Cała przypowieść jest o odwracaniu dotychczasowych perspektyw. Pokazuje, iż naprawdę ważne jest to, co nie przynosi wymiernej korzyści, i iż człowiek najwięcej zyskuje, gdy traci.
Fragment książki „Ekstaza miłosiernego Samarytanina”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Więź. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl
W swoim realistyczno-symbolicznym obrazie „Miłosierny Samarytanin” (1886) Ferdinand Hodler (1853–1918)[1] skupił się na pierwszych chwilach bezpośredniego spotkania obu bohaterów przypowieści. To, co uderza w tym obrazie, to kontrast między ofiarą a jej wybawicielem. Ofiarą jest młody i piękny mężczyzna o wyraźnej muskulaturze. Samarytanin to człowiek już wiekowy, o czym świadczą siwa głowa i siwa, gęsta broda. Czerń jego szaty wyraźnie odcina się od jasnej skóry leżącego mężczyzny.
„Ranny mężczyzna – jak opisuje Willem de Vink – leży rozciągnięty na dywanie z ciemnozielonej trawy, z którą kontrastuje jego różowa skóra. W oddali płynie rzeka, wskazując drogę opowieści niczym strumień życia. Na lśniącym, nagim ciele mężczyzny nie widać żadnych obrażeń, ale na czystym, białym płótnie, na którym leży, widać kałużę krwi nieopodal jego głowy: najwyraźniej został powalony jednym ciosem. Ale to, co ma znaczenie na tym podłużnym płótnie, i co skupia nasz wzrok na linii poziomej, to punkt, gdzie skulony siwy mężczyzna nawiązuje kontakt z rannym. Dokładniej to punkt, gdzie nawiązuje kontakt wzrokowy. Można zatem nazwać ten obraz obrazem kontaktu wzrokowego: w końcu współczucie wymaga empatii, a zatem prawdziwego kontaktu, kontaktu wzrokowego, i o tym właśnie jest ten obraz”[2].
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
W spojrzeniu Samarytanina jest coś ekstatycznego. Podniesione wysoko brwi, zmarszczone czoło i błysk w oczach zdradzają jego przejęcie się losem napotkanego wędrowca. „Bliźnim staje się lub nie staje dzięki spojrzeniu, bo to właśnie ono zapoczątkowuje czyny Samarytanina – spojrzenie, z którego rodzi się wzruszenie, a za nim idzie działanie”[3]. W dramaturgicznym centrum przypowieści o miłosiernym Samarytaninie jest spojrzenie, a adekwatnie sposób patrzenia. Istnieje taki sposób patrzenia, który nie widzi, i taki, który dostrzega. Ten pierwszy jest adekwatny dla kapłana i lewity, którzy zobaczyli, ale nie dostrzegli. Ten drugi adekwatny jest dla Samarytanina, który nie tylko zobaczył, ale także dostrzegł człowieka z jego potrzebami.
Przypomnijmy, iż bezpośrednio przed opowiadaniem przypowieści Jezus zwraca się do swoich uczniów: „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli” (Łk 10,23–24). Widzenie tego, czego inni nie widzą, jest bezpośrednim kontekstem komentowanej przypowieści. Użycie tego samego czasownika horaō (‘widzieć’) łączy przypowieść z wcześniejszą wypowiedzią Jezusa, która jest makaryzmem, czyli błogosławieństwem.
Wróćmy jeszcze do obrazu. Hodler namalował go zgodnie z wyznawaną przez siebie koncepcją paralelizmu. W wykładzie zatytułowanym „Misja artysty”, wygłoszonym 12 marca 1897 r. we Fryburgu, malarz mówił: „Zadaniem […] artysty jest wyrazić wieczny element natury – piękno; ukazać z niego piękno istotne. Ukazuje on naturę we adekwatnym świetle, czyniąc rzeczy jasno widocznymi; ukazuje formy ludzkiego ciała we adekwatnym świetle, pokazuje nam naturę większą, uproszczoną, uwolnioną od wszelkich nieistotnych szczegółów”[4].
Posłuszny własnym założeniom artysta ukazuje więc ofiarę napadu wbrew realiom, które nakazywałyby go namalować jako pokrytego ranami, skrwawionego i posiniaczonego. Wydobywa jego cielesne piękno, a nie brzydotę. Być może tak się właśnie widzi człowieka, gdy się jest w ekstazie miłosierdzia – jako pięknego.
W ekstremalnej sytuacji
[…] Przychodzi teraz czas, by zapytać: „Co adekwatnie zyskał Samarytanin? W jaki sposób został w tym spotkaniu obdarowany?” Odpowiedzi na te pytania kard. Ryś rozwija następująco: „W pierwszej chwili może się wydawać, iż on tak naprawdę w tym spotkaniu jedynie traci. Po pierwsze traci czas, bo się zatrzymał będąc w podróży. […] Zatrzymał się i pewnie straci okazję do realizacji swoich zamierzeń. Teraz traci oliwę i wino; żeby przewiązać rany poturbowanemu, pewnie targa jakiś kawałek swojej sukni (nie każdy, ruszając w drogę, zabiera ze sobą całą aptekę), później jeszcze wydaje pieniądze (całe dwa denary!), by umieścić nieznajomego w gospodzie. Traci, traci, traci. adekwatnie co może zyskać? Co miałby zyskać od człowieka, który jest pobity, okradziony i ledwo żywy? Czego adekwatnie miałby prawo oczekiwać po tym spotkaniu dla siebie?”[5].
- Ks. Andrzej Draguła
Ekstaza miłosiernego Samarytanina
Wiemy już, co stracił. Ale co zyskał? Spotkanie z człowiekiem, co samo w sobie jest wartością – odpowiada Ryś: „Dokąd będziemy wymieniać ludzi na takie wymierne wartości, które możemy dostać w spotkaniu, dotąd będziemy ślepi na wartość, jaką jest człowiek sam w sobie – ten człowiek, który nic mi nie może dać w tej chwili, bo jest bezradny, może właśnie umiera, odchodzi, może jest pobity do nieprzytomności i okradziony. Przegapiamy wartość, jaką jest spotkanie z człowiekiem samym w sobie”[6]. Cała przypowieść jest o odwracaniu dotychczasowych perspektyw. Pokazuje, iż naprawdę ważne jest to, co nie przynosi wymiernej korzyści, i iż człowiek najwięcej zyskuje, gdy traci. A tym, co czyni człowieka wartościowym, jest jego człowieczeństwo. I nie trzeba żadnej innej racji, by się do drugiego człowieka zbliżyć.
By to zrozumieć, Paciorek proponuje takie ćwiczenie na wyobraźnię emocjonalną. „Chcesz wiedzieć, kogo powinieneś uważać za swego bliźniego? To wyobraź sobie, iż ograbiony przez zbójców i na wpół umarły leżysz na skraju drogi. I wyobraź sobie, iż przeszli obok, nie zatrzymując się i nie udzielając pomocy, dwaj twoi współplemieńcy. Czy nie będziesz gotów odrzucić swoje dotychczasowe przekonania, czy nie będziesz gotów zgodzić się, a choćby gorąco pragnąć, aby nieczysty Samarytanin zatrzymał się, pomógł ci, nie zważając na wszelkie bariery, żeby zobaczył w tobie bliźniego, człowieka, którego należy miłować? Czy nie będziesz gorąco pragnąć, aby ten Samarytanin był twoim bliźnim?”[7].
Antoni Paciorek ma rację. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia utraty życia bądź zdrowia człowiek gotów jest odrzucić swoje przekonania i preferencje. Rozczarowanie czy rozgoryczenie postawą współziomków może gwałtownie ustąpić miejsca wdzięczności dotychczasowemu wrogowi. Czy tak jest zawsze? Trudno powiedzieć. Można sobie bowiem wyobrazić taką sytuację, iż ktoś – mimo czyhającego na niego zagrożenia – nie będzie zdolny zweryfikować posiadanych przekonań albo pokonać uprzedzeń zbudowanych na zafałszowanych stereotypach. Nie da się wykluczyć, iż ktoś może odrzucić pomoc choćby w tak ekstremalnej sytuacji. I wybierze pozostanie na skraju drogi niż ratunek ofiarowany przez śmiertelnego wroga.
Pułapka Pana
Ostatecznie jednak chodzi o życie wieczne. Nie można zapomnieć, iż Jezus opowiada tę przypowieść w odpowiedzi na pytanie o to, co należy czynić, aby je odziedziczyć. Rozmowa z uczonym w Prawie kończy się poleceniem ze strony Jezusa: „Idź, i ty czyń podobnie” (Łk 10,37) – w domyśle – jak Samarytanin.
Użyję teraz obrazu, który zawdzięczam nieżyjącemu już prof. Zbigniewowi Mikołejce, a który w książce o Emaus tak pisał o uczniach spotykających Nieznajomego na innej drodze wiodącej z Jerozolimy: „Oto dwaj ludzie schwytani (a my razem z nimi) w paść”[8], to znaczy w pułapkę, w potrzask. „[…] oto z obu stron tej drogi czyha na nich ich własny wzrok – on jest siecią Pana, który zaczaił się jak ptasznik”[9].
Tym, co czyni człowieka wartościowym, jest jego człowieczeństwo. I nie trzeba żadnej innej racji, by się do drugiego człowieka zbliżyć
ks. Andrzej Draguła
Pan znów zaczaił się jak ptasznik i patrzy, co się dzieje na tej drodze, która tym razem wiedzie do Jerycha, a nie do Emaus. Znów widzimy jakichś dwóch – kapłana i lewitę – którzy spotykają jakiegoś nieznajomego, tym razem leżącego na poboczu drogi. Jak mówi Mikołejko, „czyha na nich ich własny wzrok – on jest siecią Pana”. Wpadają w pułapkę, którą sami na siebie zastawili: „zobaczył go i minął”, tak jeden, jak i drugi. Tej samej próbie wzroku zostaje poddany także trzeci wędrowiec. A był to Samarytanin. Ten „go zobaczył, wzruszył się głęboko, podszedł do niego”. Nie minął człowieka, a tym samym ominął zastawioną na niego paść. I odziedziczył życie wieczne.
Ta pułapka zastawiona na nas przez Pana czyha na nas wszędzie: „dwadzieścia siedem kilometrów, a choćby mniej. Wystarczy jakiś korytarz, kilka metrów, okno, biurko. Wystarczy, iż jest człowiek, który mnie potrzebuje: to jest moja droga, która prowadzi z Jerozolimy do Jerycha. jeżeli stracę na niej trochę czasu, to w zamian zyskam wieczność”[10]. Jak mówi Franciszek, „gdy wyruszamy w drogę, nieuchronnie spotykamy człowieka poranionego […]. Każdego dnia stajemy przed wyborem: czy być miłosiernymi Samarytanami, czy też obojętnymi podróżnikami, mijającymi z daleka”[11].
Każde takie spotkanie jest weryfikacją nie tylko naszego chrześcijaństwa, ale przede wszystkim naszego człowieczeństwa, wszak – jak wielokrotnie pojawiało się w tych rozważaniach – to nie jest kwestia religijna, ale ludzka. „Miłosiernym Samarytaninem – pisał Jan Paweł II – jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu drugiego człowieka, jakiekolwiek by ono było. […] Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek wrażliwy na cudze cierpienie, człowiek, który «wzrusza się» nieszczęściem bliźniego”[12].
Każde takie zatrzymanie i wzruszenie się jest sprawdzianem zdolności wykraczania poza siebie, by – mówiąc za Lévinasem – ujrzeć „twarz innego”, co stanowi początek spotkania człowieka z człowiekiem. Ale każde takie spotkanie jest jednocześnie wyborem o konsekwencjach wiecznych. W tej historii bowiem chodzi w końcu o życie. Życie wieczne.
[1] F. Hodler namalował jeszcze jeden obraz o tym samym tytule ok. roku 1883.
[2] W. de Vink, „Dit is liefde. Het effect van genade”, Heerenveen 2013, s. 273.
[3] E. Ottenheijm, „The Inn of the Samaritan: Religious, Civic and Political Rhetoric of a Biblical Site”, w: „Jerusalem and Other Holy Places as Foci of Multireligious and Ideological Confrontation”, red. P. B. Hartog, Leiden–Boston 2021, s. 278.
[4] F. Hodler, „La mission de l’artiste – Die Aufgabe des Künstlers”, 12.03.1897, w: „Hodler. Paralelismus”, 14.09.2018 – 13.01.2019, Kunstmuseum Bern [b.r.w., katalog wystawy].
[5] Tamże, s. 316–317.
[6] Tamże, s. 317.
[7] A. Paciorek, „Przypowieści Jezusa. Wprowadzenie i objaśnienie”, Częstochowa 2013, s. 279.
[8] Z. Mikołejko, „Emaus i inne spojrzenia do wnętrza Pisma”, Gdańsk 2014, s. 20.
[9] Tamże.
[10] A. Proznato, „Śladami Samarytanina. Pielgrzymka do sanktuarium człowieka”, tłum. J. Chapska, Kraków 2003, s. 14.
[11] Franciszek, encyklika „Fratelli tutti”, 69.
[12] Jan Paweł II, list apostolski „Salvifici doloris”, 28.

2 godzin temu















