać każdego między dwudziestką a trzydziestką, zatrzymać swoją własną osobę, ale nie wie, w jaki sposób. Nie w biegu, nie w marszu, może na stojąco przy skraju lasu. Ale pod bukiem usiadł mężczyzna z gitarą, gra jak skowronek, gra jak gawron.

*

Chwilę wcześniej powiedziała do domu, mając na myśli schronisko, i to wcale nie przypadek. Pokój był skąpany w świetle popołudniowego słońca, przytulny i wygodny. Pościeliła łóżko i wywietrzyła. Przyniosła filiżankę kawy i włączyła radio. P1 zmienił się w P2, nadawali koncert z Ribe. Usiadła i patrzyła na forsycję.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Kieliszek różowego wina w szklance do mycia zębów i pójść do kuchni, zobaczyć, czy jest lód. Nie było, ale spotkane po południu dziewczyny szykowały kanapki z pasztetem. Powiedziała: Przyjechałyście na wycieczkę? Ta wysoka powiedziała: Nasz wuj się rozchorował. Hafni powiedziała: Mam nadzieję, iż to nic poważnego. Nie, nic takiego, powiedziała ta druga. Według nich można było poprosić o lód w recepcji. Podobno na zapleczu mieli zamrażarkę. Zaprowadziły ją na dół i się udało. Z filiżanką kostek lodu w ręku ruszyła za dziewczynami z powrotem na korytarz i weszła do swojego pokoju. Szamponem umyła talerzyk po omlecie oraz sztućce i otworzyła terrinę z kaczki. Przeciągnęła nocny stolik blisko krzesła i wciąż wyglądając przez okno, łamała kawałeczki chrupkiego chleba i jadła. Na deser połówka francuskiego nugatu. Słońce zaszło, w pokoju obok ciurkała woda. Potem mimo wszystko druga połówka.

Później w bluzie od piżamy, z rozpuszczonymi włosami poczłapała do kuchni, żeby schować resztę terriny do lodówki. Te dwie dziewczyny siedziały teraz ubrane w coś, co również przypominało bluzy od piżamy, i grały przy stole w warcaby. Hafni powiedziała: Niedługo pora spać. Niższa z dziewczyn powiedziała: W szafce są ciasteczka, a druga: Już wszystko spakowałyśmy. Wyjeżdżacie jutro? spytała Hafni. Pokręciły głowami. W lodówce stał garnek, Hafni uniosła pokrywkę, była w nim owsianka. Resztki, powiedziała ta wysoka. Dziewczyny wstały i Hafni zobaczyła, iż są też w szortach od piżamy. Jedna była nieco wyższa od drugiej. Ale ta niższa powiedziała: Jesteśmy bliźniaczkami. A ta wyższa: Tylko iż mnie karmili substralem. Wszystkie trzy się roześmiały.

Sądzi, iż słyszała sowę, chwilę przed tym, jak zgasła niczym świeca. Sowa wydawała z siebie perlisty odgłos, czy to możliwe? Podobno inne sowy krzyczą jak prześladowane kobiety. Kiedyś puszczyk gapił się na nią z drzewa, to było na zakręcie drogi. Zatrzymała się wtedy i gapiła na niego. Sowa siedziała nieruchomo, długo patrzyły sobie w oczy. Pomyślała: Że też można poczuć się tak zrozumianym przez sowę. W domu przez dłuższy czas stała na podjeździe, potem bezszelestnie otworzyła sobie drzwi.

*

Przypuszczalnie pobłądziła, ale o przydrożnym parkingu kilka jest do powiedzenia. Mewy krzyczą, a traktor orze. Kiedy po drodze do Korsør przejeżdżała przez Bøstrup i Gryderup, uświadomiła sobie, iż w kraju jest pełno bocznych dróg, przy których stoją niedawno wyremontowane wiejskie domy i chaty, a także podobne do siebie domy jednorodzinne na posesjach bez sąsiadów. Nie bardzo wie, co chce przez to powiedzieć, być może, iż w tych domach i wokół nich również mogą znajdować się rzeczy, którymi zajmują się jej dzieci w Kopenhadze i w Aarhus. Ale z tego, co wie, jej dzieci w Kopenhadze i w Aarhus nie wierzą, iż tak jest. Odwiedziła któregoś dnia syna i wyrwało jej się: Ależ się ciężko zrobiło z miejscami do parkowania, miała przy tym na myśli: w domu, we Frederikssund, a jej syn powiedział wtedy: Uważaj, żebyś nie ulegała swoim ograniczeniom, mamo. Pewnie wszystko, co powiedziała chwilę wcześniej, można rozumieć odwrotnie.

Helle Helle, „Hafni mówi”, tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2025

Teraz kobieta bez konewki usiadła w ogrodzie pod wykrzywionym drzewem.

*

Po wypiciu kawy zadzwoniła do warsztatu samochodowego, ale tam mieli mnóstwo roboty, wszystkie samochody w Korsør należało przygotować do przeglądu. Obiecali, iż jej autem zajmą się jako pierwszym następnego dnia. Hafni zaścieliła łóżko, otworzyła okno i zeszła do recepcji. Powiedziała, iż chętnie zatrzymałaby pokój na jeszcze jedną dobę. Przypomniała sobie, iż na dwunastą ma zamówiony stolik w restauracji Madam Bagger. Poza tym była zmuszona podzwonić, żeby sprawdzić, czy jej pozostałe rezerwacje dadzą się przesunąć o jeden dzień. Wszędzie powiedziano, iż nie ma problemu, więc się umalowała, upchnęła czółenka w torebce i porozmawiała z recepcjonistką o filetach rybnych.

Miała dużo czasu. Sen wciąż tkwił w ciele, kuleczki w mózgu wtaczały się na swoje miejsca, jak to się mówi. Koło supermarketu Rema 1000 gwizdała, a oprócz tego jeszcze jeden golden retriever został pogłaskany po głowie.

Nie powie, do jakiej ulicy doszła.

*

Nigdy w życiu nie jadła lepszego wędzonego łososia z jajecznicą. Do tego dostała białe wino, musiała domówić jeszcze jedną porcję. Podziękowała kobiecie za barem i spytała, czy to ona jest Madam Bagger we własnej osobie. Tamta wybuchnęła głośnym śmiechem i zawołała kogoś z kuchni, powtórzyła to, co powiedziała Hafni, i wszyscy w lokalu zaczęli się śmiać, starsi państwo z identycznymi fryzurami, mężczyzna w szelkach i drugi w kaszkiecie. Skończyło się wręcz na toaście. Hafni musiała wypić jeszcze kropelkę wina, a Madam Bagger powiedziała: To było bardzo sofistyczne pytanie.

Później znalazła drogę na tamten pomost kąpielowy, z którego zeszła do wody poprzedniego dnia. Usiadła na nim, machała nogami, patrząc na most nad Wielkim Bełtem, i pomyślała: Równie dobrze mógłby nadciągnąć sztorm. Ogarnął ją smutek, być może z powodu ominięcia Trelleborga. Przepadły jej dwie rzeczy warte zobaczenia. Wstała z pomostu i ruszyła w stronę schroniska. Torebka wypchana czółenkami i butelką wody, pasek wrzynał się w ramię. Powrót zajął jej trzy kwadranse, minęła recepcjonistę, rzucając ciche cześć. Na szczęście był zajęty łapką na muchy.

Ale potem bliźniaczki zaprosiły ją na labskaus. Większą część dnia spędziły w kuchni i ładnie nakryły do stołu. Ta wyższa znalazła choćby gdzieś z tyłu w lodówce buraki. Hafni przyniosła resztkę swojego różowego wina i zaproponowała po kropelce. Wino było ciepłe, ale zrezygnowały z chodzenia po lód. Zrozumiała teraz, iż te dziewczyny naprawdę mówiły tylko pojedynczymi zdaniami.

Ale rozmowa się toczyła. Hafni musiała co prawda podtrzymywać ją pytaniami, na przykład: Jak to się adekwatnie stało, iż tu mieszkacie, czy jesteście z tej okolicy, a może jesteście harcerkami albo wy­ruszyłyście na wędrówkę, z tego, co zrozumiałam, wybieracie się do, jak się nazywa to miejsce, o którym mówiłyście, i czy wasz wuj wyzdrowiał? Opisała też ze szczegółami widok w okolicach Hagbards Høj, łąkę, niebo i błękitnego ptaka. Zajęło to niemal całą porcję labs­kausu, a dziewczyny snuły różne domysły, jaki to mógł być ptak.

Idź do oryginalnego materiału