Najmocniejszy polski komisarz w historii. O nowym składzie Komisji Europejskiej

15 godzin temu
Zdjęcie: Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wygłasza orędzie o stanie Unii w Parlamencie Europejskim


Unię czekają poważne zmiany. Powinniśmy się cieszyć, iż Piotr Serafin, „nasz” człowiek w Brukseli, będzie częścią wąskiego grona decyzyjnych osób. Nie wszystko jednak w rękach Komisji.

Ursula von der Leyen ogłosiła we wtorek skład nowej Komisji Europejskiej. Choć instytucja ta nie jest prostym odpowiednikiem rady ministrów w państwach członkowskich, jednak nieformalnie pełni funkcję unijnego rządu. Trudno się zatem dziwić, iż decyzja co do jego składu budzi wiele emocji, a nieraz i kontrowersji na różnych poziomach. Dotyczą one nie tylko samego doboru nazwisk i ich przyporządkowania do poszczególnych obszarów, ale także stojącej za tym wszystkim filozofii oraz całego procesu komunikacji zarówno z obywatelami, ale i, a może przede wszystkim, przedstawicielami unijnych instytucji.

Jak przewodnicząca wkurzyła europarlamentarzystów

Właśnie ten ostatni wymiar, choć z perspektywy przeciętnego obywatela może wydawać się kompletnie nieistotny, ma ogromne znaczenie dla przebiegu całego procesu.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 500 zł

Rozpoczyna się on od przesłuchań poszczególnych kandydatów na komisarzy przed Parlamentem Europejskim. Choć instytucja ta często postrzegana jest jako forum jałowych debat, to z biegiem czasu nabiera na znaczeniu. Kiedyś faktycznie jej rola ograniczona była do wydawania niewiążących opinii. Dziś nie tylko odgrywa rolę podmiotu współdecydującego w unijnym procesie legislacyjnym, ale także formalnie zatwierdza skład nowej Komisji Europejskiej oraz kształt budżetu UE.

To potężne narzędzie, o czym mieli okazję przekonać się już poprzedni szefowie Komisji, począwszy od Jose Manuela Barroso. Przed 20 laty ze względu na opór ze strony Parlamentu musiał on poświęcić jednego z kandydatów, włoskiego chadeka, Rocco Buttiglionego, aby uchronić całą Komisję przed tzw. opcją atomową, czyli wyrzuceniem całego składu do kosza. Na marginesie historia ta stanowi dla wielu przykład antychrześcijańskiego nastawienia Parlamentu, bo Buttiglione „poleciał” m.in. za bazujące na Biblii wypowiedzi na temat osób LGBT+ – to jednak historia na zupełnie inną opowieść.

Wracając do „grillowania” kandydatów przez PE, każdy kolejny przewodniczący Komisji musiał się z tym zjawiskiem mierzyć, i nie inaczej będzie tym razem. Tym bardziej, iż von der Leyen niespecjalnie ułatwiła sobie zadanie, utajniając przed liderami politycznych frakcji skład nowej Komisji, a jednocześnie przedstawiając go przed oficjalnym ogłoszeniem zaufanym przedstawicielom mediów.

Co stało za taką decyzją? Nie wykluczam, iż była to obawa przed „spaleniem” składu Komisji jakimś przeciekiem ze strony posłów, tym bardziej, iż ten temat zawsze budzi kontrowersje i jest sporo aktorów, którzy widzieliby go inaczej. To zresztą oczywiste, skoro wybór ten ma godzić wiele nieraz sprzecznych interesów – krajowych, wewnątrzpolitycznych w strukturach unijnych czy wreszcie ideologicznych.

Tym razem jednak nowej-starej szefowej Komisji już na starcie udało się solidnie zantagonizować posłów do PE. A iż polityka to także przestrzeń osobistych ambicji i urazów, należy się spodziewać, iż będą się oni chcieli zemścić. To w praktyce oznacza bardziej burzliwy proces zatwierdzania składu nowej Komisji, a niewykluczone, iż i wprowadzenie jakichś zmian, byle tylko zaspokoić oczekiwania rozgniewanych europarlamentarzystów.

Nie będzie parytetu

Nie jest to jedyne napięcie. Samo ogłoszenie składu Komisji zostało opóźnione ze względu na oczekiwanie Ursuli von der Leyen, aby nowa ekipa była skonstruowana zgodnie z parytetem płci. Stąd też wywierała ona presję na stolice poszczególnych państw członkowskich, aby te desygnowały kobiety. To się niespecjalnie udało, presja zadziałała wyłącznie w przypadku Słowenii – zresztą kandydatka na komisarza z tego kraju wciąż czeka na zatwierdzenie przez narodowy parlament – ale niespecjalnie pomogło w budowie relacji zaufania z niektórymi stolicami.

Ostatecznie, pomimo wyraźnych oczekiwań samej przewodniczącej, parytetu nie udało się osiągnąć – w 27-osobowej Komisji mamy 17 mężczyzn i 10 kobiet. Szefowa KE próbowała jakoś to zbalansować, wybierając aż cztery kobiety na stanowiska wiceprzewodniczących

Marcin Kędzierski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Ostatecznie, pomimo wyraźnych oczekiwań samej przewodniczącej, parytetu nie udało się osiągnąć – w 27-osobowej Komisji mamy 17 mężczyzn i 10 kobiet. Szefowa KE próbowała jakoś to zbalansować, wybierając aż cztery kobiety na stanowiska wiceprzewodniczących. W efekcie w siedmioosobowym „prezydium” Komisji mamy stosunek 5:2, co ma też konsekwencje dla parytetów krajowych. I w tym wypadku decyzja ta może nie spodobać się części stolic.

Skoro już mowa o „prezydium” Komisji – formalnie takie ciało nie istnieje, ale jednak 19 pozostałych komisarzy podlega pod jednego z wiceprzewodniczących. Tu warto zaznaczyć, iż wyjątkiem jest polski komisarz ds. budżetu Piotr Serafin, o czym więcej za chwilę. Ze składu prezydium można próbować wyczytać kilka sygnałów.

Po pierwsze poza przewodniczącą Komisji z Niemiec najważniejsze stanowisko objął Francuz Stéphane Séjourné, który będzie odpowiadać za nową politykę przemysłową i de facto wdrożenie w życiu długo oczekiwanego Planu Draghiego, ogłoszonego w ubiegłym tygodniu. W dużym skrócie, celem jego celem jest zwiększenie produktywności gospodarek państw członkowskich UE, czyli w praktyce firm z największych państw Wspólnoty. Nie ma zatem nic zaskakującego w tym, iż odpowiedzialność za ten proces przejmie właśnie Francuz.

Prztyczek w nos Meloni

Poza nimi wiceprzewodniczącymi Komisji zostali przedstawiciele kolejnych dwóch największych państw członkowskich – Włoch Raffale Fitto oraz Hiszpanka Teresa Ribera Rodriguez. Trudno nie odnieść wrażenia, iż stanowisko w prezydium dla Włoch to bardziej symboliczna nagroda pocieszenia, a jednocześnie prztyczek w nos dla Giorgii Meloni.

Wystarczy bowiem porównać portfolio przypisane z jednej strony Fitto, a z drugiej Riberze Rodriguez, by zobaczyć, kto w tej strukturze jest ważniejszy. Włosi, którzy walczyli o jedną z tek gospodarczych, dostali obszar „Spójność i reformy”, które w praktyce obejmuje Dyrekcję Generalną (coś na kształt unijnego ministerstwa, w uproszczeniu DG) ds. polityki regionalnej i miejskiej. Zważywszy na fakt, iż rola polityki regionalnej z każdą kolejną perspektywą finansową (czyli unijnym budżetem) słabnie, a dopisek „i reformy” jest tak niedookreślony, iż nie bardzo wiadomo, co się za nim kryje.

Hiszpania przeciwnie. Nie dość, iż Ribera Rodrigues ma odpowiadać za obszar „Czysta, sprawiedliwa i konkurencyjna transformacja” – czyli de facto kontynuować nadzór nad kluczową inicjatywą (także w wymiarze finansowym) Europejskiego Zielonego Ładu po rebrandingu (ten stary jest już zbyt obciążony) – to obejmie DG ds. konkurencji, które zawsze było istotną instytucją w łonie Komisji i będzie istotne także w kontekście reformy rynku wewnętrznego oraz polityki przemysłowej. W tym sensie to Hiszpanka, a nie Włoch, będzie obok Francuza zarządzać wdrożeniem Planu Draghiego jako nowego politycznego leitmotivu Komisji.

To nie wszystko. Pod komisarza Fitto podlegać będą tak mało istotne ze względu na poziom kompetencji oraz finansowania obszary, jak transport, turystyka czy rybołówstwo. Jedynym ważnym resortem podległym Włochowi w nowej strukturze będzie DG ds. rolnictwa. Tyle iż komisarzem ds. rolnictwa został Luksemburczyk, a najbliższe lata to raczej reforma wspólnej polityki rolnej, czyli w praktyce – zmniejszanie jej znaczenia w unijnym ekosystemie (także w wymiarze budżetowym). To kolejny dowód, iż owe „reformy” wpisane do portfolio to raczej kłopot związany z prowadzeniem trudnych negocjacji spod znaku „komu zabrać więcej” niż korzyści związane z możliwością przepychania własnej agendy.

Promocja!
  • Rafał Cekiera

Uchodźcy, migranci i Kościół katolicki

39,20 49,00
Do koszyka
Książka – 39,20 49,00 E-book – 35,28 44,10

A jak to wygląda w przypadku Hiszpanki? W nowej Komisji będą pod nią podpięte DG ds. środowiska, energii i polityki klimatycznej, czyli akurat te polityki, które już są ważne, a będą jedynie zyskiwać na znaczeniu. Oczywiście nie obędzie się tu bez trudnych sytuacji – polityka klimatyczna rodzi wszak skrajne emocje – tyle iż Ribera Rodriguez będzie „mieć” do dyspozycji znaczne zasoby. Na marginesie warto zaznaczyć, iż akurat z polskiej perspektywy pion Rodriguez nie jest zbyt szczęśliwy – zarówno ona, jak i podlegli jej komisarze z Holandii, a zwłaszcza z Danii, nie są „fanami” rozwoju energetyki atomowej, co może stanowić problem z perspektywy naszych planów dotyczących budowy takich właśnie elektrowni.

Afront dla Holendrów?

Poza tym, kto jest w tym nieformalnym prezydium (poza Niemką, Francuzem, Włochem i Hiszpanką mamy jeszcze Finkę, Rumunkę i Estonkę, do której przejdziemy później), warto zwrócić uwagę na to, kogo tam nie ma. A nie ma przedstawicieli ostatnich dwóch państw z tzw. Top6, czyli Holandii i Polski. Zwłaszcza z perspektywy Holandii to istotna degradacja, zważywszy na pozycję Fransa Timmermansa, który przez ostatnie dwie kadencje zasiadał w ścisłym kierownictwie Komisji i odpowiadał za najważniejsze polityki.

Teraz co prawda komisarz Wopke Hoekstra będzie odpowiadał za politykę klimatyczną, ale ze słabszym DG for Climate Action. Niewykluczone, iż Holendrzy sami są sobie winni, bo Hoekstra w ostatnich latach zasłynął nie tylko z kontrowersyjnych wypowiedzi o obywatelach innych państw członkowskich, ale przede wszystkim bardzo twardego – delikatnie mówiąc – sprzeciwu wobec prób reformy unijnej polityki gospodarczej postulowanej przez kraje południa. Ironią (a może złośliwością) było podporządkowanie holenderskiego komisarza Teresie Riberze Rodriguez, zwłaszcza mając w pamięci fakt, iż najbardziej niewybredne komentarze Hoekstra kierował wobec … Hiszpanów.

Jakąś osłodą dla Holendrów może być umieszczenie w portfolio Hoekstry w niezbyt logiczny sposób DG ds. podatków i unii celnej. Można oczywiście doszukiwać się związków między polityką klimatyczną a narzędziem w postaci tzw. unijnego cła węglowego (Carbon Border Adjustment Mechanism, CBAM), ale wydaje się, iż większą rolę odegrała chęć Holendrów do kontrolowania ewentualnych niekorzystnych z ich perspektywy zmian w unijnym systemie podatkowym. Chodzi zwłaszcza p opodatkowanie portu w Rotterdamie oraz spółek-córek globalnych korporacji, które rejestrując się w Holandii unikają płacenia danin w innych państwach członkowskich. Nominacja dla Wopke Hoekstry może oznaczać, iż z ambitnych planów walki z unijnymi rajami podatkowymi kilka wyjdzie.

W ten sposób dochodzimy do ostatniego z państw Top6 – Polski. Trzeba jednak przyznać, iż Piotr Serafin dostał nie tylko niezwykle ważne portfolio w postaci budżetu (wraz z całym DG Budget), ale także podporządkowane mu będzie całe mnóstwo unijnych instytucji. Nie są one może spektakularne, ale odgrywają istotną rolę w codziennym funkcjonowaniu całej UE. Co więcej, Serafin jako jedyny komisarz nie jest podwieszony pod któregoś z wiceprzewodniczących, ale wprost pod Ursulę von der Leyen.

Można zatem postawić ostrożną hipotezę, iż ze względu na swoje dotychczasowe doświadczenia zawodowe – Serafin był m.in. szefem gabinetu Donalda Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej, a wcześniej szefem gabinetu Janusza Lewandowskiego, nota bene przy DG Budget, więc dobrze zna tamtejsze korytarze – polski komisarz może stać się „szarą eminencją” nowej Komisji.

O co zagra Polska?

To oczywiście nie oznacza, iż Polska zacznie rozgrywać karty w europejskiej polityce, ale nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż Serafin będzie najmocniejszym polskim komisarzem w historii. Przynajmniej na papierze, ale patrząc na jego kompetencje, także w rzeczywistości. To się może przydać, bo rozpoczynające się właśnie prace nad nowym unijnym budżetem mogą być dla naszego kraju bardzo trudne. Nie chodzi tu wyłącznie o samą wysokość środków, a reguły ich wydatkowania.

Z polskiej perspektywy pożądanym kierunkiem rozwoju procesu integracji jest dalsze uwspólnotowienie polityki fiskalnej. Czyli w praktyce – zaciąganie unijnego zadłużenia przez Komisję

Marcin Kędzierski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

W praktyce zadaniem Serafina powinno być dopilnowanie, aby te nowe reguły nie były niekorzystne dla Polski. Osiągnięcie tego celu samo w sobie byłoby już jego ogromnym sukcesem. W moim odczuciu nie powinien on jednak ograniczyć swojej misji tylko do tego – uważam, iż z polskiej perspektywy pożądanym kierunkiem rozwoju procesu integracji jest dalsze uwspólnotowienie polityki fiskalnej. Czyli w praktyce – zaciąganie unijnego zadłużenia przez Komisję, tak jak miało to miejsce w przypadku programu Next Generation EU (w Polsce znanym jako Fundusz Odbudowy).

To niezwykle trudne zadanie ze względu na dogmatyczny sprzeciw Niemiec, ale warto pamiętać, iż naszym sojusznikiem będą nie tylko Francja, Włochy czy Hiszpania, ale także… niemiecka przewodnicząca Komisji. To oczywiście nie oznacza, iż nowy Fundusz Odbudowy (czy lepiej – Regeneracji) powstanie, ale moim zdaniem powinniśmy choć spróbować o to zagrać.

Wschód wreszcie dowartościowany?

Skoro już mówimy o Polsce, warto rzucić okiem na innych komisarzy z naszego regionu i teki, jakie dostali. choćby pobieżna analiza wyraźnie wskazuje, iż państwa, które dołączyły do UE w XXI wieku, dostały niemal całkowitą odpowiedzialność za politykę zagraniczną i bezpieczeństwo oraz relacje z partnerami zewnętrznymi. Aby nie być gołosłownym – Estonka Kaja Kallas została Wysokim Przedstawicielem ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa oraz z automatu wiceprzewodniczącą Komisji; Litwin Andrius Kubilius objął nową tekę komisarza ds. obrony i przestrzeni kosmicznej; Słowak Maroš Šefčovič będzie odpowiedzialny za politykę handlową; Czech Jozef Sikela zajmie się partnerstwami między UE a podmiotami zewnętrznymi; z kolei Słowenka Marta Kos będzie odpowiedzialna za istotny także z naszej perspektywy obszar rozszerzenia UE o Ukrainę i Bałkany Wschodnie oraz Partnerstwo Wschodnie; wreszcie Chorwatka Dubravka Šuica ma odpowiadać za relacje UE z obszarem Morza Śródziemnego. W zasadzie tylko jeden komisarz spoza naszego regionu będzie zajmować się tematyką zagraniczną – Austriak Magnus Brunner ma zarządzać polityką migracyjną.

Trudno wyciągnąć jednoznacznie wnioski z takiego przyporządkowania. Można je bowiem traktować jako dowartościowanie naszego regionu po latach, kiedy nasz głos choćby w sprawie relacji z Rosją był albo ledwo, albo w ogóle niesłyszalny. Są też jednak mniej optymistyczne interpretacje – tzw. stara Unia, zdając sobie sprawę z procesu regionalizacji globalizacji, woli w najbliższym czasie skoncentrować się na sprawach wewnętrznych, wiedząc, iż to tu będą się rozstrzygać najważniejsze decyzje dla przyszłości UE. Czym innym jest bowiem rządzenie polityką handlową w czasach turboglobalizacji, kiedy o tekę komisarza ds. handlu bili się Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy, a czym w innym w momencie, kiedy globalny reżim handlowy w ramach WTO w praktyce okazuje się martwy.

Nie potrafię rozstrzygnąć, która z tych narracji jest prawdziwa. Może być i tak, iż obie są elementami jednej opowieści – realne uznanie interesów rdzenia przy symbolicznym i mało kosztownym dowartościowaniu wschodniej peryferii. Wydaje mi się jednak, iż z naszej perspektywy istotniejsze jest co innego, tym bardziej, iż akurat nasz komisarz będzie „siedzieć” w kluczowym miejscu.

Przez wiele miesięcy toczyły się dyskusje, kto obejmie funkcję komisarza ds. obrony. To miało być stanowisko prestiżowe, związane z dużymi pieniędzmi i odpowiedzialności. Przymierzano do niego Radosława Sikorskiego, ale jednocześnie pojawiały się z wielu stron głosy, iż rękę na tym stanowisku położy jedną z największych państw UE, które ma silny sektor zbrojeniowy. I co? Komisarzem zostaje przedstawiciel jednego z najmniejszych państw Wspólnoty (większym tylko od Malty, Cypru, Luksemburga, Słowenii, Łotwy i Estonii), które w ogóle nie ma przemysłu obronnego.

Taki rozwój sytuacji jest bardzo zaskakujący i może świadczyć o dwóch rzeczach. Albo największe państwa chcą rozwijać swoje sektory zbrojeniowe bez silnego nadzoru i wsparcia ze strony UE. Alternatywnie chcą wpompować w ten sektor mnóstwo unijnych pieniędzy i mieć kontrolę nad ich wydawaniem, bo Kubilius z oczywistych powodów nie będzie mieć silnej pozycji politycznej, aby tym procesem realnie zarządzać. Taki scenariusz zdawałby się sugerować raport Draghiego, który uznaje znaczenie sektora zbrojeniowego dla budowy odporności Wspólnoty.

Ewentualnie, i ta wersja jest mi bliższa, nikt nie traktuje na serio zagrożenia ze strony Rosji. Widmo wojny jest użyteczne dla polityki wewnętrznej, można tym też zagrać na poziomie unijnym, dowartościowując kraje członkowskie ze Wschodu (choćby poprzez przydzielenie im odpowiednich tek w Komisji Europejskiej), ale realnie nikt poważny nie będzie pakować pieniędzy w czołgi w sytuacji, w której UE musi się zmierzyć z o wiele poważniejszymi i bardziej realnymi, przynajmniej według wyznawców tej filozofii, zagrożeniami.

Oczywiście nie wiem, czy tak jest, ale jak dotąd nikt nie przekonał mnie wystarczająco mocno, iż szykujemy się w ramach UE czy NATO na konwencjonalna ofensywę Rosji. Nie widzę tego ani w Polsce, choć podobny jesteśmy państwem frontowym, ani tym bardziej na Zachodzie Europy. W takim ujęciu teka dla Litwina Andrisa Kubiliusa jest bardziej błyskotką, mająca podkreślić, iż Zachód rozumie nasze środkowoeuropejskie lęki. Tyle i nic więcej.

Efekt niespodzianki

Oczywiście powyższe rozważania to bardziej intelektualna zabawa, jak to zwykle bywa przy tego typu analizach osobowych dokonywanych przy okazji powoływania kolejnych rządów. Rzeczywistość może przynieść niespodzianki zarówno pod kątem działania poszczególnych polityków, ale i sytuacji, z którymi przyjdzie się im zmierzyć. Przed pięcioma laty nikt bowiem nie przypuszczał, iż nowo powołana Komisja większość swojej kadencji poświęci na walkę z pandemią COVID-19 i jej skutkami, a później projektowaniem i wdrażaniem sankcji przeciw Rosji.

Jest jednak rzecz, co do której jestem mocno przekonany – w najbliższych latach Unię czekają bardzo poważne zmiany. I z tej perspektywy powinniśmy się cieszyć, iż „nasz” człowiek w Brukseli będzie częścią wąskiego grona osób, które będą miały wpływ na kształt całego procesu. Choć nie można zapominać, iż ostatecznie efekty jego prac z polskiego punktu widzenia będą zależeć nie tylko od jego „usieciowienia” w unijnych strukturach władzy, ale także pozycji Polski jako kraju w wewnątrzunijnej polityce, a nade wszystko od zewnętrznych okoliczności, z którymi przyjdzie się Unii zmierzyć w drugiej połowie trzeciej dekady XXI wieku.

Idź do oryginalnego materiału