MC 2023 [lato] Piękna niedziela

1 rok temu

Sobota utonęła w deszczu i doniesieniach o wewnętrznej ruchawce w Rosji. Pluję sobie w brodę, iż siedziałam na Twiterzu, zamiast robić coś bardziej twórczego, na przykład nic. Co dobrze by odpowiadało widokowi za oknem, bo było widać prawie nic, poza deszczem o zmiennym nasileniu.

Dziś dzień zaczął się piękny, rześki od rosy i spacer na mszę na Wiktorówki był niesamowitą przyjemnością. Zarówno oddechowo, jak i wizualnie.

To próba oddania choć odrobinę opalizujących kroplami wody roślinek, zwłaszcza traw i skrzypów. Tu róża alpejska. W tym roku obficie kwitną, co chwilę natykam się na krzew obsypany różowymi kwiatami, a tu dodatkowo jeszcze cudnymi kroplami rosy.

Wiktorówki były w trybie „dworzec”, przez co należy rozumieć tłumy turystów i wiernych przychodzących na msze (doskonała większość samochodów na parkingu miała tutejsze rejestracje, o czymś to świadczy). choćby Stefan drzemiący w swojej ulubionej miejscówce, czyli fotelu, ewidentnie był zniesmaczony masowym napływem ludności, bo nie bardzo miał ochotę na pomizianie.

Oczywiście mam garść ploteczek zaobserwowanych i zasłyszanych na ogłoszeniach, a ponieważ roztropnie nie zapytałam o embargo na informacje, to się nimi podzielę. Otóż kuchnia została przebudowana – znikła część wewnętrznej ściany naprzeciw węglowej kuchni (swoją drogą interesująca jestem, jak to konstrukcyjnie rozwiązali, bo to ściana nośna dla kaplicy powyżej, jeżeli się nie mylę) i otwarta przestrzeń stała się ciągiem dalszym kuchni. Do tego w ten wtorek na Wiktorówki przybył nowy sprzęt – zmywarka do kubków. Niewielka, kompaktowa, stalowy sześcianik ustawiony tuż za wyburzoną ścianą. Ojcowie chyba będą musieli dokupić kubków, jeżeli chcą z tego cuda korzystać, bo żeby je zapełnić, trzeba włożyć większość będących w użyciu. W każdym razie jest nowoczesność w domu i klasztorze. Sprzęt w większość zasponsorowany przez darczyńców, bo takie cóś strasznie drogie jest (przynajmniej tak mówił o. Mateusz w ogłoszeniach).

W przyszłą niedzielę, 2 lipca, odpust w kaplicy. Przyjdą z pielgrzymką od Zazadniej bukowianie (kaplica należała kiedyś do ich parafii) i ogólnie będzie feta, bo to stulecie pierwszej mszy odprawionej na Wiktorówkach (jak to usłyszałam od razu zastrzygłam uszami – historyka z głowy nie wyrzucisz, podobnie jak inkwizytora…). Matka Boża musiała uzdrowić proboszcza z Bukowiny, ks. Błażeja Łaciaka, oraz jego siostrę, żeby wreszcie uznał prawdziwość objawień, ale ostatecznie zrobił to i 2 lipca 1923 r. odprawił mszę na Jaworzynce, przy figurce. Będę już w Krakowie, ale jakbyście mieli ochotę, to warto.

Dziś każdego witał w kapliczce zapach… piwonii. Wczoraj musiał być ślub i panna młoda zostawiła swój bukiet, pięknie pachnący i pięknie wyglądający.

Wypiłam, co miałam, i do pustej termosika nalałam wiktorówkowej herbatki, a potem poszłam po oscypki na Rusinkę. Liczyłam też na piękne widoki i nie zawiodłam się ani co do pierwszego, ani do co drugiego. Tyle iż pod bacówką kolejka, w końcu sezon. Przy takiej pogodzie i widokach można poczekać.

Jak widać na drugim zdjęciu, pojawiają się ludzie, którzy zaczynają używać parasoli zgodnie z ich nazwą, czyli do zasłaniania się od słońca. Moją uwagę przyciągnęła też grupka harcerzy i opiekunów z osobami głęboko upośledzonymi. Wielki szacunek za wysiłek wzięcia ich w góry i pokazania kawałka świata.

Po chwili na polanie poszłam na kwaśnicę. W tym celu użyłam szlaku przez Polanę pod Wołoszynem. Kocham jego malowniczość i bogactwo form, choćby jeżeli dalszych widoków szczególnie z niego nie ma. Może poza tymi przez wiatrołomy na Tatry Bielskie i mostek na Potoku Waksmundzkim.

Zastanawiałam się, które schronisko wybrać, i ostatecznie padło na Roztokę. Tuż przed wejściem na polanę przed nim minęłam idących w górę dwóch panów, z których jeden wygłaszał pean ku czci tego miejsca. Dzięki temu niechcący się dowiedziałam, iż jestem konserem, bo tylko tacy tu przychodzą. Przez grzeczność nie zaprzeczę.

Niestety, kwaśnicy już nie było, ale były pyszne placki ziemniaczane z kwaśną śmietaną. Oczywiście także dużo innych pysznych rzeczy, jak borowikowa z kluseczkami albo pierogi z borówkami (dla ludzi z innych exzaborów: chodzi o czarne jagody), nie zapominając o obłędnej szarlotce. Dosiadłam się do miłych państwa z przewodnikiem Nyki (klasyk!) i chwilę pogadaliśmy o górach. Z Morskiego Oka zrezygnowałam, bo: a) zaczęły się wakacje i generowane przez nie tłumy; b) liczebność tłumów wzmagała piękna pogoda; c) która zaczęła mieć tendencję do się psucia, a ponieważ już raz Doliną Rybiego Potoku wracałam w butach chlupiących nieustannie uzupełnianą deszczówką, to uznałam, iż ten raz wystarczy.

Jutro mam cichą nadzieję usłyszeć złożone już cichowiańskie prawdziwe organy. Na razie potrzebują strojenia i są w wersji saute, ale na ile znam górali, niedługo dołożą do prostej szafy instrumentu jakieś swoje ozdobniki. Tu na fotkach jeszcze bez ostatnich piszczałek. A na deser wczorajsze zroszone pelargonie spod kościółka.

Idź do oryginalnego materiału