Kościół i „pandemia”. Rocznica bezprecedensowej zdrady
https://pch24.pl/kosciol-i-pandemia-rocznica-bezprecedensowej-zdrady

W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu słyszeliśmy na Mszy Świętej Ewangelię o kuszeniu Pana Jezusa. Szatan ofiarowywał naszemu Panu władzę nad całym światem i wszelkie dostatki, o ile On złoży mu pokłon.
W marcu przypada rocznica „pandemii koronawirusa” – o tyle smutna, iż władze Kościoła złożyły pokłon władzy świeckiej. Sprzeniewierzyły się świętemu i niepodważalnemu obowiązkowi szafowania sakramentów ludowi Bożemu. W zamian nie otrzymały nic.
Sercem Kościoła jest Najświętsza Ofiara Mszy. Pierwszym i najważniejszym obowiązkiem kapłana jest składanie tej ofiary i szafowanie sakramentów dla zbawienia wiernych. o ile patrzymy na to z perspektywy nas, wiernych, których oficjalne struktury Kościoła pozbawiły sakramentów, to musimy podkreślić z całym naciskiem: dostęp do sakramentów nie jest naszym przywilejem, ale prawem.
Oczywiście, w relacji z Bogiem mówimy, iż nie jesteśmy godni, by przyjmować Jego samego i otrzymywać Jego przebaczenie. Ale to jest inny porządek. Natomiast w porządku naszej relacji z Kościołem biskupi i kapłani nie mają prawa odmówić nam dostępu do sakramentów. Stanowi tak choćby nowy Kodeks prawa kanonicznego: „Święci szafarze nie mogą odmówić sakramentów tym, którzy adekwatnie o nie proszą, są odpowiednio przygotowani i prawo nie wzbrania im ich przyjmowania” (kanon 843, gdzie „prawo nie wzbrania” odnosi się do prawa kanonicznego, czyli np. przypadku, gdy ktoś jest pod ekskomuniką, nie zaś do prawa świeckiego).
Zbawienie dusz jest najwyższym prawem Kościoła i żadne inne prawo – kościelne czy państwowe – nie może ograniczyć realizacji tego jednego, najważniejszego. Sakramenty są do zbawienia niezbędne, co jest stwierdzone w obowiązującym Katechizmie Kościoła Katolickiego i co uroczyście orzekł Sobór Trydencki: „Jeśli ktoś twierdzi, iż sakramenty Nowego Przymierza nie są konieczne do zbawienia, ale iż są zbyteczne i iż bez nich lub bez ich pragnienia przez samą wiarę ludzie otrzymują od Boga łaskę usprawiedliwienia, chociaż nie wszystkie są konieczne każdemu człowiekowi – niech będzie wyklęty”.
Przykłady z nauczania Kościoła można by mnożyć, podobnie jak historyczne przypadki, w których hierarchowie stawali na wysokości zadania i nie klękali przed tyranią władców świeckich. Możemy postawić sobie przed oczy św. Ambrożego, który własnym ciałem zagradza cesarzowi wejście do świątyni lub przywołać niezliczone momenty podczas prawdziwych (a nie socjotechnicznych) zaraz i pandemii, gdy drzwi kościołów stały otworem. Ale po co? Czyż to nie jest oczywiste?
Problem polega na tym, iż gwałt ze strony władzy przychodzi nagle i nic sobie nie robi z oczywistości naszych praw. A kiedy po drugiej stronie (w tym wypadku kościelnej) zabraknie męstwa i mamy do czynienia ze zdradą, to wszelkie „tak być powinno” rozpływa się na naszych oczach, jak rzecz niebyła…
Gdy wspominam upiorny czas tzw. pandemii, to na palcach jednej ręki mogę policzyć przypadki duchownych, którzy nie podporządkowali się bezprawnej ingerencji władzy świeckiej w ich święte obowiązki. Przychodzi mi do głowy ks. James Altman, proboszcz parafii La Crosse w amerykańskim stanie Wisconsin. Za odmowę zamknięcia przed wiernymi wrót kościoła został ukarany przez swojego biskupa i usunięty z urzędu. Biskup zaś dopiął „swego” i pozbawił wiernych dostępu do źródła Bożej łaski. Ks. Altman nie ugiął się i powiedział: Na nieszczęście dla skorumpowanej hierarchii nie dam się uciszyć żadnym arbitralnym dekretem. Ale wyleciał i słuch o nim zaginął.
Oprócz tego było jeszcze parę mniej spektakularnych przypadków, no i bp Athanasius Schneider, który w małej kazachskiej diecezji [711 600 km² md] również szafował sakramenty. Odznaczył się także abp Salvatore Cordileone, metropolita San Francisco, który sprzeciwiał się ostrym kalifornijskim restrykcjom i organizował procesje i wielkie Msze na świeżym powietrzu, żeby nie pozbawiać wiernych dostępu do sakramentów.
To zaledwie kilka przypadków, a przypomnijmy, iż biskupów katolickich mamy na świecie ponad 5 tysięcy, w tym 243 kardynałów. Pokazuje to, jak znikome – śladowe wręcz – morale panuje wśród oficjalnej hierarchii kościelnej. Tu nie chodzi przecież o jakieś niuanse teologiczne czy liturgiczne. Nie chodzi spory, czy stara czy nowa Msza jest „lepsza”. Ale chodzi o absolutne minimum, będące jednocześnie nieprzekraczalną granicą: o sam dostęp do źródeł zbawienia.
Powiedzmy to jasno. Biskupi odcięli wiernych od koniecznych źródeł zbawienia, jakimi są sakramenty. Sprzeniewierzyli się swemu powołaniu, swej przysiędze. Zdradzili swą trzodę, wydali ją na pastwę grzechów nieznajdujących odpuszczenia w konfesjonale. Skazali na dezorientację ogólnoświatowym reżimem bez pocieszenia w postaci Komunii Świętej. Zdradzili swą trzodę, którą mieli prowadzić do Boga i której mieli obowiązek bronić przed gwałtem władzy świeckiej.
Nie stanęli na wysokości zadania, wręcz przeciwnie – z dziwną ochotą, łącznie z papieżem, przyklasnęli kłamstwu covidowemu i przyłożyli rękę do represjonowania wiernych i obywateli. Skompromitowali się i osobiście narazili na straszliwą odpowiedzialność za swoje zaniechania i występki, za co odbiorą karę w stosownym czasie.
Ale czy wystarczy nam świadomość Bożej sprawiedliwości? Dlaczego tak łatwo zapominamy o gehennie, jaką zgotował nam ten dziwny i niegodziwy sojusz władz świeckiej i kościelnej? To wszystko działo się jeszcze trzy lata temu, a nikt nigdzie nie mówi o rozliczeniu winnych. Zachowujemy się jak osoby dotknięte traumą, które nie mają odwagi skonfrontować się z tym, co je spotkało. Ci sami biskupi i księża, którzy trzaskali nam przed nosem drzwiami kościołów, przez cały czas pełnią urzędy. Czy wyrażają skruchę? Czy usłyszeliśmy „przepraszam”? Czy usłyszeliśmy postanowienie poprawy: „Odtąd godnie podejdziemy do swoich obowiązków i nigdy więcej nie ugniemy się przed rządem niesprawiedliwym”?
Wspominając tę osobliwą rocznicę – wprowadzenia pod koniec marca 2020 roku obostrzeń covidowych – zdobądźmy się na odrobinę odwagi, by jednak rozgrzebać tamte rany. Nie pozwólmy, by tak straszliwa ogólnoświatowa falsyfikacja, która doprowadziła do pogwałcenia naszych praw i do bezprecedensowej klęski struktur kościelnych, zniknęła w niepamięci. Tak, to wspomnienie jest absurdalne i trudne. Chcemy zapomnieć. Ale nie możemy. Bo o ile zapomnimy, to ludzie odpowiedzialni za to zło tym łatwiej je powtórzą. Pod taką czy inną postacią.
Pod sam koniec tzw. pandemii, gdy prawdopodobnie było już wiadomo, iż dalszych restrykcji nie będzie, ówczesny szef episkopatu, abp Stanisław Gądecki, próbował przykryć tę hańbę listkiem figowym, apelując do rządu i utyskując na niesprawiedliwość obostrzeń. Ale była to przysłowiowa musztarda po obiedzie, natomiast dziś cała sprawa wpadła jak kamień w wodę.
Ciekaw jestem, jak zachowaliby się biskupi, gdyby wyeksponować przed ich oczyma transparenty „COVID – PAMIĘTAMY”. Gdyby tak wybić ich ze słodkiego komfortu zapomnienia. Pokazać, iż Polacy nie zawsze będą potulnie śpiewali: „Nic się nie stało”…
Filip Obara
Zobacz także: