KAPŁAN SZCZEGÓLNEJ TROSKI…

polskawolna.pl 1 rok temu

Zacznę od zacytowania wypowiedzi, która nie tyle zainspirowała, co wręcz wymusiła tę publikację:

To jest coś bardzo niepokojącego i ogromnie ważnego, iż ten cały ruch obrony Mszy świętej w rycie rzymskim rośnie jako sekta i kształtuje ludzi o mentalności heretyckiej, sekciarskiej, diabolicznej, zamkniętej, podłej, wstrętnej, obrzydliwej, złej”.

I któż to powiedział? Aktualny biskup Rzymu, który łącząc w sobie funkcję heretyka, apostaty i schizmatyka (taka Trójca szatańska) zasadnie zapracował na określenie Frankensteina Bergoglniętego? A może któryś z purpuratów tworzących tzw. Konferencję Episkopatu Polski w składzie której rojno od żydochazarskich przechrztów lub wysługujących się kahałowi szabes-gojów, czyli – tu sięgamy po określenie rodem z Talmudu – użytecznego bydła o ludzkiej twarzy służącego żydowskiej sprawie?

Wprawdzie żadnej z powyższych kandydatur nie można odmówić szczególnych zasług w konsekwentnym zwalczaniu katolików, chcących pozostać wiernymi Mszy świętej w rycie rzymskim czyli tradycyjnym, obowiązującym w Kościele od kilkunastu wieków ale odpowiedź na pytanie o autora tak skandalicznych słów jest zaskakująco odmienna. Wypowiedział je bowiem… ks. Michał Woźnicki, uchodzący za najgorętszego orędownika przywrócenia w polskim Kościele obrządku, jaki obowiązywał do czasu zakończenia II Soboru Watykańskiego, tj. do 1966 roku.

Co gorsze, zacytowane na wstępie obelgi nawiązywały bezpośrednio do księży Jacka Bałemby i Dariusza Kowalczyka – jego dwóch współbraci z zakonu salezjanów, którzy złożenie przysięgi dożywotniego odprawiania wyłącznie tradycyjnej Mszy świętej również przypłacili wydaleniem z tegoż zakonu. I jakby tego było mało – atak ks. Woźnickiego nastąpił niemal równolegle z nagonką rozpętaną przez Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X, które posługę ww. dwójki kapłanów określa mianem… sekciarstwa.

O monopolistycznych poczynaniach Bractwa wobec Polaków chcących pozostać wiernymi Świętej Tradycji, pisałem obszernie w listopadzie ubiegłego roku, patrz „NIEMIECKA DROGA JEDYNĄ DO BOGA?”, Nie będę zatem powtarzał argumentów użytych w tamtej publikacji. Godzi się tylko wspomnieć, iż w naszym kraju mamy do czynienia z niemiecką wersją Bractwa pierwotnego (FSSPX), powołanego do życia przez francuskiego arcybiskupa Marcela Lefebvre’a. Neue FSSPX (to określenie wydaje mi się najbardziej trafne) odeszło od oryginału nie tylko w sensie geograficznym, rezygnując z seminarium w miejscowości Ecole położonej we francuskojęzycznej części Szwajcarii na rzecz niemieckiego Zaitzkofen, gdzie kandydatów na kapłanów – dodajmy, głównie z Polski – „formuje się” w języku takich kanalii jak Otto Bismarck, Karol Marks czy Adolf Hitler.

Ciekawa jest również osoba przełożonego Neue FSSPX w Polsce, niejakiego Karola Stehlina. Ciąży na nim nie tylko zarzut usługiwania biskupowi-pedofilowi w środkowoafrykańskim Gabonie ale także oszustwa finansowe na szkodę polskich wiernych, przed którymi przezornie zniknął na ponad cztery lata z naszego kraju. Dzisiaj on i jego Neue-Bractwo czują się wyjątkowo mocno, prawdopodobnie dzięki cichemu przyzwoleniu KEP oraz Watykanu na kontrolowanie i sterowanie katolikami zainteresowanymi uczestnictwem w Mszach św. rytu rzymskiego.

Personalny atak podwładnych Stehlina na księży J. Bałembę i D. Kowalczyka dziwi tym bardziej, iż są to kapłani o praktycznie przeciwstawnych cechach osobowościowych wobec ks. M. Woźnickiego. Zrównoważeni, ważący słowa podczas kazań i ogłoszeń, wymagający ale jednocześnie życzliwi wobec wiernych. Jednym słowem – kapłani, jakich pamiętam z czasów mojej młodości, czyli przed novusową rewolucją. Być może, agresja Neue-Bractwa wynika z faktu, iż zarówno ks. Jacek Bałemba, jak i ks. Dariusz Kowalczyk odebrali ważne dopełnienie święceń kapłańskich (tzw. subdiakonat) z rąk abp. Richarda Williamsona, który nie przystał na niemiecką wersję kontynuowania dzieła abp. Marcelego Levebvre’a.

Jak jednak wytłumaczyć oczywistą, choć bezpodstawną napaść na dwójkę – i tak ciężko doświadczanych i szykanowanych – kapłanów ze strony ich dawnego współbrata? Wprawdzie ks. M. Woźnicki może mieć poczucie krzywdy, iż akurat jemu abp. Williamson święceń nie uzupełnił ale co to ma wspólnego z dawaniem – zakładam, iż nieświadomie – dodatkowych argumentów stehlinowcom?

Nie jestem w stanie racjonalnie odpowiedzieć na to pytanie. Mogę tylko odwoływać się do mojego, tylko jednego bezpośredniego kontaktu z ks. M. Woźnickim oraz częstych rozmów i spotkań z ofiarami jego specyficznego postępowania wobec wiernych, konkretnie – Magdaleny i Mirosława Joniaków z Gietrzwałdu. Zwłaszcza, iż oni także byli – po raz kolejny zresztą – „bohaterami” poniedziałkowego, transmitowanego w internecie wystąpienia eks-salezjanina. Motyw ten sam, aż do znudzenia; odmowa udostępnienia własnej posesji na odprawienie przez ks. Woźnickiego Mszy św., bez jakiejkolwiek gwarancji, iż ten gest wyczerpałby zakres oczekiwanej gościnności.

Zacznijmy od wspomnianego spotkania. Odbyło się ono w niedzielę, 15 maja 2022 roku przy gietrzwałdzkiej Kapliczce Objawień NBP. Gdy dostrzegłem ks. Woźnickiego wraz ze skromną, 8-osobową grupą towarzyszących mu pielgrzymów postanowiłem uścisnąć mu prawicę i podziękować za niezłomną walkę o przywrócenie tradycyjnej Mszy św. Tak też się stało. Po krótkiej wymianie zdań zostałem zaproszony wraz z towarzyszącą mi żoną do domu państwa Joniaków, gdzie ks. Woźnicki miał odprawić Mszę św. Oczywiście skorzystaliśmy z zaproszenia. Po nabożeństwie przenieśliśmy się do sąsiedniego pokoju, w którym gospodarze przygotowali skromny, stosowny do późnej pory, poczęstunek.

Zapytany przez ks. Woźnickiego o cel pobytu w Gietrzwałdzie, odpowiedziałem, iż poza oddaniem hołdu Królowej Polski jest to kolejna wizyta w ramach mojego dziennikarskiego wsparcia dla skromnej grupki osób, walczącej ze skandaliczną decyzją gospodarzy Sanktuarium o budowie betonowego obiektu nie tylko dewastującego gietrzwałdzkie błonia ale także bardziej przypominającego amfiteatr niż deklarowany ołtarz polowy. Odpowiedź salezjanina z Wronieckiej była wprost szokująca: „Co to za problem? Są właścicielami tego terenu, więc mogą robić co chcą”.

Zrozumiałem, iż mam przed sobą kapłana dla którego wyjątkowość miejsca objawień Najświętszej Marii Panny jako Królowej Polski, fakt budowy i utrzymania Sanktuarium Maryjnego w Gietrzwałdzie przez setki tysięcy wiernych pielgrzymujących tutaj od blisko półtora wieku, to kwestie drugorzędne wobec statusu właścicielskiego, jakim obdarzono marginalny zakon z Krakowa, reprezentowany przez kilku „braci” rzadko pojawiających się w sutannach. Można powiedzieć – wyjątkowy egoizm i marginalizowanie wszystkiego, co nie dotyczy nadzwyczajnej misji ks. Woźnickiego.

A jakaż to misja wobec Gietrzwałdu? Moim zdaniem łatwa do rozszyfrowania. Pełne podporządkowanie sobie Magdaleny i Mirosława Joniaków po to, aby ich posesję, sąsiadujacą bezpośrednio z terenem Sanktuarium uczynić co najmniej kaplicą ks. Woźnickiego, gdzie tenże w obecności nie kilku czy kilkunastu ale setek wiernych mógłby prezentować się jako jedyny i niezłomny obrońca Świętej Tradycji.

Sęk w tym, iż gospodarze nie widzieli racjonalnych powodów, aby plon swojej kilkudziesięcioletniej pracy za granicą oddać w cudze, choćby księżowskie ręce. Zwłaszcza, iż Pan Bóg obdarował ich rodziną, z wnukami włącznie. Wprawdzie państwo Joniakowie swój dystans wobec wizji ks. Woźnickiego starali się przekazać w jak najoględniejszej formie ale adresata to nie przekonało. Już podczas kolacji w Gietrzwałdzie miałem wątpliwą przyjemność wysłuchać iście poniżającej i obraźliwej tyrady ks. Woźnickiego wobec pani domu. Jako gość w tym towarzystwie drugorzędny, a przy tym świadomy obecności męża atakowanej nie zareagowałem. Dzisiaj uważam, iż był ewidentny grzech zaniechania.

Teraz mogę jedynie bezsilnie patrzeć i słuchać– już nie bezpośrednio ale internetowo – na oczernianie małżeństwa, które chciało tylko zachować się zgodnie z zasadą: „Wiara – Rodzina – Własność”. Postępowanie ks. Woźnickiego i usługującego mu w charakterze ministranta Jakuba Z. to nie żadne nękanie, jak to delikatnie ujął Mirosław Joniak odprawiając od progu swojego domu emisariuszy w sprawie odprawienia Mszy św. na jego posesji. To realizowane z premedytacją, perfidne i – co gorsze – upubliczniane okrucieństwo wobec osób, które wielokrotnie i w jak najbardziej kulturalnej formie odmawiały jakkiegokolwiek kontaktu z salezjaninem.

Formalnie, czyli podług oficjalnych decyzji zakonnych i kościelnych ks. Michał Woźnicki nie jest już ani salezjaniniem, ani księdzem. Ja jednak pozostanę przy ostatnim określeniu, gdyż mam w „głębokim poważaniu” decyzje posoborowych żydochazarskich przechrztów lub wysługujących się im szabes-gojów. Nigdy nie uznałbym również za wiarygodne opinii psychologów i psychiatrów na temat poczytalności księdza, jako iż te profesje pozostają także koszerne nad wyraz. Nie miałbym jednak nic przeciwko temu, aby ks. Woźnicki raczył przynajmniej rozważyć zasadność uwag wobec jego osoby wyrażonych przez inżyniera i dziennikarza z blisko półwiecznym doświadczeniem zawodowym:

Po pierwsze:

Kapłanowi najzyczajniej nie przystoi osobliwy narcyzm, megalomania, parcie na komputerowe szkło (vide: internet) oraz demonstrowanie wyjątkowości swojego kapłańskiego statusu. Zwłaszcza, gdy ów status jest konsekwencją święceń kapłańskich otrzymanych w realiach posoborowych, tak ostro i słusznie piętnowanych przez samego zainteresowanego.

Po drugie:

Według biblijnego przekazu wierni to wprawdzie owieczki, prowadzone przez pasterza ale na pewno nie barany, gotowe akceptować każdą kalumnię – zwłaszcza bezpodstawną – pod swoim adresem. Zdziesiątkowane stado „owieczek” to najlepszy dowód na to, iż pasterz z Poznania po prostu nie dorósł do swojej funkcji.

Po trzecie:

Złapał Turek Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Dokładnie tak oceniam specyficzne relacje między księdzem, a jego ministrantem Jakubem Z. To nie tylko kwestia podległości lokalowej (mieszkanie plus kaplica w domu ministranta) ale także nieodparte wrażenie akceptowania przez księdza technik manipulacji stosowanych przez dośwadczonych „wodzirejów” zwanych w tej chwili specjalistami od public realations, co Jakub Z. akurat ma w swoim zawodowym dorobku. Namolne nagabywanie (telefoniczne lub sms-owe) wiernych, którzy uznali kontakt z ks. Woźnickim za zbyt toksyczny to tylko jedna z metod jeżeli nie wymuszania oczekiwanych reakcji (np. powrotu do kaplicy w Baranowie), to przynajmniej wywoływania poczucia winy z powodu „niewdzięczności” wobec kapłana.

Po czwarte:

Zakładam, iż najwytrwalsi z wiernych pozostających przy ks. Woźnickim traktują to przywiązanie jako formę ciężkiej ekspiacji za grzechy popełnione w przeszłości. Nie można wykluczyć również, iż owo „milczenie owiec” spowodowane jest obawą podzielenia losu tych, którzy od księdza odeszli, zwłaszcza w kontekście publicznego przedstawiania faktów z ich życia, a choćby – ujawniania tajemnicy spowiedzi, co ostatnio zarzucił kapłanowi jeden z wiernych. Wydaje mi się jednak, iż istnieją granice, których przekroczenie najzwyczajniej zamienia wspólnotę wiernych w sektę, a tych w naszym umęczonym i zdradzonym Kościele mamy aż nadto. Byłoby więcej niż wskazane, aby ks. Woźnicki nie poszedł tą samą drogą.

„Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”. Przy księdzu Woźnickim pozostała ledwie garstka spośród tych, którzy Mu towarzyszyli w początkach walki o przywrócenie tradycyjnej Mszy św. w Poznaniu przy ul. Wronieckiej. Tego samego nie da się jednak powiedzieć o popularności kapłana w internecie, zwłaszcza na blogach wyszydzających Jego słowa i zachowanie. A może właśnie o to chodzi zarówno samemu zainteresowanemu, jak i ministrantowi Jakubowi Z., doświadczonemu w prowadzeniu tzw. eventów, czyli starannie wyreżyserowanych wydarzeń? Tylko dlaczego ofiarami tych spektakli muszą być księża wierni Świętej Tradycji, a przy tym cieszący się nieposzlakowaną opinią?

Powrót na drogę adekwatną należałoby rozpocząć od przeproszenia i naprawienia krzywd wyrządzonych dawnym podopiecznym. Tego wymaga nie tylko katolicka pokuta ale także zwykła, świecka przyzwoitość.

W przeciwnym wypadku obawiam się, iż moje zachęty wobec znajomych oraz czytelników, aby poznali i praktykowali Świętą Tradycję, spotkają się z krótkim komentarzem: „Czy to jest ta tradycja, której najbardziej znanym propagatorem, a choćby egzekutorem jest kapłan o personaliach Michał Woźnicki? Dziękuję, nie skorzystam!”.

Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(12.08.2023)

Idź do oryginalnego materiału