Literatura i „manewrowanie życiem”. Pisarskie ucieczki ze świata

1 godzina temu
Zdjęcie: Katarzyna Witkiewicz


XIX-wieczni pisarze wychodzili ku światu i próbowali go opisać. Pisarze nowocześni i ponowocześni myślą raczej o sobie i o swoich zmaganiach z tym światem. To odwrócenie wektora nie może się obyć bez ofiar.

Na posadzkach średniowiecznych katedr były labirynty. W Chartres, Amiens czy w Reims pielgrzym, niekiedy na kolanach, wędrował krętą, kamienną ścieżką, aż wreszcie docierał do samego centrum z wmurowanym kawałkiem lustra. Przeglądał się w nim i – jak wierzyli średniowieczni – widział wówczas nie tyle swoją twarz, ile centrum świata, które każdy z nas nosi w sobie. Labirynt był zatem próbą, drogą medytacji i ćwiczeniem duchowym. Przejściem przez wszystkie odnogi i ślepe uliczki, by na końcu dojść nie do zewnętrznej prawdy, ale do własnego wnętrza.

Gotycka katedra w Chartres jest pierwszym punktem na mapie moich przyszłych podróży. Myślę o niej od dziesięciu lat, od pewnego wrześniowego wieczoru. Siedziałam wtedy przy dużym dębowym stole, w całości pokrytym malutkimi karteczkami. Były na nich zapiski, które zostawiała mi promotorka mojego doktoratu. Uwielbiałam te skrawki papieru. Wiedziałam, iż wycina je sama, przetwarzając w ten sposób niepotrzebnie zadrukowane kartki, stare testy studentów, a choćby opłacone rachunki. Każda kartka, która miała jedną stronę czystą, była cięta nożyczkami na cztery, a następnie używana do notatek. Jedna z nich leżała przede mną, z odręcznie nakreślonym hasłem: „labirynt i lustra – do współczesnej sytuacji pisarzy”. Sprawdziłam ten trop i dodałam swoją notatkę, iż największym z zachowanych labiryntów jest ten w katedrze w Chartres. Średnica 12 metrów, 262 metry długości, wiele symboli magicznych.

Humaniści kochają labirynty. To święta przestrzeń tajemnic, mur strzegący zagadki, ale też wielka plątanina myśli i ustaleń z różnych dziedzin. Nie ma tekstu, nurtu czy idei, których przy odrobinie wprawy nie dałoby się wpisać w labirynt. To on był pierwszym skojarzeniem, które przyszło do mnie wraz z tytułem eseju, bo czy proces pisania nie jest właśnie wejściem w labirynt? Jest początek wyrażony zamysłem i jest wizja celu, czyli końca. Jest samotność procesu twórczego i jest, choćby chwilowe, odrzucenie zewnętrznego świata. Wpadają pierwsze akapity, ale nagle droga okazuje się zablokowana, więc trzeba zrobić kilka kroków w tył i zacząć na nowo, z innej strony.

Droga przez labirynt to ćwiczenie z samotności, pokonywania słabości i negocjowania sensu tej podróży. I jeszcze to lustro na końcu, choć dla porządku dodajmy, iż czasem zamiast lustra był ornament. Czy tak powinna wyglądać nagroda? Czy zamiast kolejnych niewiadomych nie powinno być choć jednej odpowiedzi?

Czy jest tu stolarz Lanz?

To access this content, you must purchase a product that grants access.
Idź do oryginalnego materiału