Trump wyraźnie hołduje przekonaniu, iż jeden kraj musi ponieść straty, by drugi mógł zyskać. Tymczasem handel zagraniczny nie jest grą o sumie zerowej.
W sobotę, 1 lutego 2024 r., prezydent Donald Trump podpisał rozporządzenie, które (można powiedzieć) wystrzeliło nacjonalizm gospodarczy na szczyt jego programu. Przewiduje ono nałożenie 25% ceł na towary z Meksyku i Kanady (w przypadku północnego sąsiada wyjątkiem są produkty naftowe obłożone 10% taryfą) oraz 10% na towary z Chin. Trzeba zaznaczyć, iż są to najwięksi partnerzy handlowi Stanów Zjednoczonych. Mało tego, akt wykonawczy Trumpa zawiera klauzulę, która pozwala prezydentowi rozszerzyć zakres taryf, jeżeli kraj docelowy nałoży w odwecie cła na USA – istne błędne koło.
Biały Dom tłumaczy nałożenie ceł troską o bezpieczeństwo. Jako główny powód podaje niekontrolowany napływ fentanylu przez granice z Meksykiem i Kanadą oraz zaopatrywanie karteli narkotykowych przez Chiny. Na reakcję, rzecz jasna, nie trzeba było długo czekać. Prezydent Meksyku Claudia Sheinbaum nakazała w sobotę wprowadzenie ceł odwetowych. Podobną decyzję podjął premier Kanady Justin Trudeau. Również Chiny wyraziły sprzeciw wobec tej decyzji, zapowiadając skargi do Światowej Organizacji Handlu.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
„Jeśli rząd Stanów Zjednoczonych i jego agencje chcą zmierzyć się z poważnym problemem zażywania fentanylu w ich kraju, mogą na przykład walczyć ze sprzedażą środków odurzających na ulicach jego najważniejszych miast, czego nie robią” – stwierdziła prezydent Sheinbaum. Zaproponowała, aby w ramach walki z przestępczością narkotykową Meksyk i USA powołały grupę roboczą złożoną z przedstawicieli departamentów zdrowia i bezpieczeństwa z obydwu państw. Zauważyła, podobnie jak premier Kanady (przez granicę, której przedostają się akurat znikome ilości fentanylu), iż problemów nie rozwiązuje się przez nakładanie ceł, ale poprzez rozmowy i dialog.
Broń obosieczna
Nie ma wątpliwości, iż narkotyki napływają do USA od dziesięcioleci i będą napływać tak długo, jak długo Amerykanie będą ich używać. Żaden kraj nie ma całkowicie skutecznych narzędzi do powstrzymania tego procederu.
„Prezydent ma rację, koncentrując się na głównych problemach, takich jak uszkodzona granica i plaga fentanylu, ale nałożenie ceł nie rozwiąże tych problemów, a jedynie podniesie ceny dla amerykańskich rodzin” – powiedział John Murphy, starszy wiceprezes Amerykańskiej Izby Handlowej, największej grupy biznesowej w USA.
Pomimo tego, iż poziom cen kształtuje wiele mechanizmów, ekonomiści głównego nurtu są zgodni co do tego, iż cła powodują inflację. Płacą je bowiem importerzy, którzy zwykle przerzucają ten koszt na konsumentów w postaci wyższych cen w sklepach. Eksperci z Instytutu Petersona wyliczyli, iż taryfy celne zaproponowane przez Donalda Trumpa uszczuplą roczny budżet przeciętnego Amerykanina o ponad 2600 dolarów.
W Ameryce rządzonej przez Donalda Trumpa wojna handlowa jest objawem głębszego problemu. To prezydent sam ustala kwestie kluczowe, wyolbrzymia diagnozę i sięga po nieproporcjonalne metody leczenia
Kacper Mojsa
Owszem, Trump ostrzegał przed „bólem”, który Amerykanie mogą poczuć w krótkiej perspektywie. jeżeli jednak cła okażą się długotrwałe, ten ból może stać się dla nich chlebem powszednim. A uzasadniony odwet tylko wzmocni te skutki.
America First
Używanie argumentu ochrony przed napływem narkotyku do wywołania, jak pisze Wall Street Journal, „najgłupszej wojny handlowej w historii” odsłania, jak sądzę, jeden z fundamentów myślenia o polityce międzynarodowej i współpracy gospodarczej administracji 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Wielokrotnie podczas jego ostatniej kampanii można było usłyszeć wypowiedzi i hasła nawiązujące do sloganu „America First” [Przede wszystkim Ameryka]. Okazuje się, iż w przypadku wprowadzenia taryf celnych mamy do czynienia raczej z „America First and Only” [Przede wszystkim i wyłącznie Ameryka]. A przecież, jak już wspomniałem, wiele wskazuje na to, iż również zwykły Amerykanin na tym ucierpi – a dokładnie jego portfel. To z kolei może sprawić, iż w rzeczywistości nałożenie ceł nie będzie długotrwałe, iż presja amerykańskiego społeczeństwa zmusi Donalda Trumpa do wycofania się z tego pomysłu – pomimo obecności wielu zwolenników protekcjonizmu wśród obywateli USA.
Takie ujęcie sprawy wskazuje na hołdowanie błędnemu przekonaniu, obecnemu w wielu dyskusjach o handlu zagranicznym, iż jeden kraj musi ponieść straty, by drugi mógł zyskać. Tymczasem handel zagraniczny nie jest grą o sumie zerowej. Albo obie strony odnoszą korzyści, albo cała wymiana traci rację bytu. To dotyczy zarówno skali makro, jak i mikro – ogromna część handlu międzynarodowego, podobnie jak krajowego, to właśnie transakcje między milionami pojedynczych osób, z których każda indywidualnie ocenia, czy dany zakup jest dla niej korzystny, czy też lepiej przeznaczyć pieniądze na coś innego. Ostatecznie wraz z ograniczaniem barier handlowych następuje ożywienie w ramach wzajemnej wymiany.
Istnieje wiele przykładów takich wielostronnie korzystnych układów. Chociażby (no właśnie!) zawarcie w latach 90. Północnoamerykańskiego Układu Wolnego Handlu (NAFTA – North American Free Trade Agreement) między USA, Meksykiem i Kanadą, zaktualizowanego i przemianowanego przez pierwszą administrację Trumpa na USMCA (United States-Mexico-Canada Agreement). W czasie zawiązywania układu, pomimo obaw niektórych amerykańskich ekspertów, którzy twierdzili, iż umowa może „przenieść” wiele miejsc pracy z USA do Meksyku (ze względu na znacznie niższe płace w tym drugim kraju oraz, co za tym idzie, niższe koszty produkcji) i przez to spowodować znaczny wzrost poziomu bezrobocia – nic takiego się nie stało. Przeciwnie. Zarówno w USA, jak i Meksyku (także w Kanadzie) odnotowano w kolejnych latach znaczące spadki poziomu bezrobocia. W Stanach Zjednoczonych był to spadek z 7% w 1993 r. do 4,5% w 1998 r. Pozytywny efekt dotyczył również miejsc pracy, których liczba wyraźnie wzrosła.
W obecnym przypadku mamy sytuację lose–lose, czyli gospodarczo stracą na tym wszystkie strony. Wyjątkiem będzie deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych, którego dodatni bilans nie musi wcale oznaczać czasu prosperity. Wystarczy tutaj przypomnieć choćby czasy wielkiego kryzysu lat 30., kiedy to USA miały przewagę eksportu nad importem (dodatni bilans handlowy) – przez cały okres tej tragicznej dekady.
- Ks. Andrzej Draguła
Kościół na rynku
Republikański senator Lindsey Graham z Karoliny Południowej powiedział „Fox News Sunday”, iż taryfy „mają na celu wprowadzenie zmian. A jeżeli zmiana nadejdzie, myślę, iż taryfy prawdopodobnie znikną”. Jeszcze do wczoraj nie było jasne, jakie dokładnie mogą to być ustępstwa. Wiemy już, iż dzięki „przyjaznej rozmowie” prezydentów USA i Meksyku udało się – póki co – odłożyć w czasie wykonanie rozporządzeń wprowadzających obciążenia w handlu pomiędzy tymi dwoma krajami.
Przekazano, iż Meksyk zobowiązał się do natychmiastowego rozmieszczenia 10 tysięcy żołnierzy wzdłuż granicy amerykańsko-meksykańskiej, aby pomóc w walce z nielegalną migracją i przemytem fentanylu do Stanów Zjednoczonych. Z kolei zeszłej nocy dowiedzieliśmy się też, iż analogiczne porozumienie osiągnięto w przypadku Kanady. Ale to, w obu przypadkach, dopiero początek negocjacji. I nie ma pewności, czy po upływie miesiąca pomysł wprowadzenia ceł nie zostanie podtrzymany (oficjalnie nałożenie tych opłat zostało jedynie wstrzymane).
Buy Canadian
Przed decyzją o wprowadzeniu ceł Trump nie spotkał się ani nie rozmawiał telefonicznie z premierem Trudeau ani z prezydent Sheinbaum, aby sprecyzować swoje żądania. Mało tego, po raz kolejny stwierdził, iż bez subsydiów od południowego sąsiada Kanada nie jest w stanie istnieć „jako kraj zdolny do przetrwania”. Dlatego, jego zdaniem, powinna zostać 51. stanem USA. Taki krok miałby zapewnić Kanadzie „o wiele lepszą ochronę militarną, niższe podatki i brak ceł”. Tym sposobem znowu prezydent Stanów Zjednoczonych używa argumentu siły (w tym przypadku na polu gospodarczym), kusząc Kanadę, by została podległym mu terytorium.
Te osobliwe „zaloty” przynoszą odwrotny skutek. Oprócz ceł odwetowych Ottawa zapowiedziała zacieśnienie współpracy z Meksykiem. Być może decyzje Trumpa będą ostatecznie katalizatorem otwarcia Kanady na innych partnerów handlowych (obecna minister transportu i handlu wewnętrznego już wyraziła nadzieję na usunięcie międzyprowincjonalnych barier handlowych, które utrudniają swobodny przepływ towarów i usług w Kanadzie).
Chęć wprowadzenia ceł spowodowała również falę kanadyjskiego patriotyzmu gospodarczego w postaci kampanii „Buy Canadian”. W kanadyjskich sklepach spożywczych coraz częściej można zobaczyć oznaczenia „Made in Canada”. W sieci krążą listy alternatywnych, kanadyjskich produktów, które mogą zastąpić te ze Stanów Zjednoczonych. A komicy w krajowej telewizji tworzą skecze o tym, jak skutecznie unikać amerykańskich dóbr konsumpcyjnych.
- Barbara Józefik
- Katarzyna Sroczyńska
Gender w gabinecie
Książka z autografem
Tym bardziej zrozumiały jest gniew Kanadyjczyków, którzy postrzegają działania USA jako wymierzone w słabszego, pokojowo nastawionego sojusznika. Mowa tu zarówno o wspólnej historii obu państw, która zaczyna się już od pierwszej wojny światowej, a obejmuje także wspieranie wojsk amerykańskich w Korei i Afganistanie, jak i niedawnej pomocy w walce z pożarami w Los Angeles. „Walczyliśmy i umieraliśmy u waszego boku” – powiedział Trudeau.
Czy leci z nami pilot?
A co z Europą? Trump zapowiedział wprowadzenie ceł na europejskie towary – i jeżeli ta decyzja zostanie zrealizowana, może mieć ogromny wpływ na relacje handlowe między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, które dotychczas osiągały rekordowe wartości. Z pewnością cała kadencja obecnego prezydenta USA będzie wyzwaniem dla handlu transatlantyckiego, który od lat stanowi fundament relacji między Europą a Stanami Zjednoczonymi.
W odpowiedzi na te groźby (inaczej nie można tego nazwać) Komisja Europejska wyraziła gotowość do obrony interesów Unii Europejskiej w przypadku nałożenia przez Stany Zjednoczone „niesprawiedliwych” ceł, dodając, iż „cła powodują niepotrzebne zakłócenia gospodarcze i napędzają inflację. Są szkodliwe dla wszystkich stron”.
W Ameryce rządzonej przez Trumpa wojna handlowa jest objawem głębszego problemu. To prezydent sam ustala, które kwestie uznaje za kluczowe, wyolbrzymia diagnozę i sięga po nieproporcjonalne metody leczenia. Podobnie jak w przypadku zwalniania pracowników federalnych czy zamrażania dotacji w imię własnych priorytetów, stosowane przez niego narzędzia często okazują się przeciwskuteczne.
Z drugiej strony wydaje się, iż nie do końca o to mu chodzi. Wiele z tych rozwiązań ma charakter czysto negocjacyjny, jest elementem politycznej presji (niektóre z nich wyglądają jak gesty wręcz teatralne). Widać to po wczorajszej zmianie w relacjach z władzami meksykańskimi, a następnie kanadyjskimi. Niestety zapowiada się, iż atmosfera niepewności, ciągłych zmian decyzji zostanie z nami na dłużej. Zarówno w kontekście politycznym, jak i gospodarczym tworzy to środowisko wyjątkowo niesprzyjające dla jakichkolwiek form współpracy. Nie wspominając już o amerykańskich przedsiębiorcach, którym to Trump funduje decyzyjny „rollercoaster”.
Niezależnie od tego, czy będzie to intencjonalne działanie wymierzone w poprawę amerykańskich wskaźników gospodarczych, czy cyniczne wykorzystywanie dostępnego aparatu w celu zmuszenia swoich partnerów do określonych ustępstw – wojna handlowa zawsze niesie ze sobą ryzyko katastrofy. I na tym chaos może się nie skończyć. Brace for impact*.
* Polecenie używane np. przy awaryjnym lądowaniu samolotu, oznaczające: przygotować się na zderzenie