„Jakżeż listy mylą…”. Anna Kowalska, Maria Dąbrowska i siła (jednego) słowa

5 godzin temu
Zdjęcie: Anna Kowalska i Maria Dąbrowska


Czy klucz „listów miłosnych” jest jedynym adekwatnym w odniesieniu do tej monumentalnej, wielopłaszczyznowej korespondencji? Z całą pewnością takich kluczy jest więcej.

Tekst przygotowany na konferencję „Metamorfozy: poetyka, natura, znak. Profesor Teresie Dobrzyńskiej w 55-lecie debiutu naukowego”, wygłoszony 11 grudnia 2023 w Instytucie Badań Literackich PAN w Warszawie. niedługo ukaże się, w rozszerzonej formie, w pokonferencyjnym tomie. Śródtytuły od redakcji Więź.pl

W trakcie prac edytorskich, związanych z korespondencją Marii Dąbrowskiej z mężem, Marianem, i ze Stanisławem Stempowskim[1], wreszcie – z Anną Kowalską[2], natykałam się co jakiś czas na problem wiarygodności listów. Nie fakty mam na myśli – te są sprawdzalne ‒ ale zawarte w nich deklaracje uczuciowe. Sprawa nabiera szerszego wymiaru, gdy oprócz korespondencji mamy do dyspozycji inne jeszcze pisane świadectwa autorów korespondencji, przede wszystkim diariusz. Jego zapisy mogą podważać prawdziwość deklaracji zawartych w listach, a choćby im zaprzeczać.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Listy pisane są dla jednego tylko czytelnika; ich autor(ka) pisząc, przyjmuje perspektywę odbiorcy i wzajemną wiedzę o sobie osoby piszącej i czytającej. Diariusz, spisywany tylko dla siebie, wydaje się być zapisem bardziej szczerym, więc i bardziej wiarygodnym. Nie wykluczam jednak elementu autokreacji także w diariuszu, zwłaszcza, gdy był pisany z intencją przyszłej publikacji. Jest to jednak odrębny temat, wymagający osobnej analizy.

Interesuje mnie fenomen jednego zdania, a choćby jednego słowa, zawartego w dzienniku lub liście, które może zburzyć utrwaloną w korespondencji (a czasem w szeroko rozumianym czytelniczym odbiorze) wizję relacji między dwiema osobami. Ten fenomen „jednego zdania” czy „jednego słowa” może rzucić inne światło na zawartą w listach opowieść autobiograficzną i skłonić do zajęcia postawy sceptycznej, niepozwalającej wierzyć wszystkiemu, co w liście napisano.

„Wiarygodność” czy „szczerość”?

Opieram się na materiale przygotowywanej do druku liczącej około 2300 listów korespondencji Marii Dąbrowskiej z Anną Kowalską, owianej (częściowo tylko uzasadnioną) sławą gorącej korespondencji miłosnej. Nie bez znaczenia jest fakt, iż korespondentki były pisarkami i obie prowadziły dziennik; może to grać rolę przy ocenie wymienianych listów ‒ ich wiarygodności i szczerości, ale z drugiej strony ‒ także pokusy traktowania tej korespondencji jako kreacji literackiej. Idące tym tropem moje rozważania dotyczą jedynie dwóch słów: „przygoda” i „fikcja” (choć takich słów o niepokojącym znaczeniu można by w tej korespondencji znaleźć więcej).

Na początku 1946 r., gdy w reakcji na wiadomość o ciąży przyjaciółki, Dąbrowska nie potrafiła uwolnić się od przymusu pisania listów z oskarżeniami i pretensjami, miała świadomość, iż w swoich epistołach przekracza nie tylko akceptowalne granice żądań wobec niej, ale i wymogi estetyczne: „Czytaj to wszystko jak złą literaturę. Nie przejmuj się. Muszę pisać…” (M. Dąbrowska, 3 stycznia 1946). Po kilku latach Kowalska oceniała te właśnie listy zupełnie inaczej, uważając, iż są jak znakomita literatura:

Z szuflad sekretarza wydobyłam Twoje listy i złożyłam do teczki. Czytając je, myślałam w zdumieniu, co to za świetna literatura. Jakaż siła, zmienność nastrojów, pasja. Któż Ci dorówna?! To ja Ci stokroć słuszniej mogę powiedzieć: marnujesz czas na ospałą i monotonną Annę (A. Kowalska, 10 marca 1950).

Lektura tej korespondencji równoległa z lekturą zapisków dziennikowych pisarek pokazuje, iż te dwa ciągi tekstów różnią się istotnie w przedstawianiu sprawy łączącego je związku. Tu chciałabym zaznaczyć, iż w moim przekonaniu także pojęcia „wiarygodność” i „szczerość” nie są bliskoznaczne. „Wiarygodność” wszak nie musi oznaczać „szczerości”; list nieszczery, kłamliwy przez zewnętrznego czytelnika (niebędącego odbiorcą listu) może zostać oceniony jako wiarygodny, bo dokumentujący pewien rodzaj wypowiedzi, potwierdzonej w innych źródłach, którą określimy jako fałsz, a choćby kłamstwo.

Dzisiejszy czytelnik, mając do dyspozycji całość korespondencji pisarek z 25 lat, może zastanawiać się, w jakim stopniu (i od kiedy) listy Kowalskiej są autentycznym opisem przeżyć i prawdziwym świadectwem pogmatwanych uczuć, a na ile (i jak długo) są grą

Ewa Głębicka

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

„Jakżeż listy mylą! A może nie listy. Może rzeczywistość myli” – napisała Kowalska w liście do Dąbrowskiej z 22 maja 1947 r., wystawiając czytelnika na pokusę szukania odpowiedzi na pytanie, co kryje się za tym przewrotnym i nieco zagadkowym stwierdzeniem. Mogło ono wynikać z przekonania Kowalskiej, iż słowa nie są w stanie opisać najsilniejszych uczuć i pogmatwanych myśli, są bowiem zawodne i niewystarczające.

Jednak tę najprostszą, najbardziej oczywistą interpretację zakłóca jej zapis dziennikowy, w którym w cztery lata później, pod datą 3 kwietnia 1951 r., podsumowując swoją wieloletnią relację z Marią, Kowalska oceniała: „…bliższa mi jest, droższa niż przed ośmiu laty, kiedy to była przygoda, a o przyjaźni prawdziwej ani mi się wówczas śniło” (A. Kowalska, „Dzienniki”[3], 3 kwietnia 1951).

Strategie nacisku

Wydaje się, iż użycie słowa „przygoda” może mieć niebagatelne znaczenie dla stwierdzenia, w czym może kryć się istotny węzeł dramaturgiczny tej korespondencji. Słowo to, tak jednoznacznie definiujące przez samą Kowalską początek związku, pojawia się także w o pięć lat wcześniejszym jej liście do Dąbrowskiej, tyle iż tym razem Anna, wypierając się tego, o co już wówczas podejrzewała ją przyjaciółka, a do czego po latach w dzienniku przed samą sobą się przyznała:

Nie umiem dość przekonująco wyrazić, ile nadziei łączę z tobą, jak życie z tobą jest mi koniecznością. Chciałabym, by pewne rzeczy stały się dla nas pewnikami, po pierwsze – to sens naszego związku. Lubiłaś widzieć w tym z mojej strony tylko oszołomienie lub próby szukania przygody, zabawy. Nie lubię zabawy (A. Kowalska, 24 czerwca 1946).

W tym fragmencie listu zwraca uwagę zanegowanie treści słowa „zabawa”, ale już nie „przygoda” czy „oszołomienie”. Jest tu też aluzja do niepokoju i podejrzliwości Dąbrowskiej, która już wcześniej podskórnie miała wątpliwości, czy deklaracje uczuciowe składane przez Kowalską są całkowicie szczere. Wierzyła jednak słowom listów:

Masz zwyczaj m ó w i ć tak jakoś bagatelizująco i od niechcenia, iż nigdy nie wiem, na ile serio mówisz, a jak p i s z e s z – jakoś bez zastrzeżeń poddaję się Twemu słowu (M. Dąbrowska, 19 czerwca 1946).

Widzimy tu dwa poziomy porozumiewania się przyjaciółek – słowa wypowiadane w bezpośredniej rozmowie i deklaracje zapisane w listach. Słowo, choć wypowiedziane głośno, ale jednak ulotne ‒ deprymowało Dąbrowską, magia i siła słowa utrwalonego na piśmie najwyraźniej ją przekonywały.

Promocja!
  • Małgorzata Łukasiewicz

My, czytelnicy

36,00 45,00 Do koszyka

Te zapisane słowa, w które wierzyła Dąbrowska, nie muszą być równie przekonujące dla obecnego czytelnika listów, który ‒ sięgając równolegle do dziennika Kowalskiej i mając w pamięci przywołany wyżej cytat, mówiący o początkowej fazie związku jako o „przygodzie”, może czytać te listy z uzasadnioną nieufnością. Ma też prawo zadać pytanie o wiarygodność uczuciowych deklaracji Anny, składanych w listach do Marii. Dzisiejszy czytelnik, mając do dyspozycji całość korespondencji pisarek z 25 lat, może zastanawiać się, w jakim stopniu (i od kiedy) listy Kowalskiej są autentycznym opisem przeżyć i prawdziwym świadectwem pogmatwanych uczuć, a na ile (i jak długo) są grą, zabawą słowną, czy inaczej rzecz nazywając ‒ literaturą. „W listach dochodzą same słowa i trzeba się wsłuchiwać dobrze, jak by brzmiały – żywe” – pisała Anna do Marii (A. Kowalska, 6 września 1946).

Nabierają znaczenia zawarte w listach dowody drobnych kłamstw, mistyfikacji i manipulacji, których powodów nie możemy być pewni, choć pole do domysłów wydaje się rozległe. Tym bardziej, iż Anna przyznała się do niewinnych, jej zdaniem, oszustw wobec przyjaciółki:

Ileż to Ci sprawiam kłopotu, ile przysparzam niepokoju, jak mało daję radości. Jak śmieszne jest m.in. kokietowanie Cię Miłoszem[4], głupie i lichutkie. Tak jednak ulega człowiek jakiemuś mechanizmowi i w stosunku do tego, na kim mu zależy, używa subtelnych jak i najgrubszych forteli, aby podtrzymać zainteresowanie, zatrzymać uczuciową czujność (A. Kowalska, 11 października 1949).

Obie stosowały wobec siebie różnego rodzaju strategie nacisku i manipulacji, choć wydaje się, iż Dąbrowska czyniła to nieświadomie, w bezsilnym wołaniu o ratunek z rozpaczy, w której się znalazła, dowiedziawszy się o brzemiennym stanie przyjaciółki. Pisała z wyrzutem o popadaniu w dolegliwości somatyczne, o wypalonych papierosach, wypitym alkoholu, niemożności skupienia się na pracy twórczej. Między pisarkami długo toczyła się gra, podszyta jawnymi lub skrywanymi urazami i pretensjami, także związanymi z ich literacką profesją ‒ Anna zakwestionowała prawo Marii do wygłaszania ex cathedra sądów o uczuciach: „Ja nie muszę się informować u świetnych pisarek czym jest miłość, cierpienie” (A. Kowalska, 1 maja 1946).

Łańcuchy fikcji

Sprawa miłości traktowanej jak fabuła dzieła literackiego, tworzonego dla jednej odbiorczyni, uczucia kreowanego w listach i przez listy podtrzymywanego ‒ niepokoi czytelnika i uruchamia mechanizm sceptycznej lektury listów jako świadectwa autentycznych przeżyć. Prowokuje też kolejne pytania, na które nie znajdujemy oczywistych odpowiedzi, w tym na pytanie, czy wszystko, co stanowi wątek emocjonalny listów było „fikcją”, „życiem urojonym”?

Dawno, chyba właśnie rok temu, nie byłam równie zgaszona, zawiedziona i niechętna. Egzaltacja wiosny była egzaltacją. Czekanie, jak to bywa z każdym czekaniem, doczekało się czegoś innego. Teraz mam czas i siebie. Teraz już na nic czekać nie można: to co jest – jest życiem. Innego życia nie będzie. Trzeba polubić te ranki, południa, popołudnia, wieczory, jakie tu są. Dotąd każdą chwilkę dzieliłam z Tobą. A przecież to jest życie urojone – bo ty żywa nie możesz o tym wiedzieć. To jest życie fikcją – tak jak żyją wszyscy wygnańcy (A. Kowalska, 9‒10 października 1946).

Kiedy „przygodę”, rozumianą choćby przez jedną osobę w związku jako relację niezobowiązującą (przypuśćmy, iż jest nią Kowalska), chcieć zestawić z pojęciem „miłości” (Dąbrowska), natkniemy się na mur rzeczywistości wykreowanej ‒ fikcję. I właśnie to słowo: „fikcja” pojawia się tak w korespondencji, jak i w diariuszu Kowalskiej jako określenie, czym – jej zdaniem ‒ w istocie był podszyty ów związek. Między przyjaciółkami rozpoczyna się spór wokół tego słowa i tego, co każda z nich oceniała jako „fikcję” w ich relacji.

Piszesz, iż ta silna, na nic niezważająca Anna, okazała się fikcją. Czyż zdolność do tworzenia fikcji, czyż fikcja nie są integralną częścią miłości? Miłość jest jedną z form twórczości (także duchowych). Kochając człowieka, tworzymy całe łańcuchy fikcji, przekazujących sobie niejako – ogień miłości. […] Piszesz, iż „może przynajmniej przyjaźń nasza się utrzyma”. Co za pomniejszanie rzeczywistości. To jest dopiero fikcja od początku do końca, takie zdanie, i to fikcja oparta na fałszu (Kowalska, 30 grudnia 1945).

Dwa słowa zapisane w listach i w dzienniku Kowalskiej, „przygoda” i „fikcja”, kładą się cieniem na tym związku, niemal go dezawuują, ale przecież nie unieważniają

Ewa Głębicka

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

W rok później Kowalska notowała w dzienniku:

List Maryjki z typu demaskujących przeszłość. […] Miałam ochotę poniechać jazdy, napisać list – ostatni. To, co chciałam stworzyć jako życie dla nas, nazywa fikcją. Czy potrafię coś uratować? Myślę, iż nie (A. Kowalska, „Dzienniki”, 10 października 1946).

I słowa Dąbrowskiej z listu pisanego dwa tygodnie później w odpowiedzi:

Mój Boże, serce mi się ścisnęło kiedy przeczytałam, iż ja, jakoby, notre thème éternel [nasz wieczny temat] nazywam fikcją. To Ty przecież napisałaś niedawno „wszystko było fikcją”. Mnie fikcją wydaje się tylko Twoje złudzenie, iż wszystko można ze sobą ładnie, wesoło i grzecznie pogodzić, a zdaje się, iż o tę niemożność (będącą moją wadą) gniewasz się na mnie (M. Dąbrowska, 29 października 1946).

Związek na odległość, podtrzymywany słowem pisanym, listami kreującymi alternatywną jakość emocjonalną, wyczarowującymi drugi, utrwalony „na piśmie” obszar intymnej relacji ‒ staje się – jak wspomniałam ‒ bardziej literaturą tworzoną dla jednej czytelniczki niż realną rzeczywistością. Zauważyła to Kowalska; tę świadomość odrealnienia korespondencyjnej miłości zamknęła w słowach:

Ty kroczysz przy mnie, ale to są już cienie. Czy nie pokochamy w końcu więcej naszych nieszczęśliwych miłości od siebie żywych i nie tak poddanych i uległych jak te romantyczne zjawy? (A. Kowalska, 6 września 1946).

Wątpliwości i zaskoczenia

Dwa słowa zapisane w listach i w dzienniku Kowalskiej: „przygoda” i „fikcja”, które kładą się cieniem na tym związku, które go niemal dezawuują, ale przecież nie unieważniają. Słowa o ogromnej sile demaskatorskiej i destrukcyjnej, podważające wiarygodność deklaracji Anny w liście do Marii z początku znajomości: „obeszłabym kulę ziemską, żeby ci przynieść szklankę wody” (A. Kowalska, 15 września 1943). Tego samego dnia Dąbrowska potajemnie zajrzała do dziennika przyjaciółki i z przerażeniem stwierdziła, iż jego zapisy przeczą deklaracjom wypowiadanym i treści listów:

Ta rzekoma spowiedź z uczuć dla mnie jest w gruncie rzeczy poematem na cześć miłości do tego Anglika[5] i do męża. Ja tam występuję jak ból zęba, przeszkadzający się napawać pięknem życia (M. Dąbrowska, 15 września 1943).

Postawione tu pytania, wysnute z lektury listów, nie są próbą zdefiniowania istoty relacji między pisarkami. Nie mają choćby porządku zgodnego z chronologią wydarzeń w tym związku. Pojawiły się jako skutek niepokoju, wznieconego natknięciem się w lekturze na jedną frazę, w której zawarte słowo „przygoda” zachwiało wiarę w całkowitą szczerość przez kilka lat pisanych listów miłosnych. A może listów o wyobrażonej miłości? Słowo „fikcja” w odniesieniu do związku pisarek zostaje użyte w korespondencji po raz pierwszy w liście z 1945 r., gdy pojawia się sprawa ciąży Kowalskiej. W roku 1946 już dwanaście razy – jest obsesyjnie analizowane przez Dąbrowską, a przez Kowalską traktowane jak literacki konstrukt.

Uzasadnione wydaje się pytanie, czy klucz „listów miłosnych” jest jedynym adekwatnym w odniesieniu do tej monumentalnej, wielopłaszczyznowej korespondencji? Z całą pewnością takich kluczy jest więcej. o ile chodzi o sferę intymną listów, w grę mogą wchodzić na przykład „przyjaźń silniejsza niż oszołomienie” i jednocześnie ‒ „kreacja literacka”.

A może rację miała Anna Kowalska, formułując w 1946 r. cytowany wcześniej sąd, iż być może przyjaciółki bardziej pokochają „romantyczne zjawy” i swoje „nieszczęśliwe miłości” ‒ od „siebie żywych”? Uwzględnienie tej opinii i potraktowanie jej jako odautorskiego rozpoznania potwierdza prawo do lektury szerszej, niż jedynie z perspektywy „listów miłosnych”. Tak więc użycie przez Kowalską słowa „przygoda” dla określenia jej stosunku do przyjaciółki nie tylko upoważnia do poddania w wątpliwość szczerości jej deklaracji uczuciowych, ale też podważa wartość uproszczonej opinii o korespondencji pisarek ‒ jednostronnej, bo skupionej głównie na miłosnym afekcie.

Moje wątpliwości i zaskoczenia wynikające z lektury niewielkiego fragmentu w notatce dziennikowej Anny Kowalskiej, zakwestionowały wcześniejszą jednowymiarową opinię o listach, skłoniły do bardziej krytycznego spojrzenia na zamkniętą w nich opowieść o uczuciach, i przekonały do zajęcia sceptycznej postawy przy lekturze, gdyż nic nie jest takie proste, jak początkowo mogło wydawać się, iż jest.

[1] Szerzej o tym w przedmowach do edycji: „Ich noce i nie. Korespondencja Marii i Mariana Dąbrowskich 1909-1925”, wstęp i oprac. E. Głębicka, Warszawa 2005, oraz: M. Dąbrowska, S. Stempowski, „Listy 1924‒1951”, t. I‒III, oprac., wstępem i przyp. opatrzyła E. Głębicka, Warszawa 2021‒2023.
[2] Mowa o rozpoczętej w 2022 r. w ramach grantu NPRH 5-tomowej edycji pod moją redakcją naukową połowy korespondencji pisarek (za lata 1940‒1949), z której tom I ukazał się w 2024 r., pozostałe tomy wyjdą drukiem do roku 2027. Listy z lat 1950‒1965 będą podstawą następnego projektu badawczego.
[3] Korzystano z edycji: A. Kowalska, „Dzienniki 1927‒1969”, wybrał z rękopisu i do druku przygotował Paweł Kądziela, wstęp Julia Hartwig, wyd. 2 Warszawa 1922.
[4] Pisała o tym szerzej w artykule „Sprawy Czesława Miłosza w zapiskach osobistych Marii Dąbrowskiej i Anny Kowalskiej”, „Tematy i Konteksty” 2021 nr 1 s. 432‒452. Z odtworzonych faktów, dotyczących kontaktów Kowalskiej z Miłoszem wynika, iż niepokoje Dąbrowskiej, związane z osobą poety miały pewne podstawy.
[5] Mowa o Gerardzie Cecilu, z którym w latach młodzieńczych Kowalska miała przelotny romans. Cecil odezwał się do niej po latach, proponując spotkanie.

Idź do oryginalnego materiału