MC 2023 [lato] Ścieżka trucicieli i Dolina Lejowa

1 rok temu

Jedna z pań pomieszkujących w Staszelówce wspomniała, iż były z koleżanką w Dolinie Lejowej. Widząc prognozę pogody, uznałam, iż może to jest jakiś pomysł na zapowiadane deszcze – taka pętelka z Kir przez Dolinę Kościeliską, fragment Ścieżki nad Reglami, wspomnianą dolinę i powrót Ścieżką pod Reglami. Z mapy wynikało, iż w 2,5 h powinnam obrócić.

O 5.00 obudził mnie łomot deszczu o szyby i pisząc o łomocie, nie przesadzam. Na szczęście dwie godzinki później było już tylko pochmurno. W Zakopanem musiałam odczekać swoje na busa do Kir – jeżdżą w sobie tylko znanych tempie i częstotliwości. Podjechał akurat wtedy, kiedy zaczęło rzucać grubymi kroplami, więc zlewa dopadła mnie dopiero przy wejściu do doliny. Przeczekałam najgorsze i przy okazji nieco podeschłam w miłym towarzystwie pewnych państwa na przystanku (swoją drogą – wiata pierwsza klasa!). Zlewa jak przyszła, tak poszła, i już w dolinie zdjęłam kurtkę, bo nie była potrzebna. Niestety, nadziałam się też na wycieczkę z trochę nieogarniętym przewodnikiem, bo ludzkość (w większości nieletnia) rozlazła mu się na całą szerokość szlaku. Przyśpieszyłam, żeby ich wyminąć, bo któryś z młodych dodatkowo uznał, iż w górach to jest za cicho i on sobie z telefonu dorzuci jakąś ścieżkę dźwiękową. Na szczęście niezbyt donośną.

Mapa okazała się pesymistycznie oceniać tempo poruszania się i nieco wcześniej dotarłam do rozejścia się szlaków. Droga przede mną okazała się tak rzadko uczęszczana, iż żwir zaczął już zarastać trawą, a wyżej trawy zaczęły przesłaniać światło dróżki. Mimo to droga zadbana, widać, iż nowe drewniane stopnie i ogólnie zaledwie kilka kroków w bok od Kościeliskiej, a cisza, bezludzie i mnóstwo przeciekawej zieleniny i ptactwa – wszystko, co lubię. Świergotek (tak mi zdaje, iż to on) był tak zdziwiony moją obecnością, iż aż przeskoczył na koniec gałęzi, żeby mi się przyjrzeć, co wykorzystałam na to, żeby przyjrzeć się jemu.

Szlak po nocnej i późniejszej zlewie błotnisty, ale bez szczególnych szaleństw, chociaż jak widać po ostatnim zdjęciu, ktoś zdołał w nim zedrzeć podeszwy. Przy ścieżce mnóstwo ciekawych roślinek, w tym dumnie prezentujący się truciciele – naparstnica i parzydełko (zbiera się dopiero do kwitnienia). Całe ich mnóstwo, prawdziwa ścieżka trucicieli.

Totalny brak kogokolwiek a po wyjściu na Kominiarski Przysłop, czyli łąkę – najpierw klimatyczna chatka a potem cudowny widok na Dolinę Lejową. Przesuwające się chmury tylko podkręcały klimat. Szlak po wyjściu z lasu ledwie przedeptany w trawie, znalazłam z trudem.

Widok na dolinę wspaniały, niestety mój aparat w telefonie nie potrafi oddać przestrzenności tego krajobrazu. Zaczęłam schodzić i na rozejściu się dróg zastanowiło mnie, czemu czarny szlak jest tak gęsto tu oznaczony i czemu nie ma słupka z kierunkowskazami. Logika wskazywała, iż teraz mam iść w dół, gdzie zresztą było słychać podchodzących kilka osób, ale na tej, wyraźnej drodze, nie było znaków, było za to stromo. Uznałam, iż może dalej znajdę żółte znaki doliny, więc poszłam po swojemu – znaków nie znalazłam, miałam za to przygodę, bo stresik narastał. Okazało się potem, iż zeszłam skrótem, chyba droga do zrywki drewna, i przy okazji wyznaczyłam trendy, bo wchodząca grupka, zamiast szukać rozejścia szlaków, weszłam drogą, którą zeszłam. Drogi TPN-ie – nie chciałam, samo tak wyszło!

Z ciekawości jednak poszłam za odnalezionymi żółtymi znakami i kilkadziesiąt metrów dalej i nieco wyżej rozejście było, na Niżnej Kominiarskiej Polanie, która ewidentnie zarasta i niedługo zostanie po niej tylko nazwa. Z ciekawości w domu rzuciłam okiem na mapę, gdzie Ścieżka nad Reglami wychodzi w Dolinie Chochołowskiej (bo tam bym wyszła, gdybym poszła za czarnymi znakami). Wygląda na to, iż przejście tak, jak szłam, albo wejście Doliną Lejową i odbicie do Chochołowskiej pozwala uniknąć konieczności dreptania tam po asfalcie. Może kiedyś wykorzystam.

Sama dolina jest przyjemnie spacerowa, chociaż po deszczu szlak uznał, iż będzie rywalizował z potokiem i też spłynie wodą. W jednym miejscu to choćby kijanki sobie wyhodował! Znalazłam pięknie kwitnący krzew kaliny, skupiska rdestu ptasiego, tu wyjątkowo dorodnego, całe mnóstwo różnych storczyków i innych śliczności. Było na co popatrzeć.

Po drodze minęłam malowniczą przestrzeń, centralnie skrzętnie wykoszoną. Mapa mi podpowiedziała, iż to Polana Huty Lejowe – pozostałość po działalności kopalniano-hutniczej w tym rejonie. Od pewnego miejsca na szlaku pojawiły się też ślady, jakby przeszło coś dużego, czterokopytnego, co zostawiło też kopczyki nawozu. Pożywiały się na nich muchy, reagując pełnym oburzenia poderwaniem się do lotu i brzęczeniem, kiedy mijałam ich stołówki. Po pewnym czasie zaczęłam omijać je szerokim łukiem – jakoś nie miałam ochoty, żeby dotykały mnie odnóżami, które przed chwilą spoczywały na ich „potrawie”. Zagadka dość gwałtownie się wyjaśniła. Okazało się, iż doliną realizowane są jazdy konne. Grupę prowadził jeździec w kapeluszu kowbojskim siedzący na potężnym karym ogierze, dawno nie widziałam tak masywnego konia. Pozostałe też były piękne, widać, iż zadbane i odkarmione. Dwóch jeźdźców musiało być początkujących, bo mieli kaski na głowach i wyraźnie siodło nie było dla nich najbardziej komfortowym miejscem siedzenia.

A już przy wyjściu z dolinki są ściany do ćwiczenia i nauki wspinaczki. Właśnie odbywały się lekcje (po lewej stronie) oraz przygotowywało się jedzonko z rusztu (po prawej). Mimo pochmurnego nieba klimat był wybitnie piknikowy.

Im wyżej, tym lżejsze było powietrze i tym było cieplej oraz jaśniej. Nie ukrywam, iż kusiło mnie, żeby przejść się do Chochołowskiej, ale intuicja coś pomrukiwała, iż to kiepski pomysł. Nauczona doświadczeniem, zaufałam jej pomrukom. Rzeczywiście, na Ścieżce pod Reglami goniła mnie czarna chmura i panowała ogólna duchota. Na szczęście wtedy tylko straszyło, nieco pokapując. Udało mi się od ręki złapać busa, a potem w Zakopanem kolejnego za zaledwie dziesięć minut i w Małem Cichem byłam około 14.00. A po 16.00 ktoś w niebie uznał, iż poleje góry i Podhale wodą ze szlaucha, bo czemu nie? Łomot był zaiste epicki, a ja cieszyłam się, iż posłuchałam intuicji, bo wracałabym prawdopodobnie właśnie w tej zlewie. Która skończyła się po kilkunastu minutach, po czym wyszło słońce. Bo czemu nie?

Teraz z mojego okna widzę ciężko sunące w stronę wierchów chmury. A chociaż wyglądają jak dociążone ołowiem, całkiem gwałtownie im to idzie. Niesamowity spektakl.

Idź do oryginalnego materiału