MC [lato] Pętelka

1 rok temu

Wiele znaków wskazywało, iż dziś znów zagrzmi. Wstanie z łóżka dziwnie przypominało mikrozmartwychwstanie, pierwszy łyk kawy był jak eliksir wskrzeszający a nad górami gromadziły się ciężkie chmury. Mimo to postanowiłam zrealizować plan łazęgi – okrojony, żeby dostosować go do moich możliwości krążeniowo-oddechowych, bo przy powietrzu o konsystencji zbliżającej się do ciała stałego to był dla mnie główny ogranicznik.

Nigdy nie szłam jeszcze Doliną Białego Potoku, więc postanowiłam to nadrobić, uzupełniając ulubionym fragmentem Ścieżki nad Reglami, a więc tym między wspomnianą doliną a Kalatówkami. A iż przy okazji mogłam jeszcze zajrzeć do św. Brata Alberta, było wartością dodaną.

Wysiadłam przy rondzie i po zakupieniu wody poszłam sobie popod skocznią na Ścieżkę pod Reglami. Dawno na niej nie byłam i spostrzeżenia moje są takie, iż fani kąpieli błotnych nie mają już czego na niej szukać. Nie tak dawno jeszcze po zlewnym deszczu można było tam sprawdzać wytrzymałość swoich butów na ubłocenie, ewentualnie także dolnych części spodni, teraz jest żwirowa ścieżka i kontakt z naturą w jej błotnistej postaci uniemożliwiono.

Po dojściu do budki z biletami dostrzegłam, iż do zakazów dołączył kolejny. Pewnie już dawno, ale znaczek zobaczyłam dopiero dziś.

Tak, dronować mogą tylko wybrani. Podaję tak dla porządku.

Nabyłam z bólem portfela bilet i poszłam odkrywać nowy szlak. Ludzi mało, choć nie bezludnie, a sama dolina warta łazęgi. Nudzić się w niej w żadnym razie nie da, bo ciekawych skał i zielenin (mnóstwo kwitnących storczyków!) w towarzystwie niebanalnego potoku nie brakuje.

Na ostatnim zdjęciu widać, czemu BIAŁY potok, a kukułek Fuchsa było tyle, iż w końcu się poddałam i zrobiłam jej zdjęcie. Cudny storczyk i w dodatku fotogeniczny. Tak na marginesie – muszę się przejść i zobaczyć, czy na Tarasówce kwitnie podkolan biały. Niesamowicie pachnie i chcę powtórzyć to olfaktoryczne doświadczenie. W sensie – powąchanie szanownego.

Od pewnego momentu szlak stromieje, ale nie jakoś dramatycznie. Na jednym z podejść, podnosząc głowę znad oślizgłych nieco kamieni, zobaczyłam siedzącą na zakręcie karmelitankę, w pełnym habicie, tylko welon był biały, jak się okazało – podróżny. Siostra pochodząca z Łotwy, ale świetnie mówiąca po polsku. Należy do Karmelitanek Dzieciątka Jezus, czyli kontemplacyjno-czynnych. Mają klasztor w Dolinie Strążyskiej. Wyglądała bardzo malarsko na tle lasu i skał, młodopolscy malarze pieliby z zachwytu.

W miejscu rozejścia się szlaków spotkałam na oko trzydziestoparoletnią turystkę, trochę pogadałyśmy (pokazała mi swoje zdjęcia niedźwiedzicy z małymi w Dolinie Chochołowskiej – pani misiowa doskonale zdawała sobie sprawę, iż przez potok nikomu przełazić się do jej rodzinki nie będzie chciało, więc leniwie prezentowała się i pozwoliła brykać na widoku dzieciakom. Od dawna powtarzam, iż Bóg wiedział, co robi, obdarzając niedźwiedzie preferencją do diety wegetariańskiej i olbrzymim lenistwem – przy ich inteligencji, masie i sprawności wyżarłyby całą populację turystów, i nie tylko). Miała lepszą kondycję, więc pobiegła przede mną, ale potem znów spotkałyśmy się na szlaku, a iż było już z górki, to miałyśmy podobne tempo.

Pogadałyśmy o górach, potem o literaturze anglojęzycznej, reportażach i odrobinę o sobie. Dzięki temu dowiedziałam się, iż Lucyna jest Kaszubką. Spopod Kartuz. Jo.

Przy okazji też przeszłyśmy na ty. Bardzo przyjemna wędrówka i pogawędka, mimo duchoty i lepkości powietrza. Lucyna zawróciła, jak pokazała się na horyzoncie bryła hotelu na Kalatówkach (nie miała ochoty schodzić do Kuźnic), a ja poszłam przed siebie. To znaczy po szlaku.

Takie widoki były ze szlaku dzięki wiatrołomom.

Drogę na Kalatówkach a potem do ronda zaliczam do przejść pokutnych. Jedynym jasnymi punktami były pustelnia Brata Alberta (ciche i piękne miejsce) i kibelki. Chmury gęstniały i groziły, ale na groźbach się skończyło. Udało mi się złapać gwałtownie busik do MC, co mnie zdecydowanie ucieszyło.

Na wieczornej mszy ogłoszenia z plote… khem, informacjami o zmianach dotyczących obsady księżowskiej w sąsiednich parafiach i istotną informacją, iż pojawiły się już pierwsze piszczałki i z chóru padły już pierwsze dźwięki (nie na mszy). W każdym razie rozwojowo.

Jutro się lenię a Dolinę Białego Potoku wpisuję na listę szlaków, na które chce wracać. Piękna jest.

Idź do oryginalnego materiału