Kalokagathia / floriankonrad

publixo.com 1 dzień temu

rozmyślnie i z radością, zapamiętale staję się
miłosnym arywistą, za wszelką cenę dążącym
do osiągnięcia Celu. a jest nim odnalezienie tajemnej
i niewidzialnej dla niemal nikogo świątyni
(jest ukryta pomiędzy cząsteczkami powietrza,
ale nie rozrzedzona, przeciwnie - to najtwardszy
róż, budynek wyrzeźbiony w diamencie).

chcę tam paść kornie na kolana przed
satynową poduszką, w którą powbijane
są wota: srebrne usta, oczy i nóżki,
złożone w podziękowaniu za odzyskanie mowy,
wzroku, zdolności chodzenia.

i... niech przewróci się na mnie ołtarzowa
poducha, zostanę pokaleczony srebrem.

bo dzięki tobie widzę i mówię wyraźniej,
jestem w stanie iść we adekwatnym kierunku:
na spotkanie mało grzecznej przygodzie.

chcę igieł, przyjemnych w dotyku
i przytulnie (sic!) ostrych.

niech wreszcie będzie koniec z religijnym
deserciarstwem, wyznawaniem pustyni.

chcę być konwertytą, pozornie ślepym wyznawcą
przeorientowanym na inny rodzaj widzenia
(ten, o który pisał Antoine de Saint-Exupéry,
że sercem, iż nie dla gałów).

pragnę znarowień. werbalnych. wierzgnięć
w każdym trudnym do okiełznania zdaniu
(wiem, iż brzmię, jakbym próbował połknąć słownik,
zadławił się i wycharkiwał co trudniejsze wyrazy,
ale to kolejny objaw mojej potrzeby modlitwy),

jakie będą się nieść aż pod kopułę jasnej,
niepostrzegalnej świątyni, którą ci tworzy
wierny panegirysta, wolny mularz sklejający
śliną przezroczyste cegły.
Idź do oryginalnego materiału