Dziś był dzień odkryć, chociaż szlak wydawał się banalny, zresztą wszędzie jest tak opisywany. W końcu Nosal to skromne 1206 m. n.p.m., cel wycieczek szkolnych, na szlak wchodzi się z Bulwarów Słowackiego, więc często wybierany. Cóż.
Rano góry wyglądały, jakby się schowały za muślinową zasłoną. Dla mnie to był znak, iż prognozy pogody się sprawdzą, i pytanie nie brzmi czy, ale kiedy zacznie padać. Zdradzę, iż dziś przewisiało, chociaż duszno było od rana i niebo jest zachmurzone, więc pewnie jutro zagrzmi, albo przynajmniej poleje. W każdym razie kurtkę wrzuciłam do plecaka.
Zapomniałam kijków, więc wracałam rączym kłusem pod górkę, na szczęście nie zdążyłam daleko odejść. A przydały się dziś, oj, przydały. Błogosławiony, kto je wymyślił.
Postanowiłam wejść na szlak od Jaszczurówki. Przez chwilę kusiła wersja od Cyrhli, ale intuicja ostro się sprzeciwiła, więc grzecznie zostałam przy pierwotnym pomyśle. Tym razem wejściówkę kupowałam u pani bileterki, wciskając się przed parą z Litwy (naszywka na plecaku i język nieprzypominający niczego, no może węgierski, świadczyły o pochodzeniu), która rozważała, czy lepiej kupić rysia czy niedźwiedzia (moja sugestię, iż może jeża, odrzucono). Chodzi oczywiście o pluszaki, pamiątki marki TPN.
Ledwo weszłam na szlak, doceniłam mądrość mojej intuicji. Przy wejściu jest rezerwat płazów i gadów, więc stawik, a potem długo przy zacienionym szlaku bulgocze Potok Olczyski. Efekt jest taki, iż było tam chłodno, rześko i bardzo sympatycznie w zestawieniu z duchotą dzisiejszego dnia. Potem co prawda były wiatrołomy i tam trochę prażyło, ale większość szlaku, także już wyżej położona, bardzo sympatyczna.
Jak widać po dwóch środkowych zdjęciach, nie oparłam się zieleninie – na pierwszym dąbrówka, niepozorne, ale ekspansywne, jeżeli sobie może na ekspansję pozwolić. Na drugim kolejny dowód, iż Tatry mają talent do skalniaczków. Ostatnia fotka to widok na szlak na Kopieniec z Polany Olczyskiej, ale już z drogi na Nosal, dla mnie nowej. Była urokliwa i trudno tu o lepsze słowo, moim zdaniem świetny szlak dla rodzin z małoletnimi, bo łagodny, dużo fajnych widoków. Mnie cieszyło bogactwo zieleniny, była choćby cała połać storczyków, męskich zresztą.
Owszem, jestem dziwna i zachwyca mnie, na przykład, woda płynąca w przepuście. Doszłam sobie z całkiem przyzwoitym czasem na Nosalową Przełęcz i cała zadowolona ruszyłam na Nosal. Po drodze wyhaczyłam kilka ciekawych roślin, w tym pięknie kwitnącą różę alpejską i naparstnicę zwyczajną – ładne toto i ładnie toksyczne, jeden z tatrzańskich trucicieli, chociaż podobno to tylko kwestia dawki.
Ze szlaku miałam ładny widok na remont w Kuźnicach i pasma górskie wokół. A potem doszłam do skał i w mojej głowie padło dramatyczne pytanie: „Miało być banalnie, czemu w takim razie muszę się wspinać czterołapnie?”. Co prawda odcineczek krótki, ale mimo wszystko tego nie robi się wędrowcowi. Dobrze, iż pani która szła za mną i która głośno się zbuntowała, iż dalej nie idzie, bo ma lęk wysokości, nie uległa namowom towarzystwa. Bo potem też było wesoło.
Sama skała jak skała, fakt, iż można tam pofrunąć w dół – co prawda krótko, za to efektownie i efektywnie, bo ze skutkiem śmiertelnym. Widoki piękne, sporo ciekawych form skalnych, ogólnie dzieje się. I widać remont w całej krasie, w dodatku w pięknych, skalnych ramkach. Oczywiście tłumek, w tym młodzieży szkolnej.
Na podstawie mapy wiedziałam, iż czeka mnie wędrówka w dół po sporym nachyleniu, ale przecież to tylko 1206 m. i wszyscy piszą, iż szlak łatwy, co mogło pójść nie tak? Powiem tak – nigdy więcej nie będę tym szlakiem schodzić. Nie dość, iż duże nachylenie, miejscami bardzo duże, to już pod koniec, jak moje zmęczone kolana miały dość, miejscami jeszcze schodzi się po żwirze. A ten ma zdradliwą naturę, o czym się przekonałam dzisiaj. Przed poobijaniem się i połamaniem sobie czegoś w partiach dolnych uratowała mnie tylko mobliność stawów (niech żyje nordic walking!), bo dzięki niej udało mi się obrócić i zamortyzować upadek oraz zapobiec zsuwaniu się bez kontroli, ale tej akcji szlakowi nie zapomnę.
Powiem tak: moim zdaniem od bulwarów można tylko wchodzić. Schodzenie tamtędy jest dla skyrunnerów i ludzi o stalowych nogach, reszta może sobie wybrać tę drogę do wejścia, ale od Polany Olczyskiej czy Kuźnic wchodzi się przyjemniej, na mój gust. Ogólnie tak to ja mogę sobie chodzić po miejscach powyżej 1300, bo wtedy widzę sens snucia się po kamolach, ale na 1206 wolę wchodzić w przyjemniejszy sposób. Szczególnie iż tu są takie aż dwa i z ich perspektywy to faktycznie jest miły spacerek.
Stres rozładowałam na wspomnianych bulwarach, idąc wzdłuż potoku, więc słuchając jego pocieszającego szumu, i oglądając kolejne ogrody, trzeba przyznać, iż piękne. I taką chatkę wypatrzyłam.
Jak widać po drugiej fotce, zajrzałam też do św. Antoniego, posiedzieć w najlepszym towarzystwie 🙂 Potem wróciłam nad potok i posnułam się na zakupy na Krupówki. Rozpoczęłam je od dużej porcji lodów u Żarneckich, jak zwykle pysznej, a potem nieśpiesznie udałam się do ulubionego spożywczego. Na razie ludzi jeszcze znośnie, trochę boję się przyszłego tygodnia, bo już zaczną się wakacje szkolne.
A na koniec owieczki sąsiada. Biedne, nie mają suwaczków i nie mogły dziś wyskoczyć z baranic. Cudne mają te pycholki, ale nieufne, nie dadzą się pomiziać, to przynajmniej zdjęcie im zrobiłam.