Libańczycy czekali na kogoś, kto potrafiłby wstrząsnąć społeczeństwem w krytycznym momencie – i tym kimś okazał się papież Leon.
Jedziemy na północ, na zieloną prowincję, w okolice gór Edhen. Ze wzgórza przy blasku wolno zachodzącego słońca rozciąga się widok na miasto Trypolis i dalej Morze Śródziemne. W okolicach Zgharty umówiłem się z Michelem Sawanem, który prowadzi schronisko dla rannych ptaków, między innymi bocianów z Polski, padających ofiarą kłusowników podczas wiosennych i jesiennych migracji.
Nasz bohater i pustka
To w Libanie ogromny problem – kłusownictwo jako hobby, jako pasja, wyssana z mlekiem matki (albo inaczej: przekazana z krwią ojca). Na wjeździe do miejscowości Huwara, między Zghartą i Kfardlakos, wita nas olbrzymi portret Jana Pawła II, trzymającego pastorał i pozdrawiającego wiernych gestem prawej ręki, przyczepiony do ściany wysokiego domostwa. Chwilę później – kolejny portret. Polski papież w białej sutannie i czerwonym mucecie. Później następny i następny. Gdyby zapomniało się o reszcie scenerii, można by się poczuć jak w latach dziewięćdziesiątych w Częstochowie, na chwilę przed wizytą apostolską Karola Wojtyły. Wiedziałem, iż to tereny chrześcijan, ale mimo wszystko jestem trochę zaskoczony.
– To wioska maronicka. Jan Paweł II jest tutaj bardzo popularny, to jest niemalże ich patron, bohater. Zaskarbił sobie miłość, gdy odwiedził Liban w 1997 roku – mówi Michel Sawan, lokalny aktywista przyrodniczy, grekokatolik. – On tutaj jest kimś w rodzaju przywódcy, bo Libańczycy mają już dość polityków – dodaje. – Podobnie zresztą postrzega się nadchodzącą wizytę Leona XIV.
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Maronici to największa wspólnota chrześcijańska w Libanie, stanowiąca około 40 proc. ludności kraju, choć to szacunki zbliżone, bo ostatni spis powszechny przeprowadzono tu w 1932 roku – oczywiście z powodów politycznych. Gdy Francja po I wojnie światowej przejęła mandat nad Syrią i Libanem, to właśnie maronici byli jej najbardziej lojalnym i bliskim sojusznikiem. Na tej właśnie osi wyrosła idea odrębnego państwa libańskiego, oderwanego od większej Syrii. Do dziś na mocy ówczesnych ustaleń to właśnie przedstawiciel maronitów piastuje urząd prezydenta republiki, a libańscy chrześcijanie mają najbardziej uprzywilejowaną pozycję polityczną ze wszystkich państw Bliskiego Wschodu.
Wielu oznak zapowiadających wizytę amerykańskiego papieża w wioskach na północy Libanu próżno jednak szukać. Znalazłem jeden plakat, w centrum Zgharty – jednego z większych miast w regionie – i to by było na tyle. Powód jest oczywisty – nikt takich plakatów nie powiesił.
A gdyby choćby znalazł się ktoś do ich powieszenia, oczywiście zabrakłoby pewnie pieniędzy, żeby nowinę o wizycie Biskupa Rzymu nieść na głęboką prowincję na masową skalę. Żeby dojechać tutaj z plakatami samochodem. Żeby ktoś o tym zdecydował na poziomie państwa czy miasta. Liban to w końcu kraj pogrążony w ogromnym kryzysie politycznym i gospodarczym.
Niespotykany moment
O wiele więcej takich banerów można spotkać w stolicy, w Bejrucie, który także odwiedzam na chwilę przed wizytą Leona XIV. Z pewnością znalazły się też takie w Annai, znanej przede wszystkim jako miejsce życia i grobu św. Szarbela, gdzie papież był w poniedziałek i odwiedził sanktuarium jemu poświęcone.
Już z Warszawy, w telewizji BBC, obserwuję tłumy zebrane przy trasie papieskiego przejazdu – najpierw w Bejrucie, gdzie Leon przyleciał w niedzielny wieczór, a później właśnie na górskiej serpentynie ciągnącej się aż do samego klasztoru położonego ponad doliną Byblos.
Na te dwa dni Liban przypomniał sobie o czasach, gdy nazywany był „Szwajcarią Bliskiego Wschodu”. Krajem, w którym pieniądze lokowali najmożniejsi w regionie. Do którego turyści przyjeżdżali jako do bezpiecznego bliskowschodniego zaułka
Adrian Bąk
To od wielu lat niespotykany w Libanie moment – wiwatujące i radujące się tłumy. Tłumy wymachujące przeróżnymi flagami, należącymi do różnych grup wyznaniowych, do różnych państw (są wśród nich też flagi polskie). Od dawna tłum w Libanie oznaczał bowiem coś zupełnie innego, przeciwstawnego. Oznaczał, iż znów dzieje się coś złego, iż państwo znów zawodzi – był oznaką protestu, żalu, rezygnacji.
A na te dwa dni Liban znów przypomniał sobie o wcześniejszych względnie dobrych czasach. Ba, może o czasach, gdy nazywany był „Szwajcarią Bliskiego Wschodu” – krajem, w którym pieniądze lokowali najmożniejsi w regionie, do którego turyści przyjeżdżali jako do bezpiecznego bliskowschodniego zaułka (teraz taką rolę przejęła trochę Jordania). Krajem, w którym można było zakosztować świetnej regionalnej kuchni. W którym można było jednego dnia jeździć na nartach w górach, a chwilę później korzystać z uroków plaży, patrząc na to samo morze, wcześniej widziane z wysokości dwóch tysięcy metrów.
Ale dziś Liban jest już kompletnie innym państwem. Państwem walczącym o przetrwanie. Krajem nie tylko nie dla turystów, ale i coraz mniej dla rodowitych mieszkańców.
„Żyjemy w wojnie”
Jeszcze w stolicy Libanu, w Bejrucie, spotykam się z Talalem Halabim, Druzem, z którym rozmawiam w odnowionym budynku GLOW Center Polskiej Akcji Humanitarnej w dzielnicy Tayouneh. Odnowionym, bo rok temu, w wyniku izraelskiego bombardowania, siedziba centrum szkoleniowego uległa zniszczeniu. Nie była co prawda bezpośrednim celem ataku, ale zawaliła się w wyniku spuszczenia bomby na okoliczny kilkupiętrowy blok.
Druzowie to niewielka wspólnota religijna, łącząca elementy islamu i filozofii gnostyckiej, mająca jednak spore znaczenie polityczne na Bliskim Wschodzie.
– Papież reprezentuje nie tylko Kościół, ale jest też głosem pokoju. To bardzo ważne, zwłaszcza, iż wciąż żyjemy w wojnie. To nadzieja dla ludzi, iż ktoś się nami interesuje – mówi Talal Halabi, który we wspomnianym centrum prowadzi kursy z fotografii w ramach wsparcia zawodowego dla grup marginalizowanych oraz w trudnej sytuacji życiowej.
Bejrut, listopad 2025. Fot. Adrian BąkTalal także nawiązuje do wizyty polskiego papieża prawie trzydzieści lat temu. – Jan Paweł II do dziś jest w Libanie szanowany za to, iż odwiedził Liban, kiedy nasz kraj zmagał się z wojną domową, z konfliktami wewnętrznymi.
– Pamiętam, iż kiedy papież się pojawił, muzułmanie, chrześcijanie i Druzowie przyszli go powitać. Wszyscy razem. To wówczas było coś niesamowitego. Ludzie witali kogoś nie z powodów politycznych, z przymusu czy z ideologicznego zacietrzewienia, a z czystej ciekawości i nadziei. On nie był ani prezydentem ani premierem, a zyskał uwagę – dodaje.
Wiele czy niewiele?
Na Uniwersytecie św. Józefa w Bejrucie niedaleko portowego nadbrzeża, gdzie wczoraj odbyła się uroczysta Msza św. z udziałem papieża, umówiłem się z kolei z profesorem Wissamem Lahhamem, którego pytam o wizytę Leona XIV i o to, jak podchodzą do niej Libańczycy:
– Dla Libańczyków ma to spore znaczenie, choć kilka zmieni. Niewiele, bo jak się mierzy z problemami takimi jak przerwy w dostawach prądu czy szalejąca inflacja, to wizyta papieża jest bez większego znaczenia. Ale tak czy inaczej to pierwsza zagraniczna podróż apostolska Leona XIV – do Turcji i właśnie do Libanu. To buduje poczucie ważności, poczucie podmiotowości, a tego bardzo Libanowi potrzeba, także w kontekście wojny z Izraelem i izraelskiej okupacji południa. Musimy też pamiętać, iż z kolei dla poprzedniego papieża odwiedzającego Liban, Benedykta XVI, wizyta w Libanie była ostatnią przed rezygnacją z urzędu – zauważa ekspert.
Profesor Lahham wspomina również wizytę papieża Polaka. Podkreśla, iż był to wówczas najważniejszy moment: – To była pierwsza prawdziwa mobilizacja chrześcijan w Libanie po 1990 roku. Dlatego właśnie była tak ważna i dlatego Jan Paweł II jest tutaj kochany i szanowany, zwłaszcza przez chrześcijan. Leon XIV również przybywa w krytycznym momencie – zaznacza.
- Wiesław Dawidowski OSA
- Damian Jankowski
Leon XIV. Papież na niespokojne czasy
– Większość chrześcijan w Libanie to katolicy: grekokatolicy, maronici, Ormianie katolicy. I oni odbierają to jako potwierdzenie swojej tożsamości, duchowej i politycznej. Bo w Libanie nie da się oddzielić wspólnoty wyznaniowej od tożsamości politycznej. Wyjście na ulice, powitanie papieża – to także sygnał: jesteśmy tu. Liban ma chrześcijańską tożsamość – podkreśla Lahham.
Dar dla ukochanej ziemi
Jego biuro położone jest w dzielnicy sąsiadującej z portem w Bejrucie, około kilometra od linii brzegowej. To właśnie tam pięć lat temu doszło do wybuchu, który wstrząsnął Libanem i spowodował kolejną zapaść państwa. Dziś częścią ponurej scenerii jest olbrzymi opustoszały silos, a adekwatnie jego zubożała i zniszczona część, wyglądająca jak wielki kikut.
Wissam Lahham pokazuje mi niewielkie wgłębienia na blacie swojego drewnianego biurka w gabinecie, ślady odłamków szkła z wybitych okien. – Budynki bliżej ucierpiały jeszcze bardziej, wiele z nich pozostało niewyremontowanych do dziś, ta część dzielnicy bliżej portu obumarła, choć niektóre biznesy próbują się podnieść – dodaje.
Gdy rozmawia się z Bejrutczykami, można wysnuć wniosek, iż wybuch w porcie miał choćby większe negatywne konsekwencje dla kraju niż ostatnia wojna z Izraelem z 2023 roku, bo spowodował drastyczne skurczenie się klasy średniej w wyniku załamania gospodarczego oraz znacznej obniżki dochodów.
To właśnie na terenie opustoszałego portu mszę, w której wzięło udział 150 tysięcy osób, odprawił wczoraj papież Leon, amerykański augustianin Robert Francis Prevost. – Chciałem przybyć jako pielgrzym nadziei na Bliski Wschód, błagając Boga o dar pokoju dla tej ukochanej ziemi, naznaczonej niestabilnością, wojnami i cierpieniem – mówił papież, zwracając się do żywiołowo żegnających go Libańczyków.
Na koniec przyznał: – Wyjazd jest trudniejszy od przyjazdu. Byliśmy razem, a w Libanie bycie razem jest zaraźliwe: spotkałem tu ludzi, którzy nie lubią odosobnienia, ale lubią spotkanie.
W programie wizyty znalazła się także modlitwa w miejscu wybuchu – jako gest pamięci o ponad dwustu ofiarach tej katastrofy. Katastrofy, której przyczyn do dziś nie wykryto. Co więcej – do dziś nie ukarano chociażby jednej osoby w związku z tym, co się stało, a śledztwo co chwila jest przerywane z powodów politycznych. Taki jest dzisiaj Liban.
Materiał powstał dzięki wizycie studyjnej w Libanie wspólnie z Polską Akcją Humanitarną, która w Bejrucie prowadzi centrum szkoleniowe GLOW dla Libańczyków i migrantów.

1 godzina temu
















