XIX-wieczni pisarze wychodzili ku światu i próbowali go opisać. Pisarze nowocześni i ponowocześni myślą raczej o sobie i o swoich zmaganiach z tym światem. To odwrócenie wektora nie może się obyć bez ofiar.
Na posadzkach średniowiecznych katedr były labirynty. W Chartres, Amiens czy w Reims pielgrzym, niekiedy na kolanach, wędrował krętą, kamienną ścieżką, aż wreszcie docierał do samego centrum z wmurowanym kawałkiem lustra. Przeglądał się w nim i – jak wierzyli średniowieczni – widział wówczas nie tyle swoją twarz, ile centrum świata, które każdy z nas nosi w sobie. Labirynt był zatem próbą, drogą medytacji i ćwiczeniem duchowym. Przejściem przez wszystkie odnogi i ślepe uliczki, by na końcu dojść nie do zewnętrznej prawdy, ale do własnego wnętrza.
Gotycka katedra w Chartres jest pierwszym punktem na mapie moich przyszłych podróży. Myślę o niej od dziesięciu lat, od pewnego wrześniowego wieczoru. Siedziałam wtedy przy dużym dębowym stole, w całości pokrytym malutkimi karteczkami. Były na nich zapiski, które zostawiała mi promotorka mojego doktoratu. Uwielbiałam te skrawki papieru. Wiedziałam, iż wycina je sama, przetwarzając w ten sposób niepotrzebnie zadrukowane kartki, stare testy studentów, a choćby opłacone rachunki. Każda kartka, która miała jedną stronę czystą, była cięta nożyczkami na cztery, a następnie używana do notatek. Jedna z nich leżała przede mną, z odręcznie nakreślonym hasłem: „labirynt i lustra – do współczesnej sytuacji pisarzy”. Sprawdziłam ten trop i dodałam swoją notatkę, iż największym z zachowanych labiryntów jest ten w katedrze w Chartres. Średnica 12 metrów, 262 metry długości, wiele symboli magicznych.
Humaniści kochają labirynty. To święta przestrzeń tajemnic, mur strzegący zagadki, ale też wielka plątanina myśli i ustaleń z różnych dziedzin. Nie ma tekstu, nurtu czy idei, których przy odrobinie wprawy nie dałoby się wpisać w labirynt. To on był pierwszym skojarzeniem, które przyszło do mnie wraz z tytułem eseju, bo czy proces pisania nie jest właśnie wejściem w labirynt? Jest początek wyrażony zamysłem i jest wizja celu, czyli końca. Jest samotność procesu twórczego i jest, choćby chwilowe, odrzucenie zewnętrznego świata. Wpadają pierwsze akapity, ale nagle droga okazuje się zablokowana, więc trzeba zrobić kilka kroków w tył i zacząć na nowo, z innej strony.
Droga przez labirynt to ćwiczenie z samotności, pokonywania słabości i negocjowania sensu tej podróży. I jeszcze to lustro na końcu, choć dla porządku dodajmy, iż czasem zamiast lustra był ornament. Czy tak powinna wyglądać nagroda? Czy zamiast kolejnych niewiadomych nie powinno być choć jednej odpowiedzi?