Patrzyła, jak wieśniaczkom w nieskończonych cyklach pęcznieją brzuchy. Poczęcie, aborcja, poród. Aż na świat przyjdzie syn, choćby nie wiadomo jak długo trzeba było czekać.
Fragment książki „Prywatne rewolucje. Dorastanie w nowych Chinach”, tłum. Dorota Konowrocka-Sawa, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2025
Leiya już jako mała dziewczynka nabrała obaw przed życiem dorosłych kobiet. W jej wsi trudziły się one na polach i pracowały w domu, pot płynął im po plecach w dni robocze i w weekendy, a jeszcze bardziej w święta, gdy musiały przygotować wystawny posiłek. Zaharowywały się przed Świętem Wiosny, najweselszym tygodniem w roku.
Jednak najgorsza była konieczność urodzenia synów, uważała Leiya. Patrzyła, jak wieśniaczkom w nieskończonych cyklach pęcznieją brzuchy. Poczęcie, aborcja, poród. Aż na świat przyjdzie syn, choćby nie wiadomo jak długo trzeba było czekać. Porody bez jednej myśli o własnym życiu. Życiu nieuniknionym. Słowami Leiyi: gównianym.
Takiego życia Leiya nie chciała, ale nie wyobrażała sobie innego. Rządzące wsią niepisane zasady były jasne: rodziny bez synów się gnębi. Rodzice jej matki, z którymi mieszkała jako dziecko, nieźle się w życiu nasłuchali. „Taki-to-a-taki ma czterech synów, a wy co? Trzy córki”.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Kochała dziadków i nie znosiła takiego dogadywania. A wystarczyło najdrobniejsze potknięcie, parę kropli wody po zmywaniu wylanych do czyjegoś warzywnika. Czasem zastanawiała się, czy sąsiedzi specjalnie nie wypatrują sposobności do zwady. Wiedziała, iż jedynym sposobem na to, by uniknąć takiego losu, jest szczęśliwszy traf w tym nieskończonym cyklu: urodzenie syna. Inaczej wpadało się w błędne koło poczynania, przerywania ciąży i rodzenia.
Mogła też wyjechać. Pod koniec lat osiemdziesiątych, niedługo po tym, jak przyszła na świat, jej rodzice wyjechali do pracy w miastach fabrycznych wyrastających jak grzyby po deszczu w regionie metropolitalnym Delty Rzeki Perłowej na południowym wybrzeżu Chin. Dziadkowie zapewnili Leiyi dach nad głową, ale mieli własne pola do obrabiania i zbyt skromny majątek, by móc czymkolwiek obdarować ją czy jej młodszego brata. Pod koniec nauki w szkole podstawowej rodzice zabrali Leiyę z powrotem do ich starego domu, położonego daleko od dziadków. Jednak gdy jako dwunastolatka zaczęła uczęszczać do gimnazjum, znów wyjechali zarobić na czesne jej i jej brata. Była już wtedy dość duża, by gotować dla nich obojga.
W tamtym czasie Leiya gwałtownie wyrosła i zeszczuplała, więc jej spodnie zrobiły się przykrótkie, krępująco odsłaniając kawałek łydki wystawionej na zimno. Co weekend Leiya i jej brat wracali piechotą godzinę do domu z największej szkoły w mieście; w ciągu tygodnia zostawali tam na nocleg. W domu nikt na nich nie czekał. Nikt nie podgrzewał wody zimą na cotygodniową kąpiel i nie robił prania. Mając tak kilka odzieży, Leiya często wracała do szkoły w wilgotnych ubraniach, które oblepiały jej ciało i odbierały ciepło. W sekrecie marzyła o tym, by być czysta i ciepło ubrana. Może choćby piękna? Zapamiętała spojrzenie, jakim obrzucił ją ojciec, gdy pewnego razu zjechał w odwiedziny do domu: pełne politowania dla brudnego dzieciaka. Wyjechał kilka dni później.
Jej kolegom i koleżankom rodzice niekiedy przynosili do szkoły dodatkowe jedzenie. Leiya zaś była wiecznie głodna. Któregoś ranka w pierwszym semestrze trzeciej klasy gimnazjum po kilku dniach niedojadania obudziła się w dormitorium z obłożonym gardłem, nie mając sił zwlec się z łóżka. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak miałaby pokonać trzy piętra po schodach do klasy, więc dała sobie spokój i z powrotem zasnęła.

Miała wówczas piętnaście lat. Podczas zimowych ferii na dobre rozstała się ze szkołą. Na Chiński Nowy Rok rodzice postanowili ściągnąć ją i jej brata do Shenzhen, gdzie pracowali. Nie posiadała się z podniecenia, iż pierwszy raz w życiu zobaczy prawdziwe miasto, więc przez cały dzień i pół nocy jazdy autobusem nie zmrużyła oka, wpatrując się w światła mijanych miast, które były dla niej zupełną nowością. To tam jej rodzice, wśród milionów obcych, wiedli swoje prawdziwe życie.
Po przyjeździe do Shenzhen brat Leiyi poważnie zachorował, więc rodzice zatrzymali go przy sobie, by otoczyć go opieką. Pod koniec obchodów Chińskiego Nowego Roku Leiya stanęła wobec perspektywy samotnego powrotu na wieś.
Nie wróciła. Nie dlatego, iż nie chciała chodzić do szkoły. Nie chciała wracać do domu. Nikt nie czekał na nią ani w szkolnej bursie, ani w pustym domu na wsi. Gdy nauczyciele zadzwonili, by zapytać, dlaczego nie pojawiła się na rozpoczęciu semestru, nie odpowiedziała.
*
Przez kilka miesięcy kręciła się po mieszkaniu rodziców, pomagając w opiece nad bratem, który w końcu wrócił do zdrowia. Wreszcie zaczęła się rozglądać za pracą. Spała na piętrowym łóżku należącym do jednego z mężczyzn, z którymi rodzice dzielili mieszkanie, ale gdy ten po Nowym Roku wrócił, nie miała gdzie się podziać. Musiała znaleźć pracę, która zapewniłaby jej łóżko w hotelu robotniczym.
Leiya była nieletnia. Ale z tym można się było wówczas łatwo uporać: 50 juanów, równowartość kilkudniowych zarobków, pozwalało uzyskać fałszywy dowód osobisty. Ten dla Leiyi został wykonany przez jednego z wielu fałszerzy, którzy reklamowali swoje usługi ogłoszeniami malowanymi na murach dzielnicy przemysłowej. Był małą, sklejoną książeczką z fałszywym numerem osobowym, który Leiya samodzielnie wymyśliła, sprawdziwszy wcześniej, jak wyglądają numery jej rodziców. Z dowodu wynikało, iż jest trzy lata starsza niż w rzeczywistości.
Nie uzyskała obowiązkowego wykształcenia, ale we wniosku rekrutacyjnym odznaczyła wszystkie pola, poświadczając coś przeciwnego. Był rok 2001, Chiny właśnie weszły do Światowej Organizacji Handlu, a świat zyskał dostęp do taniej chińskiej siły roboczej. W delcie Rzeki Perłowej zagraniczni inwestorzy uruchamiali fabryki, do których szerokim strumieniem płynęli migranci z wiejskich prowincji. Wielu z nich wyglądało równie młodo jak Leiya.

Po kilku dniach niedojadania obudziła się w dormitorium z obłożonym gardłem, nie mając sił zwlec się z łóżka. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak miałaby pokonać trzy piętra po schodach do klasy, więc dała sobie spokój i z powrotem zasnęła
Yuan Yang
Dostała zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną w fabryce odzieży. Gdy przyszła, rekruter omiótł ją lekceważącym spojrzeniem.
„W której jesteś klasie?”, zapytał.
„Skończyłam już szkołę”, odparła.
„Pokaż w takim razie świadectwo ukończenia szkoły”.
Z jego tonu można było wywnioskować, iż widział już setki takich jak ona. Co za gbur, pomyślała. Może dlatego powiedziała:
„Ale chyba akurat tutaj nie szuka się do pracy absolwentów, prawda? Zostawiłam świadectwo w domu, przyniosę je jutro”.
Wpisał ją więc na zmianę, a gdy Leiya zjawiła się nazajutrz, nikt już o świadectwie nie pamiętał. Składała pudełka prezentowe do kolekcji produkowanych w fabryce ubrań dziecięcych. Pracowała od ósmej rano do drugiej w nocy, dostając miesięcznie 600 juanów [300 zł]. Jako piętnastolatka zarabiała w mieście trzykrotnie więcej niż rolnik w jej rodzinnej wsi.
Składanie pudełek było jednak prostą pracą, a Leiya gwałtownie chciała opanować jakieś techniczne umiejętności. Z polecenia znajomego rodziny przeniosła się do innej fabryki odzieżowej i zaczęła się uczyć obsługi przemysłowych maszyn do szycia. Nie lubiła pracujących tam kierowników liniowych: rządzili krzykiem i rzucali w pracowników niedokończonymi ubraniami, wyzywając od głupków. Odeszła po trzech miesiącach.
Przez pół roku nie mogła znaleźć pracy. Na początku lat dwutysięcznych młodzi migranci ze wsi ściągali do delty Rzeki Perłowej tysiącami. Gdy tylko jakaś fabryka szukała pracowników, ustawiali się na cały dzień w kolejce, a rekruterzy brali łapówki, żeby wpisać kogoś wyżej na liście. Niektóre zakłady przyjmowały nowe osoby tylko wieczorami, by uniknąć konieczności obsługiwania za dnia tłumu kandydatów do pracy.
Przez te pół roku nie miała gdzie mieszkać. To był najgorszy skutek rezygnacji z pracy w fabryce: bez pracy nie miała szans na łóżko w hotelu robotniczym. Z jej rodzinnej prowincji przyjechała jednak do miasta masa ludzi tworzących rozległą sieć społeczną, na której mogła się oprzeć: spędzić noc czy dwie w mieszkaniu jednej czy drugiej cioci, zająć łóżko męża jakiejś kobiety, który pracował na nocną zmianę. Trochę miejsca znalazło się w korytarzu mieszkania rodziców; na zimnych kaflach kładła drewnianą deskę i układała się na niej do spania, ale to miejsce zajmował najczęściej jej brat. Za każdym razem, gdy zdołała znaleźć jakiś kąt, by przyłożyć głowę, z gniewem myślała o tym, jaka jest brudna. Niedawno zaczęła miesiączkować i teraz marzyła o gorących prysznicach. Chciała być czysta.

- Irena Namysłowska
- Cezary Gawryś
- Katarzyna Jabłońska
Od rodziny nie można uciec
Pracę, którą znalazła wreszcie w fabryce wyrobów skórzanych, uznała za prawdziwy cud. Płacili jej około 1000 juanów miesięcznie, zależnie od tego, ile artykułów zdążyła wyprodukować. Personel nosił uniformy w różnych kolorach, sygnalizując w ten sposób swoją rangę w fabrycznej hierarchii: niebieskie dla robotników przy taśmie, żółte dla kierowników przy taśmie, białe dla wyższej kadry kierowniczej.
Fabryka należała do człowieka z Tajwanu, ale wszystkie pracujące z nią kobiety były Syczuankami w jej wieku. Harowały przez ponad szesnaście godzin dziennie w gorącej hali, przekrzykując nieustanny terkot maszyn do szycia. Szyły skórzane etui na telefony, które eleganccy biznesmeni przypinali sobie do pasków, by nosić w nich swoje nokie. Kiedy trafiał im się do przeszycia szczególnie twardy kawałek skóry, przeklinały po syczuańsku. Leiya z czasem zaczęła je naśladować.
Żyła w zgodzie z koleżankami z hotelu, a choćby z kierowniczką liniową, która polubiła Leiyę za jej żwawość. Leiya niekiedy popełniała błędy, ale pracowała bardzo szybko, co u robotnicy przy taśmie ceniono najwyżej. Gdy tylko podczas długiego dnia pracy trafiło się trochę wolnego, kierowniczka zapraszała Leiyę i kilka jej koleżanek do swojego mieszkania na pikantny syczuański posiłek.
Leiya przepracowała tam dwa lata, ale nie była szczęśliwa. W fabrycznym życiu najbardziej doskwierało jej nie narzucone tempo pracy, ale podejmowane przy każdej sposobności próby, by z pracownic wycisnąć jak najwięcej. W łazience kierowniczka stała przy kabinach prysznicowych i przynaglała do pośpiechu, by zaoszczędzić na kosztach gorącej wody. Dziewczyny nie miały ciepłej wody do picia ani prania ubrań. Każdą minutę dnia pożerały praca, jedzenie na chybcika, stanie w kolejce pod prysznic i pranie ubrań. Choć tak naprawdę po wieczornej zmianie na pranie nie zostawała ani chwila: nadgodziny przeciągały się niekiedy do pierwszej, drugiej w nocy, a o siódmej rano wszystko zaczynało się od nowa. Leiya wiedziała, iż nie chce przez siedem dni w tygodniu krążyć między hotelem robotniczym a halą produkcyjną.
W hali pracowały wyłącznie kobiety, ale od czasu do czasu zjawiał się kierownik, który lubił sobie ustawić kilka pracownic w rządku i odpytywać je po kolei, czy mają chłopaka. Leiya tego serdecznie nie znosiła. Wyczuwała od razu, ku czemu to zmierza. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo nie znosiła swojego miejsca pracy, nie śmiała z niej zrezygnować. Bała się, iż znów będzie bezdomna.
Buntowała się więc na tyle, na ile mogła, by nie ściągnąć na siebie zwolnienia. Zaczęła omijać niektóre zmiany i włóczyła się przed południem po mieście. Namówiła do tego również część koleżanek z hotelu. Wychodziły o szóstej trzydzieści, zanim zjawiły się kierowniczki, by popędzić robotnice do pracy. Krążyły po mieście, nie mając pieniędzy do wydania ani nic do roboty. Patrzyły w niebo, pływały promem w tę i z powrotem po jeziorze, wygłupiały się. Szukały pracy w innych fabrykach.
Po dwóch tygodniach jedna z kierowniczek fabryki powiedziała Leiyi, iż ta nazbierała już tyle kar za niestawienie się do pracy, iż za ten miesiąc w ogóle nie otrzyma wynagrodzenia. „Twoje koleżanki harują po godzinach”, powiedziała, chcąc wzbudzić w niej wyrzuty sumienia.
Leiya zbyła te wymówki. Tamtego roku skończyła osiemnaście lat, a kilka tygodni włóczenia się po mieście pozwoliło jej nabrać pewności siebie. „Dlaczego miałabym przychodzić do pracy, skoro i tak nie dostanę wynagrodzenia?”, odparowała. Fabryka chciała ją zatrzymać, więc zaoferowano jej awans, co oznaczało zamianę niebieskiego uniformu na żółty i wyższy status, ale Leiya była już zdecydowana odejść. Zebrała szóstkę dziewczyn ze swojego hotelu i zrezygnowały z pracy wszystkie naraz.