Ks. Dolindo mawiał: „Dopiero po śmierci narobię rabanu”. Oto jak działa mistyk z Neapolu

prawda-nieujawniona.blogspot.com 4 dni temu
Joanna Bątkiewicz-Brożek - publikacja 19.11.20, aktualizacja 18.11.2024
Księża wychodzą z uzależnień i ciężkich depresji. Wiele osób wraca, czasem po 20 latach, do Kościoła. Ci, którzy próbowali targnąć się na swoje życie, podnoszą się. Ks. Dolindo – ponad 50 lat od śmierci – dotrzymuje obietnicy: narobię większego rabanu po śmierci niż za życia!

Jesień 2019 roku. Nad Neapolem błyszczy słońce. Dochodzi godzina dziewiąta. Salvatore z pękiem kluczy zbliża się do bramy kościoła św. Józefa i Matki Bożej z Lourdes przy wąskiej via Salvatore Tommasi.

„Ciao bella! – wita mnie z entuzjazmem z oddali. – Dzisiaj mamy aż trzy polskie grupy. Wczoraj też były, dwie msze w waszym języku. Około pięciuset pielgrzymów z Polski tygodniowo. Joanna, padre Dolindo na ciebie czeka, póki nikogo nie ma, idź!”.

Grób księdza Dolindo

Przytulam twarz do marmurowego nagrobka mojego duchowego ojca. Po chwili staje za mną dwóch mężczyzn. Ściskają mnie jak przyjaciółkę, choć widzimy się po raz pierwszy!

Młodszy, wesoły i z łysiną to jeden ze słowackich superiorów Zgromadzenia św. Wincentego a Paulo, zakonu, w którym ks. Dolindo przyjmował święcenia kapłańskie w 1906 roku. Drugi, przyprószony siwizną, subtelnie i nieśmiało się uśmiecha. Ma koloratkę.

Długo się modli, kurczowo trzymając świeżo wtedy wydaną w języku słowackim biografię ks. Dolindo i co chwila ukradkiem zerkając w moją stronę. Wreszcie przysiada się do mnie i łamiącym się głosem, na jednym wydechu, wyrzuca z siebie zdanie-petardę:

– Przyjechałem tu Bogu podziękować. Po dwudziestu latach wróciłem do zakonu…

Zamieram, oboje walczymy ze ściskającym gardło wzruszeniem. Kapłanowi udaje się jeszcze tylko dodać:

– To dzięki świadectwu ks. Dolindo… Proszę się za mnie dużo modlić.
– Proszę księdza – zatrzymuję Słowaka za ramię. – Ale co księdza dotknęło w życiu ks. Ruotolo?
– Dużo. Ale mocno fakt, iż złożył Bogu śluby jako tercjarz franciszkański…
– No i? – dociekam.
– I pozostał wierny naszym wincentyńskim ślubom, do ubóstwa – mówi poruszony kapłan.
– Tak, mimo iż musiał od was odejść, w sercu do końca został kapłanem misji… Wie ksiądz?

„Jezu, nie mam już siły”

Kilka miesięcy wcześniej w kościele Bożego Miłosierdzia przy Borgo Santo Spirito w Rzymie przyklękam przed Najświętszym Sakramentem. Jestem na granicy fizycznej wytrzymałości – po cotygodniowych lotach wte i wewte z Katowic nad Tybr, po dziesiątkach spotkań i wplatanych w to rekolekcjach z o. Dolindo.

Odmawiane nierówno i skrzekliwym tonem litanie w języku włoskim przez tutejsze donne nie koją mojego zmęczenia. „Jezu, nie mam już siły…”

Coraz bardziej czuję, iż nie doczekam do mszy świętej. „Jezu, i po co to wszystko?” Kiedy rzymskie donne kończą recytować różaniec, pojawia się nadzieja na ciszę. Ale oto kolej na litanię x i y… „Czy mogę już wyjść?” – rzucam spojrzenie na Niego.

Po krótkiej walce czuję delikatne przyzwolenie, by wstać. Zrezygnowana i z gmatwaniną myśli popycham wahadłowe drzwi kościoła. Na zewnątrz mrok i pustka. Na posterunku nie ma już choćby śniadego Marco, który zwykle na rozłożonym na ostatnim schodku przed wejściem kocu w kratę siedzi po turecku, otoczony obrazkami Jezusa Miłosiernego i Jana Pawła II oraz siostry Faustyny, i pogodnym: Buongiorno! wita wchodzących do świątyni.

Dziękujemy za księdza Dolindo

Ruszam w kierunku Piazza San Pietro wąskim Borgo Santo Spirito. Tu wreszcie jest cisza, słychać jedynie głuchy dźwięk uderzających o parasol kropel deszczu i odbijające się od ścian kamienic dźwięki moich kroków.

Z oddali dostrzegam kontury dwóch czarnych postaci. Na głowach kaptury, ręce w kieszeniach. Idą pewnym krokiem. Chwytam odruchowo za szkaplerz. Zbliżają się coraz szybciej. Dwóch mężczyzn mija mnie tak, że przechodzę pomiędzy nimi. Jeden lekko ociera się o moje ramię. Uścisk wokół szkaplerza mocniejszy. Po ułamku sekundy, zza pleców słyszę donośne:

– Pani Brożek?!
Odwracam się, mężczyźni zdejmują kaptury i podbiegają:
– No, pani Brożek! – uśmiechają się. – Dziękujemy za księdza Dolindo!
Zbita z tropu pytam:
– A wy tu co?
– No jak „co”? Na pierwszym roku seminarium! Jesteśmy tu ze Słowakami, już im też księdza Dolindo daliśmy do czytania. To dzięki niemu!
– Ale co? – dopytuję wciąż trochę oszołomiona niespodziewanym spotkaniem.
– No, iż też zapragnęliśmy być kapłanami!

Pytam dociekliwie:
– Ale konkret, co was pociągnęło w księdzu Dolindo?
Jego świadectwo wierności i posłuszeństwa Kościołowi. To porwało nas do oddania życia w ręce Chrystusa!

Po chwili rozmowy rozstajemy się. Zegar nad Bazyliką Świętego Piotra wybija leniwie 19.00. Ustaje deszcz. I mimo iż nad dachami Rzymu wiszą ciemne chmury, w sercu wschodzi słońce…

Jezus i raban w Kościele

– On nam to ciągle mówił, niby żartując: „Dopiero po śmierci narobię rabanu!” – Grazia Ruotolo, krewna mistyka z Neapolu, odkłada enty z kolei telefon tego dnia w sprawie spotkania z entą z kolei pielgrzymką, dziennikarzem.

– Dzwonią kapłani z całego świata: Ameryki, Australii, z Francji, Węgier, Polski. Nieraz ledwo się rozumiemy. Doli, aleś narobił! – podpiera się pod pachy i wpatruje w twarz padre Dolindo na gigantycznym zdjęciu.

– Pytają mnie wszyscy, jak ty to wytrzymałeś: osiemnaście lat bez odprawiania mszy świętej, tyle lat zakazu spowiedzi i głoszenia kazań, wpis twoich komentarzy do Pisma Świętego na indeks! No jak?

Grazia wpatruje się przez chwilę w piwne wielkie oczy wuja. – A ty, co odpowiadasz na takie pytania? – odwraca się do mnie. „Moją tajemnicą był Jezus sakramentalny” – cytuję księdza Dolindo.

Miłość do Kościoła

Ze stosu książek i notatek nieżyjąca już neapolitańska dama wyłowiła te kilka zdań, które w burzach, jakie targają dziś Kościołem, są niczym bijący dzwon i potężne światło. Światło wielkiego świadka, targanego sztormami, cierpieniem kapłana. Świadka heroicznej wierności, posłuszeństwa i miłości do Kościoła:

Wiele przeszedłem i nigdy nie miałem tylu powodów by dziękować Bogu, za to, iż związał mnie z Kościołem, jak w chwili, kiedy ten właśnie Kościół wstrząsał mną i unicestwił!

Oh, tak, ponieważ Kościół jest zawsze czystym źródłem prawdy i kto jest z Kościołem, ten jest z Jezusem, tym który powiedział: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”.

Kochaj więc mocno Kościół i jeżeli zobaczysz, iż wszystkie jego członki, choćby i purpuraci, schodzą na bezdroża, pamiętaj, iż Jezus nie prowadzi na bezdroża i iż Jezus jest jedynym wystarczającym powodem naszej miłości do Kościoła!”

W tekście wykorzystałam fragment mojej książki: Joanna Bątkiewicz-Brożek, Jezu, ratuj! Wydawnictwo Esprit 2020.

Idź do oryginalnego materiału