W jaki sposób kardynałowie stwierdzają, co jest miłe Bogu i zgodne z Jego wolą? Jak mogą być pewni, iż na papieża wybierają adekwatną osobę?
Fragment książki „Konklawe. Między polityką a rytuałem” autorstwa niemieckiego historyka Kościoła Huberta Wolfa, która ukazała się w tłumaczeniu Piotra Napiwodzkiego i Elżbiety Ptaszyńskiej-Sadowskiej nakładem Wydawnictwa WAM
Wybór nowego papieża fascynuje ludzi, niezależnie od tego, czy są katolikami, czy nimi nie są. W 2005 roku miliard obserwatorów na całym świecie śledził przed ekranami pogrzeb Jana Pawła II i wybór Josepha Ratzingera na papieża. Rezygnacja Ratzingera z urzędu w 2013 roku była potężnym wstrząsem, gdyż po raz pierwszy głowa Kościoła katolickiego skorzystała z możliwości, którą co prawda zasadniczo przewiduje prawo kanoniczne, ale od sześciu stuleci nikt się na tę opcję nie zdecydował. Nieco później cały świat raz jeszcze jak zaczarowany wpatrywał się w miedziany komin na dachu kaplicy Sykstyńskiej, w której kardynałowie zgromadzili się na konklawe.
W wyniku tych wyborów papieżem został Jorge Mario Bergoglio, który jako pierwszy sukcesor Piotra – Księcia Apostołów – przybrał imię Biedaczyny z Asyżu: Franciszek. Podejmujący decyzję kardynałowie pozostawali w zamknięciu i ponownie komunikowali się z czekającymi w napięciu wiernymi oraz innymi zainteresowanymi jedynie przez sygnały dymne: czarny dym oznacza głosowanie bez rozstrzygnięcia, a biały dym zwiastuje sukces i wybór nowego papieża. Więcej informacji nie wypływa na zewnątrz. Kardynałom jednoznacznie zakazuje się pisania tweetów czy esemesów. Tajemnicą objęte są osobiste komputery, laptopy i tablety. Kardynałowie nie mogą również czytać gazet lub innych czasopism ani też słuchać radia czy oglądać telewizji, nie mówiąc już o surfowaniu w internecie.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Wybór papieża ma być rzeczywiście tajnym wyborem, być może jedynym na świecie, który jest godny tego miana: ci, którzy wybierają, gromadzą się wyłącznie w swoim gronie, w łączności z Bogiem, w kaplicy Sykstyńskiej pod freskiem Michała Anioła przedstawiającym Sąd Ostateczny. choćby jeżeli fresk ten od czasu ostatniej renowacji lśni pastelowymi kolorami i nie oddziałuje już tak niepokojąco swoim wcześniejszym mrokiem, to jasno uświadamia każdemu kardynałowi oddającemu głos: Chrystus ukarze tych, którzy podejmują decyzję, kierując się własnym egoistycznym interesem. Wieczne potępienie grozi tym, którzy nie wybiorą na papieża tego, którego chce Bóg. Wieczna szczęśliwość unaoczniona jest natomiast tym kardynałom, którzy podążają za wolą Boga. Dlatego kardynałowie, jeden po drugim, w kolejności kardynalskiej nominacji, kroczą od swojego miejsca do ołtarza pod freskiem Michała Anioła, trzymając wysoko w prawej ręce wypełnioną kartę do głosowania i mówiąc przed wrzuceniem głosu do urny: „Powołuję na świadka Chrystusa Pana, który mnie osądzi, iż mój głos jest dany na tego, który – według woli Bożej – powinien być, moim zdaniem, wybrany”.
W jaki sposób jednak kardynałowie stwierdzają, co jest miłe Bogu i zgodne z Jego wolą? Jak mogą być pewni, iż na papieża wybierają adekwatną osobę? Czy dyskutują na ten temat w swoim gronie, czy też może omawiają to jedynie z Bogiem w modlitwie? Czy tutaj także, jak w przypadku wszystkich innych wyborów, dałoby się zdemaskować polityczne gry, koalicje, intrygi i korupcje? A może wybór papieża jest ostatecznie pobożnym działaniem liturgicznym, jednym długim aktem kultu, prawie niekończącą się sekwencją mszy świętych, modlitw skomponowanych z psalmów i hymnów, podczas której same wybory są jedynie dodatkiem? Któż nie chciałby być przy tym i uszczknąć nieco z wielkiej tajemnicy?
Któż nie chciałby zamienić się w myszkę, gdy na wezwanie „Extra omnes!” muszą wyjść wszyscy, którzy nie należą do grona elektorów, zamyka się drzwi kaplicy Sykstyńskiej, a kardynałowie są wreszcie wyłącznie we własnym gronie? Któż nie chciałby wiedzieć, który kardynał na którego kandydata oddał swój głos i w którym głosowaniu się to stało oraz jak zmieniał się podczas konklawe rozkład głosów za poszczególnymi pretendentami? Osoby na zewnątrz są przynajmniej informowane o liczbie głosowań za pośrednictwem komina na dachu kaplicy Sykstyńskiej, gdyż po co drugim głosowaniu wysyła się sygnały dymne. W cylindrycznym żelaznym piecyku kaplicy Sykstyńskiej pali się karty do głosowania razem z ewentualnymi zapiskami kardynałów. Nic nie może zagrozić tajności wyborów. Późniejsi historycy nie powinni mieć żadnej możliwości wglądu w oficjalne materiały papieskich wyborów. Najbardziej tajne ze wszystkich tajnych wyborów muszą pozostać tajemnicą, również za tysiąc lat – tak przewidują w tej chwili obowiązujące przepisy dotyczące wyboru papieża.

Chętnie dowiedzielibyśmy się, czy Jorge Mario Bergoglio rzeczywiście już w 2005 roku miał szansę na większość, ale nie chciał wdawać się w długotrwałą walkę wyborczą z Josephem Ratzingerem. Bardzo interesująca okazałaby się również informacja, czy faktycznie najważniejszy był moment, gdy podczas mszy pogrzebowej za Jana Pawła II odprawianej przez Josepha Ratzingera, kardynała dziekana, na placu Świętego Piotra wiatr, lub też może powiew wywołany przez Ducha Świętego, otworzył księgę Ewangelii leżącą na prostej drewnianej trumnie, w której spoczywał zmarły papież. Sceptycyzm wielu kardynałów w stosunku do budzącego lęk najwyższego strażnika wiary podobno właśnie w tamtej chwili uległ rozproszeniu. Ratzinger nagle przestał być już tylko groźnym pasterskim psem, ale objawił się również jako pasterz.
Chętnie dowiedzielibyśmy się, czy kardynałowie, których przytłoczył głęboki kryzys Kościoła i papiestwa spowodowany ujawnieniem tajnych dokumentów Watykanu (Vatileaks), aferami wokół banku watykańskiego, skandalami związanymi z nadużyciami seksualnymi oraz rezygnacją Benedykta XVI, w przebłysku pobożnego natchnienia rzeczywiście dostrzegli w osobie Bergoglia reformatora. Być może ożywiała ich nadzieja, iż człowiek z drugiego krańca świata zaprowadzi wreszcie porządek w chaosie kurii rzymskiej.
Możliwe jednak, iż wielu kardynałom Argentyńczyk jawił się po prostu jako pan w podeszłym wieku, a więc nadający się do roli papieża przejściowego, którego pontyfikat prawdopodobnie nie będzie trwał długo. Dzięki temu kardynałowie raz jeszcze, jak bardzo często zdarzało się w historii Kościoła, odsunęliby w czasie decyzję o przyszłym kierunku jego rozwoju. Pontyfikat Jana XXIII wyraźnie jednak pokazał, iż tacy rzekomo przejściowi papieże potrafią zaskakiwać. Czasami przez pięć lat zmieniają więcej niż inni przez dwadzieścia pięć. Mogliśmy być tego świadkami, gdy w 1959 roku Jan XXIII zwołał II Sobór Watykański, czego rzeczywiście nikt nie mógł się spodziewać w momencie jego wyboru na papieża.
Odpowiedzi na wszystkie te pytania pozostają w sferze spekulacji, choćby ten czy inny kardynał celowo lub niechcący ujawnił szczegóły z konklawe, tym samym narażając się na niebezpieczeństwo zdradzenia tajemnicy, co jest zagrożone karą ekskomuniki, czyli wykluczenia ze wspólnoty Kościoła. choćby jeżeli coś wydostanie się na zewnątrz, to najczęściej rewelacji tych nie da się w żaden sposób zweryfikować. I to właśnie czyni wybór papieża tak interesującym. Podczas gdy współczesne media wszystko wyciągają na zewnątrz, a w sieci internetowej można bez trudu znaleźć również ściśle poufne informacje od tajnych służb, konklawe opiera się temu trendowi transparentności. Uwaga światowej opinii publicznej zostaje skierowana na to, co ukryte. To po prostu udana „inscenizacja tajemnicy”, jak trafnie zauważył Günther Wassilowsky. Wszystko bowiem, co utajnione i starannie schowane, pobudza wyobraźnię i stwarza unikatową przestrzeń do snucia teorii spiskowych oraz rozbudzania fantazji, do kręcenia thrillerów i hollywoodzkich filmów.

- kard. Walter Kasper
Papież Franciszek
Wybór papieża to ustalony ciąg symbolicznych działań, który – nie tylko ze względu na niecierpliwe oczekiwanie jak na gwiazdkowy prezent – ma więcej wspólnego z Bożym Narodzeniem, niż może się wydawać. Inaczej niż w przypadku Gwiazdki nie wiadomo jednak, kiedy on nadejdzie. Liczba czarnych sygnałów dymnych nic nie mówi o tym, czy kardynałowie są już bliscy ostatniego aktu. Dopiero biały dym wskazuje, iż dobiegła końca ta część theatrum sacrum, świętego teatru.
Mimo to przez cały czas nie wiemy, kto został papieżem i jakie imię przyjął. W dalszym ciągu musimy pokornie czekać, aż w końcu otworzą się zewnętrzne odrzwia środkowej loggii bazyliki Świętego Piotra. W „scenariuszu” wyborów papieża, Ordo Rituum Conclavis, czytamy, iż wierni na placu Świętego Piotra radośnie wiwatują, gdy przedstawiony im zostaje nowy pontifex maximus. Aklamacja jako znak aprobaty jest czymś pięknym, ale niekoniecznym dla ważności wyboru, gdyż na nic już nie mamy wpływu. W momencie gdy ten, którego wybrano, przyjmuje wybór, staje się papieżem – bez żadnych dalszych ceremonii, święceń czy błogosławieństw. Electio facit Papam, wybór czyni papieża, i koniec. choćby gdyby zapanowało całkowite milczenie, niczego by to nie zmieniło. Któż jednak nie byłby radośnie poruszony w takiej chwili? Kto mógłby przeciwstawić się mniej lub bardziej pobożnej dynamice ludzkiej zbiorowości w wyjątkowej atmosferze na placu Świętego Piotra otoczonym kolumnadą Berniniego? Gdy wszyscy wiwatują, to jest to zaraźliwe.
W końcu nadchodzi ten moment: kardynał protodiakon, najstarszy rangą wśród kardynałów diakonów, wychodzi na środkowy balkon bazyliki Świętego Piotra. On także ma oczywiście święcenia biskupie, a nie tylko święcenia diakonatu – kto jest w stanie w pełni zrozumieć logikę najwyższych kościelnych urzędów? Drzwi się otwierają, a on wypowiada upragnione i wyzwalające zdanie: „Habemus papam”. Mamy papieża. Następuję krótka, podtrzymująca napięcie, pauza, zanim „alta voce”, podniesionym głosem, wyjawia tajemnicę. Ogłasza najpierw imiona chrzcielne i nazwisko wybranego, a następnie imię, które nowy papież będzie odtąd nosił. Kardynałowi protodiakonowi, pomimo monumentalnego tytułu, nie przysługuje żadna przestrzeń umożliwiająca wygłoszenie czegokolwiek osobistego. Jak w czasie liturgii recytuje on tylko stałą formułę, w którą wstawia jedynie aktualne imiona.
Podczas ostatnich wyborów papieża kardynał Jean-Louis Tauran 13 marca 2013 roku o godzinie 20.13 stanął przed tłumem i ogłosił wybór na papieża kardynała Bergoglia, który przyjął imię Franciszek. Wtedy nastąpiła chwila wahania – czy poprawnie zrozumiano nazwisko wybranego papieża: Jorge Mario jak? Czyli znowu Włoch? Nie, nie, Argentyńczyk! Po niej rozległy się oklaski.
Nadchodzi decydujący moment. Nowy papież wchodzi na loggię bazyliki Świętego Piotra. To jedyna osoba, której sztywny rytuał daje pewne pole manewru. Jest w końcu papieżem, nieomylnym, dzierżącym powszechny prymat w Kościele, a tym samym również najwyższym zwierzchnikiem rytu i liturgii. Według odgórnych ustaleń musi tylko na końcu swojego pierwszego publicznego wystąpienia udzielić uroczystego błogosławieństwa „Urbi et orbi”, miastu i światu.
Franciszek, w odróżnieniu od Benedykta XVI, wyszedł ubrany na biło, bez mucetu, czyli karmazynowej peleryny. Zamiast uroczystego liturgicznego pozdrowienia wypowiedział proste, świeckie „Buonasera” – dobry wieczór. Nie użył gestów zwycięzcy czy łaskawego triumfatora, ale skłonił się pokornie przez swoim ludem i poprosił go o modlitwę przed udzieleniem mu Bożego błogosławieństwa.
Po tych paru zdaniach zamyka się możliwość osobistego kształtowania przebiegu uroczystości. Powraca rytuał: „Et benedictio Dei omnipotenti…” – Niech was błogosławi Bóg Wszechmogący, Ojciec, Syn i Duch Święty, a nowy papież znika ponownie za drzwiami środkowej loggii.
Wystąpienie trwało tylko kilka minut, ale opłacało się: dało poczucie, iż uczestniczyło się w pełnej mocy, prastarej ceremonii. Było się w samym centrum i odczuło się tchnienie wieczności – to chwila, w której Bóg pisze historię świata.