🔉Miesiąc Luty poświęcony ku czci Matki Boskiej Bolesnej – dzień 19

salveregina.pl 1 dzień temu

Zachęta Św. Alfonsa Marii Liguori’ego o nabożeństwie do Matki Boskiej Bolesnej.

Źródło: Arka pociechy 1880

Kto pragnie żywe w sercu swoim przechowywać do Przenajświętszej Panny nabożeństwo, powinien często Jej Boleści rozpamiętywać. Nimi to bowiem pozyskała Ona te niezmierzone zasługi swoje przed Bogiem, które po Zasługach Męki Pańskiej są największym Skarbem Kościoła; przez nie stała się najpodobniejsza do Boskiego Syna Swojego i przez nie dostąpiła tytułu Współodkupicielki rodu ludzkiego, jak ją Ojcowie Święci nazywają.

Czytaj więcej

Święty Alfons Liguori, zachęcając dusze pobożne do nabożeństwa do Matki Bolesnej, przytacza dwa następujące objawienia. Jedno, w którym Pan Jezus tak przemówił do pewnej duszy Błogosławionej: „Drogimi są w oczach moich łzy wylane nad rozmyślaniem Męki Mojej; ale tak kocham Matkę Moją, iż gdy kto rzewnie rozpamiętywa Jej Boleści, jeszcze Mnie to więcej ujmuje“.

Drugie objawienie przytoczone przez tegoż Świętego jest następujące, a wyjęte z najpoważniejszych podań pierwszych wieków Chrześcijaństwa: niedługo po Wniebowzięciu Przenajświętszej Maryi Panny Święty Jan Ewangelista ujrzał Pana Jezusa i Matkę Bożą, proszącą Go o szczególne Łaski dla wszystkich mających nabożeństwo do Jej Siedmiu Boleści. Chrystus Pan zadość czyniąc Jej prośbie przyrzekł:

  1. Że ktokolwiek uciekać się będzie do Zasług Boleści Matki Bożej i przez nie prosić będzie o potrzebne Łaski, może być pewnym, iż nie umrze bez szczerej pokuty za grzechy.
  2. Że uwolnionym będzie od przerażenia i ucisków wewnętrznych, ostatniej godzinie życia zwykle towarzyszących.
  3. Że będzie miał Łaskę serdecznego nabożeństwa i do Męki Pańskiej i za to szczególną nagrodę otrzyma w Niebie.
  4. Na koniec, iż wszyscy pobożną cześć oddający boleściom Matki Przenajświętszej mieć Ją będą za swoją szczególną Panią i Władczynią, i iż Marya nimi rozporządzać będzie według Najmiłościwszej Woli Swojej w sposób szczególniejszy.

Wyżej przytoczony Św. Alfons dodaje w końcu, iż różne poważne dzieła liczne przytaczają przykłady i wypadki na stwierdzenie tego podania.

Duszo pobożna weź to do serca twego.

Uwaga o odpustach.

Źródło: Głos duszy 1881;

Odpusty. Podręcznik dla duchowieństwa i wiernych opr. X. Augustyn Arndt 1890r.

Benedykt XIV, sławny i uczony Papież, polecał Brewem d. 16 grudnia 1746r., bardzo gorąco rozmyślanie, i bardzo słusznie, mało bowiem jest ćwiczeń pobożnych, z których by Chrześcijanie mogli czerpać skuteczniejsze środki do zapewnienia sobie wytrwania i postępu w cnotach.

Czytaj więcej

„Dajcie mi kogoś, który co dzień choć kwadrans poświęca rozmyślaniu powiedziała Św. Teresa, a ja mu obiecuję Niebo“.

Odpusty:

1) Zupełny raz na miesiąc w dzień dowolnie obrany, jeżeli kto przez miesiąc co dzień rozmyśla przez pół godziny lub przynajmniej przez kwadrans. Warunki: Spowiedź, Komunia Święta i modlitwa pobożna na zwyczajne intencje.

2) 7 lat i 7 kwadragen za każdy raz, gdy kto w kościele lub gdzieindziej, publicznie lub prywatnie, naucza innych o sposobie rozmyślania, albo gdy kto tej nauki słucha. Warunek: Spowiedź, Komunia Święta za każdym razem.

3) Odpust zupełny raz na miesiąc w dniu dowolnie obranym, gdy kto pilnie naucza, albo się dał pouczyć. Warunki: Spowiedź, ilekroć z sercem skruszonym przyjmą Komunię Świętą i modlitwa na zwyczajne intencje. (Benedykt XIV. Brew. dn. 16 grudnia 1746r.)

Wszystkie te odpusty można ofiarować za dusze wiernych zmarłych.

Pobożne ćwiczenie na cześć Matki Boskiej Bolesnej w Wielki Piątek i inne piątki roku.

Odpusty:

1) Odpust zupełny dla tych, którzy we Wielki Piątek w czasie od (około) godziny trzeciej po południu aż do godziny 11. rano w Wielką Sobotę zajmują się publicznie lub prywatnie przez godzinę albo przynajmniej przez pół godziny rozmyślaniem lub pobożnymi modlitwami, współbolejąc nad boleściami Najświętszej Maryi Panny po Śmierci Zbawiciela. Odpust ten zyska się w dniu, w którym czyni się zadość obowiązkowi wielkanocnemu.

Czytaj więcej

2) Odpust 300 dni w każdym tygodniu, gdy kto podobne ćwiczenia odprawia przez godzinę lub pól godziny w czasie od 3. godziny po południu w piątek aż do rana niedzieli.

3) Odpust zupełny co miesiąc w jednym z ostatecznych dni dla tych, którzy w tydzień nabożeństwo to odprawiali.

Warunki: Spowiedź i Komunia Święta.

(Pius VII Reskr. Sekret. Memoryał. 24 25 lut. i 21 marca 1815, najpierw na 10 lat, potem Reskr. Św. Kongr. z 18 czerwca 1812 na zawsze).

WEZWANIE DO DUCHA ŚWIĘTEGO

V. Racz przyjść Duchu Święty i napełnić serca wiernych Twoich.

R. A ogień Miłości Twojej racz w nich zapalić.

V. Ześlij Ducha Twego, a będą stworzone.

R. A cała ziemia będzie odnowiona.

V. Módlmy się: Boże! Światłem Ducha Świętego serca wiernych nauczający, daj nam w Tymże Duchu poznawać co jest dobrem, i zawsze obfitować w pociechy Jego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, Który z Tobą i z Duchem Świętym żyje i króluje, Bóg w Trójcy Świętej Jedyny na wieki wieków.

R. Amen.

DZIEŃ 19.

CYKL I.

Ks. Józef Raba TJ – Matka Bolesna

🔉ROZWAŻANIE. MATKA BOLESNA UCZY NAS ZNOSIĆ CIERPIENIE. CZĘŚĆ III.

Różne są stopnie cierpienia. Są choroby i słabości, które można przy dobrej woli opanować i jakoś włączyć się w nurt codziennego życia. Są też takie, które stanowią cierpienie w stanie czystym, gdy choroba przesunęła się na miejsce osobowości człowieka.

Myślę tu o tych najbiedniejszych, o ludziach, którzy albo urodzili się niezdolni do normalnego życia, albo na skutek choroby czy katastrofy stracili jasność umysłu. realizowane są jako nieszczęsne naczynia cierpienia, nie świadome, a jednak cierpiące.

Myśl ludzka odwraca się z przerażeniem od takiego losu, czepiając się nadziei, iż to jakieś wyjątkowe nieszczęście, iż to przecież nie każdego spotyka.

Bo takie życie, które jest już tylko cierpieniem i to nieświadomym cierpieniem, wydaje się sprzeczne z samą istotą życia.

Poznaj dalszą część rozważania

A jednak człowiek wierzący w nieśmiertelność ludzkiej duszy może przezwyciężyć tę sprzeczność. My ludzie wierzący, łatwo mówimy, iż wierzymy w nieśmiertelną duszę, która zamieszkuje śmiertelne ciało, często jednak ta wiara oparta jest tylko na dobrym samopoczuciu, zdrowego, silnego człowieka.

I prawdziwy egzamin z Wiary zdajemy wtedy, gdy coś się w organizmie popsuje, gdy podcięte zostaną korzenie biologicznej siły człowieka.

Najcięższy egzamin zdają ci, którzy mają do czynienia z nieuleczalnie chorymi. Kiedyś pewien działacz społeczny, zwiedzał zakład dla niedorozwiniętych dzieci. Był wstrząśnięty widokiem nieszczęsnych „potworków”, głuchych, niemych i ślepych, niezdolnych do myślenia, nieświadomych własnego istnienia… Biedactwami tymi opiekowały się zakonnice. Odwiedzający wyraził im pełny szacunek dla ich pracy.

Jak więc na to wszystko patrzeć w świetle Wiary w Opatrzność Bożą? W tę Opatrzność, która ogarnia wszystko od krańca do krańca i wszystko układa mądrze i łagodnie?

Powiedzmy z góry, iż w naszych rozważaniach nie dany odpowiedzi wyczerpującej. Cierpienia ludzkie wiążą się bowiem z tajemnicą nadprzyrodzonego życia, a raczej utraty tego nadprzyrodzonego życia przez grzech. Wszystkie cierpienia ludzkie są związane, jako skutek i kara, z grzechem pierworodnym. Wiążą się ludzkie cierpienia także z Odkupieniem dokonanym przez Chrystusa Pana, z Tajemnicą Krzyża.

Chrystus Pan umarł na Krzyżu, nie po to, aby nas od wszelkich cierpień uwolnić, ale po to, abyśmy mogli cierpieć z Nim razem, albo jeszcze inaczej powiedzmy, aby naszym cierpieniom udzielić wartości Swego własnego Cierpienia.

Patrząc na chore dziecko przez długie dnie i myśląc o długim może jego życiu, odnosimy wrażenie jakiejś bezkresności cierpienia. Stan, w jakim dziecko upośledzone się znajduje, traktujemy jako sytuację niezmienną dla tego człowieka. A przecież wiemy, iż tak ostatecznie nie jest, iż jego stan, tak jak życie każdego człowieka na ziemi, jest stanem przejściowym. Wierzymy w życie wieczne, w porównaniu do którego życie doczesne, choćby trwało i lat wiele, jest jako jeden dzień. Stąd też mówi Św. Paweł Apostoł, iż „utrapienia czasu tego nie są godne porównania z przyszłą Chwałą, która się w nas objawi”.

A upośledzone dziecko jest zdolne do otrzymania tej Chwały, jeżeli tylko zostało ochrzczone. Ten człowiek beznadziejnie chory, na którego patrzymy, osiągnie w pełni Chwałę Wieczną, znajdzie się w zbawieniu wiecznym, obcując z Panem Bogiem w pełni umysłowych sił. I zmartwychwstanie w Chwale. Zmartwychwstanie przyniesie mu pełną cielesną doskonałość. Ciała często zniekształcone, często budzące mimowolny dreszcz odrazy, zostaną chwalebnie przemienione na kształt Ciała Chrystusowego, a obcowanie z Panem Bogiem odbije się na ich wyglądzie niewymownie upiększającym blaskiem. Cel ten osiągną bez osobistego współudziału. Zbawienie wieczne będzie im po prostu dane, jak najbardziej darmo dane. W owej pewności zbawienia upośledzonego dziecka jego bliscy mogą znajdować oparcie dla swej nadziei. Ale to jeszcze nie wystarcza jako odpowiedź na niepokój wywołany losem dzieci upośledzonych.

Mogą one wprawdzie osiągnąć zbawienie. Ich życie, ich istnienie ma więc swój sens. Ale jaki sens ma samo ich cierpienie?

Przecież każde cierpienie wtedy nabiera charakteru zasługi przed Panem Bogiem, gdy jest przyjęte cierpliwie z poddaniem się Jego Woli i Jemu świadomie ofiarowane. A w wypadku dzieci upośledzonych nie jest możliwe ani świadome przyjęcie cierpienia, ani jego ofiarowanie Panu Bogu. o ile choćby cierpliwość tę owe dzieci wykazują, to jest to nie tyle cierpliwość, co niemożność innej reakcji.

A jednak i w ich cierpieniu dokonuje się to, co dokonywało się i dokonuje zawsze w Kościele Świętym.

Św. Paweł Apostoł mówi, iż dopełnia w ciele swoim tego, czego nie dostaje Cierpieniom Chrystusa Pana. Cierpienia więc dzieci upośledzonych daremne nie są. Jest bowiem ktoś, do kogo owe cierpienia należą, kto je świadomie przyjmuje i świadomie ofiaruje Panu Bogu. To jest Ten, Który jest Głową. Owe dzieci przynależą do Pana naszego Jezusa Chrystusa. Choć one świadome nie są, to Chrystus Pan jest świadomy. Żyje On w Chwale wczoraj i dziś, Ten Sam na wieki, aby się wstawiać za nami u Ojca, aby przedkładać Mu Swoje Cierpienia, to znaczy Cierpienia Swoje Głowy i cierpienia swojego Mistycznego Ciała. To Chrystus cierpi świadomie w tych dzieciach, które same świadomie cierpieć nie mogą. Ich cierpienia zostają przyjęte przez Chrystusa Pana i ofiarowane Ojcu, są dopełnieniem Chrystusa Pana na krzyżu i posiadają dzięki temu zbawczą wartość dla świata. Trzeba więc szukać sensu cierpień dzieci upośledzonych w roli, jaką te cierpienia grać mogą dla innych.

Emanuel Mounier miał niedorozwinięte dziecko. Pisał on w liście do żony o chwilach spędzonych przy łóżku kaleki, o bezskutecznych próbach rozmowy, o niewidzącym wzroku chorego i o tym, jak on, ojciec, wtedy właśnie modlił się: „Podchodząc do tego małego łóżeczka czułem, iż zbliżam się jakby do Ołtarza, do miejsca świętego, gdzie Pan Bóg przemawia przez znak widzialny… Chyba nigdy nie czułem tak intensywnej atmosfery modlitwy… Żywa hostia wśród nas, milcząca jak prawdziwa hostia i jak ona promieniująca”.

To było jego dziecko. Mounier ujrzał to, co my chcemy ujrzeć: Chrystusa Pana cierpiącego w nich, w chorych, w kalekach, w umierających małych i niewinnych, ich postać przyrównywał do postaci Hostii.

Jest to chyba najlepsze porównanie. W nich, jak w Hostii, przedłuża się Odkupienie świata.

Katolikowi XXI wieku szczególnie trudno znaleźć adekwatny stosunek do cierpienia. Trudno rozumieć „Wolę Bożą” w godzinach wielkiego ciosu i bólu.

Niewielu potrafi zawsze i rytmicznie szeptać: „Bądź Wola Twoja”. Częściej rodzi się wtedy bunt przeciwko Panu Bogu i opada temperatura Wiary w Opatrzność Bożą. Współczesny bowiem Chrześcijanin usiłuje we wszystkim szukać przyczyn naturalnych. Tymczasem codziennie życie wskazuje niekiedy na takie niezrozumiałe fakty, jak te, które rozważaliśmy. Wobec takiej niezrozumiałej rzeczywistości konieczne jest zrozumienie słów Pisma Świętego: „Myśli moje nie są myślami waszymi” (Ks. Iz. 55, 8).

Przykładem niech nam będzie spokojna i milcząca Matka Boska Bolesna. Ona właśnie dzięki zjednoczeniu Swojej Woli z Wolą Chrystusa Pana Odkupiciela kroczyła drogą krzyżową Chrystusa Pana i własną drogą krzyżową z bólem, ale bez buntu i bez pretensji do kogokolwiek. Zupełnie obcą była Jej rozpacz. Dała natomiast Przykład bohaterskiego milczenia.

Sztuka chrześcijańska przedstawia tę Błogosławioną między wszystkimi Niewiastę w Służbie Chrystusa Pana, jak owija w płótno małą Dziecinę, uśmiechniętą, rozradowaną — i jak także owija martwe szczątki zdjęte z Krzyża. Tam owija Zbawiciela do kołyski, tu do grobu; tam na sen, tu na pogrzebanie. Ten sam Syn, ta sama Matka. I te same uczucia uległości Woli Bożej, ta sama Wiara i Miłość, to samo posłuszeństwo i pokora.

Niełatwe to było. Patrzeć na Cierpienia, Mękę, krzyżowanie, konanie, na zdjęcie z Krzyża i pogrzebanie, patrzeć Oczami Matki… Któż wypowie ogrom, szerokość i głębię tego przeżycia, czyj język to wyrazi, czyja wyobraźnia przedstawi, czyj umysł pojmie… Umiera Bóg-Człowiek na Oczach Bogarodzicy. To śmierć wyjątkowa i jedyna, niepowtarzalna, dlatego i tragizm jedyny, ból wyjątkowy, wstrząs ponadludzki w życiu tej wyjątkowej Matki i w dziejach ludzkiego rodzaju.

Dlatego dopóki będą istnieć choroby, klęski, ból i cierpienie, czyli dopóki na ziemi będzie istnieć człowiek, Matka Boża Bolesna pozostanie mu zawsze pociechą i źródłem siły w cierpieniu. Amen.

CYKL II.

Źródło: Matka Bolesna wzór dla cierpiących wolne tłumaczenie dzieła O. Fabera Oratorianina pod tytułem: „U Stóp Krzyża” przez O. Prokopa Kapucyna, 1895r.

ROZWAŻANIE. Czwarta Boleść. SPOTKANIE PANA JEZUSA KRZYŻ NIOSĄCEGO. §. Część III. Wewnętrzne usposobienie Przenajświętszej Matki, w Jej czwartej Boleści.

Takim wtedy był czwarty Miecz przeszywający Niepokalane Serce Matki Bolesnej, a według adekwatnego coraz wyższego w Jej Boleściach stopniowania, które zauważać mogliśmy, ostrzejszy, dotkliwszy, zjadliwszy, sroższy i jeszcze głębiej od trzech poprzedzających, rozdzierający Jej Duszę. Zwróćmyż teraz i tu, według zwyczaju przyjętego przez nas w rozpamiętywaniu poprzednich Boleści Maryi, uwagę na Jej wewnętrzne w ciągu tego usposobienie.

A najpierw, uwielbiajmy tu Jej wspaniałomyślność, w zaofiarowaniu, które raz uczyniwszy, już nie cofa, chociaż przychodzi do tego, iż kosztuje Ją ono nad wszelką miarę więcej jak to przewidywać mogło, choćby takie przewidywanie jakie Przenajświętsza Marya Panna czynić była w stanie, całą potęgą Swojego nad anielskiego pojęcia, i najżywszej jaka być może wyobraźni, wśród tłoku najrozmaitszych myśli nastręczających się Jej wtedy, nie tylko myśl cofnięcia lub pożałowania ofiary uczynionej, chociażby jak skinienie oka chwilowo, nie przemknęła się przez Jej umysł, ale choćby nie zapragnęła Ona, aby którakolwiek z okoliczności, chociażby z zadających Jej najsroższą boleść, albo nie nastąpiła, albo przynajmniej cokolwiek złagodniała, i mniej okrutnie Ją dręczyła.

Poznaj dalszą część rozważania

Gdy zupełnie oddajemy się Panu Bogu, gdy najszczerzej zaofiarowujemy się na zniesienie wszelkich cierpień jakie spodoba się Mu zesłać na nas, często porywamy się na rzeczy przechodzące wszelkie nasze przewidywanie. Kiedy Święty Jan Apostoł, oświadczał się z gotowością wychylenia kielicha goryczy swego Boskiego Mistrza (zob. Mat. 20, 21), nie przewidywał wcale, jak długie czeka go na dzikiej wyspie wygnanie i jakie ciężkie męki we wrzącym oleju, w którym go mieli smażyć. Toż samo dzieje się z nami, gdy się z całego serca oddajemy Panu Bogu, a gdy dla większego dobra naszej duszy, widzi On potrzebę zesłania na nas ciężkich jakich cierpień. Przekonujemy się wtedy, iż niekiedy to czego w istocie wymaga po nas Pan Bóg, większym jest i trudniejszym do zniesienia od tego czegośmy się spodziewali, cośmy Mu niejako przyrzekli. Albowiem im więcej nas Pan Bóg miłuje, tym więcej staje się wymagającym. Obchodzi się z nami jakby serca nasze wspaniałomyślniejszym i były aniżeli są nimi w istocie, i dopiero Łaską Swoją czyni je takimi, gdy znajduje nas pokornie poddającymi się Jego Przenajświętszej Woli.

Wprawdzie, Przenajświętsza Marya Panna lepiej jakby to ktokolwiek inny mógł uczynić, oceniała wielkość Swojej ofiary, i dokładniej jak najbystrzejszy umysł ludzki, przewidywała co Ją wskutek uczynienia tej ofiary czeka. I to właśnie ciągłe Jej cierpienie z takowego przewidywania pochodzące czyniło rzeczywistszym i dotkliwszym, aniżeli z podobnegoż przewidywania mógł takowegoż doznać, który z Proroków lub Świętych, mający szczególne objawienie czegoś bolesnego co go w przyszłości czekało. Wszelako, chociaż Matka Przenajświętsza przewidywała wszystko, nie przeczuwała jednakże całej rzeczywistości czekających Ją Cierpień, a która to rzeczywistość, dopiero gdy już się one na nas zwalają, całą swoją potęgą czuć się nam daje. Przede wszystkim zaś, prawdopodobnie, nie mogła przewidzieć w tym jakkolwiek jasnym widzeniu przyszłości, którym obdarzoną była, tego powolnego ucisku, jakim sam bieg czasu wśród doznawanych cierpień przygniata serce strapione. Tak wtedy, co do ich całości, choćby co do ich głównych szczegółów, jako też co do czasu ich trwałości, Boleści Maryi nie przewyższały tego, co Ona znieść przyrzekła Panu Bogu, albowiem Jej zaofiarowanie się na cierpienia ogarniało wszystko: miała intencję złożenia w ofierze Panu Bogu, bez żadnego ograniczenia, wszystko co Ją najboleśniejszego czekało. Pomimo jednakże tego, przypuszczać trzeba, iż Boleści te, gdy już nadchodziły, jeszcze się cięższymi okazywały od tego czym się Jej przedstawiały w chwili, gdy przyrzekała je znieść. Marya bowiem, bądź co bądź, była istotą stworzoną, bóstwem nie była, i o tym trzeba nam najbardziej nie zapominać, gdy rozważamy Jej Boleści, wśród których jaśniejąca największym blaskiem Jej niezrównana świętość, sprawia, iż o tym, jakby zapominamy. I nic w tym dziwnego, kiedy tak wielki Święty jakim był Święty Dionizy Areopagita, gdy dostąpił szczęścia bliższego poznania Przenajświętszej Maryi Panny, byłby, jak sam to wyznawał, wziął Ją za bóstwo, gdyby go Wiara nie uczyła, iż Jeden jest Pan Bóg tylko. Otóż, my nigdy lepiej nie poznajemy Maryi, jak gdy Jej Boleści rozważamy, nie zapominajmyż wtedy, iż pomimo niedościgłego szczytu świętości z jaką te cierpienia Swoje znosiła, była Ona istotą stworzoną, ale z jakże nadludzkim męstwem, z jak nadludzką cierpliwością, z jakąż Pana Boga i ludzi miłością te jakby także nadludzkie Boleści, znoszącą!

Że przeto, jakkolwiek wysokim darem przewidywania obdarzoną była Przenajświętsza Marya Panna, jednakże w tym, co Ją spotkało w Jej Boleściach znajdowało wiele najdotkliwszych szczegółów jakby dla Niej niespodzianych, — więc i to czyni tym przedziwniejszą Jej wspaniałomyślność w ponoszeniu takowych z niezachwianą cierpliwością. Okropność teraźniejszości już nadeszłej, przytłumiała po części światło, przy którym patrzała na nią w przeszłości; a jednakże pogrążała się coraz głębiej w otchłań cierpienia z niezachwianym wewnętrznym spokojem. Poddawała się z największą pokorą przyciążającej się coraz bardziej nad Nią Prawicy Najwyższego, i gotową się stawiła, gdyby taką była Wola Jego, jeszcze cięższe ponieść męczarnie.

Wielki męczennik Starego Testamentu Hiob, uświęcił się, chociaż wśród ciężkich cierpień swoich, nie powstrzymywał się od niewinnych utyskiwań. Wielu i innych Świętych, podobnie jak Piotr ,Książę Apostołów, zaczynało pogrążać się w rozhukane fale zwątpienia (zob. Mat. 14, 40), gdy nimi nadzwyczajnych cierpień miotały burze. ale z Ust Maryi i najstraszliwsze nawalności niesłychanych Jej Boleści, ani słowa skargi nie wywołały, nie przyprawiły Ją ani o chwilę zwątpienia. A tymczasem wiemy to z własnego doświadczenia, jak trudno jest gdy nadejdą nieco cięższe dla nas chwile, wytrwać w niezachwianej wierności Panu Bogu, w doskonałym poddawaniu się Jego Woli Najwyższej, jak trudno wtedy nie odwrócić się niejako od Niego, żeby u stworzeń szukać wsparcia i pociech, które jakby wydzierają nas z miłościwej ręki doświadczającego nas Pana Boga. Nasza wtedy wytrwałość, jest ciągłą walką pomiędzy naturą a Łaską, i gdy wiemy, iż Pan Bóg w widokach Swoich zawsze najmiłościwszych, chce żebyśmy cierpieli, my jednakże koniecznie ulgi w nich szukamy. Pan Bóg chce nas oczyszczać, udoskonalać, uświęcać, a my chcemy się pocieszać, i nie po cierniach jak wszystkie wybrane dusze, ale po kwiatami ludzkich pociech usłanej drodze, zmierzać do Nieba.

Otóż na wielką, a zupełnie godziwą pociechę naszą przypomnijmy sobie, iż im kto więcej własne z miłości Pana Boga znosi cierpienia, tym litościwszym się okazuje dla tych, którzy pod ich ciężarem się chwieją. Gdy więc nikt w znoszeniu Boleści nie był mężniejszym od Maryi, nikt też nie jest dla cierpiących litościwszym od Niej. Stąd też, my czołgający się po tej biednej ziemi, wśród tylu nędz naszych, a tylu niedoskonałościami obarczeni, im więcej cierpimy, tym śmielej do Niej oczy nasze zwracać powinniśmy i Ją o wsparcie błagać. Im wyższą się Ona nam okazuje w doskonałym znoszeniu strasznych Swoich Boleści, im z większą i wytrwalszą wspaniałomyślnością składała je w ofierze Panu Bogu, tym chętniej, tym miłościwiej, tym skuteczniej i niechybniej da nam i nasze wszelkie cierpienia znosić jak Pan Bóg chce, żebyśmy je znosili, a łącząc je z Jej Boleściami, w Niebie za nie u Stóp Jej Przenajświętszych na wieki Panu Bogu za nie dziękować.

Trzeba nam także zwrócić uwagę na bezustanną, a tak wiele kosztującą Ją usilność, z jaką Przenajświętsza Marya Panna, przytłumiała w Sobie doznawaną w spotkaniu Pana Jezusa krzyż niosącego Boleść.

Otoczona tłumem rozszalałego motłochu, naciskana zewsząd pędzącym na Kalwarię ludem, wydawała się jakby nic tego nie widziała, jakby na nic nie zwracała uwagi, jakby nie czuła iż Ją potrącają, to gniotą, albo Jej zdążać za Panem Jezusem, jakby chciała, utrudniają. Żaden z Jej ruchów, żadne Jej poruszenie, ani wyraz Jej Oblicza, nie zdradzały najmniejszego wewnętrznego zaniepokojenia. Gdy Ją ludzie odpychają od Pana Jezusa i z okrutnym barbarzyństwem nie dozwalają Jej bliżej być Syna, najmniejszego nie okazuje oburzenia, ani słowa skargi z ust nie wypuszcza, najzupełniej panuje nad Sobą. Zachowanie się Błogosławionych Duchów w widzialnej Obecności Pana Boga w Niebie, nie jest spokojniejszym i bardziej skupionym, jak nim było zachowanie się wtedy Maryi, zewsząd otoczonej i naciskanej od tego zbiorowiska rozpasanego pospólstwa. I dlatego Święty Ambroży słusznie przygania tym, którzy przedstawiają Matkę Bolesną z zewnętrznymi gwałtownymi objawami Jej wewnętrznych cierpień. ale z drugiej znowu strony, nie powinniśmy wyobrażać sobie naszą Przenajdroższą Matkę, jakby jaki piękny kamienny posąg, nie schodzący nigdy ze swej wysokiej podstawy; jakby była ukuta z granitu, a nie istotą z ciałem i krwią stworzoną. Posągi chociażby były z nadziemskiego jakiego marmuru najcudowniej wyrzeźbione, serca nie mają. A w Maryi było Serce Matki, a i jakiejże Matki i jakież Serce! Ten więc niezachwiany Jej wewnętrzny spokój, pomimo wielkiej Boleści jakiej wtedy doznawała, był jedynie następstwem Jej niezrównanej Świętości, wskutek znowu której, Wola Jej najdoskonalej zjednoczoną była z Wolą Pana Boga. A iż każda Jej Boleść do jeszcze coraz wyższego stopnia podnosiła Jej Świętość, a przez to i Jej coraz doskonalsze poddawanie się w znoszeniu zsyłanych na Nią cierpień, więc im więcej cierpiała, im bardziej pogrążała się Jej Błogosławiona Dusza w morzu Jej Boleści, tym niezachwiańszym stawał się Jej pokój wewnętrzny.

I taki to, a nie inny obraz Przenajświętszej Matki, powinniśmy sobie przedstawiać, gdy rozpamiętujemy Jej Boleści. Inaczej nie mielibyśmy adekwatnego o Niej wyobrażenia. Albo przypuszczalibyśmy w Niej niezgodne z Jej niezrównaną doskonałością słabości zwykłego niewieściego serca, albo znowu przeciwnie, wyobrażalibyśmy sobie w Niej jakby nieczułość, uwłaczającą takiemu Sercu jakim było Serce takiej Matki. Marya jest niewiastą, prawdziwą niewiastą, ale niezwykłą, nie taką jak każda inna niewiasta. Nie przestając być kobietą, jest istotą w którą według wyrażenia Pisma Świętego przyoblekło się Słońce Odwieczne (Ks. Ap. 12, 1), to jest: w Której Przeczystym Łonie Sam Pan Bóg Najwyższy zamieszkał. Jak we wszystkim więc co się Jej tyczy, jest coś przechodzącego nasze ograniczone pojęcie, tak i w tym Jej nienaruszonym spokoju Duszy i zewnętrznie się objawiającym wśród tak strasznych cierpień wewnętrznych, — jest coś co dokładnie zrozumieć nie możemy, ale w czym Jej nadludzką siłę w zapanowaniu nad Sobą, podziwiać i uwielbiać powinniśmy.

Nie wypada nam także, w rozważaniu tej czwartej Boleści Maryi, nie zwrócić uwagi na zjednoczenie Jej Cierpień z Cierpieniami Pana Jezusa. Już o tym zjednoczeniu mówiliśmy nieraz, ale tu szczególnie wymaga to wzmianki. Tu Matka Bolesna spotyka się z Synem krzyż Swój niosącym; tu w tej krzyżowej drodze Pana Jezusa, pomimo niesłychanych mąk, jakie Jej ten okrutny widok zadaje, idzie ślad w ślad za Nim; tu towarzyszy Mu nieodstępnie. Tu więc przede wszystkim łączy się z Nim, a więc jednoczy się z Jego Cierpieniami.

Z nieprzebranego Miłosierdzia Boskiego, dano jest i z nas każdemu, tak jednoczyć się z Panem Jezusem, dano jest nam odkupionym przez Niego, tak łączyć się z naszym Odkupicielem, — iż możemy samym aktem wewnętrznym ożywionym Miłością Pana Jezusa, zespalać nasze cierpienia z Cierpieniami Pana naszego Jezusa Chrystusa i przez to uczestniczyć w ich nieograniczonej ceny zasługach. Stąd też co głównie wyróżnia Świętych od pospolitych Chrześcijan, to właśnie to ich jak najściślejsze zjednoczenie swoich cierpień z Cierpieniami Zbawiciela. Teologowie utrzymują, iż różnica jaka zachodzi pomiędzy Świętymi przebywającymi na ziemi, a Błogosławionymi już w Niebie będącymi, na tym zawisła, iż tu dusze święte jednoczą się z Panem Bogiem najściślej przez jednoczenie swoich cierpień z cierpieniami Pana Jezusa, a tamte w Niebie zatapiają się już w Nim nie tylko bez cierpienia, ale opływając w wszystkie radości, przez uczestniczenie w Chwale Jego człowieczeństwa. Co Apostoł Paweł Święty wyraża w tych słowach: Współczujemy z cierpieniami Zbawiciela, abyśmy i współuczestniczyli i w Chwale Jego (Rz 8, 15).

Otóż, nikt do takiego zatopienia się w Panu Bogu w Niebie i do takiego współuczestniczenia w Chwale Syna Bożego nie miał być przypuszczonym, jak to spotkało Maryę Pannę Przenajświętszą. Zjednoczenie więc Jej Cierpień z Cierpieniami Jej Syna, musiało być najściślejszym jakim tylko być mogło: było też znowu przechodzącym wszelkie nasze pojęcie i wyobrażenie. Gdy zaś było takim w każdej Jej Boleści, jakżeż tym bardziej w tej, w której przez spotkanie się z Panem Jezusem krzyż Swój dźwigającym i za nim krok w krok postępując, już nie tylko sercem, nie tylko myślą, nie samą wyobraźnią, ale rzeczywiście z Nim wtedy bardziej była złączoną, ściślej zjednoczoną, bliżej Niego znajdowała się, aniżeli w poprzedzających katuszach Jego ciężkiej Męki.

W tej więc wspólnej, a tak bolesnej pielgrzymce Maryi z Panem Jezusem zdążającym na Kalwarię, bardziej jak kiedy zespalały się Ich Cierpienia, tak, iż trudno już było takowe rozróżniać, bo jakby jedna i taż sama była siła tych cierpień, jakby jedna i taż sama cierpliwość w ich znoszeniu, jakby jedna i taż sama miłość, z jaką swoje cierpienia ofiarowali Ojcu przedwiecznemu za grzechy całego świata. Cierpienia to Pana Jezusa zadawały cierpienia Maryi, a Boleść Matki obok Niego idącej zadawała bez porównania cięższe od tego wszystkiego co wtedy znosił, Cierpienia Synowi: cierpienia jednego z Nich stawały się męką drugiego, były dla wszystkich z nich nawzajem sroższymi od własnych. Wszak według wyrażenia Świętego Bernarda — Anima plus est ubi amat, quam ubi animat — dusza bardziej jest w przedmiocie umiłowanym, aniżeli w osobie, której ciało ożywia. Jakież więc Duszy Maryi musiało być zjednoczenie z Panem Jezusem, jakież jakby przelanie się Jej Duszy w Osobę Pana Jezusa, a stąd jakież tej Jej Przebłogosławionej Duszy katusze wtedy, gdy krok w krok szła za Synem, obciążonym drzewem krzyżowym, wśród największych urągowisk, obelg i bluźnierstw na Niego miotanych, i zdążającym na Kalwarię!

W tej czwartej Boleści naszej Niebieskiej Matki, rozważać powinniśmy także, Jej w niczym nie zamąconą pamięć na Obecność Pana Boga, a wskutek tego Jej odnoszenie wszystkiego do Niego, i we wszystkim Jego Najwyższej Przenajświętszej Woli uwielbienie.

Ten cały zewnętrzny, a tak okrutny i straszny dla Serca Macierzyńskiego hałas, wśród którego znajdowała się wtedy: ten iście piekielny pochód rozszalonych ludzi wiodących na Śmierć swego Boskiego Zbawcę; ten ciągły wrzask motłochu rozpojonego szatańską nienawiścią Stwórcy swego za Swoje zbuntowane stworzenie ofiarującego się na śmierć; ten cały zgiełk potępieńczy, wśród którego jakby z głębin samego piekła co chwila obijały się o Jej Macierzyńskie, a do Anielskich głosów przywykłe uszy, najszkaradniejsze bluźnierstwa miotane na Jej Syna i na Jej Boga wszystko to ani na chwilę jak mgnienie oka, nie odwracało Jej myśli od Pana Boga, nie przerywało Jej wewnętrznego skupienia, Jej w Panu Bogu zatopienia się.

W najwyższą, w pierwszą przyczynę wszystkiego wpatrywała się nieprzerwanie, a wszystkie przyczyny podrzędne znikały z Jej Oczu. Dla Maryi nie było wtedy ani Piłata, ani Heroda, ani Annasza i Kajfasza, ani żydów zajadłych, ani oprawców otaczających Jej Syna, a był to tylko Pan Bóg ze Swoją Przenajświętszą i Najdroższą dla Niej Wolą, ze Swoim zawsze Najmiłościwszym i Najmądrzejszym Dopuszczeniem: Pan Bóg tak zapełniający Jej Serce, iż w Nim nic wtedy ludzkiego, ziemskiego rozbudzać się nie mogło. A jeżeli pomimo tego, obok przyczyny tego wszystkiego, co się wtedy działo najwyższej, to jest Pana Boga, nie mogły zniknąć przed Nią zupełnie i przyczyny podrzędne, to jednakże niepojęte zaślepienie ludu wybranego i ta wszelkie wyobrażenie przechodząca złość ludzka, przedstawiały się Jej okryte gęstym i ciemnym w prawdzie, ale pomimo tego brzemiennym w największe Miłosierdzia Boskie obłokiem albo jakby gęstą mgłą, której wilgocią promienie słońca, gdy ją w rosę zamienią, tym obfitszym plonem pokryją głęboko wyschniętą rolę.

Słowem, było to i wtedy w Maryi tym całkowitym zatopieniem się Jej w Panu Bogu, tym doskonałym zlaniem się Jej Duszy z Panem Bogiem, Którego zażywają Błogosławieni w Niebie; było tym stanem duszy, do którego najusilniej zdążają Święci i tu na ziemi, a do którego mało który z nich dochodzi, choćby pomimo wszelkich innych wysokich darów, pomimo długich ćwiczeń życia wewnętrznego, i pomimo prób nadprzyrodzonych, najszczęśliwiej przebytych. W Przenajświętszej zaś Maryi Pannie, było to Łaską, którą jak wszystkimi innymi obdarzoną została od chwili gdy żyć zaczęła, a która wskutek Jej ciągłego z nią współdziałania, doszła w Niej w końcu do stopnia wszystkie stopnie Łaski takowej przewyższającego, do stopnia jakby miary nie mającego. Stąd też Łaska takowego wewnętrznego skupienia, Łaska odnoszenia wszystkiego do Pana Boga i we wszystkim jedynie Jego Wolę lub Dopuszczenie upatrywania, w tej czwartej Boleści Matki Przenajświętszej, chociaż na jeszcze cięższe aniżeli w poprzedzających Jej Boleściach wystawiona była próby — znowu objawia nam w Niej istotę jakby nadludzką.

§. Część IV. Czego nas uczy Przenajświętsza Matka w Swojej czwartej Boleści.

Ale ta czwarta Boleść Przenajświętszej Maryi Panny, w spotkaniu się Jej z wiedzionym na okrutną śmierć krzyżową Synem, wiele zawiera w sobie najzbawienniejszych, najpotrzebniejszych dla nas nauk. Bo najpierw zwróćmy na to uwagę, czy i w jaki sposób i my sami mieliśmy w tej Boleści udział?

I otóż widzimy, iż w istocie mieliśmy w tym udział, a niestety! taki, iż gorzkie łzy z serca naszego wyciskać on powinien. My bowiem przyczyniliśmy się do Boleści Maryi, gdyż w istocie przyczyniliśmy się jak do całej Męki Pana naszego, tak i do Jego Drogi krzyżowej. A stąd, jak każda z Jej Boleści tak i ta którą teraz rozważamy, nie jest dla nas prostym tylko wydarzeniem z Życia Matki Syna Bożego, jak wiele innych przechowanych wiernym podaniem w Kościele Chrystusowym. Nie jest jednym tylko ze szczegółów Jej Błogosławionego Życia, rozbudzającym w nas tym większe do Niej nabożeństwo. Rozważając tę Jej Boleść, wpatrywać się w nią powinniśmy nie tylko z największym współczuciem, z najserdeczniejszym litowaniem się, ale i z najżywszą i najszczerszą skruchą. Wpatrując się oczami serca w tę Boleść naszej Niebieskiej Matki, nie zapominajmy, żeśmy nie tylko widzami Jej Cierpień, ale i sprawcami. Co innego bowiem jest widząc czyjeś cierpienia, do których sami nie przyczyniliśmy się wcale, z całego serca litować się nad cierpiącym, a co innego wiedzieć i widzieć, iż się tych jego cierpień jest jednym ze sprawców. Uczucie też jakie w sercu niewyrodnym rozbudza się w tym drugim razie, zupełnie jest innym od doznawanej zwykłej litości nad cierpiącym. Szczególna litość nad bolejącym nie z naszej winy, jest poniekąd uczuciem dowolnym, nie zawsze wynikającym ze ścisłego obowiązku. Gdy tymczasem współczucie z cierpiącym z naszej winy, jest powinnością, pociągającą prócz tego za sobą adekwatne zadośćuczynienie za boleść lub krzywdę wyrządzoną przez nas drugiemu. Stąd wynika, iż gdy byliśmy sprawcami Boleści Maryi, współczucie z nimi jest naszym obowiązkiem, i iż z tego powodu serdeczne nabożeństwo do Jej Boleści nie jest tylko nabożeństwem dowolnym, ale stanowi część należnej za grzechy nasze pokuty.

Są nabożeństwa pozostawione niejako do naszej woli i do własnego naszego, według większego lub mniejszego w nich upodobania, wyboru. ale do nabożeństwa, o którym mowa, zniewala nas sprawiedliwość i niejako zobowiązuje do niego. A przy tym, czyż otrzymanie przebaczenia od osoby, której wielką boleść się zadało, nie powinno tym bardziej zwiększyć miłości ku niej? Otóź, my grzechami naszymi, stając się powodem Męki Syna Maryi, staliśmy się przez to rzeczywistym powodem i Jej własnych, a tak ciężkich Boleści. One bowiem, jak to widzieliśmy, pochodziły jedynie z Cierpień i Mąk Panu Jezusowi zadawanych. A nie wątpimy przecież, iż Ona nie tylko nam to przebaczyła, ale bezustannie, jak kiedy żyła na ziemi, tak i teraz gdy króluje w Niebie, wyjednywa nam przebaczenie u Pana Boga. Niech więc Święta Magdalena, o której Pan Jezus powiedział, iż wielce umiłowała, bo jej wiele odpuszczono (Łuk. 7, 47), uczy nas jak miłować powinniśmy Matkę Najboleśniejszą. Myśmy okrutnymi byli dla Niej, i każdym popełnionym grzechem, wtłaczaliśmy coraz głębiej miecze Jej Serce przeszywające. A gdyśmy zadawali Mu nowe Rany i narzędzie mordercze jeszcze trzymali w ręku, Ona już nas do Łona Swego przygarniała, i zanim jeszcze z grzechu wydobyć się usiłowaliśmy, Ona już Swoimi modlitwami wypraszała nam niezbędną do tego Łaskę. My bez litości zadawaliśmy Jej Boleści po Boleściach, a za każdą nową ranę odpłacała się Ona litością, i za każdym razem litością coraz większą. Myśmy Jej Siedem Boleści zadali, myśmy w każdej z nich uczestniczyli z ich sprawcami, a Ona nie siedem, ale siedemdziesiąt razy siedem (Mat. 18, 22), a i to jeszcze za mało powiedzieć, Łask wyjednywała u Pana Boga dla niewdzięcznych i grzesznych dusz naszych. O! gdy wtedy do Siedmiu Boleści Maryi w tak wielkiej mierze przyczyniliśmy się, a Ona z taką miłością za nie nam się odpłaca, zdobywajmyż się przynajmniej na serdeczne tych Boleści rozpamiętywanie, i na akty serdecznej skruchy, za grzechy Jej Boleści powodem będące.

Każdego poranku rozpoczynamy drogę naszą do wieczności, a obyśmy w dniu każdym spotykali się na niej z Panem Jezusem: bo czyż nie tym być powinien główny cel naszego życia? Jak bowiem dzień słoneczny smutnym jest i ponurym, gdy mu słońce nie przyświeca, tak i w duszy ciemno jest i posępnie, jeżeli jej nie przyświeca Słońce Sprawiedliwości (zob. Antyfona kościelna), Jezus jasność Ojca Przedwiecznego (Żyd. 1, 3). Każdą sprawę naszą oświecając intencją odnoszenia jej do Pana Boga, i czynienia wszystkiego dla Pana Boga, idziemy na spotkanie Pana Jezusa. Ale rozważając to właśnie czwartą Boleść Maryi, trzeba nam pamiętać na to, iż dusze wybrane najczęściej spotykają Go krzyż niosącego, aby się z nimi podzielić. Bo zawsze najbliżej nas jest Pan Jezus, gdy cierpimy. Wtedy nie tylko Go spotykamy, ale idzie On razem z nami (Łuk. 24, 13), jak to uczynił z uczniami zafrasowanymi idącymi do Emaus. Jest to przywilejem cierpienia. Do cierpienia ma Najdroższy Pan nasz Jezus Chrystus szczególny pociąg, któremu rzadko kiedy może się oprzeć. Byleśmy nie szukali pociechy gdzieindziej jak w Nim tylko, niechybnie zbliży się On do nas i Sam nas pocieszy. O! gdyby dusze nierozważne, które gdy cierpią, rozwodząc się ze skargami przed przychylnymi sobie osobami, u nich szukają pociechy, szukali jej tylko i w zjednoczeniu swoich cierpień z Cierpieniami Pana Jezusa, jakżeby wielka liczba była Świętych w Kościele Bożym. Czytając Żywoty Świętych, dziwimy się, jakim sposobem mogli oni dojść do tak wysokiego stopnia zjednoczenia z Panem Bogiem, a nie spostrzegamy, iż sami przebyliśmy tyle cierpień, iż gdybyśmy je umieli tylko jednoczyć z niosącym Swój krzyż Panem Jezusem, mogliśmy byli dojść jeszcze dalej. Ale żeśmy wtedy nie starali się spotkać Pana Jezusa, i nie Jemu to zwierzaliśmy się z naszych cierpień, być może iż zesłał On nam ludzką pociechę, ale o jej jednakże niedostateczności, jakże prędko przekonaliśmy się!

Przy tym wiedzieć nam trzeba, iż gdy za Łaską Boską wstępujemy na drogę, na której chcielibyśmy ciągle spotykać Pana Jezusa, na drogę wyższej pobożności, wtedy najczęściej spotykamy Go i krzyż niosącego i nas krzyżem z Miłością wielką obdarzającego. Dlaczegóż w takich razach dziwimy się, iż nas krzyże tak często spotykają? Gdy tak jest, czyż nie wiemy, iż jest to prawem, według którego rządzonym jest Królestwo Łaski; iż jest to bliższego i wytrwalszego postępowania za Panem Jezusem. Nie pamiętać na to, jest pozbawieniem się najobfitszych Błogosławieństw Pana Jezusowych, przywiązanych do chętnego i szybkiego nachylania bark pod krzyż niosącego go z nami Pana naszego Jezusa Chrystusa. Raz oddawszy się w ręce naszego Ojca Niebieskiego, nie wiedząc co nas czeka, ale pewni, iż nam Pomocy Jego nigdy nie zabraknie, gdy ciężkie nadejdą chwile, byleśmy Go o takowe prosili, — poddawajmy się wszystkiemu ze spokojem i miłością, i nigdy nie cofajmy raz uczynionej z siebie ofiary Panu Bogu, jak Swojej nie cofała Matka Bolesna, jak w każdej tak i w tej czwartej Swojej Boleści.

Jaki krzyż dziś nas czeka? Jaki w krótkiej przyszłości, przewidzieć tego nie możemy, i zaciekanie się w tym na nic się nie przyda. To tylko wiem, iż gdy pod nimi przyjdzie nam dźwigać się, a może i upadać, jak i pod Swoim upadał Pan Jezus, byleśmy nie tracili z oczu Pana Jezusa na Kalwarię wiedzionego i Matki Bolesnej za Nim postępującej, i tym sposobem spotykali się z Nimi, — w końcu krzyż zawiedzie nas tam, gdzie bez niego nikt się nie dostaje, to jest do niezachwianego spokoju wewnętrznego na ziemi, a wiecznego w Niebie.

Niektórzy z pragnących choćby bliżej iść Pana Jezusa, gdy Go spotykają krzyż niosącego, wzbraniają się zdążać za Nim. Inni skoro Go z daleka ujrzą z krzyżem na barkach wnet w inną zwracają się stronę. A są niestety! i tacy, do których gdy nadchodzi On z krzyżem i chce żeby Mu pomogli go dźwigać, tak gwałtownie się od tego odsuwają i z takim zuchwalstwem, iż w przepaść wpadają. Takimi bowiem są ci, których zesłane na nich cierpienia przywodzą do rozpaczy i bluźnierstw. Wielu na koniec, obarczeni swoimi krzyżami, chociaż wtedy Pan Jezus Sam ze Swoim wychodzi na ich spotkanie, nie widzą Go i omijają, nie chcąc albo nie wiedząc, jakby lekkimi te ich krzyże stały się, gdyby je razem ze spotkanym Panem Jezusem nieśli. Pan Jezus z krzyżem na Barkach, tysiącom dusz zachodzi co dzień drogę, chcąc, żeby one swoją drogę krzyżową z Jego Drogą na Kalwarię odbywali, z nią się jednocząc; a jakże z pomiędzy nich mało słucha Go w tym, albo i usłuchawszy zrazu, jakże niewielu trwa wiernie aż do końca. Najwięcej zaś z pomiędzy dusz obdarzonych choćby żywszą wiarą, jest takich, które idą wprawdzie za Panem Jezusem krzyż dźwigającym, i swoje krzyże za Nim niosą, ale jakże niechętnie, z jakimże wstrętem: z musu niewolniczego tylko. A tym sposobem, ponieważ nie niosą, ale wleką za sobą krzyże swoje, jeszcze im trudniej z nimi sobie radzić: plączą się w nich, nogi sobie ranią i upadają; ale takie swoje upadki z trzema upadnięciami Pana Jezusa pod ciężarem krzyża jednoczyć nie mogą, bo Pan Jezus nie tak jak oni z krzyżem się obchodził.

Jednakże są i tacy, chociaż ich niewielu, którzy spotkawszy na swojej drodze Pana Jezusa krzyż niosącego, ze świętą euforią rzucają się Mu do Nóg, ze czcią i poddaniem się zdejmują krzyż z Ramion Jego, i ledwie iż nie z euforią wkładają go na własne barki. Nie spuszczają z Niego oczów, ślad w ślad idą za Nim po drodze krzyżowej. Dopomagając Mu nieść krzyż Jego, i nawzajem wspierani są przez Niego, gdy się pod swoimi chwieją. Tacy gdy ich spotyka Pan Jezus z krzyżem, nie tylko nie zwracają się na inną drogę, nie tylko nie chcieliby Go ominąć, ale ujrzawszy zmuszają Go by z nim i pozostał, mówiąc jak owi Uczniowie idący do Emaus: Pozostań z nami Panie, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień ma się ku schyłkowi. I On wchodzi do nich, Pan Jezus wchodzi do duszy, krzyż jaki On jej podaje z Miłością i doskonałym poddaniem się przyjmującą. Wchodzi do niej z obfitymi Łaskami i oświeceniami, roztwiera przed nią jak przed tymiż Uczniami, którzy Go zatrzymali przy Emaus Tajemnice Pisma (Łuk. 24, 32) wyjaśnia jej Tajemnice krzyża i do gorącego zamiłowania go przywodzi.

I tak nam postępować należy, tak powinniśmy przyjmować Pana Jezusa, gdy na drodze naszego życia, raczy On spotykać się z nami krzyż dźwigający. Ale czy to łatwo? Bez wątpienia, nie łatwo i jest to zwykłą próbą dusz szczególnie wybranych, a którą mało z nich, która szczęśliwie przebywa. Wszakże jak we wszystkim tak i w tym, na co sami zdobyć się nie możemy, na to zdobywamy się wsparci Łaską, której Pan Jezus nigdy proszącym Go o nią nie odmawia. Mówi też Apostoł Święty Paweł: Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia (Flp 4, 13). Przy rozważaniu to więc tej czwartej Boleści, spowodowanej spotkaniem się Maryi z Panem Jezusem na drodze do Kalwarii, błagajmy Ją przez tęż Jej Boleść, o wyjednanie nam Łaski wiernego i ochotnego niesienia krzyżów naszych, przez jednoczenie się z Panem naszym Jezusem Chrystusem krzyż dźwigającym, jak Marya zjednoczoną z Nim była jak najściślej, gdy szedł, by na nim umrzeć z Miłości ku nam.

Lecz czegoś jeszcze więcej uczy nas czwarta Boleść Maryi? Uczy nas ona, iż nieco dłuższy spokój, nieco dłuższy czas, w którym nie doznaje się cierpień, jest zwykle jakby gruntem przygotowywanym pod siejbę wielu i ciężkich krzyżów. Najcięższe krzyże spotykają nas po mniej więcej dłuższym bez nich wytchnieniu. Wiadomo to dobrze każdemu, kto nieco dłużej pożył na tej biednej ziemi.

Od ostatniej Boleści Maryi, w zniknięciu przed Nią Dziecięcia Jezusa w świątyni Jerozolimskiej, do czwartej Jej Boleści w spotkaniu Go krzyż niosącego, upłynęło było dwadzieścia jeden lat, spędzonych spokojnie przez Matkę Przenajświętszą w raju ziemskim, jakim był dla Niej domek Nazarecki, gdy w Nim z Panem Jezusem i Józefem mieszkała.

Jakże często coś podobnego i z nami się dzieje: najcięższe przejścia spotykają nas po długich najspokojniej i najmilej spędzonych chwilach. A dzieje się to i dlatego, iż Pan Bóg przez pewien czas chroni nas od większych cierpień, żebyśmy zażywając tego rodzaju swobody, korzystali z niej dla nabycia coraz więcej Łask, które niezbędnymi będą, gdy nadejdzie chwila próby. Każda bowiem dusza najłatwiej utwierdza się w Łasce, przez cierpliwe poddawanie się Woli Boskiej w cierpieniach. Łaska przez cierpienie dojrzewa, i dopiero wtedy owoce wydaje; więc po pewnym czasie pozostawionym do swobodnego zaszczepiania się jej w duszy, zsyła Pan Bóg krzyże, które są wszystkich Łask ukoronowaniem, gdy z krzyżem Pana Jezusa niesione.

Rozważanie tej czwartej Boleści, przygotowywać nas powinno do innej jeszcze próby często w niesieniu krzyża nas spotykającej. Nigdy bardziej nie jest nam potrzebne uczucie Obecności Pana Boga, uczuciowa pamięć na Jego w nas przebywanie; nigdy nie są bardziej pożądanymi Jego słowa pociechy, które niekiedy słyszymy w głębi duszy — jak gdy spotykamy Pana Jezusa krzyż nam przynoszącego. Natura jęczy wtedy pod tym ciężarem, i czuje iż jej siły ustają; a jeżeli do krzyża zewnętrznego, przyłącza się i krzyż wewnętrzny, wewnętrzne opuszczenie, wewnętrzne uciski i zaniepokojenie, zaciemnienia na umyśle, jakże temu podołamy? A jednakże jakże to często się przydarza, a zwłaszcza duszom, względem których Pan Bóg ma widoki Swego najszczególniejszego Miłosierdzia. Spotyka się Pana Jezusa krzyż niosącego i na nas ciężki krzyż wkładającego, ale obok tego, ani słowa On do nas nie przemawia, ani nas błogosławi, ani zdaje się nie patrzy na nas, ani najmniejszej nie zwraca na nas uwagi. Co więcej: obarczywszy nas takim ciężarem, a idąc przed nami ze Swoim krzyżem, przyspiesza kroku i chce, żebyśmy za Nim zdążali i nie ustawali wcale, chociaż ledwie już tchu złapać możemy. O! zaiste, ciężki to pochód, a wśród niego jedynym ratunkiem jest wpatrywanie się w Maryę idącą za Panem Jezusem, po spotkaniu Go krzyż Swój dźwigającego. Wszak On ani słowa wtedy do Matki Bolesnej nie przemówił: były choćby długie chwile w tej bolesnej pielgrzymce, w których nie tylko iż nie zwracał na Nią Oczów, ale rozdzielony tłumem znikał przed Nią. A jednakże szła za Nim spokojna i poddana Woli Bożej, i gdy Pan Jezus gnany oprawcami przyspieszał kroku, spieszniej i Marya za Nim zdążała. Otóż jak i nam iść trzeba za Panem Jezusem gdy nas spotyka z krzyżem: zdążać za Nim powinniśmy chociaż wśród opuszczeń wewnętrznych ani słowa od Niego nie słyszymy, i chociażby jakby znikał On z oczu naszej duszy.

Trzeba nam także być gotowymi na to, iż najczęściej jeden krzyż sprowadza drugi, a po lżejszych krzyżykach nadchodzą cięższe. Prócz tego, rzadko kiedy jeden tylko krzyż zwala się na nas. Bywa, iż rozmaite krzyże jakby się umówiły, tłoczą się na duszę. Niekiedy, a zwłaszcza po pewnym przeciągu spokoju, nagle dostajemy się na drogę najeżoną krzyżami. Wtedy spadają one na nas jakby bezustannie, tak jak gwiazdy spadające, których w pewnych porach roku nie sposób doliczyć, gdy w oczach naszych przemykają się wśród nocy po widnokręgu niebieskim. W takich razach krzyż po krzyżu spotyka nas bez przerwy, albo i po kilka współcześnie. To znowu takie mnóstwo ich nas przytłacza, iż zdaje się nam, iż nie tylko pod ich ciężarem upadniemy, ale i podnieść się nie będziemy mieli siły. A wszelako pomimo tego, nie powinniśmy słabnąć na duchu. Powinniśmy wtedy bardziej jak kiedy pamiętać, iż w miarę zsyłanych na nas krzyżów, jakimi by one nie były i co do ich liczby i co do ciężaru, przysporzy nam Pan Bóg i Łask do ich dźwigania, byleśmy Go o to prosili, a do Matki Bolesnej za Panem Jezusem pod krzyżem Swoim upadającym idącej, z niezachwianą w Jej Miłosierne za nami wstawienie się z ufnością uciekali się.

Niektórym przychodzi jeden tylko krzyż dźwigać przez całe życie, i zdaje się, iż inne albo ich nie spotykają, albo jakby obijając się o ten wyjątkowy, czuć się im nie dają. ale to na jedno wychodzi: bo z ciężarem takiego jedynego krzyża oswoić się trudno, a przy tym ma i on swoje rozmaitości, swoje niespodzianki, raz dotkliwiej, drugi raz mniej boleśnie przytłaczając nam barki. Gdy bowiem jednym tylko ciągle obciążeni jesteśmy krzyżem, bywa niekiedy, iż droga po której z nim idziemy, staje się coraz trudniejszą do przebywania: to grzęznąć przychodzi nam w rozwilgoconej ziemi, to ranić nogi po kamieniach albo i cierniach, lub też wspinać się na srogą górę. To znowu wielki upał odbiera nam siły, albo bez żadnej zewnętrznej przyczyny, czujemy się osłabionymi, zniechęconymi i bojaźliwszymi jak zwykle. A im skrytsze są dla nas powody takowego przyciążania się naszego zwykłego jednostajnego i od dawna już dźwiganego krzyża, tym trudniejsze wynalezienie na to ratunku i wsparcia.

Lecz taki jednolity krzyż całego życia, chociażby choćby co do ciężaru jego mało w nim zmian zachodziło, i chociażby on jakby zasłaniał nas od innych krzyżów, — jest ze wszystkich prób może najtrudniejszą do szczęśliwego przebycia. Jest bowiem w biednej naturze naszej, taka potrzeba rozmaitości i przemiany, taka w niej niestałość, iż zmienić cierpienie chociażby i na cięższe byle inne od tego, którego się już długo doznawało, jest rzeczywistą ulgą. Wskutek takowej niestałości natury naszej i tej niepohamowanej żądzy przemiany we wszystkim, cokolwiek jest jednostajnym, już przez to samo staje się dla nas nieznośnym. I z tego to wypływa, na tym się zasadza zasługa, z którą zdaje się iż żadna inna porównać się nie może, z wykonywanych ślubów dozgonnych, w swoim zakresie niedopuszczających nigdy zmiany. Bo zmiany i ciągłej zmiany domaga się skażony stan natury ludzkiej. Któryż na przykład chory nie doznał ulgi, gdy cierpienie z jednego członka ciała przeszło w inny? Toż samo, a jeszcze bardziej, co do cierpień duszy. To też dusza przygnieciona ciągłym, jednostajnym przez całe życie krzyżem, jest duszą, którą Pan Bóg chce koniecznie do wysokiego stopnia świętości doprowadzić. ale niechże ona nie traci z oczu i z myśli Pana Jezusa krzyż Swój dźwigającego i pamięta, iż chociaż on Go obarczał zewnętrznie dopiero wtedy gdy szedł na Kalwarię, niósł On go przez całe życie wewnętrznie, i ani jednej chwili bez niego nie był: Boleść Moja przede Mną zawżdy (Ps 38/37/, 18).

Wszakże, niekiedy jednolity krzyż całego naszego życia, ciążąc nam na zbolałych barkach, służy niby za podstawę do obszernego gmachu, z różnych innych krzyżów budującego się, a który to gmach Pan Bóg już to rozszerza i wznosi, już rozwala, ale na to tylko, aby jakby za podwalinę dla nowych posłużył. Są dusze które Pan Bóg bezustannie wypróbowuje, doświadcza, pozostawiając na swoim miejscu krzyż dawny i ani na chwilę nie daje im wypoczynku. Przez to w duszach takich idą razem w parze dwa rodzaje cierpienia, bo jak wynikające z niespodzianych, a dotkliwych przemian, tak i z ciągłej, a bolesnej jednostajności. Dla nich epoki życia rozróżniają się zmianami różnych przechodnich cierpień, gdy obok tego ich krzyż stały, nigdy z bark ich nie schodzi. Dusze to wybrane, chociaż zwykle mało komu albo i nikomu nie znane, i przez świat nigdy adekwatnie nieoceniane. A jednakże, jeżeli tę podwójnie ciężką, a długą swoją drogę krzyżową, odbywają jednocząc ją z drogą krzyżową Pana Jezusa i Maryi — o! jakże są im drogimi i jakiej potęgi przed Panem Bogiem! Kto wie, czy jeżeli nie jedynie, to głównie ich to modlitwom zawdzięcza się wszystkie najpotrzebniejsze dla pospolitości wiernych Łaski Niebieskie, na które ogół oziębłych Chrześcijan nigdy by sam nie zasłużył. Kto wie, czy nie w ich ręku spoczywają niekiedy losy całego Kościoła Świętego, w najcięższych dla niego przejściach. Są to, a po większej części ukryte, przytajone, żyjące dowody, jakby żyjące pomniki tej wielkiej Prawdy Chrześcijańskiej: iż krzyż nigdy nie jest li-tylko karą, ale oraz i nagrodą, i iż miarą miłości Pana Boga i miarą wybraństwa każdej duszy, jest większa lub mniejsza liczba zsyłanych na nią krzyżów. Pan Jezus idąc na Kalwarię, wszystkie możliwe krzyże ludzkie dźwigał na Swoim krzyżu; Marya idąc za Nim, razem z Nim je niosła, — im przeto bliższą Ich jest jaka dusza, tym więcej uczestniczyć z Nimi w tym musi: to najniechybniejszą cechą, iż za Nimi i z Nimi idzie.

Czwarta Boleść inną jeszcze daje nam naukę. Pan Jezus i Marya jednąż i tą samą odbywają drogę; a czyż może być to inna droga, jak wiodąca do Nieba? Ale droga, którą zdążali wiodła przez Kalwarię. A z tego zawnioskować nam trzeba koniecznie, iż biorąc za cel Niebo, nie można tracić z oczu Kalwarii. Na drodze życia naszego, a zwłaszcza na drodze po śladach Pana Jezusa wiodącej, czy to przewidujemy, czy się tego najmniej spodziewamy, spotykamy się z Nim krzyż niosącym i przypuszczającym nas do Łaski uczestniczenia w Jego ciężarze.

Bo oto na tej drodze, przez jakiś czas nietrudzącej, spotyka nas strata jakiejś osoby ukochanej, albo najniespodziewańsze, a jakże dla serca dotkliwe z tych lub owych powodów, zerwanie z nią stosunków. To znowu zasnuliśmy sobie pewne zamiary, przedsięwzięliśmy jakieś dzieło nie tylko godziwe, chwalebne, ale Pana Boga i Jego Chwałę lub przez wzgląd na Niego, pożytek bliźniego jedynie na celu mające. A oto ciężka niemoc obala nas na łoże, i wszystkie nasze zamiary w niwecz obraca. Albo-li też odkładając na później jakąś wielce pożyteczną sprawę, sądząc iż ją lepiej dokonamy przy bardziej sprzyjających jej okolicznościach, spostrzegamy, iż nadeszły wypadki wprost przeciwne naszym przewidywaniom, i odłożona sprawa, do której wielką przywiązywaliśmy wagę, raz na zawsze upada. I tak po drodze naszego biednego żywota ziemskiego, w niewielkich odstępach, najnieprzewidzianiej spotyka nas Pan Jezus z krzyżem i każe nam nieść go za Sobą.

Niekiedy jednakże, strapienia jakie nas spotykają, bywają przewidziane; możemy do nich przygotować się niejako, i to najczęściej się zdarza, bo to najlepiej odpowiada słabości naszej natury, dla której niespodziewane ciosy są najtrudniejsze do zniesienia. Zdarza się, iż gdy nas czeka ciężka niemoc, długa i dotkliwa choroba, przygotowują nas do niej jej powolne pojawy, i zwolna nabywane przekonanie, iż jej nie ujdziemy. Albo gdy patrzymy na dotknięte ciężką słabością drogie nam istoty w oczach naszych niknące, usposabia nas czas mniej więcej dłuższy do rozstania się z nimi, co gdyby nagle było nadeszło, może by przechodziło siły nasze do zniesienia podobnego ciosu. W większej też części podobnych wypadków, dusze łatwiej się uświęcają, aniżeli w nieprzewidzianie spadających na nie nieszczęściach. Strapienie przewidziane mniejszego do mężnego zniesienia go wymaga hartu duszy, aniżeli gdy nagle przychodzi. Z Panem Jezusem ciężki nam krzyż przynoszącym, łatwiej, iż tak rzeknę, oswaja się dusza, gdy ma czas przypatrzyć się Mu z daleka, a powoli nadchodzącemu. Nieszczęście przewidziane, mniej wymaga wyjątkowych Łask do zbawiennego jego zniesienia, aniżeli cios niespodziewany, którym jak tłokiem używanym w mennicach, a od jednego uderzenia zmieniającym kruszec w drogą monetę, — od razu chce Pan Bóg jaką duszę wybraną, świętą uczynić. „Mniej dotykają cierpienia, gdy są przewidziane”, powiada Święty Grzegorz Wielki, Papież (zob. Hom. in Mat.), i dlatego drogą to mniej więcej przewidzianych strapień, prowadzi Pan Bóg do Nieba największą część Swoich Wybranych. Do dusz pospolitych, krzyż dla nich niosąc zbliża się powoli, żeby do niego łatwiej się przygotowały; a wielkim tylko Świętym, albo tym, których od razu Świętymi zamierza uczynić, okazuje się nagle z krzyżem, jak się okazał Swojej Matce Najdroższej, gdy na zakręcie jednej z ulic Jerozolimskich, w tej czwartej Boleści spotkała się z Nim niespodzianie.

Tak wtedy czwarta Boleść Maryi, zamyka w sobie całą Tajemnicę niesienia krzyża przez Pana naszego, i uczy nas jak my nasze nieść powinniśmy, jak się zachować, gdy się z Panem Jezusem krzyż niosącym, dla podzielenia się takowym z nami, spotkamy. Tej zaś najniezbędniejszej nauki, o której mówiąc Święty Paweł Apostoł powiada: A ja nic nie umiem oprócz Chrystusa i to Ukrzyżowanego (1 Kor. 2, 2). Tej najwyższej mądrości nabyć możemy, wpatrując się w Matkę Bolesną zdążającą ślad w ślad po ulicach niewdzięcznej i okrutnej Jerozolimy, za Swoim Boskim Synem krzyż na Kalwarię dźwigającym, a przez to i na Macierzyńskie Jej Barki go wtłaczającym.

Przypomniała Go Sobie Ona wtedy takim, jakim Go po przebytej trzeciej Swojej Boleści znalazła była w Świątyni: to jest, przecudnym Młodzieniaszkiem, z Którym wróciła do Nazaretu. A teraz widziała Go dorosłym mężem, ale Mężem Boleści, bo okrytym ranami, ściganym najhaniebniejszymi obelgami, upadającym pod ciężarem krzyża, wiedzionym na Kalwarię, gdzie w Jej Oczach na tymże krzyżu, w najstraszniejszych Mękach i Ciała i Ducha, odda Swoje ostatnie Tchnienie Boskie. A jednakże, jak odszukanego w Świątyni ukochanego Syna, nie odstępowała już ani na chwilę zawiódłszy Go do Nazareckiego Domku i tam z Nim szczęścia niebieskiego zażywając — tak i teraz nie odstąpiła Go ani na krok, gdy Ją krzyż niosący i tymże krzyżem obarczający spotkał: z Nim na Kalwarię poszła, i z niej nie zeszła, aż gdy Go do grobu złożyła. Tak i nam trzeba się zachować, gdy nas Pan Jezus spotyka z krzyżem, i chce byśmy podzielając Jego ciężar wraz z Nim na Kalwarię naszych cierpień wstępowali, i na niej wytrwali aż do grobu, pokornie się poddając Jego Woli Najwyższej, Najświętszej i zawsze Najmiłościwszej.

UCZCZENIE MATKI BOSKIEJ BOLESNEJ.

Uczcijmy Siedem Boleści Najświętszej Maryi Panny modlitwą Św. Bonawentury oraz Koronką i Litanią do Matki Boskiej Bolesnej:

Koronka do Siedmiu Boleści Matki Boskiej.

Źródło: Arka pociechy 1880

V. Boże! wejrzyj ku wspomożeniu mojemu.

R. Panie! pośpiesz ku ratunkowi mojemu.

V. Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu.

R. Jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.

  1. Użalam się nad Tobą, O Matko najboleśniejsza, dla tego smutku, który ogarnął Serce Twe najczulsze w chwili proroctwa Świętego Starca Symeona. O Matko Najmilsza! przez Serce Twoje tak zasmucone, uproś mi cnotę pokory i dar Świętej Bojaźni Bożej.
Ave Maria Doloribus plena, Crucifixus tecum, lacrimabilis tu in mulieribus et lacrimabilis Fructus Ventris Tui, Iesus.

— Sancta Maria, Mater Crucifixi lacrimas impertire nobis crucifixoribus Filii Tui, nunc et in hora mortis nostrae. Amen.

Zdrowaś Maryo, Boleści pełna, ukrzyżowany z Tobą, najboleśniejsza między niewiastami i bolesny Owoc Żywota Twojego, Jezus.

— Święta Maryo, Matko Ukrzyżowanego, módl się za nami krzyżującymi Syna Twojego, i wyjednaj nam łzy pokuty teraz i w godzinę śmierci naszej naszej. Amen.

100 dni odpustu za każdy raz pozwolił Pius IX dnia 23 Grudnia 1847r.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko Najboleśniejsza, dla tej trwogi, która przejmowała Twe Serce najtkiwsze w ucieczce do Egiptu i w czasie Twego tam pobytu. O Maryo Najmilsza! przez Serce Twoje tak zatrwożone uproś mi litość względem ubogich i dar pobożności.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Maryo Najboleśniejsza, dla tej tęsknoty, w jaką popadło Twe najtroskliwsze Serce czasu zgubienia drogiego Jezusa Twojego. O Matko Najmilsza! przez Serce Twoje taką tęsknotą ściśnione, uproś mi cnotę czystości i dar umiejętności.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko Najboleśniejsza, dla tej Boleści, którą jęknęło Macierzyńskie Serce Twoje w spotkaniu Jezusa Krzyż dźwigającego. O Matko Najmilsza! przez Serce Twoje tak pełne Miłości a tak rozbolałe, uproś mi cnotę cierpliwości i dar mocy.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko Najboleśniejsza, dla tego męczeństwa, którego doznało mężne Serce Twoje patrząc na konanie ukochanego Syna Twego. O Matko Najmilsza! przez Serce Twoje tak współumęczone, uproś mi cnotę wstrzemięźliwości i dar dobrej rady.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko Najboleśniejsza, dla tej Rany, które litościwemu Sercu Twemu zadało uderzenie włócznią w Serce Syna Twego. O Matko Najmilsza! przez Serce Twoje tak okrutnie przeszyte uproś mi cnotę miłości bliźniego i dar rozumu.

Zdrowaś Marya.

  1. Użalam się nad Tobą, o Matko Najboleśniejsza, dla tego ostatniego ciosu, który wytrzymało Serce Twe Najmiłosierniejsze w chwili Pogrzebu Jezusa, Syna Twego. O Matko Najmilsza! przez Serce Twoje tą ostatnią Boleścią do szczętu złamane, uproś mi cnotę pilności i dar mądrości.

Zdrowaś Marya.

Litania o Siedmiu Boleściach Najświętszej Maryi Panny

Źródło: Wianek różany 1853

Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!

Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!

Ojcze z Nieba Boże, zmiłuj się nad nami!

Synu Odkupicielu świata, Boże,

Duchu Święty Boże,

Święta Trójco Jedyny Boże,

Święta Maryo, Matko Bolesna, módl się za nami!

Święta Maryo, Któraś nie znalazła miejsca w gospodzie,

Święta Maryo, Któraś zmuszona była szukać przytułku w stajence,

Święta Maryo, Któraś Twego Pierworodnego w żłóbku złożyła,

Święta Maryo, Któraś krwawemu Obrzezaniu Syna Twojego obecną była,

Święta Maryo, Której powiedziano, iż Syn Twój położon jest na znak, Któremu sprzeciwiać się będą,

Święta Maryo, Której wyprorokowano, iż Duszę Twą własną miecz Boleści przeszyje,

Święta Maryo, Któraś z Synem do Egiptu uchodzić musiała,

Święta Maryo, Któraś rzezią niewiniątek przerażoną była,

Święta Maryo, Któraś dwunastoletniego Syna Twego w Jeruzalem zgubionego przez trzy dni żałośnie szukała,

Święta Maryo, Któraś ciągle na nienawiść żydów ku Synowi Twemu patrzała,

Święta Maryo, Któraś Męki i Śmierci Syna Twojego obraz bezustannie w Sercu nosiła,

Święta Maryo, Któraś w dniu Ostatniej Wieczerzy Syna do Jeruzalem na Mękę idącego ze smutkiem pożegnała,

Święta Maryo, Któraś Mękę Ogrójcową i krwawy Pot Syna Twojego na modlitwie wylany, Sercem Matki przeczuwała,

Święta Maryo, Któraś o Synu przez Judasza zdradzonym, a powrozami skrępowanym, z Ogrójca wiedzionym wieść odebrała,

Święta Maryo, Któraś Syna jakoby złoczyńcę przed sąd kapłanów stawionego widziała,

Święta Maryo, Któraś na Syna fałszywych świadków zeznania słuchała,

Święta Maryo, Któraś okrutny policzek przez Najdroższego Syna Twojego odebrany na Sercu uczuła,

Święta Maryo, Któraś obelgi od żydów i żołnierzy na Syna Twego bezbożnie miotane słyszała,

Święta Maryo, Któraś Syna biczami sieczonego i cierniem koronowanego ujrzała,

Święta Maryo, Któraś bezbożny, a haniebny wyrok śmierci na Syna Twego wydany słyszała,

Święta Maryo, Któraś Syna Twego Krzyż niosącego spotkała,

Święta Maryo, Któraś łoskotu przybijania gwoźdźmi Rąk i Nóg Syna Twojego słuchała,

Święta Maryo, Któraś ostatnie słowa Syna Twojego na Krzyżu do Serca przyjmowała,

Święta Maryo, Któraś konaniu Syna Twojego obecną była,

Święta Maryo, Któraś zmarłe Ciało Syna Twojego z Krzyża zdjęte na Macierzyńskie Łono Swoje przyjęła,

Święta Maryo, Któraś od Grobu Syna Twojego cała zbolała do domu wracała,

Święta Maryo, Królowo Męczenników,

Święta Maryo, Zwierciadło wszystkich utrapień,

Święta Maryo, Morze goryczy,

Święta Maryo, Opiekunko bolejących,

Święta Maryo, Wspomożycielko stroskanych,

Święta Maryo, Najszczodrobliwsza Pocieszycielko chorobą złożonych,

Święta Maryo, Mocy najpotężniejsza słabych,

Święta Maryo, pewna Ucieczko grzeszników,

Przez okrutną Mękę i Śmierć Syna Twojego, wybaw nas, o Królowo Męczenników.

Przez najcięższe Boleści Serca Twojego,

Przez największe smutki i utrapienia Twoje,

Przez straszne uciski Twoje,

Przez łzy i łkania Twoje,

Przez wszystkie Macierzyńskie współubolewania Twoje,

Przez przemożne Pośrednictwo Twoje,

Od niepomiarkowanego smutku, Zachowaj nas, o Matko Najboleśniejsza.

Od upadku na duchu,

Od trwożliwego umysłu,

Od niechętnego znoszenia wszelkich cierpień,

Od rozpaczy i braku nadziei w Miłosierdziu Bożym,

Od wszelkiej okazji i niebezpieczeństwa zgrzeszenia,

Od sideł szatańskich,

Od zatwardziałości serca,

Od ostatecznej niepokuty,

Od nagłej i niespodziewanej śmierci,

Od potępienia wiecznego,

My grzeszni Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Matko!

Abyś nas w wierze prawdziwej, nadziei i miłości Świętej Opieką Twoją utrzymywać raczyła, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Matko.

Abyś nam u Syna Twojego za grzechy nasze doskonałą skruchę i pokutę wyjednać raczyła,

Abyś wzywającym Cię, pociechę i ratunek Twój udzielać raczyła,

Abyś nas w chwili konania wspierać najszczególniej raczyła,

Abyś nam w stanie Łaski zejście ze świata tego wyjednać raczyła,

O Matko Boska, pełna Łaski, Ciebie prosimy, wysłuchaj nas.

Matko Najboleśniejsza, Ciebie błagamy, zmiłuj się nad nami.

Baranku Boży, Któryś wobec Matki Twojej przez trzy godziny na Krzyżu wisiał przez Boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, przepuść nam, Panie.

Baranku Boży, Któryś wobec Matki Twojej Bogu Ojcu Ducha oddał, przez Boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, wysłuchaj nas, Panie.

Baranku Boży, Któryś wobec Matki Twojej z Krzyża nieżywy zdjęty, na Jej Łono złożony został, przez Boleści tejże Matki Twojej w ten czas doznane, zmiłuj się nad nami!

Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!

Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!

Ojcze nasz… Zdrowaś Marya… Chwała Ojcu…

V. Módl się za nami Matko Najboleśniejsza.

R. Teraz i w godzinę śmierci naszej.

V. Panie! wysłuchaj modlitwy nasze.

R. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.

V. Módlmy się: Niech raczy wstawić się za nami, prosimy Panie Jezu Chryste, teraz i w godzinę śmierci naszej do Miłosierdzia Twojego, Błogosławiona Marya Panna, Matka Twoja, Której Przenajświętszą Duszę w chwili Męki i Śmierci Twojej miecz Boleści przeszył. Przez Ciebie Jezu Chryste, Zbawco świata, Który z Ojcem i Duchem Świętym żyjesz i królujesz, Bóg po wszystkie wieki wieków.

R. Amen.

Idź do oryginalnego materiału