RELACJA ZE STYCZNIOWEGO SPOTKANIA MIĘDZYNARODOWEGO WOLONTARIATU DON BOSCO
“To co piękne niech idzie w świat.” – takimi słowami zaczął się mój dzień. Myślę, iż to bardzo trafione słowa na dzień, w którym miało się zacząć piąte już z naszych comiesięcznych spotkań przygotowujących nas do wyjazdu na misje. Dużo widzę piękna w sercach ludzi, których tutaj poznaję, piękna jest też wiara, o której mówią historiami swojego życia. I cieszy mnie myśl, iż to całe piękno, które po skończonej formacji stanie się jeszcze piękniejsze, za jakieś pół roku zacznie rozchodzić się po świecie.
Pierwszego dnia robimy wszystko co zbliża nas do siebie, czyli wspólna modlitwa, wspólny posiłek i wspólna zabawa. Po tym jak już się wytańczyliśmy i porywalizowaliśmy między sobą, przyszedł czas na powrót do kaplicy na Kompletę i słówko na dobranoc, które przygotował dla nas ks. Czesław Lenczuk – misjonarz pracujący na co dzień w Malawi. Ks. Czesław powiedział nam, iż według niego najważniejsze, żeby wolontariusz sercem był przy dzieciach, uważny na ich potrzeby i sytuację, żeby sam się angażował nie czekając na polecenia i żeby dbał o swoją relację z Bogiem, bo jednym z zadań wolontariusza misyjnego jest dawanie żywego świadectwa wiary. Te słowa dały mi nadzieję, iż i ja swoje niedoskonałości, mogę nadrobić zaangażowaniem i sercem.
Dni zaczynamy tutaj w najlepszy możliwy sposób, czyli od Eucharystii, czasami w połączeniu z Jutrznią. Hasłem przewodnim soboty były egzaminy językowe. Mieliśmy do wyboru angielski, francuski i hiszpański, można było wybrać też wszystkie trzy. Egzaminy polegały na rozmowie w cztery oczy.
W trakcie tego dnia wysłuchaliśmy relacji dwóch wolontariuszek opowiadających o swoich misjach. Ewelina Ręczkowska była na misji krótkoterminowej w Etiopii, opowiadała, iż jednym z głównych jej zadań tam było malowanie ścian, oprócz tego uczyła dzieci j. angielskiego, a także matematyki. Cytując Ewelinę: “Fenomenem tych dzieci jest to, iż czego bym im nie zaproponowała to się cieszyły, choćby jak po prostu siedziałam przy nich”. Opowiadała nam też jak wygląda Adopcja na Odległość z drugiej strony, czyli rozdawanie dzieciom wyprawki do szkoły, mąki, oleju, robienie im zdjęć, które później są przesyłane ludziom wspierającym je finansowo, a czasem przekazywanie też listów napisanych przez starsze już dzieci.
Hania Wojciechowska natomiast opowiadała o swojej rocznej misji w Peru, o pracy z młodymi chłopakami, o tym jak otworzyła dla nich pracownię krawiecką, która ku jej zaskoczeniu cieszyła się dużą popularnością. Chłopaki cieszyli się mogąc zabrać dla siebie coś co sami uszyli. Słuchając jej opowieści myślę, iż Bóg dobrze wiedział kogo tam posłać.
Następnie znów mieliśmy czas na zabawy rekreacyjne, podczas którego dowiedzieliśmy się kilku ciekawostek o sobie nawzajem, a także szukaliśmy najbardziej dopasowanych osób. Później ks. Łukasz Dumiński, nasz ekspert od ks. Bosko, przejął inicjatywę i poprowadził dla nas jeszcze jedną zabawę, w której intensywnie ze sobą rywalizując ścigaliśmy się, żeby przynieść mu rzeczy, o które nas poprosił. Po czym wyjaśnił nam, iż zabawy są dużą częścią oratorium i powinniśmy sobie założyć własną księgę zabaw, do której moglibyśmy sięgnąć kiedy będziemy potrzebować jakiegoś pomysłu. Zaczęliśmy wspólnie zastanawiać się czym jest oratorium. Najbardziej spodobało mi się stwierdzenie, iż do oratorium dzieci przychodzą, żeby się poczuć dziećmi. To ważne, bo słuchając relacji wolontariuszy i misjonarzy można zauważyć, iż w krajach misyjnych często dzieci muszą gwałtownie stać się dorosłymi i same zarabiać na swoje utrzymanie.
Tradycyjnie na zakończenie dnia spotkaliśmy się na Adoracji podczas, której słuchaliśmy listów od wolontariuszy znajdujących się w tej chwili na misjach. Wszystkie ich historie łączy jedno – zaufanie Bożemu prowadzeniu. Na koniec, słówko powiedział nam Steve – nasz przyjaciel z RŚA, który towarzyszy nam od września, dzieli się z nami radością. Steve znany jest też z rozdawania opasek na rękę z napisem “Odważ się być dobrym” i właśnie do tego tekstu nawiązał, mówiąc iż jego to zdanie bardzo motywuje, kiedy ma trudny czas. Dodając następnie, iż osoba o dobrym sercu zawsze przyciąga do siebie ludzi, zawsze ma euforia w sobie i zawsze ma w sobie spokój.
Kolejny dzień to znów Eucharystia, śniadanie i jeden z moich ulubionych punktów programu, czyli spotkanie z misjonarzem. Te spotkania najbardziej mnie upewniają, iż jestem we adekwatnym miejscu. Tym razem historią swojego powołania i pracy na misji dzielił się z nami wspomniany przy piątkowym słówku – ks. Czesław. Niewiarygodne historie przeżył ten człowiek i to cud, iż jeszcze żyje. 30 razy był chory na Malarię, w tym 2 razy na Malarię mózgową. Raz został napadnięty przez 4 mężczyzn z bronią, którzy nie postrzelili go tylko dlatego, iż spłoszyła ich przechodząca obok kobieta z dzieckiem. Co prawda stracił wtedy samochód, ale nic więcej. Powtarzał też w tym wszystkim, iż on sam nie miałby szans, ale z idąc z Bogiem, na każdej drodze, nie ma rzeczy niemożliwych. I do tego też nas namawiał, żeby iść z Bogiem od samego początku, nie tylko wtedy kiedy zrobi się trudno. “Ja sam nie podołam, to Pan Bóg powołuje i daje siły.”
Po obiedzie zostało nam już tylko sprzątanie i rozjechaliśmy się do domów. Każde z tych naszych spotkań jest inne, ale z każdego wracam jakby na nowo nawrócony, z wielką motywacją do zmiany tego co mnie odciąga od Boga. Zawsze też wracam z nową siłą i jasnością umysłu, która mam nadzieję, iż będzie ze mną zostawać coraz dłużej.
Bartłomiej Strukowski,
uczestnik spotkania styczniowego