Joan Baez: urodzona wojowniczka. Boginie muzyki (3)

3 tygodni temu
Zdjęcie: Joan Baez


Z piosenek zrobiła miecz, którym walczyła o sprawiedliwość.

Publikujemy trzeci odcinek cyklu „Boginie muzyki”. Poprzednie przeczytacie tutaj.

Łatwo było sobie wyobrazić, iż śpiewa ballady o bajkowej treści. Jej anielski głos, długie włosy i bose stopy sprawiały, iż przypominała wróżkę przybywającą z krainy nieskazitelnej łagodności. I ja dawno temu tak właśnie myślałam.

Tymczasem ta delikatność okazała się złudna. Joan Baez urodziła się wojowniczką, matką wszystkich późniejszych pieśniarzy i pieśniarek, których pierwszą naturą pozostawał bunt. Nie lubię łączyć sztuki z polityką, mierzi mnie społeczny wydźwięk muzyki, bo może i ma ona moc zagrzewania do walki, ale gwałtownie traci aktualność, a po drodze często także i piękno.

Tyle iż Joan taka właśnie była: z piosenki zrobiła sobie miecz, którym walczyła o sprawiedliwość. Stała się piosenkarką na równi z aktywistką, tak jakby jedno bez drugiego nie mogło zaistnieć. Nie wiem, czy takie zjawisko jak kontrkultura jeszcze istnieje, wszystko dzisiaj jest aż nadto zgodne, choćby gniew ma swoje granice. Ale Baez od zawsze była kontrkultury twarzą i głosem.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Piszę o niej teraz w czasie przeszłym, bo choć wciąż przecież jeszcze żyje, to już nie występuje. Ostatnią trasę koncertową zagrała na przełomie 2018 i 2019 r., dwa lata temu ukazał się film dokumentujący nie tylko te koncerty, ale w ogóle całe życie artystki: „Joan Baez: I Am A Noise”. Kamera towarzyszy jej podczas występów, a ona – wówczas niemal osiemdziesięciolatka – opowiada swoje życie. Młode oczy, szczupła sylwetka, krótkie srebrne włosy, brzęk koralików na nadgarstku.

Wciąż pisze wiersze i maluje obrazy, ostatnio portret prezydenta Zełenskiego – pochwaliła się nim na swoim koncie na Instagramie. Ktoś ją sfilmował, gdy śpiewała 1 maja na wiecu w obronie praw pracowniczych w San Jose.

„Świat jest wielkim polem bitwy”

Urodziła się w 1941 r. w Nowym Jorku. Jej meksykański dziadek przeniósł się do USA i został pastorem, ojciec zamiast iść w jego ślady zdecydował się na nauki ścisłe i karierę naukową. Jako profesor Uniwersytetu w Stanford przeniósł się z rodziną do Palo Alto kojarzącego się dzisiaj z kapitalistycznym światem Doliny Krzemowej.

Rodzice Joan (matka urodziła się w Szkocji) byli kwakrami o wyrazistych pacyfistycznych poglądach. Wraz z dwiema siostrami wzrastała więc w otoczeniu ludzi społecznie świadomych. Może dlatego, gdy mając trzynaście lat, usłyszy, iż jest „głupią Meksykanką”, odpowie z dumą, iż owszem, jest Meksykanką. W rzeczywistości dla białych dzieci była zbyt kolorowa, dla meksykańskich – zbyt biała. Te pierwsze usiłowała przekupić swoim dopiero co uświadomionym talentem: grała na ukulele i śpiewała.

„Byłam niczym dworski błazen” – wspominała, dodając, iż udało jej się to, bo lubiła być w centrum uwagi. Tak jak w 1958 r., kiedy w jej szkole miały miejsce zapowiedziane wcześniej ćwiczenia przeciwlotnicze. Siedemnastoletnia Joan jako jedyna ostentacyjnie nie wzięła w nich udziału: „Protestuję przeciwko tym głupim ćwiczeniom przeciwlotniczym, ponieważ są fałszywe i mylące”. Dziennikarze „Palto Alto Times” uczynili z niej bohaterkę artykułu, w którym przy okazji ogłosiła, iż sprzeciwia się służbie wojskowej z powodu sumienia i iż preferuje pokój jako najlepszą metodę obrony.

Dla białych dzieci była zbyt kolorowa, dla meksykańskich – zbyt biała. Te pierwsze usiłowała przekupić swoim dopiero co uświadomionym talentem: grała na ukulele i śpiewała

Natalia Budzyńska

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Szła w ślady ojca, który w najgorszym okresie zimnej wojny głosił publicznie pacyfistyczne poglądy. Życie zmuszało Alfreda Baeza do trudnych wyborów: jako naukowiec i fizyk mógł robić karierę, jego zdolności były pożądane przez przemysł zbrojeniowy, proponowano mu lukratywne stanowiska. Odrzucił je i poświęcił się problemom edukacji w ramach UNESCO.

Joan i jej siostry wzrastały w przekonaniu, iż choć doświadczały w szkole prześladowań ze względu na rasę, to na świecie istnieją niesprawiedliwości o wiele większe. Śpiewanie stało się ich naturalnym antydepresantem, lekarstwem na smutki i złość. Ich, bo młodsza siostra Joan także wzięła do ręki gitarę. Śpiewając stare kawałki gospel w małych kawiarniach w Bostonie, dokąd przeprowadziła się rodzina, Joan nie mogła przypuszczać, iż oto spotkała się ze swoim przeznaczeniem. Sale wykładowe gwałtownie zamieniła na klub folkowy, w którym spędzała czas, słuchając różnych wykonawców.

Dopiero wtedy, w porównaniu z nimi, zrozumiała, iż jest w posiadaniu wyjątkowego głosu. Głosu, który ją wyróżniał. Głosu, za pomocą którego może być rozpoznawalna. Głosu, który zaczarował publiczność w Newport.

„Jeśli w sercu się nie poddam, pewnego dnia zwyciężę”

Ukulele dostała od znajomych ojca. Pierwszy koncert, na jakim była, to występ słynnego Pete’a Seegera, folkowego muzyka i działacza społecznego. Zanim kupiła sobie pierwszą gitarę, znała już jego wszystkie utwory. Na Newport Jazz Festival zaprosił ją inny słynny pieśniarz folkowy, Bob Gibson, żeby zaśpiewała z nim w duecie.

Zaraz potem podpisała kontrakt i zaczęła nagrywać płyty. Dziennikarze prześcigali się w metaforach, żeby opisać jej sopranowy głos, sale wyprzedawały się, a jej twarz znalazła się na okładce „Time Magazine”. Miała wtedy zaledwie dwadzieścia jeden lat. Początkowo śpiewała głównie ludowe pieśni tradycyjne z całego świata, nadając im indywidualny rys.

Mogłabym teraz rozpisać się na temat kilkudziesięciu nagranych przez Joan Baez płyt, twórczych duetów (niedawny film „Kompletnie nieznany” przypomniał o jej relacji – osobistej i artystycznej – z Bobem Dylanem), wymieniać utwory – te tradycyjne i te współczesnych jej twórców – które tak wspaniale interpretowała. Jak je wszystkie zmieścić w jednym artykule? Każdy ma swoje ulubione, które łączą się z jakimś wydarzeniem w życiu, są ilustracją emocji towarzyszących pierwszemu przesłuchaniu.

O wyjątkowości Joan Baez decyduje połączenie wybieranego przez nią repertuaru, oryginalnej interpretacji, trzyoktawowego krystalicznej barwy sopranu, dziewczęcego uroku i aktywizmu. W jej przypadku nie można rozdzielić sztuki od społecznego zaangażowania. Wzorem swojego pierwszego mentora, Pete’a Seegera, potraktowała muzykę jako narzędzie pokojowej rewolucji, w końcu folk nadawał się do tego idealnie. Mogła oczywiście protestować, śpiewając, a potem po prostu zejść ze sceny, ubrać buty i zająć się swoimi sprawami. Tyle iż chyba tak nie umiała.

Wykorzystała swoją popularność i gwałtownie stała się twarzą protestów, które zalewały ówczesne Stany. Więc tak: ma 23 lata, kiedy w 1963 r. podczas słynnego Marszu na Waszyngton – tego, na którym Martin Luther King wygłosił słynne przemówienie „Miałem sen…” – zaśpiewa słynny utwór gospel „We Shall Overcome” wraz z 300-tysięcznym tłumem. Podczas wielkich protestów rolników stanie u boku Césara Cháveza, działacza meksykańskiego pochodzenia, który walczy o prawa dla mniejszości i na rzecz pracowników przemysłu rolnego. Joan protestuje też przeciwko wojnie w Wietnamie i poborowi do wojska. Podczas charytatywnych koncertów głosi antywojenne przemowy.

Dwa razy zostaje aresztowana. Przeżywa kilkunastodniowe bombardowanie Hanoi, gdzie trafia wraz z delegacją pokojową. Na albumie „Where Are You Now, My Son?” znajdzie się kilka utworów, które tam wykonywała. W „Birmingham Sunday” śpiewa o czarnoskórych dziewczynach, które zostały zamordowane w czasie ataku Klu Klux Klanu na kościół w Alabamie. Wyda album „Gracias a la Vida” poświęcony mieszkańcom Chile za dyktatury Pinocheta. Występuje przeciwko karze śmierci: w więzieniach San Quentin śpiewa „Swing Low, Sweet Chariot”, tradycyjny chrześcijański hymn Afroamerykanów. Dla swoich homoseksualnych fanów napisze piosenkę „Altar Boy and the Thief”. Protestuje przeciwko wojnie w Iraku, wspomaga ruchy pokojowe w Iranie, walczy o środowisko. Pojedzie również do Ukrainy z Ukraine Children’s Action Project.

Do 2008 r. stroni od partii politycznych, nie popiera polityków, nie staje po stronie żadnego z nich. Uwierzy dopiero Barakowi Obamie, ogłosi to światu podczas koncertów, a potem przyzna, iż jednak trochę się rozczarowała. Polityka zawsze pozostanie polityką. Lepiej stać po stronie człowieka i pokoju.

„Działanie jest antidotum na rozpacz” – mawia. Kilka jej cytatów jest już słynnych, na przykład ten: „Nie możesz wybrać jak umrzesz, ani kiedy. Ale możesz zdecydować, jak będziesz żył”. Albo: „Tylko ty i ja możemy pomóc słońcu wschodzić każdego nadchodzącego poranka. jeżeli tego nie zrobimy, może ono przesiąknąć smutkiem”. Joan Baez robiła w swoim życiu wszystko, by do tego nie dopuścić.

Idź do oryginalnego materiału