Patryk Galewski: Gdybym nie spotkał ks. Jana Kaczkowskiego, byłbym martwy [wywiad]

2 lat temu

Film „Johnny” przybliża postać ks. Jana Kaczkowskiego. To historia niezwykłego kapłana przedstawiona z perspektywy Patryka Galewskiego, wolontariusza i pracownika puckiego hospicjum. W wywiadzie dla Aletei Patryk opowiada o tym, czy pogodził się ze śmiercią Jana. A także o tym, jakie emocje towarzyszyły mu podczas oglądania filmu.

Anna Gębalska-Berekets: Trudno było pogodzić się z odejściem ks. Kaczkowskiego?

Patryk Galewski: Ja się wcale z tym nie pogodziłem. Był dla mnie jak tata. Od mojego biologicznego ojca, choć fizycznie był, bliskości nie doświadczyłem.

Czuje pan obecność ks. Jana?

I to bardzo! Najbardziej w codzienności, szarej rzeczywistości, ale dla mnie niezwykle wyjątkowej. Dziś, odwożąc syna do szkoły, dyskutowaliśmy, co można zrobić z dyni. Pytał o różne rzeczy z takim zainteresowaniem! Miłość, której doświadczam od bliskich na co dzień, przypomina o Janie.

„Johnny”. Zobacz zdjęcia z filmu o ks. Janie Kaczkowskim!

Galeria zdjęć

Patryk Galewski o filmie „Johnny”

Johnny zachwycił widzów podczas Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Jakie emocje towarzyszyły panu podczas oglądania filmu?

Oglądałem go kilka razy. Pierwszy raz zobaczyłem jeszcze niedokończony film. Na seansie była rodzina Jana, jego najbliżsi i moja rodzina. Kiedy zapaliły się na sali światła, wpadłem w histerię. Nie mogłem przestać płakać. W końcu ktoś pokazał mnie tak realnie! Przytuliłem mamę Jana. Powiedziałem, iż to dla mnie za wielkie emocje i wybiegłem.

A potem?

Uczestniczyłem w przedpremierowych pokazach. Byłem już przygotowany. Wciąż myślę o tym, jak wiele wydarzyło się w moim życiu dzięki Janowi. Emocje są we mnie żywe. To nie jest tak, iż skoro dziś jestem innym człowiekiem, to moja przeszłość została wykreślona. Musiałem ten zamknięty rozdział na nowo otworzyć.

Czytaj także:My już widzieliśmy „Johnny’ego”! Czym film o ks. Kaczkowskim cię zaskoczy?

Kaczkowski powiedział, iż jak nie będę najlepszym tatą, to…

O czym – dla pana – jest historia opowiedziana w filmie?

Pokazuje w formie fabularnej to, jakim człowiekiem był Jan. I ma trafić do jak największej liczby odbiorców. Narratorem jest prosty chłopak – czyli ja. Wiele osób zarzuca, iż Johnny nie pokazuje rzeczywistości hospicjum taką, jaką ona jest. Nie da się w stu procentach odwzorować emocji tego miejsca. Mnie Johnny przypomina, iż każdy ma do dyspozycji pewien czas, którego nie zatrzyma. W tym czasie trzeba zrobić wszystko, zadbać o jak najlepsze relacje z bliskimi.

Jakie słowa Jana do dziś dzwonią panu w uszach?

Powiedział mi, iż mam być najlepszym tatą na świecie. Bo jak tego nie zrobię, osobiście urwie mi jaja (śmiech).

Czytaj także:Daniel Jaroszek: „Johnny” to nie jest film o umieraniu, ale o życiu! [nasz wywiad]

Gdybym nie spotkał Jana, byłbym martwy

Zastanawiał się pan, jakby potoczyło się pana życie bez spotkania Jana?

Proste równanie. Gdybym nie spotkał Jana, nie trafił za karę do puckiego hospicjum, dziś byłbym martwy. Albo siedział w więzieniu. Ewentualnie stał gdzieś na ulicy. To są prawdopodobne scenariusze. Kiedy patrzę na sceny, w których Piotr Trojan gra mnie, otwierają się we mnie obrazy z przeszłości. Coś, co myślałem, iż już dawno przepracowałem.

Udzielał pan Trojanowi wskazówek?

Piotr prosił mnie o spotkanie przed rozpoczęciem zdjęć. Chciał mnie poznać. Zobaczyć to, jak mówię, jak się poruszam. Zobaczyliśmy się na rynku w Pucku. Powiedział, iż po przeczytaniu scenariusza spodziewał się zakapturzonego typa, który będzie rzucał bluzgami (śmiech).

To się zdziwił!

To była spokojna rozmowa. Piotr jest pięknym człowiekiem. Ma przeogromną wrażliwość. To idzie w parze z fenomenalnym talentem aktorskim. Widać to na ekranie. Piotr spędził trochę czasu w mojej restauracji. Pracował tam chwilę jako szef kuchni, by poznać kulisy zawodu. Odwiedził nas w domu. Bawił się z dzieciakami. Utrzymujemy ze sobą kontakt telefoniczny.

Uroczysta premiera filmu Johnny. Od lewej: Piotr Trojan, Maria Pakulnis, Patryk Galewski, Daniel Jaroszek
Wojciech Olkusnik/East News

Patryk Galewski o ks. Janie Kaczkowskim

Na lewej ręce ma pan wytatuowaną rodzinę i ks. Jana. Przypomina o drodze, którą pan odkrył dzięki księdzu?

Tym tatuażem chciałem zakryć wcześniejszy napis. Przez wiele lat był wyrazem mojej życiowej filozofii. Nowy przypomina o tym, co wybrałem. Moje sumienie jest wyznacznikiem życiowej drogi. Jan odkurzył to przysypane gruzami sumienie. Teraz działa prawidłowo.

To znaczy?

Wiem co jest dobre, a co złe. Kiedyś myślałem, iż ćpanie, picie to maksimum tego, co mnie spotka w życiu.

Jest pan szczęśliwy, spełniony?

Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Kocham, czuję się kochany. Spełniam się w roli męża i taty. Czuję się odpowiedzialny za bliskich. Kiedy wracam z pracy i moje dzieci rzucają mi się w ramiona, czuję się wyjątkowo. Moim wykładnikiem szczęścia jest normalność.

Paweł Wodzyński/DDTVN/East News

„Kuchnia na pełnej petardzie”

12 października ukaże się Kuchnia na pełnej petardzie. Historia opowiedziana smakami i zapachami.

To projekt mój i mojej żony, Żanety. Jest najlepszym fotografem na świecie (śmiech)! Robiła zdjęcia do książki i przygotowywała aranżacje. Opisałem tu moje życie dzięki przepisów. Zaczynam od wspomnień z domu rodzinnego. Tam często nie było co do garnka włożyć. Kończę na byciu mężem, tatą i szefem kuchni. W przepisach nie ma substytutów wzmacniających smaki. Do życia i do gotowania podchodzę rzetelnie i uczciwie. Czytelnicy dowiedzą się, co gotowałem dla pacjentów hospicjum, jakie dania przyrządzam dla gości swojej restauracji. A także co gotuję w domu, dla żony oraz dzieciaków.

A dla Jana co pan gotował? Te sceny w filmie, w których po kolei odrzuca jajko poche, to prawda (śmiech)?

Tak (śmiech)! Jan lubił zjeść polędwicę lekko przysmażoną albo kaczkę. Zdecydowanie był mięsożercą. Podobnie jak i ja. Pierwszy stek przygotowałem dla niego z ligawy. Wziąłem ją w na krechę. Superroboty to ta ligawa niestety nie zrobiła. To nie jest najlepszy rodzaj mięsa na steki. Wtedy nie miałem umiejętności kulinarnych, chociaż bardzo się starałem. Pamiętam, jak Jan zjadł ten stek. W skali do dziesięciu dał mi wtedy osiem punktów. Pewnie dlatego, żebym się nie zraził. I nie zraziłem. Próbowałem dalej.

Czego panu życzyć?

Chciałbym, by moje życie do końca było takie, jak teraz. Abym mógł żyć z takim poczuciem wartości, jakie mam. Nic nie chcę zmieniać. Relacje, w jakich jestem, są największym i najpiękniejszym sensem mojego życia.

Czytaj także:Ks. Jan Kaczkowski o tym, iż nie warto czekać z bliskością [niepublikowany wcześniej tekst]
Idź do oryginalnego materiału