Karol Nawrocki prezydentem, a przed nami czas, którego nie można zmarnować

1 dzień temu
Zdjęcie: Karol Nawrocki


Niezależnie od tego, czy i na kogo głosowaliśmy 1 czerwca, powinniśmy być zdecydowanymi przeciwnikami pogardy i piętnować ją zwłaszcza wśród liderów polityki, opinii, biznesu, a także wśród bliskich nam osób.

„Nie traćmy nadziei na tę noc, kochani” – komentował Karol Nawrocki tuż po zamknięciu lokali wyborczych, gdy wyniki exit poll wskazywały na wyborczy remis z lekką przewagą Rafała Trzaskowskiego. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak prorocze okażą się jego słowa. Ostatecznie to on został wybrany prezydentem, zdobywając 50,89 procent głosów.

„To nie miało prawa się udać” – napisała mi osoba ze sztabu Karola Nawrockiego. Mam jednak wrażenie, iż „to” tym bardziej nie miało prawa się udać dla Rafała Trzaskowskiego. Co się zatem stało i dlaczego? Wiele osób jest też niezwykle poruszonych politycznym podziałem Polski pół na pół – czy dokładniej na trzy równe części: 1/3 wyborców Nawrockiego na 1/3 wyborców Trzaskowskiego i 1/3 niegłosujących. Jak to rozumieć?

Profesjonalna kampania kluczem do sukcesu

Zacznijmy od sprawy najważniejszej, czyli od nowego prezydenta, który formalnie przejmie obowiązki od Andrzeja Dudy 6 sierpnia. Karol Nawrocki osiągnął niebywały sukces. W kilka lat z roli dyrektora muzeum stał się prezydentem Polski z olbrzymim mandatem społecznym, popartym ponad 10,5 milionami głosów. jeżeli przyjrzymy się szczegółowym wynikom, to widzimy kilka czynników jego wyborczego sukcesu.
Po pierwsze: wieś i wschód Polski. Kandydata Prawa i Sprawiedliwości zdobył aż 63,4 proc. poparcia na wsi, a w województwach wschodnich przekroczył 60 proc. (na Podkarpaciu choćby ponad 70 proc.).

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Po drugie: mężczyźni. Aż 10 proc. więcej z nich wybrało Nawrockiego, podczas gdy wśród kobiet Rafał Trzaskowski miał przewagę 6 proc. Po trzecie: mobilizacja elektoratu Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna. Kandydaci prawicy spoza PiS do tej pory nigdy nie zdobyli tak dużo poparcia w pierwszej turze, dlatego trudno ocenić, jak zachowają się w dogrywce. Jak duża część zostanie w domu, a ilu zagłosuje mimo wszystko na prezydenta Warszawy? Przytłaczająca większość z nich poszła do urn, a tam ok. 90 proc. zagłosowało na prezesa IPN.

To mówią statystyki, jednak powodów sukcesu jest więcej. Wyliczę trzy. Po pierwsze profesjonalna kampania, oparta o pogłębione wyniki badań opinii publicznej. Sztab kandydata PiS dużo bardziej od rywali postawił na dane z badań, na ich podstawie starannie przygotowywał komunikaty, przemówienia i dookreślił grupy, do których się kierował. Hołd toruński przed Sławomirem Mentzenem po pierwszej turze może wyglądał niesmacznie, ale zmobilizował potrzebnych wyborców. A przede wszystkim pokazał wyraźnie, iż ekipa ostateczne zwycięzcy wiedziała, gdzie leży klucz do zwycięstwa. Podobnie kolejny mowy wiecowe i występy w debatach pokazywały, iż Nawrocki mówi do tych, którzy mogą dać mu zwycięstwo. I rzeczywiście – to oni mu je dali

Mamy prezydenta millenialsa

Druga sprawa to świeżość i wiarygodność wśród młodszych wyborców. O ile pięć lat temu twarz Rafała Trzaskowskiego była świeża, atrakcyjna i mogła być zapowiedzią odmłodzenia polityki (choć kandydat wcale tak młody nie był), o tyle dziś została już publicznie opatrzona. Dodatkowo „zyskała” obciążenie rządami Donalda Tuska, o czym więcej napiszę za moment, a na wyborczego konkurenta wyrósł pierwszy millenials z poważnymi szansami na prezydenturę. Moje pokolenie – jestem od Nawrockiego młodszy o sześć lat – długo czekało na polityczną reprezentację na wysokich stanowiskach, a kiedy dostało propozycję, to ją poparło.

W skrócie: młodsi wyborcy, wciąż dążący do sukcesu i niezadowoleni z zamkniętych bram, jakie zastali w świecie zawodowym, społecznym i politycznym poparli Nawrockiego. Syci i już dość dobrze sytuowani przedstawiciele średniego i starszych pokoleń byli za Trzaskowskim. A najstarsi podzielili się mniej więcej po równo. Będziemy mieli prezydenta millenialsa, a jego wiek – ze wszystkim, co buduje doświadczenie pokoleniowe: ambicje i frustracje, emigracje zagraniczne i wewnętrzne – jest niezwykle istotnym czynnikiem.

Wydaje się, iż afery związane z przeszłością Karola Nawrockiego, miały efekt tyleż mobilizujący przeciw, co za kandydatem. Dla uważnego obserwatora to wszystko brzmiało podejrzanie, a dla zwykłego obywatela zdecydowanie mogło to zapalić czerwoną lampkę

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Wreszcie wydaje się, iż afery związane z przeszłością obecnego jeszcze prezesa IPN, miały efekt tyleż mobilizujący przeciw, co za kandydatem. Kiedy w pewnym momencie przed II turą ktoś wyliczył, iż Onet opublikował jednego dnia 19 artykułów o Nawrockim (bodaj wszystkie o wydźwięku aferalnym), następnego dnia szef służb specjalnych ujawnił wewnętrzne informacje ABW o postępowaniu w sprawie Nawrockiego, a NIK opublikował raport na temat nieprawidłowości w IPN pod rządami kandydata PiS, miałem ochotę wyłączyć media i się odciąć. Choć przecież to mój dziennikarski obowiązek, by śledzić istotne doniesienia.

I nie, nie chciałem wetknąć głowy w piasek i uciec od faktów. Chodzi raczej o chaos komunikacyjny, podbudowany skandalicznym powoływaniem się na niewiarygodne źródła przez premiera Polski, który w walce o władzę powoływał się medialnie na autorytet patostreamerów i byłych gangsterów. Dla uważnego obserwatora to wszystko brzmiało podejrzanie, a w głowie zwykłego obywatela zdecydowanie mogła się wówczas zapalić czerwona lampka. To uruchomiło mechanizm sprzeciwu wobec dyktatu elit i po prostu psychologiczną chęć obrony słabszego, który znalazł się pod obstrzałem.

Nieznośny ciężar rządu

Rafał Trzaskowski o 21 świętował, przedstawiał Pierwszą Damę i deklarował zwycięstwo, ale już przed 23 opuścił sztab. Czyżby wiedział, iż wbrew pierwszym wskazaniom exit poll po raz drugi przegrywa prezydenturę? Rozczarowanie po tak daleko idących deklaracjach musiało być olbrzymie.

Ale prezydent Warszawy miał w tych wyborach bardzo pod górkę. 30,1 proc. – taki odsetek wyborców według Ogólnopolskiej Grupy Badawczej ocenia rząd Donalda Tuska raczej dobrze (więcej) lub bardzo dobrze (mniej). Więcej, bo 33,5 proc. wyborców ocenia go bardzo źle, a odsetek ten wzrasta z odpowiedziami „raczej źle” do blisko 50 proc. Obojętność, apatia, rozczarowanie i żal – te emocje najczęściej odczuwamy na myśl o koalicji rządzącej. Z kolei badanie zaufania do polityków CBOS pokazuje, iż 51 proc. Polaków odczuwa nieufność do Donalda Tuska, a aż 45 proc. do Rafała Trzaskowskiego (Karol Nawrocki ma ten odsetek o 3 punkty procentowe niższy).

Fatalne oceny rządu, apatia, obojętność i rozczarowanie stanowiły balast, jakiego Rafał Trzaskowski nie mógł unieść

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Co interesujące w rankingu nieufności wobec polityków urzędującego premiera wyprzedza Jarosław Kaczyński. Ale to Donald Tusk pojawiał się na finiszu kampanii w mediach, podczas gdy prezes PiS był wycofany. I to premier wypadł w mediach jak zestresowany nowicjusz, gubił wątki w TVN, a u Bogdana Romanowskiego w Polsacie nie dość, iż powoływał się na kompletnie niewiarygodne, kompromitujące go źródła na temat kryminalnej przeszłości Karola Nawrockiego – co niewątpliwie pomogło mu uniknąć kolejnej trudnej rozprawy z przeszłością – to wyglądał i brzmiał na zdenerwowanego, a momentami niemal krzyczał. Na własne oczy widzieliśmy proces „bidenizacji” (przy okazji Joe Bidenowi życzę dużo sił i zdrowia!) premiera RP.

To właśnie fatalne oceny rządu, apatia, obojętność i rozczarowanie stanowiły balast, jakiego Rafał Trzaskowski nie mógł unieść. W tak trudnych warunkach zwycięstwo byłoby czymś w rodzaju cudu wyborczego, który zwyczajnie nie nastąpił. Bo i urna wyborcza nie jest od cudów, ale od żmudnej statystyki, która ma oddawać klimat społeczny. A klimat społeczny kandydatowi PO nie sprzyjał.

Kampania prezydenta Warszawy przed drugą turą była zdecydowanie lepsza niż start. Rafał Trzaskowski sprawiał wrażenie, jakby uwolnił się z kampanijnego kostiumu prawicowego stróża prawa, porządku, tradycyjnych norm moralnych i – przede wszystkim – szczelnie strzeżonej granicy. Na spotkaniach z wyborcami spontanicznie z nimi rozmawiał, u Sławomira Mentzena był zdecydowanie mniej ustępliwy, bronił wyraźnie części swoich racji, a podczas debaty wypadł bardziej autentycznie, choć jego uśmiech momentami wyglądał tak, jakby był przyklejony. Mimo wszystko przedwyborczy faworyt włożył wiele wysiłku, by te wybory wygrać.

„Jak widać, nie wystarczyło. Polska zdecydowała inaczej” – napisał mi członek sztabu Rafała Trzaskowskiego, gdy już rozstrzygnięcie stało się jasne. Zdecydowała inaczej, bo nie widziała alternatywy. Gdyby obecną koalicję rządzącą reprezentował ktoś inny, spoza PO, a może choćby w ogóle spoza politycznego mainstreamu – a najlepiej, gdyby była to osoba młoda – może dałoby się te wybory wygrać. Ale w obecnym klimacie, w obciążającym otoczeniu rządowym, partyjnym i medialnym (bo liderzy opinii, którzy mieli sprzyjać Trzaskowskiemu, byli tak stronniczy, iż tylko do niego zniechęcali) drogą do zwycięstwa mogły być chyba tylko duże błędy rywala. A tych było zbyt mało.

Konfederacja na horyzoncie

Kampania prezydencka przyniosła jednak więcej zmian oprócz tej na stanowisku prezydenta. O części z nich napisałem w komentarzu po I turze. Tu wspomnę tylko o jednej, która wybrzmiała przed drugą turą.

Pierwszych zwycięzców tych wyborów poznaliśmy już przed 1 czerwca. Mowa rzecz jasna o Sławomirze Mentzenie i Konfederacji. Lider Nowej Nadziei poprowadził stronnictwo – które wyspecjalizowało się w opowiadaniu o wywracaniu stolika polityki głównego nurtu – z poziomu poparcia kilkuprocentowego do kilkunastu procent. Pozyskał kilka milionów głosów dla programu, który tradycyjnie bywa nazywany skrajnie prawicowym, ale w ostatnich miesiącach wszedł pod strzechy.

Nieprzypadkowo użyłem właśnie tego sformułowania, bo to głównie na wsi Mentzen poczynił spektakularne zyski. Udało się to dzięki konsekwentnej pracy lidera Konfederacji i jego ugrupowania, dobrze oraz jasno poprowadzonej kampanii, ale także m.in. dzięki… Platformie Obywatelskiej. To jej politycy, na czele z Donaldem Tuskiem, sięgnęli bowiem po retorykę i symbolikę konfederacką – zwłaszcza w kwestii migracji, ale też gospodarki – do własnych celów.

Mentzen doskonale rozegrał też sytuację po I turze, gdy najpierw zaprosił na audiencję do swojego kanału Youtubowego Karola Nawrockiego i Rafała Trzaskowskiego, a następnie grillował ich, przyjął hołd od Nawrockiego (bo tym było podpisanie postulatów Mentzena przez kandydata popieranego przez PiS) i uznanie od Trzaskowskiego. „Jestem już w trybie kampanii 2027 r.” – przyznał szczerze Marcinowi Fijołkowi w „Graffiti” Polsat News kilka dni temu.

Ostatecznie nie poparł żadnego z kandydatów, choć z oboma ładnie zapozował do zdjęć. Wszystko po to, by po kolejnych wyborach parlamentarnych postawić się w roli rozdającego karty. Niezależnie, kto będzie formował większość, będzie potrzebował błogosławieństwa Mentzena, a może choćby odda mu stanowisko premiera?

Jeśli jesteśmy w momencie epokowej zmiany politycznej w Polsce i świecie zachodnim – a coraz więcej wskazuje na to, iż tak jest – to trzeba społeczny gniew zrozumieć i go zaadresować, by oprócz burzenia napędził też budowę czegoś nowego

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

W sumie niemal wszystko wskazuje na to, iż w 2027 roku Konfederacja będzie współrządzić Polską. Przeszkodzić w tym może już chyba tylko… rozpad tej formacji. Ugrupowanie opuścił już Grzegorz Braun, a w kampanii wyborczej wyraźnie wybrzmiały różnice między narodowcami Krzysztofa Bosaka i libertarianami Sławomira Mentzena z Nowej Nadziei. Bosak marzy o rządzie dusz na prawicy po odejściu na emeryturę Jarosława Kaczyńskiego, a drugi jeszcze dwa lata temu opowiadał na mieście, iż marzy mu się pójście w kierunku centrum i alians z jakimś elementami Trzeciej Drogi, a może choćby PO.

Interesy obu są w kilku punktach sprzeczne. Czy perspektywa wyborczego sukcesu za dwa lata utrzyma ich ze sobą? Mam wątpliwości, zwłaszcza iż wraz ze wzrostem poparcia rośnie też stawka tej gry.

Trzy narzędzia do zrozumienia tego, co się dzieje

Na koniec proponuję trzy koncepcje, które pomagają mi – może pomogą i Wam? – lepiej zrozumieć sytuację społeczną w Polsce, w tym to, co wydarzyło się przy wyborczych urnach.

W 2018 roku zespół badaczek i badaczy pod kierownictwem prof. Mirosławy Marody postawił tezę, iż rozkład sympatii politycznych po 2015 roku najlepiej wyjaśnia hipoteza banków gniewu – czyli takich sektorów społeczeństwa, w których na skutek różnych czynników politycznych, cywilizacyjnych i instytucjonalnych narasta silny gniew. Gniew ten w procesie wyborczym kanalizują partie kontestujące zastany porządek.

Warto dziś wrócić do koncepcji zespołu prof. Marody, bo sądzę, iż w tej chwili ta emocja wyjaśnia dużą część wzrostu poparcia dla prawicy, a także partii Razem. Gniew jest tworzywem, z którego można wiele zbudować, ale jeszcze więcej można stracić, gdy nie poświęca się mu wystarczająco dużo uwagi. jeżeli jesteśmy w momencie epokowej zmiany politycznej w Polsce i świecie zachodnim – a coraz więcej wskazuje na to, iż tak jest – to trzeba ten gniew zrozumieć i zaadresować, by oprócz burzenia napędził też budowę czegoś nowego.

Po drugie myślę o koncepcji konfliktu politycznego zorganizowanego w osi góra-dół, a nie prawica-lewica, jaką w Polsce zaproponował prof. Jarosław Flis. W jego ocenie właśnie oś góra-dół pomaga lepiej zrozumieć sposób, w jaki czynniki ekonomiczno-społeczne wchodzą w interakcje z tematami tożsamościowymi i obyczajowymi. Partie krytykujące główny nurt polityki wnoszą do niej nie tylko wyraziste poglądy ekonomiczne, ale i obyczajowe. Próbują w tym odwołać się do poczucia krzywdy, osamotnienia i porażki, jakich doznał społeczny dół – który nie pokrywa się idealnie z podziałem klasowym, wśród dołu są bowiem także, często bardzo dobrze sytuowani, mieszkańcy wsi czy mniejszych miast – do liberalnych elit. I to właśnie liberalne elity – których symbolicznym ucieleśnieniem w zakończonej w Polsce kampanii stał się Rafał Trzaskowski – są zbiorowym przeciwnikiem dołu.

A w ostatniej sprawie oddam głos prof. Bohdanowi Cywińskiemu, z którym rozmawiałem kilka lat temu. To z jednej strony obserwacja, odwołująca się do analizy klasowej, ale też głęboko sięgająca etyki. „Po pierwsze, konsumpcjonizm, który nie tylko powoduje, ale też musi powodować egoizm – to znaczy brak zainteresowania cudzym losem – ponieważ wartości materialne i dostatek skupiają ludzką uwagę tak mocno, iż przestajemy dostrzegać zagrożenia z nimi związane. Po drugie, pogarda bogatych dla biednych. Pogarda jest pojęciem bardzo mocnym, ale w tym wypadku charakteryzuje się ona konkretnie przekonaniem, iż biedniejszy znaczy gorszy jako człowiek”.

Zadanie na przyszłość

Po wyborczym czwór skoku, który rozpoczął się wyborami parlamentarnymi w październiku w 2023 r., przed nami, przynajmniej teoretycznie, 2,5 roku bez wyborów, a polską politykę czeka stabilizacja… Ale czy na pewno?

Jeśli chcemy twórczo podejść do wyzwań, jakie stoją przed nami wszystkimi – niezależnie od tego, czy i na kogo głosowaliśmy 1 czerwca – powinniśmy być zdecydowanymi przeciwnikami pogardy i piętnować ją zwłaszcza wśród liderów polityki, opinii, biznesu, a także wśród bliskich nam osób. Trzeba też przezwyciężać podział góra-dół nie przez zakłamywanie istniejących różnic, ale zrozumienie ich korzeni, niwelowanie nierówności i radykalny szacunek do innych.

Tych niewyborczych lat nie można zmarnować na wzajemne walki, epitety i obrażanie się. W przeciwnym razie logika „my” kontra „oni” ostatecznie zabierze nam z oczu to, co współdzielimy – nasz wspólny dom, Polskę. A wyzwań i trudności przed nami wystarczająco wiele.

Przeczytaj też: Polityczne ojcobójstwa kampanii prezydenckiej

Idź do oryginalnego materiału