Gniew i bezsilność z dala od wielkiego świata. O czym śpiewają następcy Dylana

11 godzin temu
Zdjęcie: Oliver Anthony


W ich pieśniach próżno szukać nadziei. Można w nich jednak usłyszeć głos stłamszonych ludzi, głos Ameryki, która wybrała na prezydenta Donalda Trumpa.

Dział społeczny letniego numeru kwartalnika „Więź” brzmi „Religia jako opium populistów”. Poniższy tekst nawiązuje niejako do działu, prezentuje współczesnych pieśniarzy Ameryki

Film „Kompletnie nieznany” z Timothée Chalamet’em wywołał zimą nową falę zainteresowania postacią i twórczością Boba Dylana, jednak o współczesnej Ameryce w sposób budzący dziś największe emocje opowiadają już inni. Zamiast zachłystywać się poparciem Taylor Swift dla Joego Bidena w ubiegłorocznej kampanii, trzeba było uważniej słuchać pewnego rudobrodego songwritera z Wirginii i podobnych mu śpiewających autorów. To na artykułowanym w ich piosenkach rozgoryczeniu swój sukces zbudował Donald Trump.

Jedną z głównych osi fabularnych filmu w reżyserii Jamesa Mangolda jest przemiana dokonująca się za sprawą Dylana w sposobie przekazywania współczesnemu odbiorcy tekstu dzięki muzyki. Muzyka popularna, będąca przed autorem „Blowin’ in the wind” nośnikiem najczęściej błahych treści, służąca przede wszystkim rozrywce, staje się dzięki niemu medium pozwalającym mówić o najważniejszych sprawach, poruszać kwestie społeczne i egzystencjalne.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Za Dylanem pójdą inni, poczynając od Beatlesów z Johnem Lennonem, którego zainspirowało spotkaniem z amerykańskim artystą. Rock’n’roll, ze swym elektrycznym brzmieniem, pokaże, iż może być nie tylko emanacją młodzieńczej witalności, budzącą u przedstawicieli starszych generacji głównie zastrzeżenia natury obyczajowej, ale wyrazem totalnego buntu, obejmującego zarówno formę, jak i treść przekazu.

Ikona mimo woli

Zanim jednak na pamiętnym festiwalu w Newport w 1965 r. Bob Dylan zamienił gitarę akustyczną na elektrycznego fendera, sławę artysty-buntownika przyniosły mu dwie płyty nawiązujące do tradycji amerykańskiego folku: „The Freewheelin’ Bob Dylan” (1963) oraz „The Times They Are A-Changin’” (1964).

W autobiograficznych szkicach wydanych w tomie „Moje kroniki” odżegnywał się od łatki „śpiewaka protestów”, którą mu przypinano, skarżył się: „Prasowe pluskwy wciąż robiły ze mnie rzecznika, wyrocznię, a choćby sumienie pokolenia. Zabawne. Przecież tylko wykonywałem piosenki, które były całkiem nieskomplikowane, wyrażały nowe realia. kilka mnie łączyło z pokoleniem, którego głosem miałem być, a jeszcze mniej o nim wiedziałem” (tłum. Jacek Sikora, Wydawnictwo Dolnośląskie 2006).

A jednak obraz Dylana śpiewającego podczas 250-tysięcznego antyrasistowskiego Marszu na Waszyngton stał się ikonicznym przykładem zaangażowania artysty na rzecz przemian społecznych.

W jego ówczesnych piosenkach były gniew i niezgoda na panujący porządek, jak w „Masters of war”, gdzie piętnował możnych tego świata wciskających ludziom broń do rąk i chowających się tchórzliwie w swoich rezydencjach, aby przyglądać się, jak „krew wsiąka w piach”. Była gorzka refleksja, jak w „Only a Pawn in Their Game” – o zabójstwie Medgara Eversa, czarnoskórego działacza na rzecz praw człowieka, którego morderca był produktem systemu premiującego pochodzenie rasowe i podsycającego nienawiść, tytułowym „pionkiem w ich grze”.

Była też jednak nadzieja. Na zmianę, na to, co ze sobą przyniesie i na jej nieuchronność – tu najlepszym przykładem jest wspomniane już „The Times They Are A-Changin’”.

W piosenkach następców Dylana próżno szukać tej nadziei. Można w nich jednak znaleźć głos Ameryki, która wybrała na prezydenta Donalda Trumpa. Głos szarych, stłamszonych ludzi, bohaterów smutnych filmów z Frances McDormand, zamieszkałych w przyczepach i zapychających żołądki najtańszym, niezdrowym jedzeniem. Słuchając ich, łatwiej zrozumieć, co się stało w Ameryce, która za wszystkie swoje nieszczęścia winiła waszyngtońskie elity, więc na przywódcę wskazała człowieka, który zdawał się ich nienawidzić równie mocno, a może choćby jeszcze bardziej niż ona.

Artysta z fabryki pudełek

Kiedy w 1961 r. Dylan opuszczał rodzinną Minnesotę, by spróbować swoich sił na klubowych scenach Nowego Jorku, nie przypuszczał zapewne, iż zostanie gwiazdą światowego formatu, jednym z najważniejszych amerykańskich artystów przełomu XX i XXI w. Wiedział natomiast, iż chce związać swoją przyszłość z muzyką, głowę miał pełną muzycznych inspiracji, a wszystko, co robił, podporządkowane było sztuce. Na szczyt sławy zaprowadziły go nie tylko talent i charyzma, ale także konsekwencja i upór. Inaczej niż muzyka, który sześć dekad później ogromną popularność zdobył adekwatnie przypadkiem.

Christopher Anthony Lunsford, znany w tej chwili jako Oliver Anthony, pochodzi z liczącego 7,5 tys. mieszkańców Farmville w środkowej Wirginii. W wieku 17 lat porzucił szkołę i poszedł do pracy. Pracował w fast foodzie, później w fabrykach Wirginii i Karoliny Północnej. To z tego okresu pochodzą jego wspomnienia o tyraniu na trzy zmiany za „bullshit pay”, czyli dosłownie „gównianą płacę” w wysokości 14,5 dolara na godzinę.

Promocja!
  • Wojciech Marczewski
  • Damian Jankowski

Świat przyspiesza, ja zwalniam

39,98 49,98
Do koszyka
Książka – 39,98 49,98 E-book – 35,98 44,98

W 2013 r., podczas pracy w fabryce papierowych opakowań, doznał urazu czaszki, który na pół roku wyłączył go z zawodowej aktywności. Później pracował jako handlowiec, sprzedając artykuły budowlane i przemysłowe. Lubił spotkania z klientami, ale już nie rozmowy z szefem o rosnących słupkach sprzedaży. To nie była jego bajka.

Stres starał się rozładować, pijąc i ćpając, pojawiły się problemy ze zdrowiem psychicznym, m.in. stany lękowe, prowadzące do myśli samobójczych. W 2019 r. zmarł jego ukochany dziadek Oliver – to na jego cześć przyjął imię, pod którym niedługo miała go poznać cała Ameryka.

W tym samym roku namówił swoją drugą żonę (był już po rozwodzie z pierwszą) do sprzedaży samochodu oraz domu w Farmville i kupienia blisko 40 hektarów ziemi rolnej w North Dinwiddie w Wirginii, gdzie zamieszkali w kamperze kupionym za 750 dolarów. To tutaj zajął się nagrywaniem dzięki telefonu własnych piosenek, które zaczął pisać w 2021 r.

Co nagrał, wrzucał do internetu, korzystając z platform umożliwiających każdemu samodzielne publikowanie muzyki. W jednym z takich serwisów na jego piosenkę natknął się Draven Riff, współzałożyciel kanału RadioWV na YouTubie, poświęconego muzyce country, w jej surowym, wiejskim wydaniu. adekwatnie było to dopiero pół piosenki – fragment, napisany przez Anthony’ego i upubliczniony przez niego. Kawałek spodobał się Riffowi do tego stopnia, iż postanowił nagrać śpiewającego autora na jego farmie. Potrzebna była jednak cała piosenka. We dwóch dopisali więc drugą połowę w przeddzień nagrania.

Tak powstała pieśń „Rich Men North of Richmond”, czyli „Bogaci ludzie na północ od Richmond”. Zarejestrowany na łące utwór nieznanego szerzej 30-latka stał się hymnem amerykańskich odrzuconych, błyskawicznie podbił internet oraz listy przebojów.

Sukces bez precedensu

Na nagraniu udostępnionym przez kanał RadioWV rudzielec z gęstą brodą, ubrany w t-shirt z grafiką przedstawiającą krowę, gra na gitarze rezofonicznej (wykorzystywany najczęściej przez muzyków country lub bluesa instrument z metalowym rezonatorem, nadającym gitarze charakterystyczne, metaliczne brzmienie) i przy akompaniamencie cykających świerszczy wykrzykuje słowa piosenki, której bohaterami są „ludzie tacy jak ja, tacy jak ty”:

Sprzedałem swą duszę harując co dnia
nadgodziny za grosze i co z tego mam?
Życie płynie przez palce i coś gryzie mnie
zaleję to w domu, narąbię znów się.

Każda kolejna zwrotka to gorzka diagnoza problemów współczesnej Ameryki – od wspomnianych marnych płac, przez kontrast pomiędzy głodującymi na ulicach ubogimi i ofiarami epidemii otyłości, chory system zapomóg, z których finansowane są bony na śmieciowe jedzenie dla najbiedniejszych, po ćpające dzieciaki szykujące sobie miejsce „sześć stóp pod ziemią” – bo „ten głupi kraj” może im dać najwyżej kopa. Dalekie od American Dream? Bardzo.

Są jednak i tacy, którym się udało – i to właśnie ich wina, iż reszta ma tak źle. To są właśnie ci „oni”, tytułowi Rich Men North of Richmond:

Ci, co się nachapali
Bóg wie, oni chcą
mieć wszystko totalnie pod kontrolą swą
Chcą wiedzieć, co myślisz i co robisz też
i myślą, iż nie wiesz, ale ja wiem, iż wiesz
Podatki i składki bez końca i wciąż
przez tych cwaniaczków, co
wycisną każdy mój grosz.

Mówiąc najkrócej – zażarło. W trzy dni od zamieszczenia na YouTubie piosenka miała już pięć mln wyświetleń, a tydzień później zadebiutowała na pierwszym miejscu zestawienia Billboardu, zostawiając w tyle dokonania takich gwiazd jak Taylor Swift, Miley Cyrus czy Billie Eilish. Oprócz prestiżowego Hot 100 zwyciężyła również w Hot Country Songs. Sensacyjny debiut stał się bezprecedensowym wydarzeniem, ale na tym nie koniec. Ruszyła kula śnieżna.

Potencjał emocji, którymi naładowany był protest song Anthony’ego został zagospodarowany przez amerykańską prawicę. Był sierpień 2023 r., rozkręcała się właśnie kampania przed wyborami prezydenckimi. Jedna z pierwszych przedwyborczych debat w gronie republikańskich kandydatów na kandydata rozpoczęła się od puszczenia na telebimie fragmentu nagrania z farmy rudobrodego songwritera i pytania: dlaczego ta piosenka poruszyła tak wielu Amerykanów? Dla prawicowych polityków i publicystów było to jak wystawienie piłki do strzału na pustą bramkę.

– Piosenka, o którą zostaliśmy zapytani podczas debaty, tak naprawdę mówi o tym, jak ludzie sprawujący władzę korzystają na polityce, która szkodzi reszcie Amerykanów – wyjaśniał Ron DeSantis, gubernator Florydy. – I oto mamy tych bogatych ludzi na północ od Richmond, którzy bardzo dobrze poradzili sobie z pogrążaniem naszego kraju w długach. To się skończy 20 stycznia 2025 r., kiedy obejmę urząd – zapewniał.

Bez edycji, agenta i innych „pierdół”

DeSantis nie został prezydentem, ani choćby republikańskim kandydatem, ale pokazana przez prawicową telewizję Fox News debata i zainteresowanie piosenką ze strony kojarzonych z prawicą komentatorów, z liczonymi w milionach followersów zasięgami w social mediach, nadały nowy impet fali popularności Anthony’ego i jego utworu. Do teraz liczba odtworzeń klipu na YouTubie przekroczyła 210 mln, a na podstawie blisko 220 tys. komentarzy można by napisać książkę o ludziach, którzy identyfikują się z przekazem pieśni. Piszą Amerykanie, ale i słuchacze z całego świata, w różnym wieku, reprezentujący różne zawody.

„Pracowałem na moim ranczu od dziewiątego do sześćdziesiątego ósmego roku życia, żeby utrzymać rodzinę. Politycy nie są tym, za kogo się podają. Niech Bóg błogosławi Olivera Anthony’ego i dziękuję za tę piosenkę” – stwierdza 93-letni Nathan Rutherford.

Nienawidzę patrzeć, jak moja piosenka jest wykorzystywana jako broń. Widzę, iż prawica próbuje mnie określać jako jednego ze swoich. I widzę, iż lewica próbuje mnie zdyskredytować, chyba w odwecie

Oliver Anthony

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

„Przez 29 lat byłem kierowcą ciężarówki w firmie zajmującej się owocami morza, ciężko pracowałem, złamałem kręgosłup, ta piosenka wzrusza mnie do łez, mówi w imieniu nas wszystkich” – dzieli się wrażeniami internauta o nicku Chris T.

Sam Oliver Anthony, choć nie jest tajemnicą jego znajomość z obecnym sekretarzem zdrowia, antyszczepionkowcem Robertem Kennedy’m Jr., odcinał się od prób politycznego szufladkowania swojej twórczości.

– Drażni mnie, iż wplątuje się w to politykę. To denerwujące, iż ludzie w konserwatywnych wiadomościach próbują się ze mną utożsamiać, jakbym był jednym z nich – podkreślił w nagraniu, które opublikował na własnym kanale. – Nienawidzę patrzeć, jak ta piosenka jest wykorzystywana jako broń. Widzę, iż prawica próbuje mnie określać jako jednego ze swoich. I widzę, iż lewica próbuje mnie zdyskredytować, chyba w odwecie. To musi się skończyć – dodawał.

Przyczyn swojego powodzenia upatrywał zupełnie gdzie indziej niż w związkach twórczości z polityką. – Te piosenki dotarły do milionów ludzi i poruszyły ich tak głęboko, bo są śpiewane przez kogoś, kto czuje te słowa. Bez edycji, agenta i innych pierdół – napisał na Facebooku.

Prochy, bieda i brak wyboru

Oliver Anthony jest najbardziej znanym, ale nie jedynym przedstawicielem kontestatorskiego nurtu współczesnej amerykańskiej piosenki, płynącego obok mainstreamu, znajdującego odbiorców dzięki internetowym platformom.

Songwriterzy z gitarami wyśpiewują Amerykę, która jest mniej fancy i glamour – są głosem blue-collar, „niebieskich kołnierzyków”, czyli całej rzeszy ludzi pracujących fizycznie, związanych z produkcją i rzemiosłem. Przyznają się do czerpania inspiracji z muzyki country, ale cechuje ich pewna odrębność. Zamiast dumy z bycia red-neckiem, czyli wiernym tradycyjnym amerykańskim wartościom pracownikiem fizycznym, często farmerem, z karkiem spalonym słońcem, w ich utworach pobrzmiewa przede wszystkim poczucie krzywdy.

Nagrywają mniej lub bardziej profesjonalnie – czasem na tle lasu, lub na pace ciężarówki, kiedy indziej w garażu, w sypialni albo przy stole w swoim pokoju, korzystając z kamerki w telefonie. I gromadzą publiczność liczoną w milionach, pochodzącą często z prowincjonalnych miasteczek, skąd „praca się wyniosła, a pojawiły się prochy” – jak w piosence Tima Goodina „Prochy i bieda”.

Kiedy tak łażę
czuję się dziwnie,
nie znam tych twarzy
a znam każde imię.
Widzę w ich oczach
kim byli kiedyś,
nim ich dopadły
prochy i bieda

– śpiewa Goodin, który – jak można przeczytać na jego internetowej stronie – rozpoczął karierę zawodową, podążając śladami swojej rodziny i pracując na pełny etat w przemyśle węglowym. Wraz ze swoją żoną Leanną zaczęli wspólnie pisać piosenki, łącząc z muzyką historie, zasłyszane od współpracowników i przyjaciół.

Goodin to – jak sam się określa – „syn Appalachii”, krainy geograficznej zajmującej centralne i południowe rejony Appalachów, rozciągającej się na terenie 13 stanów. Podobnie jak urodzony w Kentucky i wychowany w Zachodniej Wirginii Logan Halstead, utalentowany i niezwykle dojrzały jak na swój wiek autor poruszającej pieśni o górniczym losie „Dark Black Coal”, którą napisał, mając zaledwie 15 lat.

Nie bez racji przedstawiając jego sylwetkę na stronie agencji koncertowej MOKB, założonej przez fanów muzyki na żywo, napisano, iż teksty jego surowych i szczerych piosenek uderzają mądrością, którą można by przypisać komuś o dwie dekady starszemu. Przepełniające „Dark Black Coal” smutek i gorycz sprawiają, iż ta przejmująca pieśń na długo zapada w pamięć:

Niech czarny węgiel duszę mą weźmie
i tak jestem winien ją mu
niech tylko pozwoli me dzieci uchronić
by nie zabrał ich zły duch gór.

Nie ma tu dumy z etosu górnika, jest za to pełna rezygnacji zgoda na nieuchronność przeznaczenia – losu, którego nikt sobie nie wybiera; na wypełnienie do końca roli, której za młodu chciało się uniknąć, a w którą wtłoczone zostają kolejne pokolenia, zmuszane do spędzenia życia pod ziemią:

I tęsknisz za czasem, gdy byłeś chłopakiem
co chciał jak najdalej stąd zwiać
nieważne którędy, jak dokąd i kiedy
wiedziałeś – to musi się stać
Lecz lata mijają i wciąż ramię w ramię
z chłopcami, co byli jak ty
pod ziemią żyjecie, a wasze niebieskie
kołnierze węglowy żre pył.

Na dnie rozpaczy

Wykorzystywanie tzw. pieśni masowego rażenia do celów związanych z bieżącą polityką to nic nowego, podobnie jak odcinanie się ich autorów od prób zawłaszczania ich twórczości przez przeróżne ruchy i inicjatywy polityczne. Do przywołanych powyżej przykładów Anthony’ego Olivera, a wcześniej – Boba Dylana, można z naszego podwórka dodać „Mury” Jacka Kaczmarskiego, dystansującego się za życia od przyklejanej mu etykiety „barda Solidarności”.

Gdyby próbować wskazać w piosenkach przedstawionych tu amerykańskich songwriterów coś, co odróżniałoby ich dzieła od utworów ich wielkich poprzedników, należałoby skupić się na emocjach, jakie towarzyszą ich bohaterom.

Najważniejszą spośród tych emocji jest rozpacz. Ich głos to nie krzyk buntu, jak u bohaterów sprzed lat, tylko skarga. I jest w tym coś przeraźliwie smutnego, bo niezwykła popularność tych prostych pieśni i wyrażane dzięki mediom społecznościowym opinie ich odbiorców, świadczą o tym, iż ta bezsilna skarga jest wypowiadana w imieniu tak wielu ludzi w kraju, który przez pokolenia był uważany za jedno z lepszych miejsc do życia na Ziemi, i do którego wciąż próbują się dostać rzesze tych, którzy mają jeszcze gorzej.

W samym centrum zbiorowej skargi jest zawsze jednostkowe doświadczenie – biedy, bezradności, ekonomicznych i psychicznych problemów wpychających w uzależnienie. Amerykański everyman z tych piosenek jest jak mały chłopiec, o którym śpiewa inny rudobrody autor, Nolan Taylor z Cincinnati, zmuszany do samodzielności przekraczającej jego dziecięce siły.

Najbardziej popularny utwór Nolana, pod tytułem „68”, z powodzeniem mógłby brać udział w konkursie na najsmutniejszą piosenkę świata:

Palenie w siódmej klasie zawdzięczam mojej matce
takich rzeczy uczyła mnie wielu
przysypiała na drodze numer sześćdziesiąt osiem
więc to ja wiozłem nas aż do celu
myśląc o tym, jak bardzo chcę uciec
Potem szkolny autobus, ja potykam się w progu
marząc, żeby nie wracać do domu
Piekarnik grzał dom, gdy akurat był prąd
Może ojciec zostawił nam kasę
na trzy dni najwyżej wystarczy.

Pokaleczony psychicznie dzieciak wychowujący się u boku uzależnionej matki, mającej za nic jego materialne i emocjonalne potrzeby, żyjącej na haju, pasożytującej na własnym potomstwie. Czy to nie współczesna Ameryka okazuje się jego matką? Jedno jest pewne – jeżeli brzmiący w tych piosenkach bezbrzeżny ból nie zostanie wysłuchany i ukojony, ktoś te emocje skanalizuje, wykorzysta je cynicznie w sposób, który skrzywdzonym dorosłym dzieciom nie przyniesie ulgi, za to całemu społeczeństwu może przynieść doświadczenie, którego dotąd nie znało i którego nigdy nie chciałoby poznać.

Zatrzymanie się nad emocjami, jakie oddają te piosenki, próba ich zrozumienia i wyjścia naprzeciw wyrażanym przez nie potrzebom, to najlepszy sposób na rozbrojenie tych, którzy swoją potęgę budują, żerując na prawdziwych dramatach, a ludzkie cierpienie umiejętnie wykorzystują do podsycania gniewu i obracania go przeciw dowolnie wskazanemu wrogowi.

Warto słuchać, o czym śpiewają songwriterzy współczesnej amerykańskiej prowincji, bo jak pisze na swojej stronie Nolan Taylor „boczne drogi Ameryki opowiadają najprawdziwsze historie. Rozpacz i bicie serca kraju najgłośniej dudnią w szczelinach między jego dużymi miastami”.

Tłumaczenia piosenek: Przemysław Bogusz

Korzystałem m.in. z artykułów publikowanych w „American songwriter” oraz „Rolling Stone”.

Idź do oryginalnego materiału