Ewa wstąpiła do klasztoru. Największe zaskoczenie? "Musiałam wchodzić po drabinie"

3 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl


Ewa w okresie nastoletnim stała się osobą bardzo wierzącą. Wówczas też, jako uczennica katolickiego liceum, podjęła decyzję, iż wstąpi do klasztoru. Jak wspomina, poczuła prawdziwe powołanie. Jej historia została opisana w reportażu Moniki Białek "Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach". Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa WAM.
Ewa już w okresie nauki w liceum katolickim, wiedziała, iż chce być jak siostry zakonne, które prowadzą jej szkołę. Jak wspomina, była oczarowana duchem tego miejsca. I to tam spędziła najlepsze lata swojego życia. Jednak jak podkreśliła, siostry zakonne nie zachęcały swoich uczennic do tego, by także obrały ich drogę. "Przeciwnie, czasem żartowały, iż nas zniechęcają. Nie dzieliły się z nami żadnymi tragicznymi historiami, choć przyznawały, iż nie zawsze jest kolorowo" - wspomina Ewa w rozmowie z Moniką Białek.

REKLAMA





Przeraziły ją warunki. "Brudne ściany i stare meble"
Kobieta, mimo iż czuła powołanie już wcześniej, wstrzymała się z ostateczną decyzją do ukończenia studiów. Namówiła ją do tego jedna z sióstr. I mimo sprzeciwu rodziny, po obronie magisterki wstąpiła do klasztoru. Jak wspomina, zaskoczyły ją przede wszystkim warunki, jakie zastała w tym miejscu:

Pokój, który dostałam, był obskurny. Prawie bez okien, z dwoma małymi lufcikami pod sufitem. Chcąc go rano wywietrzyć, musiałam wchodzić po drabinie. Do tego były brudne ściany i stare meble. Wstydziłabym się przyjąć tam swoich rodziców.






Przez rok przebywała w klasztorze Fot. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.pl


Nauka posłuszeństwa. "Znów powtórzyła frazę"
Ewa w klasztorze spędziła rok. W rozmowie z Moniką Białek zdradziła, kiedy zaczęły narastać w niej wątpliwości. "Naprawdę dziwna historia zdarzyła się, kiedy dziewczyny rozpoczynały postulat. Przywiozłam ze sobą lustrzankę cyfrową, więc mistrzyni poprosiła, żebym zrobiła im zdjęcia. Krępowałam się chodzić po kaplicy w poszukiwaniu najlepszego ujęcia, ale ona nalegała, więc się zgodziłam. Powiedziałam, iż tam jest ciemno, więc użyję zewnętrznej lampy błyskowej. Nie zgodziła się na to. Tłumaczyłam, iż inaczej nic z tego nie wyjdzie, zdjęcia będą słabe. Uparła się jednak, iż mam fotografować bez lampy. Gdy zapytałam dlaczego, odpowiedziała: Żebyś się posłuchała i uczyła posłuszeństwa. Będziesz mogła użyć lampy następnym razem" - czytamy w książce.
Ewa wspomina, iż ostatecznie ustąpiła. "Następnego dnia tuż przed uroczystością upewniała się jeszcze, czy aby na pewno zastosuję się do jej polecenia. Znów powtórzyła frazę o nauce posłuszeństwa. Chodziło jej tylko o to, żeby sprawdzić moją gotowość do podporządkowania się. To był dla mnie pierwszy sygnał alarmowy" - wyznała.
Idź do oryginalnego materiału