Patti Smith, największa poetka rocka. Boginie muzyki (1)

4 godzin temu
Zdjęcie: Patti Smith


Urzeka swoją wyrazistością i autentycznością przekazu. Nikt przed nią nie śpiewał tak punk rocka.

W najbliższych miesiącach będziemy na łamach Więź.pl publikować szkice o boginiach muzyki. Sięgniemy w przeszłość, by zobaczyć, jak ukształtowała ona współczesną popkulturę. Ograniczymy się do Stanów Zjednoczonych, miejsca, które najsilniej oddziaływało w ostatnich kilkunastu dekadach na muzykę. Na pierwszy ogień: Alicja Michalska i jej opowieść o Patti Smith

Jest rok 1967. Dwudziestoletnia dziewczyna przybywa do Nowego Jorku będącego w tym czasie mekką artystów. Jest zupełnie sama, ze sobą ma parę ubrań, notatnik, kredy do malowania i tomik wierszy Arthura Rimbauda pod pachą. Przez pierwsze tygodnie tuła się po mieście, szukając pracy w każdej napotkanej księgarni, śpi w parkach, czasem nocami jeździ metrem w tę i z powrotem. Nie wie, co ją czeka. Wie na pewno, iż coś ją woła. Wie to od momentu, gdy w muzeum zobaczyła obrazy Salvadora Dalego i Pabla Picassa. Zrozumiała wtedy, iż chce być artystką.

Ta dwudziestoletnia dziewczyna to Patti Smith. niedługo stanie się największą poetką rocka, amerykańską ikoną kontrkultury. Legendą za życia.

Pod ciężarem perfum i Jehowy

„Być artystą oznacza widzieć to, czego nie widzą inni” – myśli młoda Patti i przeczuwa już, czym będzie jej powołanie.

Nigdy nie pasowała do otaczającego ją świata. Szczególnie w dzieciństwie. Wychowywana pod silnym wpływem świadków Jehowy musi się wiecznie dostosowywać. Zamiast spełniać oczekiwania rodziców, woli zaczytywać się w książkach o sztuce, w poezji Baudleaire’a, rysować, tańczyć i żyć według własnych zasad.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Z żalem patrzy na swoją matkę, która porzuciła karierę jazzowej wokalistki dla rodziny i żmudnego wypełniania kobiecych obowiązków. Wszystko to wydaje się sprzeczne z jej naturą. „Ciężka woń perfum, pociągnięcia czerwonej szminki, tak przesadne w latach 50., budziły we mnie obrzydzenie” – napisze później w swojej autobiografii „Poniedziałkowe dzieci”.

Rodzinne wychowanie w duchu religii świadków Jehowy zastąpi w końcu sztuka i wiara w zmienianie świata poprzez twórczość. Przez moment pragnie zostać nauczycielką – wywołana do tablicy przez polonistę w trakcie omawiania „Mobby Dicka” postanawia sama poprowadzić ciekawiej zajęcia. Dostrzega wtedy swój talent alternatywnego opowiadania o świecie, który to talent będzie ją prowadził przez następne dekady.

Plany nauczania gwałtownie jednak idą w zapomnienie – przez brak dyscypliny Smith zostaje wyrzucona ze studium nauczycielskiego. Nieprzejęta tym obrotem spraw stawia wszystko na jedną kartę. Porzuca dotychczasowe życie i snując wizję bycia artystką, kupuje bilet w jedną stronę do Nowego Jorku oraz długie szare palto w sklepie z używaną odzieżą. Po drodze zatrzymuje się w ulubionej kawiarni, wsuwa ćwierćdolarówkę do szafy grającej, odpala obie strony płyty Niny Simone i wie, iż jest na dobrej ścieżce.

Szczęśliwy przypadek

Początki nowego życia w wymarzonym mieście nie są łatwe, ale Patti nie odpuszcza, powtarza w głowie jak mantrę: „jestem wolna, jestem wolna”. Na samym początku boryka się z głodem, brakiem dachu nad głową oraz pracy. Śpi w parkach, na klatkach schodowych, a za dnia jeździ metrem, szukając miejsca, które przyjmie ją do pracy. Szczęśliwie znajduje w końcu ofertę jako kasjerka w księgarni; miejscu, w którym może na co dzień otaczać się ukochanymi pisarzami oraz w ukryciu zostawać na noc po zamknięciu. To tam poznaje też osobę, która odmieni jej życie.

Decyduje przypadek. Wygłodniała Smith postanawia pójść z nieznajomym na kolację, mężczyzna później proponuje jej spędzenie wspólnej nocy i zaczyna być nachalny. Z opresji niespodziewanie ratuje ją bywalec księgarni, którego rozpoznaje na ulicy.

Wybawiciel nazywa się Robert Mapplethorpe. To aspirujący artysta, który tak samo, jak ona poszukuje swojej twórczej drogi. Po całej nocy spędzonej na rozmowie, gwałtownie okazuje się, iż oboje nie mają dokąd iść. W ten sposób zaczyna się ich wspólna przygoda, miłosny związek, a później wieloletnia przyjaźń.

Fascynuje mnie w niej przede wszystkim droga, którą przebyła, i to, z jaką łatwością, nonszalancją wręcz, zaszczepiła swoje idee całemu pokoleniu artystów

Alicja Michalska

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Spragnieni twórczego życia, ubodzy, ale pełni młodzieńczej energii i talentu, nakręcają się wzajemnie. Z powodu braku pieniędzy na wystawy chodzą pojedynczo, po czym po powrocie do skromnego mieszkania dzielą się wrażeniami. Razem rysują, tworzą, żyją, dzielą biedę.

Wszystko zmienia się, gdy w 1969 r. trafiają za namową znajomych artystów do Hotelu Chelsea – legendarnego miejsca na artystycznej mapie Nowego Jorku, w którym przebywały na początku swojej kariery osobistości takie jak: Janis Joplin romansująca z Leonardem Cohenem, Bob Dylan, Mark Twain, Jack Kerouac, Andy Warhol, Edith Piaf i wielu innych. Hotel będący przez lata przystanią dla ekscentrycznych twórców znany był z przyjmowania konkretnej klienteli. Wpływ na to miał ówczesny właściciel, który często w zamian za pokój dostawał dzieła sztuki wykonywane przez lokatorów.

To tam w najmniejszym pokoju swoje gniazdko ukuli sobie Patti Smith i Robert Mapplethorpe. I chociaż łączyła ich przyjaźń i porozumienie duchowe, nie stronili od nowych znajomości. Niedługo potem ich drogi się rozejdą, ale oboje nigdy nie przestaną się wspierać.

Ikona autentyczności

Podczas kiedy wielkim marzeniem Roberta Mapplethorpa jest wdarcie się do świata, który otaczał Andy’ego Warhola, Patti Smith spełnia się poetycko. Pisze wiersze, artykuły do gazet, recenzuje rockowe płyty, a w 1972 r. debiutuje tomikiem poezji „Seventh Heaven”. Za namową przyjaciela występuje publicznie, czytając swoje wiersze do akompaniamentu zaprzyjaźnionego gitarzysty Lenny’ego Kaye’a w kościele świętego Marka. Tak oto, w atmosferze awangardowej sceny literackiej, zdobywa umiejętności jako performerka, łącząca poezję z muzyką punkową.

Nie musi długo czekać, aż po występie posypią się przeróżne propozycje współpracy od wydawnictw i producentów. To właśnie za namową Roberta postanawia zamienić swoje wiersze na piosenki. Od tego momentu jej kariera nabiera niespodziewanego tempa.

W roku 1974 powstaje zespół „Patti Smith Group”, którego owocem jest debiutancki album „Horses”. Krążek ten stawia cały rockowy świat do góry nogami. Tak punk rocka jeszcze nikt nie śpiewał.

Patti urzeka autentycznością przekazu, wyrazistością i wzruszającymi, rewolucyjnymi przesłaniami. Jako spadkobierczyni pokolenia beatników – amerykańskiej subkultury literackiej, do której należał m.in. Jack Kerouac czy Allen Ginsberg (późniejszy przyjaciel Smith) – pisze teksty przesiąknięte buntem przeciwko konformizmowi, pełne duchowości, refleksji nad życiem, sztuką i współczesnym światem.

Na uznanie zasługuje także majestatyczne zdjęcie okładkowe debiutanckiego krążka, które wykonał nie kto inny jak Mapplethorpe. Kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, nie mogłam oderwać wzroku. Fotografia zachwyca minimalizmem, klasą, szczerością i ogromną siłą artystki. Nie dziwię się zupełnie, iż Camille Paglia, krytyczka sztuki, nazwie to zdjęcie jednym z najwspanialszych, jakie kiedykolwiek zrobiono kobiecie. Fotografia stała się ikoną, a sama Patti przyciągnęła do siebie twórców modowych inspirujących się jej stylem do dziś.

Dla mnie jest ikoną autentyczności. Na scenę wchodzi w dżinsowych spodniach, luźnych koszulach, szerokich t-shirtach, czasem zarzuca marynarkę. Bierze gitarę i śpiewa z mocą. Publika oraz cały świat bardzo gwałtownie docenią jej szczerość i prawdziwość.

W międzyczasie ze swoim zespołem nagrywa dwie płyty, w tym głośny album o nazwie „Easter”, który osiąga komercyjny sukces głównie za sprawą piosenki „Because the night” wybrzmiewającej z każdej stacji radiowej w Nowym Jorku.

W 1978 r. Smith trafia na okładkę magazynu „Rolling Stone”, a krytycy uznają jej „Horses” za jedną z najważniejszych płyt stulecia.

Sława jednak nigdy jej nie interesowała. Gdy stwierdzi, iż powiedziała w muzyce już wszystko, co miała do powiedzenia, zniknie na 16 lat. W 1979 r. wyjeżdża z Nowego Jorku, by rozpocząć nowe życie ze swoim mężem Fredem Sonic Smithem, gitarzystą rockowym, z którym zakłada rodzinę.

Rozpad świata i ratunek

Jej poukładany świat legnie w gruzach w 1989 r. Na AIDS umiera Robert Mapplethorpe. To ogromny cios dla artystki. Prawdziwa tragedia następuje pięć lat później, kiedy z powodu niewydolności serca umiera mąż, Fred, a miesiąc po nim odchodzi jej starszy brat Todd.

Pogrążająca się w depresji Patti ledwo wstaje z łóżka. Na ponad dwa lata wycofuje się z życia publicznego, przeżywając żałobę. Lekiem na przeszywający smutek okazuje się pisanie oraz powrót na scenę. W 1996 r. nagrywa pierwszą po latach ciszy płytę „Gone Again” i rozpoczyna pracę nad autobiograficzną książką.

Ma być ona hołdem dla Roberta Mapplethorpa i choć w dużej mierze traktuje o ich relacji, Smith poświęca ją także swojemu życiu. Wspomniane „Poniedziałkowe dzieci” ukazują się w Polsce w roku 2020 i muszę szczerzę przyznać, iż jest jedną z tych książek, która zostanie ze mną na zawsze i od której warto zacząć przygodą z literacką twórczością Patti Smith – artystki znanej przecież przede wszystkim z działalności muzycznej.

Tymczasem ja uwielbiam właśnie jej książki: „Pociąg linii M” czy „Rok Małpy”. Podczas gdy „Poniedziałkowe dzieci” opowiadają o dzieciństwie Patti, relacji z Robertem, początku kariery, Nowym Jorku lat 60. i 70., „Pociąg linii M” oraz „Rok Małpy” są próbą uchwycenia nieuchwytnego: mozaiką wspomnień, rachunkiem sumienia oraz próbą znalezienia swojego miejsca na ziemi.

To właśnie dzięki tym pozycjom zakochałam się w twórczości i osobowości Patti. Fascynuje mnie w niej przede wszystkim droga, którą przebyła, i to, z jaką łatwością, nonszalancją wręcz, zaszczepiła swoje idee całemu pokoleniu muzyków, artystów, ludzi kultury i sztuki.

Dziś Patti Smith ma długie siwe włosy, mieszka w Nowym Jorku, a w jej sercu nieustannie wybrzmiewa melancholijny rock’n’roll, którego buntownicze wartości przenikają niekiedy i nas. w tej chwili przecież prawda i autentyczność ponownie bronią się w muzyce. I gdybym miała przypomnieć światu jedną piosenkę Smith, byłby to bez zastanowienia utwór „People have the power”. Jego tekst powinien być mantrą współczesności.

Idź do oryginalnego materiału