Popełniłam klasyczny błąd, bo nie zajrzałam na strony Zakopanego i TPN-u, czy są gdzieś remonty, co sprawiło, iż wiedzę o tym, iż busik dojeżdża tylko do Hotelu Murowanica, nabyłam za 4 PLN. Nie popełniajcie mojego błędu – do Kuźnic chodzi się w tym sezonie pieszo, ewentualnie można dojechać lub zjechać hulajnogą (jest postój), bo droga jest w remoncie. Wymieniają nawierzchnię i przebudowują ogólnie parking koło stacji PKL. A już miałam nadzieję, iż stał się cud i spadły ceny…
Dzień zapowiadał się idealny na wędrówkę i taki był. Bilet do parku kupiłam przez internet, po raz kolejny czując ból kieszeni i mojego centusiowiejącego serduszka – trzeba wybulić 9 zł. Oszaleli albo chcą przekierować ruch turystyczny na Słowację. Opłaty za parkingi, także, jeżeli nie zwłaszcza, za Palenicę, to jakiś obłęd w ciapki, a bilet za busa z Zakopanego do rzeczonej to 15 złociszy. Nie zmyślam.
Przejdźmy jednak do przyjemniejszych tematów. Takich na przykład, iż przy budynkach dyrekcji parku kwitnie jeszcze ślicznie biały bez. I wonieje.
Zaczynało już przypiekać, co pozwoliło mi odkryć, czemu tak lubię szlak przez Boczań. Oczywiście z tego powodu, iż zaczyna się wyrypą, a potem łagodnieje, ale też pierwsza jego część biegnie przez las i jego chłód w taki dzień to cudowne doświadczenie. Kiedy wychodzi się na Skupniów Upłaz, to jest to już na tyle wysoko, do tego ekspozycja robi swoje, iż tak zarówno wieje, jak i temperatura jest niższa niż w Kuźnicach.
Na Skupniowym nie mogło się zdecydować, czy praży, czy straszy zlewą, jak zresztą widać na powyższym zdjęciu. Skalniaczków mniej niż w zeszłym roku, za to dużo jeszcze wiosennego kwiecia.
Cudo na ostatnim zdjęciu wyszło mi nieostre, ale to śliczne maleństwo to tłustosz alpejski. Tak, ta urocza roślinka jest owadożerna. Wyjątkowe ich zatrzęsienie w tym roku przy szlaku z Przełęczy między Kopami na Halę Gąsienicową.
Od przełęczy mijałam się na szlaku z wycieczką, tutejsze dzieciaki, bo niektóre mówiły między sobą gwarą. Mijałam też dwóch panów z dwójką dzieci – zgadaliśmy się na hali, zarażali właśnie dzieciaki górską pasją. Jak tak można, nieletnich… Na pierwszym zdjęciu poniżej młodszy z panów z córeczką – synek szedł z dziadkiem.
Czułam w nogach, iż z ambitniejszych planów nici, więc zeszłam na krótki postój do schroniska. Opłata za toaletę droższa o połowę w stosunku do zeszłego roku (3 zł), ale tyle samo płaci się w Zakopanem za luksus wypróżnienia. Cen w restauracjach nie sprawdzałam, jakoś nie mam ochoty. Na szczęście lody u Żarneckich w tej samej cenie, co w zeszłym roku.
Zjadłam, popiłam i podreptałam Doliną Suchej Wody do Brzezin. I mniej za busa, i z poszanowaniem dla mojej nędznej kondycji. Z podziwem patrzyłam na rowerzystów wyjeżdżających do schroniska. Trzeba mieć parę w nogach na tym żwirze.
Drogę Oswalda Balzera też dotknął kataklizm dofinansowań i remontów, podobnie jak jezdnię przy kaplicy na Jaszczurówce i jeszcze kilku miejsc – jest ruch wahadłowy. Na szczęście bus do MC skręca przed światłami, więc nie czekałam jakoś straszliwie długo. W pamięci mi zostaną wędrujące po Dolinie Jaworzynki cienie chmur i wielość odcieni zielonego na jej zboczach. Żal, iż kondycja kiepska, bo dzień był cudowny.
Jako bonus lista obserwacji ornitologicznych z niedzielnego balkoningu i spaceru: polująca kania ruda (bardzo blisko przelatywała), cichowiańska para kruków burzących się, iż się im przyglądam (jakby mi nie wleciały w pole widzenia, to bym się nie przyglądała), sikorka uboga (cudne maleństwo), kwiczoły i coś drapieżnego, co szybowało nad potokiem, ale trudno było mi określić po sylwetce, co. A, i dzwońce.
A do listy kilka zdjęć z najbliższej okolicy, bardzo mnie ucieszyło odnowienie tablic o pracujących tu i już zmarłych ojcach OP: