Nowy rok, nowy ja? Nie daj Boże

2 dni temu
Zdjęcie: Wielkie piękno


Owszem, życie to ciągła zmiana, ale czy stawianie sobie wciąż nowych i nierealnych wymagań nie jest autoopresyjne?

Gdyby spadł śnieg, o zmierzchu wyglądałoby to przepięknie – pomyślałem, mijając w drodze do redakcji iluminacje świąteczne, zainstalowane wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia. Ale śnieg nie spadł w stolicy ani wtedy, kilka dni przed Bożym Narodzeniem, ani dzisiaj, 29 grudnia, kiedy piszę te słowa. Zamiast białego puchu, na ulicach jest mokro, zimno i nieprzyjemnie. Aura nie sprzyja. A może właśnie sprzyja? Tyle iż nie infantylnym zachwytom, a zabarwionej goryczą refleksji.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Końcówka grudnia to zawsze nieco dziwny czas. Minęło już, co najważniejsze – włącznie ze świętami, zaś nowe jeszcze się nie zaczęło. Nie warto pewnie inaugurować większości spraw, mogą zaczekać, w końcu ledwie tydzień po Wigilii wypada Sylwester, a po nim Nowy Rok, sporo osób ma wolne aż do 2 stycznia.

Kuszą i elektryzują człowieka podsumowania. Publikowane tu i ówdzie listy najlepszych filmów, płyt bądź książek roku wypadają nierzadko interesujące (osobiste zestawienie tych pierwszych i ja sporządzam). Gorzej z pozornie prostym pytaniem: „czy mijające dwanaście miesięcy było dla Ciebie udane?”. A jeżeli najbardziej szczera odpowiedź brzmi: „nie wiem?”. W końcu co znaczy „udane”? Jakimi wskaźnikami je mierzyć, o jakich dziedzinach życia mówimy? Tutaj czułem satysfakcję, a tu rozczarowanie – kto wyciągnie średnią tych doświadczeń?

W grudniu towarzyszą mi natarczywie dwie piosenki. Pierwszą skomponowała dwadzieścia lat temu Anjani Thomas. Kiedy szykowali album „Dear Heather”, wyciągnęła ona od Leonarda Cohena wiersz, który kanadyjski pieśniarz napisał dekady wcześniej i nie zamierzał upubliczniać. Tak powstał utwór „Nightingale”.

Funkcjonujemy w kulturze, która oczekuje od nas coraz więcej i więcej, która chce, żebyśmy byli „najlepszą wersją siebie”. A co, jeżeli już nią jesteśmy i lepszej wersji nie będzie?

Damian Jankowski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

To rozpisane na szesnaście wersów pożegnanie z tytułowym słowikiem, którego codzienny śpiew gościł w domu opowiadającego. Teraz jednak „twoja pieśń ucichła / las zamknął cię wśród liści[1]” – nuci Cohen. Ptak musi spocząć „pod gałęzią ostrokrzewu”, nie ma rady. „Żegnaj, mój słowiku / żyłem, by cię słuchać. / Choć wiem, iż gdzieś tam wciąż śpiewasz / twój głos już nie dochodzi do moich uszu”. Poruszające, prawda? Siła tej piosenki, przynajmniej dla mnie, tkwi w specyficznym tonie: nie ma w „Nightingale” żalu, jest raczej wdzięczność – iż dzięki słowikowi ktoś mógł obcować z pięknem.

Drugi utwór – „Strefa półcienia” – pochodzi z repertuaru Budki Suflera. Powstał w roku 1997, trafił na płytę „Nic nie boli, tak jak życie” (co za znakomity tytuł!). Słowa napisał Andrzej Mogielnicki, muzykę skomponował Romuald Lipko. Całość intrygująco opowiada o pewnej bezradności – bezradności pamięci.

„Zapominam cię / co mam zrobić z tym? / Jeszcze tylko wspomnień garść / w mej pamięci wciąż się tli” – śpiewa Krzysztof Cugowski. Bohater utworu chciałby przywołać imię ukochanej osoby, ale nie potrafi, bo „swoje robi czas”. Ukochana gubi się w tłumie przeżyć, „z wolna idą w kąt” jej uśmiech, słowa, gesty, są „coraz dalej, dalej stąd”. Wszystko spowija „bezlitosny mrok” zapomnienia. Pozostaje bezsilna konsternacja: „nie tak miało być”. „Przecież miłość nasza wiem / miała wiecznie, wiecznie żyć”. Ale przeminęła, i to znacznie wcześniej, niż zakładaliśmy.

Co łączy te dwie formalnie różne piosenki: opowieść o sile pamięci z historią zapomnienia, które dokonuje się wbrew niczyjej woli? Może nic, a może wszystko. Niewykluczone, iż właśnie dotykając przeciwieństw, zbliżamy się do swoistej esencji życia. Bo czy życie nie jest i takie, i takie, i jeszcze inne? Czy nie wymyka się naszym mądrościom i klasyfikacjom? Przychodzi czas zdobywania i czas tracenia; czas, w którym jedyne, co mamy, to pamięć, oraz czas, w którym zostajemy bezlitośnie tej pamięci pozbawieni, mimo iż „nie tak miało być”. Miało być zupełnie inaczej, ale jest właśnie tak, i kilka można zrobić…

Promocja!
  • Wojciech Marczewski
  • Damian Jankowski

Świat przyspiesza, ja zwalniam

39,98 49,98
Do koszyka
Książka – 39,98 49,98 E-book – 35,98 44,98

Celowo piszę o tym wszystkim akurat gdy datę roczną przesuwamy o jedną cyfrę. prawdopodobnie dla większości czytelników to moment zabawy i spotkań ze znajomymi, a także „noworocznych postanowień”, do których to postanowień mam – przyznaję – ambiwalentny stosunek (do Sylwestra w większym gronie mój stosunek jest jednoznacznie negatywny).

Jasne, iż jako ludzie potrzebujemy chyba jasnej cezury, wyznaczania samym sobie i światu pewnych ram, by uporządkować jakoś tę niezbyt sprzyjającą i wciąż nieoswojoną rzeczywistość. Sztuka polega jedynie na tym, by nie traktować ich magicznie, na zasadzie „teraz już na pewno będzie dobrze, musi być!”. Zupełnie nie musi. Nie ma takich mechanizmów wszechświata, które będą nam automatycznie sprzyjały, które łaskawie i sprawiedliwie uznają, iż od stycznia „nam się należy”.

Poza tym – co doszło do głosu w piosence Budki – nie wszystko zależy od nas, nie łudźmy się. Możemy się „maksymalnie starać”, zacisnąć zęby, w myśl popularnych samorozwojowych zaleceń „przyłożyć się do życia” (co to w ogóle znaczy?), a i tak nie każdy dzień będzie naszym dniem, tak samo nie każdy rok uznamy za swój „ulubiony”, nie zawsze będziemy skakać z euforii i wygrywać, o nie. Niestety, ale nie.

Niezbyt realne byłoby również uznanie, iż oto teraz zaczniemy diametralnie „od nowa”, od 1 stycznia będzie się liczyć tylko to, co przed nami, za plecami zostawimy natomiast wszystko, co trudne, bolesne, niesatysfakcjonujące. Tymczasem na nasz los składają się: i przyszłość, i teraźniejszość, i przeszłość. Radykalne odcięcie jednego z elementów może się okazać niezbyt rozsądne, sztuczne, wręcz szkodliwe. Wizja, iż miałbym samego siebie „budować” zupełnie na nowo, nie okazuje się dla mnie wcale kusząca, raczej jawi mi się jako wyrządzanie sobie krzywdy, pozbawianie się wspomnień i doświadczeń, które – czy chcę tego, czy nie – doprowadziły mnie do momentu, w którym jestem teraz.

Zresztą owszem, życie to ciągła zmiana, ale czy stawianie sobie wciąż nowych i nierealnych wymagań nie jest autoopresyjne? Funkcjonujemy w kulturze, która oczekuje od nas coraz więcej i więcej, która chce, żebyśmy byli „najlepszą wersją siebie”. A co, jeżeli już nią jesteśmy i lepszej wersji nie będzie? jeżeli zatrzymamy się, choćby na chwilę, w tym pędzie ku doskonałości?

Lubię w okresie noworocznym wracać do wiersza „Już wkrótce” Stanisława Barańczaka. Poeta zapowiada w nim, iż już niedługo weźmie się za siebie, weźmie się w garść, przemyśli „wszystko do końca”, zadba o zęby i luki w wykształceniu, zacznie się gimnastykować co rano i prowadzić regularny tryb życia, zatroszczy się o „więcej pracy nad sobą”, postara się „w ogóle być sobą, być wreszcie bardziej / sobą”. I puenta: „ale adekwatnie jak to zrobić, skoro / już, / i to od tak dawna, tak bardzo / nim jestem”.

Może więc nie warto ścigać się z samym sobą? Może więc lepiej uznać i zaakceptować, iż każdy z nas jest już sobą – sobą, czyli człowiekiem nie do podrobienia. A skoro człowiekiem, to i kimś niedoskonałym.

[1] Tłumaczenie własne.

Idź do oryginalnego materiału