Każdego dnia wpatrywałem się w „moje” pleszki, które uznały, iż w niewielkiej szparze nad drzwiami będzie im bezpieczniej. To był jeden z najciekawszych spektakli tej wiosny.
Wszystko zaczęło się mało spektakularnie, chociaż akcja rozegrała się tuż nad drzwiami wejściowymi. Najpierw zauważyłem wysuszony pęk piołunu, wciśnięty w szparę, który z czasem się przesunął. Potem obok nich pojawiły się liście i skrawki mchu. Po paru tygodniach udało się dostrzec sprawcę całego zamieszania. Była nim pleszka.
Nic nie wskazywało na to, iż pleszka wysiaduje jaja w tej dość niedbale ułożonej kupce roślin. Panowała cisza. Dopiero wraz z wykluciem się piskląt, zaczęło być gwarno. Pisklęta domagały się pokarmu. Obaj rodzice dostarczali im tłuste gąsienice, całe pakiety schwytanych owadów. Wszystko, co wpadało im w dziób.
Pleszki wśród ludzi
Zastanawia mnie na ile pleszki z premedytacją wybrały sobie za siedzibę szparę, położoną tuż nad drzwiami wejściowym do domu. Przecież co chwila przechodzili tamtędy jacyś ludzie. A może o to właśnie im chodziło? Człowiek wydawał się dobrą osłoną przed wizytą drapieżników, które mogłyby dość gwałtownie namierzyć gniazdo i rozprawić się pleszkowym lęgiem.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Tak się jednak nie stało. W drugiej połowie maja wyraźnie było widać już trzy dzioby piskląt, które domagały się posiłku dostarczanego przez samca i samicę. Ptasi rodzice od świtu do zmierzchu niestrudzenie spełniali swój obowiązek – ponoć w ciągu doby potrafią kursować z pokarmem do piskląt choćby kilkaset razy.
I nagle, jednego dnia, chociaż jeszcze rano było gwarno, nastąpiła cisza – pleszki poleciały w wielki świat. Gdzieś w sobie tylko znanym kierunku… jeżeli im się uda, dotrą na odległe zimowiska i wrócą z daleka w przyszłym roku. Teraz rozpoczęły trudny okres dorastania poza gniazdem. W życiu dzikich zwierząt pierwsze tygodnie i miesiące życia są zawsze najtrudniejsze. A szanse na przetrwanie nie są duże. Nie sprzyjają temu długie, jak na ten gatunek, wędrówki. Bo pleszka jest takim uskrzydlonym wędrownikiem.
Nie wiem ile jaj złożyła samica pleszki – zwykle to od sześciu do siedmiu jaj. Do dziś zresztą nie zajrzałem do środka tego gniazda. Chociaż nie ma już w nim pleszek.
Przez cały ten czas odchowywania piskląt siadałem daleko, żeby nie niepokoić zatroskanych rodziców. Wpatrywałem się każdego dnia w „moje” pleszki, które uznały, iż w niewielkiej szparze będzie im bezpieczniej. Nie dotarły tam kuny, chociaż gołym okiem widać, iż wokół ich pełno. To był jeden z najciekawszych spektakli tej wiosny. To niezwykłe obserwować, jak na zmianę przylatuje i samica i samiec – jak monitorują z oddali otoczenie, podlatują bliżej, a potem jednym szybkim ślizgiem docierają do swojego potomstwa, które daje wówczas znać o swojej obecności ze wszystkich gardeł.
Pleszka nie jest gatunkiem bardzo rzadkim. Szacuje się, iż przybyło nam tych ptaków w poprzedniej dekadzie i dziś jest uznawana za gatunek pospolity w Polsce. Zasiedla też duży obszar Europy i Azji. Jednak samce tych ptaków zadają szyku w całej okolicy. Ich ubarwienie jest kolorowe i wygląda wręcz tropikalnie – szczególnie po okresie burej, bezśnieżnej zimy. Czoło białe, pierś w odcieniu ceglastym – przynajmniej tak mi się kojarzy – do tego czarne pióra w okolicach podgardla oraz rude i intensywnie szare barwy na pozostałych partiach ciała. Bez wątpienia potrafi wyróżnić się w świecie ptaków.
Charakterystyczne dla pleszek jest potrząsanie ogonkiem. „Moje” pleszki, które uznały, iż w ludzkim sąsiedztwie będzie im dobrze, przysiadywały raz na gałązkach, raz na słupkach podtrzymujących jabłonie. Zdobycz, zbierana z liści, ziemi i w locie, często wystawała z ich niewielkich dziobów. Za każdym razem uważnie sprawdzały, czy wokół gniazda nie kręci się żaden intruz
W czerwcu przy domu nie ma już śladów po niedawnych sąsiadach – poza opuszczonym gniazdem. Poczekam do końca lata i dopiero wtedy je zdejmę. Tymczasem w pobliskim lesie, w jednej z budek lęgowych, para tych ptaków – być może inna, daje o sobie znać – słychać pisklęta. Być może to drugi lęg, o którym można przeczytać w opisach tego gatunku, napisanych przez lepszych ode mnie znawców ptaków. Jednak nie tylko pleszki przyciągają moją uwagę.
Kopciuszek przy moim bloku
Każdego roku w moich dwóch miastach, tym rodzinnym i tym przybranym, rozlega się charakterystyczny głos innego ptaka. To kopciuszek, który jest taką wielkomiejską, choć nie tylko metropolitalną „pleszką” – bytuje bowiem też w mniejszych miejscowościach. Oczywiście to dość luźne porównanie, na jakie stać mnie, laika i niezawodowego ptakoluba – od razu proszę o wyrozumiałość osób eksperckich, jeżeli będą czytać mój felieton. Oba gatunki łączy dość podobny kolor ogonka i przynależność do rodziny muchołówkowatych.

Już za chwileczkę lipiec i zacznie robić się coraz ciszej. Po rozśpiewanej wiośnie uszy będą musiały dostroić się do mało gwarnego miejskiego parku, podmiejskiej łąki, sadu i lasu
Paweł Średziński
Podobno kopciuszek jest prawdziwym góralem. Wcześniej występował na terenach górskich. Jednak z czasem uznał, iż skały znajdzie nie tylko w górach, ale i w miastach na nizinach. Odkąd człowiek zaczął budować swoje domy, w tym coraz wyższe kamienice i bloki, przypominające skalne ściany, kopciuszek postanowił z nich korzystać. I stał się góralem, który potrafił zaadaptować się do życia poza swoim pierwotnym siedliskiem. A do tego, mniemam, nie było mu żal opuszczać gór.
Kopciuszek jest częstym mieszkańcem szpar w miejscach, w których zadomowił się człowiek. Jego nazwa nie wskazuje na jego górskie powiązania, a przywodzi na myśl kominiarską profesję. Być może ktoś czarny kolor, widoczny w ubarwieniu samców wiosną, skojarzył z sadzą i przeciskaniem się przez komin. Kopciuszek był bowiem nazywany również kominiarczykiem.
Kopciuszek na miejsce swojego gniazdowania wybiera te miejsca, gdzie jego potomstwo będzie chronione przed deszczem i palącym słońcem. Jak w przypadku wszystkich dzikich zwierząt największym wyzwaniem jest przetrwać te pierwsze tygodnie, a potem miesiące życia.
O tym, iż kopciuszek wrócił z zimowisk, wiemy dzięki jego głosowi. Niektórzy uznają, iż w tym ptaku nie ma żadnych wokalnych zdolności. Jestem zgoła odmiennego zdania – kopciuszek potrafi już przed wschodem słońca rozpocząć swoje koncertowanie. Jest ono dość ostre w swoim brzmieniu, ale mi jest z nim dobrze. Wiem wówczas, iż trwa właśnie ta pora roku, którą lubię najbardziej. Uspokaja mnie to, chociaż pewnie i znajdą się takie osoby, które kopciuszek zawodzący na pobliskim dachu czy gzymsie może przyprawić o bezsenność.
Cicho, coraz ciszej
Już za chwileczkę lipiec i zacznie robić się coraz ciszej. Po rozśpiewanej wiośnie uszy będą musiały dostroić się do mało gwarnego miejskiego parku, podmiejskiej łąki, sadu i lasu. Chociaż o poranku, w pierwszy dzień lata, w miejscu, gdzie mnie ten dzień zastał, odezwały się przepiórki. To już taki niechybny znak, iż w szkołach zaczynają się wakacje.
Na pocieszenie jeszcze skowronek zaczął wzbijać się w górę, chociaż to już jego ostatnie trele. W ubiegłym roku ostatni podlatywał ze śpiewem na dziobie dokładnie szóstego lipca. Słyszałem jeszcze kukułkę nadającą w pobliskim zagajniku. Ta też za chwilę zamilknie. Cała nadzieja w wilgach. Te odzywają się jeszcze dłużej, choć potem i one znikną.
Wiosny mi żal. Chociaż była to dziwna, jeżeli nie szalona, wiosna pełna przymrozków. Lwią jej część spędziłem z dala od jej aury, w miejscu, gdzie kończyła się pora obfitych opadów, o czym niebawem napiszę więcej słów.
Z każdym dniem będę coraz łapczywiej chłonął każdą chwilę, poświęconą na obserwowanie przyrody. I mam nadzieję o niejednym ciekawym zdarzeniu w swoim „sąsiedztwie” wspomnieć w kolejnych felietonach. Póki co łapmy każdą okazję. Nie ma według mnie lepszego czasu w roku niż wiosna i lato, kiedy tak obficie jesteśmy obdarowani światłem.
Przeczytaj również: Pozwólmy rzekom płynąć!