Przewieziony do szpitala ksiądz Lech Lachowicz po kilku dniach zmarł. Przyznam, iż to tragiczne zdarzenie było dla mnie zaskoczeniem, bowiem tego typu brutalne incydenty są rzadkością. Z wyjątkiem zdarzających się ostatnio zgonów na plebaniach, ale te miały tło nieobyczajne… W latach 80. i 90. ubiegłego wieku napady, a najczęściej zabójstwa, nie były rzadkością. Prawie wszystkie miały tło rabunkowe. W Magazynie Kryminalnym „997” przedstawiłem blisko 20 takich spraw. Połowa z nich do dziś jest niewykryta. Przypomnę jedną z nich – zabójstwo księdza Antoniego Kocińskiego w Gowarczowie.
70-letni proboszcz z tego miasteczka w Świętokrzyskiem był typem samotnika. Skryty, przesadnie pobożny, kierował parafią Świętych Apostołów Piotra i Pawła od 18 lat. Nie utrzymywał kontaktów towarzyskich, a znaczną część wolnego czasu przeznaczał na pisanie wierszy o tematyce religijnej. Od wiosny 1989 roku nie miał gospodyni i samotnie mieszkał na plebanii. Sam przygotowywał sobie posiłki, z wyjątkiem obiadów, na które chodził codziennie do braci zakonnych na drugą plebanię – w wikariacie. Miał do niej zaledwie 130 metrów. Co ważne dla dalszych wydarzeń, plebania, na której mieszkał, była mocno okratowana – choćby drzwi wejściowe były zamykane wielką metalową sztabą. Widać proboszcz nie czuł się bezpiecznie. Parafia w Gowarczowie, niezbyt bogata, w ostatnich latach znaczną część pieniędzy wydatkowała na remont kościoła i rozbudowę cmentarza.
Dramat rozegrał się późnym wieczorem 17 stycznia 1990 r. Około godz. 13 ksiądz Antoni był na obiedzie u braci zakonnych. Po posiłku wikariusz wręczył mu pieniądze z kolędy. Była to kwota około 300 tys. starych złotych. Na nią składały się banknoty 500-, 1000-, 2000- i 5000-złotowe. Cały plik był włożony do białej koperty. Od braci zakonnych ksiądz Kociński wrócił na swoją plebanię. O godzinie 15.50 wyszedł do kościoła, gdzie o 16 odprawił Mszę Świętą. Uczestniczyło w niej zaledwie kilka osób. Po mszy ponownie wrócił na plebanię, skąd najprawdopodobniej nigdzie już nie wychodził. prawdopodobnie wtedy pojawili się bandyci i obserwowali księdza. Ustalono kilku świadków, którzy, przechodząc obok, widzieli światło w pokoju księdza jeszcze około 21.
Następnego dnia, 18 stycznia, idący do kościoła o 6.55 zakonnik brat Marian był zaskoczony, widząc palące się światło w sypialni proboszcza. Zwykle o tej porze proboszcz był już w kościele, choć mszę poranną odprawiał wikariusz. Kiedy ks. Kociński nie zjawił się również na obiedzie o godz. 13, jeden z braci poszedł na plebanię. Zastał jednak zamknięte drzwi, na dzwonek też nikt nie odpowiadał. Zaniepokojony po kilku minutach pojawił się na plebanii ponownie w towarzystwie brata przełożonego. Kolejny raz dzwonili, jednak nikt nie otwierał, poszli więc po klucz do wikariusza. Kiedy za trzecim razem po otwarciu dostali się wreszcie do środka, zobaczyli, iż chodniki w kancelarii są pozwijane, zaś na podłodze znajdują się krople krwi. Weszli więc do pokoju proboszcza i zauważyli, iż dokumenty z biurka są powyrzucane. W sypialni zauważyli na podłodze dużo krwi i zakrwawioną pościel.
Zaczęły się poszukiwania proboszcza. W pierwszej chwili sądzono, iż może go porwano, jednak dość gwałtownie znaleziono go w drugiej części plebanii. Leżał na tapczanie przykryty kocem. Był mało przytomny i charczał. Choć reagował na zadawane mu pytania, odpowiedzi nie wskazywały, iż jest świadomy tego, co się wydarzyło. Nie rozpoznał wikariusza i chciał natychmiast iść odprawiać mszę w kościele.
Zawiadomiono MO, a tracącego przytomność księdza przewieziono do szpitala w Końskich, gdzie 19 stycznia dokonano trepanacji czaszki i usunięto m.in. powstałe krwiaki. Około godziny 4 nad ranem ksiądz stracił przytomność. Nie odzyskał jej już do śmierci, która nastąpiła 28 stycznia 1990 r., czyli 11 dni po napadzie. Jak wykazała późniejsza sekcja zwłok, ksiądz doznał rozległych uszkodzeń mózgu i złamania kości policzkowych; wybito mu też dwa zęby.
Nie było wątpliwości, iż to napad rabunkowy, a brak śladów włamania świadczył o tym, iż musiał to być ktoś z okolicy, kogo ksiądz znał. Sprawcy poszukiwano kilka miesięcy, po czym śledztwo umorzono. Prawdopodobnie przekształcająca się wtedy w policję milicja była zajęta czymś „ważniejszym”. Ponad 10 lat po zbrodni do sprawy powrócili policjanci z Archiwum X. Na miejscu zbrodni zabezpieczono m.in. DNA sprawcy, niestety, do dziś nie wiemy, kto przyczynił się do śmierci księdza Antoniego Kocińskiego.