Zarządzanie polityką poprzez język i polityczne gesty, wytwarzanie stałego napięcia – do tego sprowadza się program amerykańskiej prawicy.
W ciągu tych kilku pierwszych dni prezydentury Donalda Trumpa na nowo aktualna staje się lekcja jego pierwszej kadencji – nie liczy się to, co prezydent mówi, a dopiero to, co zrobi. Różnice pomiędzy zapowiedziami a politycznym produktem końcowym już teraz wychodzą na wierzch. Co więcej, pojawiają się pierwsze sprzeczności. Czy będą one problemem? Z pewnością nie dla Trumpa.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Król chaotycznych deklaracji idących za polityką manipulowania nastrojami będzie umiał meandrować pomiędzy problemami, które stwarza jego własna strategia. Jednak niemożność przypisania mu jakiejkolwiek agendy pozostawia światełko nadziei. Pomiędzy tym, co deklarowane, a tym, co rzeczywiste pozostaje znaczna przestrzeń, podlegająca tak negocjacji, jak i oporowi – również ze strony składanej już do grobu Unii Europejskiej.
Liczy się nie tylko kapitał
Teoria dyskursu zapoczątkowana w latach 70. XX wieku, a następnie rozwinięta w kolejnych dekadach przez Ernesto Laclau’a i Chantal Mouffe, miała na celu odejście od marksistowskiego kanonu, który zdaniem jej twórców przeceniał siłę podziału dóbr i środków wytwórczych w konstytuowaniu dyskursu politycznego.
Twórcy nowego nurtu w swoich rozważaniach o polityce nadali centralną rolę językowi – atrybutowi towarzyszącemu polityce od jej zarania, głównemu jej orężowi, jak i nośnikowi wszelkich idei, a w związku z tym także idących za nimi tożsamości politycznych. A następnie dołączyli do niego wszelkie praktyki i zachowania społeczne. Efektem pracy teoretycznej były, jak to w filozofii, pojęcia – z teorią dyskursu do dziś kojarzone są idee łańcuchów ekwiwalencji, pustych znaczących oraz, wiecznie powracająca w drugiej połowie XX wieku, gramsciańska teoria hegemonii.
Zdaniem Laclau i Mouffe to właśnie wokół praktyk społecznych, językowych, zachowań społecznych konstytuują się tożsamości polityczne, które następnie wchodząc we adekwatny polityce konflikt. Przedstawione tu w formie uproszczonej rozumowanie miało w ich zamierzeniu stać się narzędziem do wypracowania nowych sojuszy społecznych, wykraczających poza ściśle określoną tożsamość robotniczą. Tworząc łańcuchy wspólnotowych praktyk jednoczących przeróżne grupy wyzyskiwane czy marginalizowane, przyszli buntownicy czy bliscy im radykalni socjaldemokraci mieli tworzyć sojusze zdecydowanie bardziej demokratyczne i tożsamościowo pojętniejsze.
Jednak prócz praktyk i haseł społecznych, które wymagają zdefiniowania, aby powołać wokół nich wspólnotę, istnieją też i takie, które wymykają się tej zasadzie. Są to tzw. puste znaczące, a więc pojęcia wymykające się prostej definicji, niemniej jednak oddziałujące na społeczeństwo, często w formie destrukcyjnego populizmu, który dziś przyodziany jest w szaty Donalda Trumpa.
Zawładnąć świat opowieścią
Miliarder będący przedstawicielem ludu, jednego dnia pracujący w McDonaldzie i jeżdżący tirem, drugiego grający w golfa z multimilionerami i planujący w przerwach nowy porządek świata. Jednoczesny obrońca uciśnionych i przedstawiciel elit, który dzięki temu wie, jak się z nimi rozprawić. Jego program nie odbiega jego sprzecznej personie. Zbudowany z wypowiedzi swego autora, wiecznie aktualizowany o jego coraz to kolejne interwencje retoryczne, zdecydowanie bardziej przypomina znajdującą się w ciągłym ruchu metaforę, aniżeli tradycyjnie rozumiany plan działania.
W sferze dyplomatycznej z jednej strony Trump chce, jak sam to określił, „zakończyć wszystkie wojny i wnieść nowego ducha jedności do świata, który był zły, brutalny i całkowicie nieprzewidywalny”, z drugiej natomiast grozi interwencją zbrojną swym sąsiadom, w tym malutkiej Panamie, wygrażając przy okazji pięścią swoim natowskim sojusznikom z Europy. W sprawie wolności słowa Trump stoi na stanowisku jej obrony, ale jednocześnie chce ukrócić wpływu nieprzychylnych mu mediów, czy też dążyć do tego, by przejmowali je ludzie mu przychylni.
Paradoksów jest więcej. Mimo iż odchodzący Joe Biden pozostawił Trumpowi krajobraz gospodarczy, w którym większość głównych wskaźników zmierza we adekwatnym kierunku, to proponowane przez tego ostatniego cła na produkty importowane mogą skutkować gwałtownym wzrostem cen. Ponadto, do czego, jeżeli nie do krachu gospodarczego, może doprowadzić planowana wielka akcja deportacyjna, która – jeżeli brać na poważnie zapowiedzi trumpistów – mogłaby objąć 11 milionów ludzi nielegalnie znajdujących się na terenie USA? Na to nie zgodzą się sojusznicy i sponsorzy prezydenta, trzeba więc będzie znaleźć kolejnego wroga, który stanie się ujściem dla frustracji najbiedniejszych Amerykanów.
Czy pomysły Trumpa sklejają się w większą całość? Nie. Jednak nie o to w jego programie chodzi. Jest on ustawicznie tworzony na potrzeby kolejnych mobilizacji emocji
Wojciech Albert Łobodziński
Otwartą jest też kwestia roli cyberoligarchii. W przemówieniu inaugurującym dojście do władzy Trumpa w 2017 roku jej przedstawiciele zdawali się częścią waszyngtońskiego bagna, które trzeba osuszyć. Na poniedziałkowej inauguracji natomiast byli bliżej Trumpa niż niejeden z głównych polityków krajowych. Do konfliktów z nimi z pewnością będzie dochodzić, czego zapowiedzią są dyskusje w ruchu MAGA (Make America Great Again – Uczyńmy Amerykę znów wielką) dotyczące programistów z państw Globalnego Południa, czy też skala ingerencji samego Donalda Trumpa w politykę konkretnych platform społecznościowych. Potencjalnych pól konfliktu widocznych jest już wiele, a nowe tylko czekają na swój czas.
Koniec końców, czy pomysły amerykańskiego prezydenta sklejają się w większą całość? Nie. Jednak nie o to w programie MAGA w końcu chodzi. Jest on ustawicznie tworzony na potrzeby kolejnych mobilizacji emocji, a następnie przekierowywania ich na coraz rozleglejsze płaszczyzny politycznego konfliktu. Zarządzanie polityką poprzez język i polityczne gesty, wytwarzanie stałego napięcia – do tego sprowadza się program amerykańskiej prawicy. Celem nie jest reforma, nowa umowa społeczna czy jakikolwiek projekt. Jest nim natomiast ciągły ruch i konflikt, którym żywić się będzie skrajnie populistyczna władza ze szkodą dla i tak już niezwykle podzielonego społeczeństwa.
Sytuacja wydaje się natomiast chwilowo jasna w stosunkach międzynarodowych. Tutaj społeczeństwo amerykańskie, a w szczególności jego najbogatsza część, wymusiło nowy kurs – poprzez dążenie do zabezpieczenia pokoju na Bliskim Wschodzie, ale też staranie o zamrożenie inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Wspólnym głosem mówią technomiliarderzy, którzy przez cały czas chcą móc prowadzić biznesy w Chinach i rynkach państw zbliżających się do tzw. bieguna rewizjonistycznego, jak i zwykła klasa średnia, według której Biden nie zabezpieczył jej standardu życia, skupiając się na działaniach międzynarodowych.
- Barbara Józefik
- Katarzyna Sroczyńska
Gender w gabinecie
Jedna grupa dąży do zabezpieczenia interesów amerykańskiej gospodarki na zewnątrz, druga natomiast o poprawę jej działania wewnątrz kraju. Czy ten manewr się powiedzie? A jeżeli tak, to na jak długo?
Elegia dla Europy
Obserwując wydarzenia w USA, znaczna część polskiej klasy dyskutującej, szczególnie tej prawicowej, karmi się w tej chwili wizją słabej Europy, rychłego upadku projektu kontynentalnego, który zawali się pod naporem dwóch bloków, rewizjonistycznego Wschodu i izolacjonistycznych Stanów. Jednak czy taka opowieść nie jest zbyt przedwczesna?
Europa przez cały czas jest najlepszym miejscem do życia pod względem jego jakości, mierzonej dzięki wskaźnika Human Development Index, który bierze pod uwagę parytet siły nabywczej, oczekiwaną długość życia, oraz dostęp do edukacji. Wśród dwudziestu państw o najwyższym HDI aż 13 to kraje europejskie. Europejski model, mimo iż w tej chwili mierzy się z problemami gospodarczymi, szczególnie zaognionymi w jego tzw. silniku, a więc Francji i Niemczech, przez cały czas jest dla wielu ludzi na świecie modelem docelowym, a co więcej: miejscem, gdzie potencjalnie chcieliby emigrować.
USA w porównaniu do Unii Europejskiej wypada w wielu kwestiach blado. Według przybliżonych danych zbieranych w ostatnich pięciu latach długość życia w Stanach wynosiła 78,4 lata, przy 81,5 w Unii. Wskaźnik umieralności niemowląt to natomiast odpowiednio 5,6 dla USA i 3,3 dla UE (na 1000 narodzonych dzieci), zaś średnia liczba zabójstw na 100 tys. mieszkańców wynosi 0,86 w porównaniu do 7,5 na korzyści Unii. Przykłady można mnożyć.
Warto dodać, iż problemy gospodarcze Europy nie są tak poważne, jak mogłyby się zdawać według katastroficznych nagłówków karmiącej się emocjami prasy. UE przez cały czas utrzymuje zdecydowanie dodatni bilans wymiany handlowej z USA i ma możliwość nadgonienia niedoborów w sferze inwestycji czy innowacji – wyścig jeszcze się nie skończył. On się dopiero zaczął.
Problemem może stać się polityka bezpieczeństwa Europy, która musi zostać wymyślona na nowo. Do wcześniejszego solisty, prezydenta Francji Emmanuela Macrona, dołączył w tej chwili Donald Tusk, który wzywa ją do tego, aby politykę Trumpa w tej dziedzinie potraktować jako zachętę do przywrócenia Europie autonomii. Inwazja rosyjska na Ukrainę uświadomiła już wielu na kontynencie, iż nadszedł czas działania i rekalibracji polityki bezpieczeństwa. Nowy prezydent USA natomiast w szybkim tempie przekona tych bardziej opornych.
Projekt europejski ze swojej natury nie może i nie powinien uciekać się do sloganów, które zapewniły zwycięstwo Trumpowi w USA. Jako jedyny w swoim rodzaju projekt, sui generis, musi odwoływać się i materializować swoją ideę w sposób twórczy – inaczej upadnie. Kraje europejskie pozostawione same sobie mogą tylko stracić na znaczeniu, o czym przekonała się Wielka Brytania. Co więcej, swoje zdanie co do polityki unijnej zmienili będący u władzy włoscy nacjonaliści pod wodzą Giorgi Meloni. Inni natomiast z antyunijnych populistów przechodzą na pozycje sceptyczne co do niektórych rozwiązań, tonując swoje pierwotne postulaty.
Tym, czego potrzebuje Europa, jest nowa narracja, która ponownie ją zjednoczy, stworzy podwaliny pod nową umowę społeczną, która nada jej świeży kierunek w podzielonym świecie. Do tych, którzy już teraz próbują ją pisać – jak między innymi Mario Draghi czy Marcin Piątkowski – czas, aby dołączyli również i europejscy liderzy. W końcu, jeżeli wierzyć Laclau i Mouffe, to nasz świat jest opowieścią. Czas, byśmy opowiedzieli naszą własną.
Przeczytaj również: Herman Van Rompuy: jestem personalistą, bo jestem chrześcijaninem