Obserwujemy zmianę wzorców konsumpcji alkoholu: zamiast piwa pojawia się „kulturalne” picie prosecco do śniadania czy wieczorny drink w eleganckim wydaniu – mówi miesięcznikowi „Znak” Joanna Wojsiat.
Fragment rozmowy, która ukazała się w marcowym numerze miesięcznika „Znak” pod tytułem „Jak etanol traci urok”
Krzysztof Kornas: Kulturowa dominacja alkoholu sprawiła, iż stał się on prawie niewidzialny. Etanol jest dziś dostępny i spożywany tak powszechnie, iż znika gdzieś w tle naszej codzienności: od kieliszka wina do obiadu, przez towarzyskie piwo po pracy, po suto zakrapiane imprezy w weekend. W ostatnich latach coraz częściej podważamy jednak oczywistość jego wszechobecności. Na co w tym procesie odczarowywania alkoholu zwraca uwagę naukowczyni, neurobiolożka?
Joanna Wojsiat: Na złożoność problemu. Zbyt rzadko przyglądamy się etanolowi kompleksowo, z uwzględnieniem nie tylko kwestii biologicznych (zwłaszcza tych dotyczących zdrowia mózgu), ale także psychologicznych oraz społecznych. Nie zrozumiemy zadziwiającej złożoności jego działania oraz skali zniszczenia, jakie na co dzień sieje, jeżeli nie uznamy wieloaspektowości jego stosowania. Zakwestionowanie kulturowej dominacji alkoholu wymaga przekroczenia granic oczywistości – musimy dostrzec, iż nie ma nic naturalnego w tym, iż najbardziej destrukcyjna społecznie substancja psychoaktywna jest jednocześnie najpowszechniej akceptowana.
Iluzja „bezpiecznego” picia powoduje, iż mimo rosnącej wiedzy o jego negatywnych konsekwencjach niektóre z kontekstów spożywania alkoholu wciąż wydają się neutralne. Przykładowo – lampka czerwonego wina do posiłku. Obiegowa „mądrość” głosi, iż w tym przypadku możemy mówić choćby o działaniu prozdrowotnym. Ile w tym prawdy?
– To kulturowe echo zagadnienia w literaturze naukowej nazywanego „francuskim paradoksem”. Z badań prowadzonych we Francji ok. czterech dekad temu wnioskowano, iż obserwowane mniejsze prawdopodobieństwo m.in. chorób sercowo-metabolicznych wśród Francuzów miałoby się wiązać z prozdrowotnym wpływem czerwonego wina, które ci z zamiłowaniem spożywają.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Ta konkluzja jest jednak coraz częściej podważana m.in. ze względu na niestaranność analiz i niewłaściwą metodologię ówczesnych badań. Dziś w ogóle podaje się w wątpliwość twierdzenie, iż Francuzi na te choroby rzadziej zapadają, zwracając uwagę na ich duże niedodiagnozowanie. Jednocześnie prozdrowotna jest sama dieta śródziemnomorska bogata w polifenole o adekwatnościach przeciwutleniających i promózgowych (nie chodzi oczywiście o tłuste sery, mięsa czy bagietki). Niski wskaźnik chorób sercowo-naczyniowych charakteryzuje także Włochów, co pozwala przypuszczać, iż rola tej diety jest tutaj szczególnie istotna. Warto podkreślić też, iż dziś ma niestety miejsce ujednolicenie oferty gastronomicznej na modłę zachodniego fast foodu, co dodatkowo komplikuje obraz.
Mówiono o istotnej roli zawartego w czerwonym winie resweratrolu – z tego względu wino można znaleźć np. w zaleceniach promózgowej diety MIND jako czynnik pozytywnie wpływający na długowieczność. Prawda jest jednak taka, iż jeżeli chcielibyśmy przyswoić resweratrol z wina w realnie poprawiającej zdrowie dawce, to musielibyśmy wypić tego wina tyle, iż spożyty etanol zaszkodziłby nam dużo bardziej, niż resweratrol by pomógł.
Czyli wiązanie czerwonego wina z lepszym zdrowiem (przy założeniu, iż Francuzi rzeczywiście mogliby się nim pochwalić) byłoby przypadkiem mylenia korelacji ze związkiem przyczynowym?
– Tak. Musimy myśleć wieloczynnikowo, czyli uwzględniać specyfikę jadłospisu i inne aspekty stylu życia w danym regionie. Pamiętajmy, iż resweratrol znajduje się też w samych winogronach, w borówkach, w morwie białej, w kakao.
Po co fermentować – jedzmy świeże.
– Właśnie tak. Co więcej, choćby jeżeli na siłę dopatrywalibyśmy się jakiejś prozdrowotnej wartości umiarkowanego picia czerwonego wina, to nad Wisłą wzorce picia są zdecydowanie inne niż nad Sekwaną. Przy czym o to prozdrowotne działanie naprawdę trudno. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) jednoznacznie stwierdza, iż nie istnieje bezpieczna dawka alkoholu. Reakcja na alkohol jest wysoce zindywidualizowana i zależy od wielu czynników biologicznych – receptorów, polimorfizmów genetycznych, a choćby od szerokości geograficznej, w której żyjemy. Dlatego choćby lampka wina może być dla kogoś szkodliwa.
Jakie są najnowsze doniesienia na ten temat?
– Przełomowe badanie zostało opublikowane w „Nature” w 2022 r. Wykorzystano w nim funkcjonalny rezonans magnetyczny u 36 tys. osób i pokazano coś niezwykle niepokojącego. U 50-latka spożywającego zaledwie dwa piwa dziennie (co mieści się w „bezpiecznych” limitach według wytycznych podawanych niegdyś przez Państwową Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych) mózg wykazuje negatywne zmiany charakterystyczne dla osób 10 lat starszych. Co więcej, każda kolejna jednostka alkoholu pogłębia ten efekt, powodując kurczenie się tkanki mózgowej i przyspieszając proces starzenia się. To szczególnie istotne, bo mówimy tu o dawkach, przy których człowiek choćby nie odczuwa upojenia alkoholowego. Te odkrycia podważają istnienie „bezpiecznej dawki” alkoholu i stawiają w nowym świetle wspomniany „francuski paradoks”.
Warto dodać, iż w tych wszystkich badaniach zakłada się, iż osoby, które konsumują te rzekomo prozdrowotne dawki, są ogólnie zdrowe.
– Kiedy mówimy o umiarkowanym spożyciu alkoholu, często mamy na myśli osoby prowadzące generalnie zdrowy tryb życia – uprawiające sport, dbające o dietę. To może zniekształcać statystyki, tworząc fałszywy obraz „bezpiecznego picia”. W Polsce obserwujemy zmianę wzorców konsumpcji alkoholu – zamiast piwa pojawia się „kulturalne” picie prosecco do śniadania czy wieczorny drink w eleganckim wydaniu.
Ciekawe jest też to, jak zmienił się społeczny dyskurs o alkoholu. Mówimy, przykładowo, o „rzemieślniczym piwie”, zachwycamy się whisky single malt – niemal tak, jakby były to produkty kultury wysokiej. Tworzymy złudzenie, iż pewne rodzaje alkoholu mogą być „lepsze”, a więc pewnie też „bezpieczniejsze” od innych, np. tańszych odpowiedników. To jednak wciąż ta sama toksyna – różni się jedynie opakowaniem i smakiem. Szkody wyrządza takie same.
– To prawda. W dodatku nie są to tylko szkody dla jednostki. Przełomowe badanie, którego współautorem jest David Nutt, brytyjski psychofarmakolog, opublikowane w czasopiśmie „The Lancet” pokazało, iż poza szkodliwością biologiczną alkohol generuje największe szkody społeczne spośród najczęściej zażywanych substancji psychoaktywnych. Badanie jednoznacznie wykazało, iż gdyby etanol został odkryty współcześnie, nigdy nie zostałby dopuszczony do obrotu jako produkt spożywczy.
Na czym dokładnie ono polegało?
– Nutt zastosował 16 kryteriów szkodliwości, dzieląc je na indywidualne (np. problemy zdrowotne, uzależnienie) i społeczne (konflikty rodzinne, przemoc, koszty ekonomiczne). Alkohol ostatecznie uplasował się na pierwszym miejscu, wyprzedzając choćby heroinę i kokainę. To szczególnie zatrważające w kontekście jego powszechnej dostępności i społecznej akceptacji. Mimo tych ustaleń alkohol funkcjonuje przecież w społeczeństwie niemal na prawach żywności. To fundamentalny dysonans pomiędzy wiedzą naukową a społeczną percepcją tej substancji.
Paradoksalnie, sześciopak piwa można kupić taniej niż bochenek dobrej jakości chleba. Statystyki są alarmujące – w 2023 r. Polacy wydali prawie 17 mld zł na wódkę i 23 mld zł na piwo
Joanna Wojsiat
Krytycy badania Nutta argumentowali, iż porównanie szkodliwości alkoholu z heroiną czy z kokainą jest nieadekwatne ze względu na różnice w powszechności używania tych substancji. Jednak to właśnie powszechna dostępność alkoholu stanowi jego największe zagrożenie społeczne. Podczas gdy heroina czy kokaina pozostają trudno dostępne i drogie, alkohol jest obecny na każdym rogu, często w promocyjnych cenach. Paradoksalnie, sześciopak piwa można kupić taniej niż bochenek dobrej jakości chleba. Statystyki są alarmujące – w 2023 r. Polacy wydali prawie 17 mld zł na wódkę i 23 mld zł na piwo. Te liczby są szczególnie niepokojące w kontekście kryzysu ekonomicznego, przez który wiele rodzin walczy z problemem zapewnienia podstawowych produktów żywnościowych.
Jakie wnioski możemy z tego wyciągnąć dla polityki społecznej?
– Choć całkowita prohibicja nie wydaje się dobrym rozwiązaniem – mogłaby prowadzić do podobnych problemów jak w przypadku nielegalnych substancji – kluczowa jest edukacja. Zrozumienie mechanizmu działania etanolu i jego długofalowych skutków powinno skłaniać do większej rozwagi. Jak mówi stare przysłowie – kropla drąży skałę, a w przypadku alkoholu ta „kropla” może mieć niszczące skutki zarówno dla jednostki, jak i dla całego społeczeństwa. W tym miejscu warto polecić także wydaną niedawno nakładem Krytyki Politycznej (w przekładzie Macieja Lorenca) książkę Nutta „Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”.

- Irena Namysłowska
- Cezary Gawryś
- Katarzyna Jabłońska
Od rodziny nie można uciec
Istnieje interesujący paradoks w podejściu do redukcji szkód związanych z substancjami psychoaktywnymi. Na festiwalach muzycznych, gdzie używane są substancje takie jak MDMA, psylocybina czy LSD, standardem jest obecność partyworkerów – przeszkolonych osób oferujących wsparcie w kryzysowych sytuacjach. Tymczasem w przypadku najbardziej rozpowszechnionej substancji psychoaktywnej – alkoholu – brakuje podobnych rozwiązań. W weekendowe wieczory, gdy miasta wypełniają osoby pod wpływem alkoholu, nie ma systemu wsparcia analogicznego do tego na festiwalach.
Ta sytuacja wynika z głęboko zakorzenionej społecznej akceptacji dla nietrzeźwości, mimo iż jej skutki mogą być co najmniej równie niebezpieczne jak w przypadku efektów zażywania innych substancji psychoaktywnych. Społeczeństwo wciąż nie postrzega alkoholu jako narkotyku, choć jego działanie na układ dopaminergiczny jest typowe dla substancji uzależniających. To fundamentalne niezrozumienie mechanizmu jego działania przyczynia się do bagatelizowania zagrożeń.
Jak alkohol wpływa na nasze zdrowie psychiczne?
– Alkohol, choćby w pozornie niegroźnych ilościach – jak np. wieczorny drink „na sen” – znacząco zaburza gospodarkę neurochemiczną mózgu. To szczególnie destrukcyjne dla osób zmagających się ze stanami lękowymi czy depresyjnymi bądź z ADHD, w przypadku których alkohol nie tylko maskuje objawy, ale też pogłębia problemy, działając jak katalizator rozwoju chorób psychicznych. Ogólnie rzecz biorąc, alkohol hamuje korę przedczołową – obszar odpowiedzialny za racjonalne myślenie i samokrytycyzm. Redukuje też lęk społeczny.
Dobrze podsumował to w „Rytmie życia” psychiatra Antoni Kępiński: „Alkohol redukuje udrękę pytań związanych z obrazem samego siebie. Pod jego wpływem człowiek wydaje się sobie lepszy, szlachetniejszy, inteligentniejszy, odważniejszy…”.
– To prowadzi też do kolejnej niekonsekwencji: często używamy alkoholu, by znieść towarzystwo osób, z którymi nie chcielibyśmy przebywać na trzeźwo. Choć pojedyncze epizody picia nie muszą powodować trwałych szkód, to regularne i intensywne spożywanie alkoholu uruchamia całą kaskadę niekorzystnych zmian w organizmie – od zaburzeń neurogenezy (powstawania nowych komórek nerwowych) po problemy z mikrobiomem jelitowym i przewlekły stan zapalny.
Joanna Wojsiat – dr nauk biologicznych ze specjalnością neurochemia PAN, wykładowczyni akademicka, edukatorka, członkini Rady Naukowej Polskiego Towarzystwa Psychodelicznego oraz Polskiego Towarzystwa Mindfulness. Prowadzi podcast Wojsiat Ogólnie. Opublikowała książkę „Tak działa mózg. Jak mądrze dbać o jego funkcjonowanie” (2023).