Przed konklawe wysłałem do mojego współbrata Roberta Prevosta nieco zaczepne pytanie: „Nie uważasz, iż nadszedł już czas na papieża augustianina?”. Odpisał: „Módl się za Kościół”.
Fragment książki „Leon XIV. Papież na niespokojne czasy” ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2025.
Damian Jankowski: W swoim pierwszym przemówieniu na balkonie bazyliki św. Piotra Leon XIV stwierdził: „Jestem synem św. Augustyna”. Co to tak naprawdę znaczy?
Wiesław Dawidowski OSA: Mam wiele skojarzeń. Przede wszystkim to, iż papież Leon jest duchowym potomkiem człowieka o niespokojnym sercu. Drugie skojarzenie: wiele razy usłyszymy z jego ust nawiązanie do św. Augustyna. Ale papież powiedział też: jestem augustianinem. A to znaczy, iż pozostanie ciągle zakonnikiem.
Ten najsłynniejszy cytat z Wyznań – „stworzyłeś nas jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie” – pojawił się w homilii na inauguracji pontyfikatu.
– No właśnie. Część ludzi, których spotykam, gdy słyszy imię „Augustyn”, od razu nazywa go „smutnym świętym”…

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Ty się z tym zgadzasz?
– Nie, absolutnie. Dla mnie to ktoś, kto przez całe życie szukał Boga. W pewnym momencie owszem, doszedł do wniosku, iż Bóg przede wszystkim karze grzesznego człowieka. Natomiast potem stopniowo odchodził od tej wizji. W traktacie O Trójcy Świętej zapisze, iż stojąc przed Bogiem, zawsze stoimy w aporii. Czytając Augustyna, jesteśmy skazani na język paradoksów.
Sam cytat z „niespokojnym sercem” zawiera w sobie pewną dwuznaczność. Ma się ono uspokoić, gdy „spocznie w Bogu”. Ale kiedy to adekwatnie następuje?
– Jedni powiedzą, iż wtedy, gdy człowiek staje się chrześcijaninem.
Tyle iż Augustyn zapisał to zdanie dobrych kilka lat po własnym chrzcie.
– Był już biskupem Hippony. I kolejne dekady jego życia wcale nie okazały się przesiąknięte pokojem – ani wewnętrznym, ani zewnętrznym. Ba, Augustyn dosłownie umiera w chaosie, podczas oblężenia miasta przez Wandalów. Nakazuje wywiesić na ścianie swojej celi klasztornej psalmy pokutne – wie, ile w życiu nagrzeszył.
Jego zdaniem ludzka egzystencja to dynamika, nieustanna wędrówka, walka duchowa, a kiedy już skończy się bieg życia, największym szczęściem będzie brak pokus. Dopiero wtedy serce zazna spokoju.
A propos tej ciągłej walki z pokusami – co odpowiadasz krytykom, którzy twierdzą, iż Augustyn nigdy nie przestał być manichejczykiem, czyli kimś, kto uważa, iż świat jest areną starcia między (równie potężnymi) światłem i ciemnością?
– Myślę, iż Augustyn ogromnie się napracował, by odciąć się od takiego patrzenia na rzeczywistość. Będąc manichejczykiem, był przekonany, iż odnalazł ortodoksyjne chrześcijaństwo. Ale nie przekonują go współwyznawcy, którzy jedynie powtarzają „prawda, prawda, prawda”, nie tłumacząc, na czym ta prawda polega. I dlatego Augustyn szuka, zwraca się najpierw w stronę sceptycyzmu, a potem neoplatonizmu, by finalnie wrócić na łono Kościoła.
Z drugiej strony adekwatnie do końca widać w nim tendencję do postrzegania świata według modelu dualistycznego. Żyjąc, zawsze będziemy zmagali się ze złem i ciemnością, a dążyli ku światłu. Przecież spotykamy się z tym już w Ewangelii św. Jana. Pytanie, czy da się od takiego modelu całkowicie odejść.
Papież Leon próbuje. „Unikajmy manichejskich wizji typowych dla narracji przemocy, które dzielą świat na dobrych i złych” – mówił podczas spotkania z przedstawicielami wschodnich Kościołów.
– Zgadza się. Widzisz, po prostu jako augustianie z definicji boimy się trochę ludzi, którzy wiedzą na pewno, którzy krzyczą: „tylko moja wizja świata jest tą adekwatną!”. Raczej szukamy, niż znajdujemy. A kiedy znajdujemy, to przez cały czas pytamy.
Ale Wasz regułodawca nierzadko wiedział lepiej, zresztą przynajmniej raz przymusił ludzi do wiary siłą…
– Wiem chyba, do czego się odnosisz.
Poprosił władzę świecką o „pomoc” w sporze z donatystami.
– Niestety. Ks. Tomáš Halík w jednej ze swoich książek pisze o czymś, co świetnie brzmi po angielsku: distorted ecumenism.
Wykrzywiony ekumenizm.
– Tak, wykrzywiony, zniekształcony ekumenizm, który zmusza innych, by weszli na „ucztę weselną” z Jezusowej przypowieści. Augustyn uległ temu myśleniu, nie będę ukrywał. Mierząc się ze schizmą donatyzmu – ludźmi uważającymi, iż w Kościele jest miejsce jedynie dla „czystych”, takich, którzy nie wyrzekli się wiary podczas prześladowań – sięgnął po siłę władzy i autorytetu. Był dzieckiem swoich czasów, wierzył, iż w ten sposób donatyści szybciej dojdą do poznania prawdy. Ten epizod położył się cieniem na całej teologii augustyńskiej, to fakt. Co więcej, w średniowieczu będzie się na taką teologię powoływała inkwizycja.
Próbowałem kiedyś bronić Augustyna, wszystkich jego decyzji i wyborów…
A dziś?
– Uznaję, iż są w jego życiorysie rzeczy nie do obrony. Na przykład właśnie sposób rozstrzygnięcia sporu z donatystami.
Albo oddalenie Elizy, matki swojego dziecka.
– Skąd wziąłeś to imię? Nie wiemy, jak się nazywała.
Tak pisze o niej Danuta Michałowska w monologu Ja, bez imienia. Oczywiście to licentia poetica, „Elissa” znaczy „pominięta”.
– No dobrze, ale dlaczego Augustyn nie podaje jej imienia? Przemawia do mnie interpretacja, iż po to, aby ją chronić.
Chronić?
– Tak. Zwróć uwagę, iż wraz z matką odsyłają ją z Mediolanu do Afryki. A później Augustyn w tejże samej Afryce, w tym samym mieście, zostaje biskupem. Na pewno znaleźliby się tacy, którzy uznaliby jego dawną miłość za zagrożenie dla moralności ich biskupa. Kto wie, na co by się zdecydowali.
Michałowska w interesujący sposób kończy swój tekst. Elissa polemizuje z dawnym ukochanym, który jej zdaniem nie cenił uroków życia doczesnego. Z kolei ona przyznaje: „Kochałam urodę ciała i przedmiotów, i krajobrazów, wschody i zachody, i niebo rozgwieżdżone w bezkresną noc. […] Nie mogę uznać, iż to wszystko było złe, grzeszne, iż powinnam była wyrzec się tych euforii dla większego, nieprzemijającego szczęścia”.
– Ładne, choć ja bym tak surowo nie recenzował Augustyna. Widzę go jako człowieka z krwi i kości. Realistę. W Solilokwiach notuje swoje dialogi z rozumem. Rozum pyta go, co sądzi o zaszczytach. Augustyn odpowiada: „Przyznaję, iż przestałem ich pożądać niedawno, w ostatnich dniach nieomal”. „Niemal w ostatnich dniach” – szczere i na swój sposób ujmujące, prawda?
Dalej mówi rozum: „A małżeństwo? Czy nie nęci cię czasem myśl o kobiecie pięknej, skromnej, obyczajnej […]? O żonie, która by wniosła ci posag niewielki, skoro pogardzasz bogactwem?”. Augustyn ripostuje: „Maluj mi ją jak chcesz i przyozdabiaj wszelkimi zaletami. Postanowiłem niczego nie unikać gorliwiej niż związku cielesnego. Dlatego słusznym i, jak sądzę, pożyteczniejszym dla swobody mojej duszy jest podjęte przeze mnie postanowienie niepragnienia, nieszukania, niepoślubienia żony”.

- Wiesław Dawidowski OSA
- Damian Jankowski
Leon XIV. Papież na niespokojne czasy
Wyczuwasz tu walkę, jaką toczy sam ze sobą? Ma silne postanowienie, iż nie będzie się kierował w życiu zmysłowością, chociaż oczywiście ta zmysłowość nie zniknie, nie rozpłynie się, nie odstąpi od niego. Augustyn nie łudzi się, iż będzie inaczej. Ale też wie, co postanowił.
Inna sprawa, iż nigdy nie wypierał się przeszłości i swoich własnych błędów.
Całe Wyznania na tym się opierają.
– Nie tylko one. Augustyn już jako starzejący się biskup mówił do mieszkańców Kartaginy: „Znacie mnie, wiecie, iż dawniej żyłem źle”. Który hierarcha współcześnie wygłosiłby takie słowa? Znasz takiego? Ja nie znam. A kiedy słuchacze oklaskiwali jego kazania, rzucał: „Te oklaski są jak liście. Nie chcę oklasków, ale dobrego życia”.
Żartobliwie nawiązał do tego papież Leon podczas spotkania z dziennikarzami w auli Pawła VI.
– Tak jest, powiedział: „Jeśli ludzie na początku przemówienia ci klaszczą, to jeszcze nic nie znaczy. Dopiero jak nie zasną w trakcie i na koniec słyszysz oklaski, to oznaka, iż jako mówca wywiązałeś się z zadania”.
Jeszcze co do Augustyna: to był człowiek, który po nawróceniu naprawdę nie pragnął kariery, szczególnie kościelnej. Nie szukał jej, mimo iż potem rzeczywiście ją zrobił. Z papieżem Leonem jest podobnie: nie szukał ani zaszczytów, ani władzy, ani tego, by piąć się po kościelnej drabinie na sam szczyt. Powiedział o tym w kazaniu na mszy inaugurującej pontyfikat: „Wybrano mnie bez żadnych moich zasług”.
Zresztą który papież, ograniczmy się do historii nowożytnej, pragnął być papieżem? Moim zdaniem żaden. Jak trafnie powiedział przed tegorocznym konklawe kard. Cristóbal López Romero, arcybiskup Rabatu: ktokolwiek marzy o tym, by nim zostać, ma jakiś problem sam ze sobą.
Ten sam hierarcha dodawał, iż gdyby został wybrany, uciekłby na Sycylię [uśmiech]. Natomiast o. Prevost, kiedy został dwa lata temu kardynałem, wspominał w wywiadzie swój zakonny nowicjat. Miał wtedy odwiedzić klasztor starszy zakonnik, który powiedział młodemu Robertowi proste: „wytrwaj”. Późniejszy papież zapamiętał je na całe życie. „Musimy modlić się o tę wytrwałość, ponieważ nikt z nas nie jest wolny od trudnych chwil, niezależnie od tego, czy jesteśmy żonaci, samotni, czy jesteśmy augustianami. Nie możemy poddawać się przy pierwszej trudności, ponieważ w przeciwnym razie, i to jest ważne, nigdy nie osiągniemy niczego w życiu” – mówił wówczas, w 2023 r.
– Znowu wracamy zatem do Augustyna. Nie kto inny jak on pisał, iż zbawienie osiąga się poprzez wytrwałość w wierze.
Augustyn był wielkim idealistą, któremu czasem ten ideał wymykał się z rąk, ale nie dlatego, iż on sam upadał, tylko bracia, z którymi mieszkał, jakoś, kolokwialnie mówiąc, nie nadążali za nim.
Zbyt wysoko stawiał im poprzeczkę?
– Albo też bywał zwyczajnie niecierpliwy. Jednocześnie ogromnie cenił sobie wspólnotę. Wiesz, co powiedział przedstawicielom Kościoła, gdy zaproponowali, iż otrzyma święcenia biskupie? „Zgoda, ale potrzebuję pół roku w odosobnieniu, żeby przeczytać całe Pismo Święte. I potrzebuję mieć wokół siebie współbraci, mieszkać z nimi”. W jednym z listów zapisze: „Nie chcę być zbawionym bez was”. Wierzył, iż może się to dokonać tylko we wspólnocie i ze wspólnotą.
W naszym zakonie jest taki piękny moment w czasie profesji wieczystej. Bardzo go lubię. Neoprofesi wieczyści – czyli ci, którzy ślubują ubóstwo, czystość i posłuszeństwo na całe życie – podchodzą do starszych stażem mnichów i słyszą od nich: „Mów mi Wiesław”, „mów mi Piotr”. Przestają być ważne różnice pokoleniowe czy społeczne między nami. Od tego momentu stajemy się braćmi, czyli możemy na siebie liczyć. Jesteśmy po imieniu.
Zaraz, chcesz powiedzieć, iż teraz wszyscy augustianie świata są z papieżem na ty?
– adekwatnie ci po ślubach wieczystych – tak [uśmiech]. Zastanawiam się, jak to będzie wyglądało. Oczywiście tej zasady ze skracaniem dystansu nie przestrzegamy w sposób dogmatyczny: z szacunku w miejscu publicznym do ojca generała mówimy „ojcze generale”, ale gdy siadamy razem na kapitułach, przy kawie czy na rekreacji, zwracamy się do siebie po imieniu.
Byłem kiedyś w naszej kurii generalnej, gdy akurat przyszedł kard. Prevost na obiad. Odbyliśmy długą, serdeczną rozmowę. Pamiętam jednak, iż jeden z braci nie mógł się przełamać i przy stole ciągle mówił do niego „eminencjo”, nie ośmielił się powiedzieć „Robert”.
Swoją drogą o. Prevost, a potem kard. Prevost słynął z tego, iż przyjaźnił się z braćmi w zakonie, bardzo wielu dobrze znał, zapamiętywał imiona. Nasz generał opowiadał mi teraz, iż kiedy spotkali się krótko po jego wyborze na papieża, w pewnym momencie generał się zapomniał. Rzucił: „słuchaj, Robert”, po chwili się zmitygował i powiedział: „przepraszam, powinienem powiedzieć: «Wasza Świątobliwość»”. Wiesz, co odpowiedział papież? „A przestań”.
Dalej będziesz z nim po imieniu?
– Zobaczymy, gdy go spotkam. Na razie napisałem mu maila z gratulacjami po wyborze. Odpisał krótko i życzliwie.
A podpisał się jak?
– „Leon”. Zawsze podpisywał się „Robert”, teraz zaszła zmiana, musiała zajść. Byłoby dziwnie, gdyby w korespondencji używał dawnego imienia.
Nie wiem, czy Ci to już mówiłem: wysłałem do o. Prevosta przed konklawe nieco zaczepne pytanie: „Nie uważasz, iż nadszedł już czas na papieża augustianina?”. Odpisał: „Módl się za Kościół”.
Ładnie Cię zbył!
– Właśnie nie mam wrażenia, by było to na odczep się, by to był slogan. Leon wyraźnie idzie tu za Augustynem, który uznawał, iż człowiek bez pomocy łaski Bożej nie może wyzwolić się z grzechu. Niektórzy twierdzą, iż augustiańska teologia jest skrajnie pesymistyczna, a ja uważam, iż wręcz przeciwnie. Uznaje on, iż jako ludzie jesteśmy poranieni i bezradni, potrzebujemy pomocy kogoś większego od nas. Potrzebujemy Boga. Choćby po to, by zaspokoił głód drzemiący w naszym wnętrzu, to ciągłe nienasycenie.
Leon podejmuje ten trop, gdy w kazaniu na inaugurację pontyfikatu mówi: „Piotr ma paść owczarnię, nie ulegając pokusie, by stać się samotnym wodzem lub przywódcą wynoszącym się ponad innych”. choćby papież, i Leon XIV o tym doskonale wie, nie jest samowystarczalny. On naprawdę wierzy, iż potrzebuje modlitwy innych ludzi. Prosi o nią nie z kurtuazji.
Wiesław Dawidowski OSA – ur. 1964, augustianin, doktor teologii fundamentalnej, publicysta. W stanie wojennym jako licealista skazany na pół roku więzienia za zaangażowanie w podziemie antykomunistyczne. Doktorat uzyskał na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie na podstawie rozprawy Reguła wiary w metodzie teologicznej św. Augustyna. Od 2004 r. rektor anglojęzycznego duszpasterstwa w Warszawie. W latach 2009–2013 był chrześcijańskim współprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Od 2012 do 2021 r. przełożony prowincjalny polskich augustianów. Autor tomików Święty Augustyn i Święta Rita w serii „Wielcy ludzie Kościoła”. Członek Zespołu Laboratorium „Więzi”. Mieszka w Łomiankach pod Warszawą.
Fragment książki „Leon XIV. Papież na niespokojne czasy” ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2025.