Problemem jest nie to, iż istnieje hierarchia, ale to, iż jako Kościół grzeszymy: zgodą na patologię, zadowoleniem przyzwoitością oraz lenistwem względem ewangelicznej miłości.
Mówiąc o Kościele, chętnie odwołujemy się do metafory domu. Spójrzmy więc na dom, jakim ma być Kościół, z punktu widzenia zarządzania.
Dom może być zarządzany przez zarządcę (w Kościele lokalnym: przez biskupa) w sposób patologiczny. Wówczas jego mieszkańcy to tylko meble, przedmioty do przestawiania, potrącania, a choćby niszczenia.
Dom może być też zarządzany w sposób przyzwoity – wówczas nie ma skandali głośnych na zewnątrz, nie ma malwersacji finansowych czy funkcjonowania na granicy bankructwa. Wszystko działa jak sprawne trybiki w maszynie, a jednak jego mieszkańcy snują się po domu, zachowując zaledwie poprawność. A to za mało, by ten dom zachęcał do wejścia.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Dom może być również zarządzany na sposób ewangeliczny. Wówczas zachowana jest sprawiedliwość i przyzwoitość dotycząca spraw organizacyjnych, ale zarazem ustawiony jest priorytet miłości. Drugi człowiek staje się wartością, podmiotem, kimś dla kogo warto tracić czas, by go wysłuchać, daje się mu przestrzeń do bycia i poświęca się czas na słuchanie.
W jaki sposób odnieść tę metaforę do relacji między biskupami a księżmi?
Przeciw zadowoleniu przyzwoitością
Piszę na ten temat, bo dzięki mojej pracy w katowickim Archidiecezjalnym Centrum Formacji Pastoralnej mogę słuchać i księży, i biskupów, gdy dzielą się swymi doświadczeniami. Uczestniczę też w różnych dyskusjach na ten temat,
Biorę też od kilku lat udział w pracach nad formacją stałą prezbiterów: w archidiecezji katowickiej, w ogólnopolskim zespole ds. przygotowania wskazań dla życia i posługi prezbiterów oraz w zespole ds. formacji duchowieństwa diecezji gliwickiej. Wiąże się z tym uczestnictwo w spotkaniach na temat formacji oraz prowadzenie różnych inicjatyw (wykładów, warsztatów, spotkań, dni skupienia, sesji formacyjnych) dla księży.

W tęsknocie księży za bliską relacją z biskupem słyszę pragnienie: zauważ moją pracę, doceń mnie, daj mi zwrotną reakcję, iż mnie widzisz
Magdalena Jóźwik
Przywołałam na wstępie metaforę domu i różnych sposobów zarządzania nim, aby pozwoliła ona szerzej spojrzeć na Kościół w perspektywie relacji biskupi-prezbiterzy. W teologii tradycyjnie zwykło się opisywać Kościół od strony jego hierarchicznej struktury. Z biegiem czasu dołączyła do tego opisu również perspektywa oddolna, czyli charyzmatyczna. W związku z tym w licznych tekstach czy opiniach specjalistów pojawiały się wzmianki o napięciu pomiędzy charyzmatem a hierarchią. Podstawowa świadomość historyczna i nieco znajomości nauczania II Soboru Watykańskiego potrafią dobrze poukładać te kwestie, by rozróżnić, co jest naleciałością historyczno-kulturową, a co doktryną wyznawaną przez Kościół.
W mojej opinii – jako teolożki i kobiety pracującej w Kościele – problemem jest nie to, iż istnieje hierarchia, ale to, iż jako Kościół grzeszymy: zgodą na patologię, zadowoleniem przyzwoitością oraz lenistwem względem ewangelicznej miłości. W ciągu ponad 20 lat świadomego zaangażowania w Kościół i 13 lat pracy etatowej w instytucjach kościelnych widziałam wszystkie trzy wspomniane sposoby zarządzania domem.
Na szczęście, mogłam zobaczyć ten model ostatni, w którym przełożony rzeczywiście kochał swoich współpracowników, realnie traktował ich jako braci, co przejawiało się w dyspozycyjności względem nich, uważności na ich problemy, byciu z nimi i pomiędzy nimi. A także w realnej trosce, czasami przejawiającej się w wymagającej konsekwencji, gdzie dla dobra drugiego stawia mu się ograniczenia i wymagania, bo tylko tak można mu skutecznie pomóc.
Czego księża chcą od swoich biskupów?
Lista oczekiwań mogłaby być bardzo długa. Ilu księży, tyle życzeń.

- Ks. Grzegorz Strzelczyk
Po co Kościół
Książka z autografem
Najczęściej słyszę pragnienie, by biskup pozostawał w relacjach ze swoimi księżmi, co sprowadza się do przysłowiowego „wpadania na kawę”. Ten prosty komunikat często spotyka się z niezrozumieniem ze strony przełożonych, ponieważ kawa kawie nierówna. Można przy kawie rozmawiać o sprawach bardzo błahych i nieistotnych (czasem takich rozmów też wszyscy potrzebujemy), można przy niej siedzieć i marudzić, narzekać na sąsiadów, obgadywać ich, itp. Wtedy rzeczywiście jest to mało konstruktywne.
Ale kiedy po raz kolejny rozmawiam z księżmi i słucham o ich oczekiwaniach względem biskupów, to słyszę w tym „wpadaniu na kawę” pragnienie, by biskup był z księżmi tam, gdzie oni są, fizycznie (przyjeżdżając do nich), ale też mentalnie, duchowo. By empatycznie zrozumiał, gdzie oni dzisiaj są, z czym się zmagają, co ich cieszy oraz zareagował na to zrozumieniem trudności i afirmacją tego, co dobre.
Wrócę do obrazu domu czy rodziny, którą teoretycznie powinien być dla nas wszystkich Kościół. Dla księży jest to szczególnie istotne, bo nie mają swoich założonych rodzin. Nie można obiecywać ojcostwa duchowego ani przypominać o rodzinności relacji pomiędzy prezbiterami a biskupami, nie spełniając jednocześnie funkcji rodzinnych, czyli troski, pomocy w trudności, poczucia współodpowiedzialności za siebie nawzajem oraz afirmacji.
Wszyscy potrzebujemy w pewnych momentach życia pomocy, wsparcia, a kiedy wiemy, iż możemy o nią prosić, wówczas przejście trudnych sytuacji jest znacznie prostsze i bezpieczniejsze dla nas. Ale wiemy to, iż możemy prosić o pomoc, kiedy zbudowała się między nami więź i zaufanie. A na jedno i drugie potrzeba czasu, chęci, uważności i wsłuchiwania się głębiej w drugiego.
Co to znaczy: wsłuchać się głębiej? To słuchać drugiego jako osobę, przyjąć go z jego historią i doświadczeniem bez oceniania, a nie tylko z perspektywy rozwiązania problemu.
Choć trochę empatii i zrozumienia
Po drugie, wszyscy jako ludzie – księża też! – potrzebujemy afirmacji, docenienia, pozytywnego feedbacku. W tęsknocie księży za bliską relacją z biskupem odzywa się to właśnie pragnienie: zauważ moją pracę, doceń mnie, daj mi zwrotną reakcję, iż mnie widzisz.
Normalnie w rodzinach, w małżeństwie robią to względem siebie najbliżsi. Żona docenia męża, mąż żonę, dzieci rodziców, rodzice dzieci. Księża nie mają żon, a cześć i posłuszeństwo obiecywali biskupowi – zatem słuszne jest ich oczekiwanie, by mogli doświadczać afirmującego słowa od swoich przełożonych.
Biskup na starcie nie ma czystej karty. Z jego urzędem księża mają sporo skojarzeń, czasem trudnych doświadczeń po poprzedniku, niekiedy bardzo mało zaufania i siły, by po raz kolejny spróbować
Magdalena Jóźwik
Duchowni oczekują od biskupów konsekwencji, transparentności i traktowania ich jako współpracowników, z którymi rozmawia się o kluczowych tematach dotyczących funkcjonowania Kościoła lokalnego. Najlepiej, gdy rozmowy te są synodalne – tak, by sami księża mogli usłyszeć nie tylko głos biskupa, ale także siebie nawzajem wyrażających opinie na temat podejmowanych działań, zarządzania finansami w diecezji czy sposobu przeprowadzania zmian personalnych.
Ta ostatnia sprawa – w tym środowisku szczególnie istotna – wymaga klarownych procedur, rozmów, czasu i szacunku dla księży, ponieważ często jest to dla nich trudne, stresujące doświadczenie. Dowiadywanie się z mediów o własnych przenosinach (zdarzają się takie wpadki) czy budowanie niepotrzebnego napięcia przez głupie komentarze biskupa („Może ksiądz będzie mieć zmianę, a może nie…”) niepotrzebnie dolewa oliwy do ognia.
Co by wystarczyło? Trochę empatii i zrozumienia, iż ten drugi ma emocje i je przeżywa. dla wszystkich człowieka zawsze zetknięcie się z czymś nowym jest trudne i wymaga wysiłku odnalezienia się w nowej sytuacji. Warto to po prostu uszanować i nie dokładać niepotrzebnych stresów czy obciążenia emocjonalnego w i tak delikatnej kwestii.
Czego biskupi chcą od prezbiterów?
Zapewne nie wszyscy biskupi odnajdą się w tym, co napiszę, ale niektórzy z pewnością.
Sądzę, iż po pierwsze chcą oni od swoich księży (to jest chyba potrzeba nieuświadomiona albo słabo uświadomiona) zrozumienia, iż bycie biskupem to słuchanie symfonii różnych głosów, które czasem są kakofonią. Przez to czasem nie jest łatwo o adekwatne rozeznanie, tak by spełnić oczekiwania wszystkich.
Na przykład: księża komunikują biskupom, iż chcą być z nimi w bliższych relacjach, natomiast biskupi uważają, iż przecież starają się i kochają swoich księży, więc jeżeli księża dalej zgłaszają pretensje, to marudzą. Jak to rozstrzygnąć, czy da się znaleźć złoty środek? Odpowiedzią jest zejście na poziom sumienia i Ewangelii, i to po obu stronach.

- Marek Kita
Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
Książka z autografem
Po stronie biskupów: czy rzeczywiście ich kalendarz oddaje deklarację dyspozycyjności względem księży (czy fakt planu zajęć w kalendarzu świadczy o tym, iż realnie mają czas dla księży)? Czy decyzje przez nich podejmowane wynikają z miłości i troski o księży, czy z pragnienia załatwienia sprawy? Na przykład księża alkoholicy będą marudzić na wymagających i konsekwentnych przełożonych, ale tylko taki przełożony jest w stanie im pomóc.
Zatem narzekanie narzekaniu nie jest równe. Błędem jest zarówno założenie, iż każde narzekanie księży jest nieuzasadnione, jak i traktowanie każde jako odzwierciedlenie złego traktowania. Rozpoznać jedno i drugie można tylko na poziomie sumienia i ewangelii. Bez tego zbyt łatwo można się usprawiedliwiać.
Od strony księży sprawa sprowadza się adekwatnie do tego samego: czy potrafią raz na jakiś czas w relacji do swojego przełożonego zobaczyć go nieco z boku? Jak on funkcjonuje? Ilu głosów słucha? Czy rzeczywiście nie troszczy się o księży? A może po prostu teraz jest akurat zajęty moim współbratem, a nie mną? Czasem mam wrażenie, iż księża czują się jedynym synem swego ojca biskupa, a przecież w diecezji mają jeszcze 150, 200, 400 braci.
Przedstawiam tu tak wyraźne i może nieco ostre przykłady, żeby uwypuklić problemem i spróbować wejść na poziom rozeznania, a nie tylko spełniania oczekiwań i żądań.
Biskup nie ma na starcie czystej karty
Słuchając biskupów, zrozumiałam jeszcze jedną istotną sprawę w relacji pomiędzy nimi a prezbiterami. Od czasów apostolskich żaden biskup nie wchodzi do diecezji, w której „na dzień dobry” wyświęca sobie zespół współpracowników. Wszyscy obejmują urząd po poprzednikach, którzy w jakimś stylu zarządzali diecezją, lepiej lub gorzej, szanując bądź nie szanując księży.
Biskup na starcie nie ma zatem czystej karty. Z jego urzędem księża mają sporo skojarzeń, czasem trudnych doświadczeń po poprzedniku, niekiedy bardzo mało zaufania i siły na to, by po raz kolejny (bo to kolejny biskup diecezjalny w ich życiu) spróbować wejść w inny rodzaj relacji.
Z drugiej strony nowy biskup, zwłaszcza medialnie znany, budzi ogromne oczekiwania i nadzieje, co może być potężnym paliwem w jego relacjach z księżmi, ale też jest ogromną odpowiedzialnością, by tych nadziei nie rozdmuchać nadmiernie. Przecież potem przychodzi życie, obowiązki, własny sposób zarządzania i księża milcząco mówią swojemu biskupowi: „Sprawdzam”, co obiecałeś, jak funkcjonujesz, czy jesteś konsekwentny. Zawiedzione zaufanie trudno odbudować.

- ks. Grzegorz Strzelczyk
- ks. Robert J. Woźniak
- ks. Alfred M. Wierzbicki
- ks. Andrzej Draguła
Wielkie tematy teologii
OUTLET
Jednocześnie biskupom pomogłoby, gdyby ich księża mieli świadomość, iż oni nie są ich poprzednikami (i tymi trudnymi, i tymi wielkimi, pomnikowymi postaciami) oraz dali im i sobie czas, a także zgodę na to, by chociaż spróbować wejść w nowy sposób funkcjonowania. Ponadto warto szerzej popatrzeć na posługę biskupów niż tylko z perspektywy ich medialnych wypowiedzi czy publicznych wystąpień. To tylko jeden z elementów ich posługi, czasem oddający niewielki kontekst spraw, w które są zaangażowani. A ich praca jest czasem mozolna i niewidoczna, gdy na serio starają się rozeznawać sprawy, pilnować wypełniania swoich obowiązków w diecezji i znajdować rozwiązania na nowe sprawy przynoszone przez świat, w którym żyjemy.
Nie jestem naiwna
Czytając powyższe akapity, ktoś może pomyśleć, iż znalazła się oto obrończyni biskupów czy orędowniczka księży. Trudno… Ze swej strony chciałam tylko pokazać, iż rzeczywistość jest bardziej złożona, wielowymiarowa i nie pomaga nam polaryzacja – może zaś pomóc poszerzenie perspektywy i empatyczne zrozumienie sytuacji drugiego.
Znam księży, którzy cierpią w relacjach ze swoimi przełożonymi. Znam biskupów, którzy kochają swoich księży czynem i prawdą, a nie tylko deklaracjami i też ich boli niezrozumienie. Nie pomożemy sobie nawzajem, nieustannie od siebie czegoś żądając (biskupi: czci, posłuszeństwa, księża: spełniania ich oczekiwań i stawiania nieadekwatnych wymagań swoim przełożonym). Jedyna recepta to zejście na poziom Ewangelii, gdzie chcemy słuchać i rozumieć drugiego dla niego samego, z miłości.
Mogą w tym bardzo pomóc takie spotkania jak wspólna sesja biskupów i prezbiterów. Pod koniec lutego br. odbyła się taka sesja w krakowskim salwatoriańskim Centrum Formacji Duchowej. Była to okazja by księża i biskupi siedzieli w jednej ławce, przy jednym stoliku kawowym, przy wspólnym stole obiadowym, razem się modlili i mogli cały czas rozmawiać, bez konieczności załatwiania spraw czy rozwiązywania aktualnych, diecezjalnych problemów.
Przecież ostatecznie łatwiej jest znajdować adekwatne rozwiązania, kiedy choć trochę rozumiemy się nawzajem.
Przeczytaj także: Formacja dorosłych. jeżeli ma być robiona źle, lepiej nie robić jej wcale?