Jesień jest czasem przejścia od „wymarzonej” przyszłości w „bezpowrotną” przeszłość. I zarazem zobaczenia, iż przeszłość i przyszłość to dwie strony tego samego medalu.
Skąd idzie jesień, czemu niszczy
marzenia, zielone altany i pamięć?
Adam Zagajewski, „Jesień”
Jeśli prawdą jest, jak powiada Kohelet, iż wszystko ma swój czas, to czego w istocie czasem będzie jesień? Śmiechu czy płaczu? Tańca czy żałoby? Pełni czy pustki? euforii czy smutku? Światła czy ciemności? Jawy czy snu? Można by tak wymieniać i wymieniać, niemal w nieskończoność, a i tak na samym końcu trzeba dokonać ostatecznego podsumowania. I nie da się przy tym uciec od wartościującej oceny. Czy zatem jesień, pora obiektywnych niżów odczuwalnych w domenie fizycznej, od strony duchowej, wewnętrznej, ma człowiekowi coś do zaoferowania?
Jesień jako „czas wewnętrzny”, sposób głębokiego przeżywania, to czas przejścia. Przejścia od „wymarzonej” przyszłości w „bezpowrotną” przeszłość. I zarazem zobaczenia, dostrzeżenia, świadomości, iż przeszłość i przyszłość to przecież dwie strony tego samego medalu. Nieustannie przechodzimy z jednej w drugą. To, co było, tak naprawdę nigdy się nie kończy. Rzeczywistość jest cykliczna.
Dlatego, jak myślę, terminem kluczowym odnoszącym nas – istoty myśląco-czujące – do jesieni, będzie słowo tęsknota.
Światło, cienie
Tylko jak zobrazować tęsknotę? Jak pokazać zarazem i pełnię światła, i ciemność w całej jej dominującej okazałości, nie tracąc przy tym z oczu pojedynczego człowieka, więcej: stawiając go w centrum?
Nikt nie zrobił tego lepiej niż Rembrandt van Rijn malujący medytującego filozofa. W ciemnym, cichym pomieszczeniu siedzi starszy mężczyzna. Ręce ma złożone jak w modlitwie, ale nie spogląda w górę; jego wzrok został znacząco skierowany ku podłodze. Filozof patrzący pod nogi.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
To z całą pewnością nadinterpretacja, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż Rembrandt, w pewnym sensie, polemizuje tutaj z pierwszym filozofem Talesem. Zgodnie z anegdotą wypowiedzianą przez Platona, myśliciel z Miletu w takim skupieniu zapatrzył się w nocne niebo, iż nie zauważył wykopanego dołu. Wpadł do niego, stając się pośmiewiskiem dla służącej uznającej go za kogoś „oderwanego od rzeczywistości”. W istocie, zgodnie z pewnym obiegowym stereotypem, filozof to ktoś nieprzystający do wymagań codzienności.
Tutaj natomiast, na obrazie, widzimy kogoś innego – „filozofa przyziemnego”. Człowieka zanurzonego w ciszy, zamkniętego w murach, chroniącego się przed zewnętrznym światem. Ale zarazem pozostaje on otwarty; skomunikowany z tym co w najgłębszym sensie zewnętrzne, nieokreślone. Zarówno przed nim, jak i za nim znajduje się źródło światła. Z przodu widać okno wpuszczające słoneczne promienie, z tyłu zaś pali się ogień rozpalony przez obecną w pomieszczeniu kobietę. Myśliciel nie patrzy bezpośrednio w stronę owych jasnych źródeł, ale one są – jedno zewnętrzne, drugie wewnętrzne. Dzięki nim dostrzega „w pełnym świetle” to, co najniższe, niepozorne, przyziemne.
Patrzy w podłogę. Czy zdecyduje się wstać? Tego nie wiemy, możemy jednak snuć domysły, modelować możliwe konsekwencje. Załóżmy więc, iż wstanie. Gdzie pójdzie? Wielkie, ciężkie, skręcające, zawieszone nad jego głową schody pozwalają przypuszczać, iż do góry. Depcząc po podłodze, zacznie się wspinać ku wyższym piętrom domu, to znaczy – jak Tales – swoiście oderwie się od ziemi, nie tracąc wszakże gruntu pod nogami.
W połowie drogi na wyższe piętro światło już w zasadzie nie dociera. Ani ogień, ani słońce nie mają tam przystępu, widać to na obrazie bardzo wyraźnie. A jednak droga na samą górę jest możliwa tylko tak – poprzez zaciemnienie.
Przeszłość wracająca w przyszłości
Tym jest jesień. Zaciemnieniem, którego aura sprzyja stanom melancholijno-nostalgicznym. Generalna dominacja deszczu, chłodu, „szarości”, z całą pewnością nie służy rozbudzaniu motywacji.

- Jan Krasicki
Dostojewski i laboratorium idei
Oczywiście, przemysł coachingowy, bazujący z jednej strony na osiągnięciach psychologii, z drugiej zaś na marketingu, przekonuje, iż strategie radzenia sobie z „jesiennym obniżeniem nastroju” to coś nietrudnego. „Wystarczy, że…” – słyszymy ze strony znających odpowiedź na każde pytanie ekspertów grających rolę współczesnych sofistów.
Otóż, nie zawsze wystarczy. Nie zawsze, jak w prostych rachunkach, jeden znaczy jeden, a dwa plus dwa równa się cztery. Czasami, zwłaszcza w „czasie tęsknoty”, to samo jest czymś i zarazem nie jest tym samym. Można być szczęśliwym i zrozpaczonym jednocześnie. Pełnym nadziei i jednocześnie jej pozbawionym. Tym właśnie, arcyparadoksalnym doświadczeniem jest tęsknota – „owoc” jesieni.
Wie o tym każdy, kto doświadczył w życiu jakiegoś poważnego bólu, ogromnej straty. Metryka ani wiek nie mają tutaj żadnego znaczenia. Można być świadomym tej prawdy dzieckiem i głęboko nieświadomym „dorosłym”. I tak, wszystko, co zostało utracone albo czemu grozi zapomnienie, budzi w nas tęsknotę.
Jak ją zdefiniować? Jest uczuciem? A może intelektualno-egzystencjalną postawą? Decyzją, skutkiem fundamentalnego wyboru? I tym, i tamtym. Ten, kto tęskni już uobecnia to, czego tak wyraźny brak odczuwa. ale zarazem bezpośrednio jeszcze tego nie doświadcza w całej okazałości. Wie jedynie, iż nie akceptuje „wybrakowanego” status quo.
Podobnie jak Hiob, który dzięki własnej, nieustępliwej wierności czeka na Boską interwencję. Czego doświadcza? Czy nie tęsknoty za utraconym, szczęśliwym życiem? Przede wszystkim za własnymi dziećmi? To jest właśnie poręka jego nadziei: wiara, iż przeszłość wróci, iż nie odeszła na zawsze w nicość Szeolu. I na końcu upragnione dzieci zostają mu zwrócone. Nie są to nowe dzieci, ale – wbrew literalnemu odczytaniu – te same, które wcześniej zginęły.

Można być szczęśliwym i zrozpaczonym jednocześnie. Pełnym nadziei i jednocześnie jej pozbawionym. Tym właśnie, arcyparadoksalnym doświadczeniem jest tęsknota – „owoc” jesieni
Wojciech Zalewski
Tęsknota to przecież pamięć żywej przeszłości. To, raz jeszcze, teraźniejsze jej uobecnianie, wierzące, naprawdę wiedzące, iż przeszłość wróci w przyszłości. Dlatego jesień to także czas powrotu. Precyzując, zwrotu do własnego wnętrza, pogłębionego badania tego, co chowa się w najdalszych głębinach subiektywności i czekania, aż najgłębsze, upragnione tęsknoty się spełnią.
Zewnętrzne okoliczności „zmuszają” nas do obronnej, refleksyjnej reakcji. jeżeli jej w sobie nie obudzimy, możemy stracić coś bardzo ważnego, ulegając sloganom i komercyjnej quasi-terapii rodem z platform społecznościowych czy streamingowych.
Tworzyć z tęsknoty
Jesień to w końcu czas twórczości. Zwrot w stronę „wewnętrznego królestwa” sprzyja rozwojowi wyostrzonej, uważnej percepcji. Najmniejsze drgnienie może człowieka poruszyć w sposób, którego konsekwencje trudno będzie przewidzieć. Wspomnienia stają się realnością, trudne do wyartykułowania myśli kołaczą od środka i szukają środka wyrazu.
Nawet bezczynnie siedząc – myśląc, wspominając, kontemplując, tęskniąc – możemy czuć się jak bohaterowie książek Jona Fossego, którzy – zawsze w aurze jesienno-zimowej – mają zdolność swoistej bilokacji. Od „teraz” potrafią wędrować – rzecz jasna wewnętrznie – w stronę doświadczeń dzieciństwa i od nich niepostrzeżenie powracać, by znów za chwilę wyruszyć w stronę przyszłych, nieuobecnionych jeszcze wydarzeń ostatecznych.

- Wojciech Marczewski
- Damian Jankowski
Świat przyspiesza, ja zwalniam
Zmierzam do tego, iż jesień – jej czas – wzywa każdego człowieka do jemu tylko znanej formy twórczości. Do niepoddawania się zwątpieniu i niechęci. Przełamywania wewnętrznych i zewnętrznych oporów, zaufania w moc tęsknoty przekonującej o braku końca, głębokim sensie „tego wszystkiego”. Nic się nie kończy definitywnie. Cykliczność zakłada odejście, ale także powrót. Fatalizm nie jest przeto prawomocny.
Twórczość – poiesis – to nie tylko pisanie utworów poetyckich, a postawa osobowa, rodzaj nastrojenia. Człowiek przyjmuje wówczas rzeczywistość w sposób, by tak rzec, autorski, na wskroś indywidualny. I nie tylko przyjmuje, ale również oddaje. Jedni oddają, lecząc czy ucząc. Inni, świadcząc rozmaite usługi. Jeszcze inni, pracując fizycznie. Mniejsza o specyfikacje, sprawowane zawody czy funkcje. Każdy człowiek, jeżeli tęskni, może być twórczy. Tylko on wie w jaki dokładnie sposób.
Jeśli wierzyć Władysławowi Witwickiemu, gigant filozofii Platon był twórczy właśnie dlatego, iż tęsknił. Czytamy we wstępie tłumacza do dialogu „Uczta”:
Czuły był jak mimoza na wszelkie zbyt grube dotknięcia. Toteż nachodziły go nieraz dziwne roztęsknienia i smutki: jakaś potrzeba płaczu na czyjejś piersi, jakieś pragnienia rzeczy niewidzialnych, górnych, jakieś marzenia o światach lepszych, o ludziach doskonalszych, innych niż ci krzykliwi politycy w Atenach. Czytywał pieśni orfickie o początkach wszechrzeczy, ciekawie słuchał wieści o dalekim, pełnym cudów i tajemnic Egipcie, marzył o oddalonych wyspach w słońcu, godzinami patrzał po nocy nad morzem jak wschodziły gwiazdy a w nieokreślonej dali połyskiwały światełka na trójrzędowcach. Skąd płynęły, nie wiadomo; ale to pewne, iż z innych, dalekich, pewnie cudnych krain. Jakiś głód rzeczy nowych, innych, odmiennych, lepszych; jakaś żądza poznania i podniesienia się ponad pospolity świat.
Czy i my tak nie możemy – jesienią – marzyć i tęsknić? Istotnie, w każdym człowieku tkwi, choćby na samym dnie, ów „przyziemny filozof” z obrazu Rembrandta. Jesienią jest jego czas, jego nowa szansa na znalezienie swojego okna, swojego ogniska, swoich schodów.
Jeśli je znajdzie, to – ostatnie skojarzenie – będzie jak ów buddyjski mnich z filmu Kim Ki-Duka „Wiosna, lato, jesień, zima i… wiosna”. Okres jesieni-zimy skończył się dla niego wówczas, gdy po długiej i wyczerpującej, pełnej straszliwych błędów życiowej drodze, wspiął się na najwyższy w okolicy szczyt, stając się Przebudzonym.