„Czy Zbyszek przez cały czas będzie moim przyjacielem?”. Wojciech Leśniewski (1956–2025)

14 godzin temu
Zdjęcie: Wojciech Leśniewski


Teraz prawdopodobnie Wojtek bacznie przygląda się nowej ziemi, w której się znalazł – już nieskrępowany swą tutejszą niepełnosprawnością. Poznał wreszcie odpowiedzi na swoje natarczywe pytania – a my wciąż nie.

Osobiście spotkaliśmy Wojtka Leśniewskiego w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Wtedy trafił do „Ziarenka” – otwockiej wspólnoty międzynarodowego ruchu „Wiara i Światło” skupionego wokół osób z niepełnosprawnością intelektualną. Wspólnie spędziliśmy mnóstwo czasu, zwłaszcza na obozach wakacyjnych, ale także na spotkaniach w ciągu roku, wyjazdach, pielgrzymkach.

Wcześniej niektórzy z nas znali go z widzenia – z miasta lub z kościoła. Jego wysoka, lekko przygarbiona sylwetka (w kościele zawsze w pierwszej ławce razem z mamą) i charakterystyczne kiwanie się wywoływały w części osób choćby niepokój. Ale gdy się go poznawało bliżej, okazywało się, jak bardzo jest delikatny i wrażliwy. Choć taki duży i można by spodziewać się, iż silny – był kruchy i pokładał ufność w innych. A w sumie bał się świata o wiele bardziej niż my.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

W latach osiemdziesiątych miał dwie pasje: ptaki i papieży. Rozpoznawał dużo więcej ptaków niż my, tzw. pełnosprawni. Znał zadziwiająco wiele szczegółów dotyczących wyglądu i zwyczajów ptaków, o których mówił. Nosił i woził ze sobą zeszyt, w którym własnoręcznie sporządził poczet papieży od św. Piotra do Jana Pawła II. Z dumą o tym opowiadał.

Dużo i chętnie pisał. W naturalny sposób został więc kronikarzem „Ziarenka”. Na wielu wyjazdach pilnie notował wydarzenia, w specyficzny sposób uwieczniając różne detale, na które inni nie zwróciliby uwagi.

Oto fragment długiego opisu, jak wracaliśmy w 1988 r. autokarem z Suchej Beskidzkiej: „Na początku droga była gorsza. Autokar jechał wolno. Z góry jechał szybciej. Na drodze stały gęsi. Na gęsi nie najechał, bo bał się, żeby nie było wypadku. […] Kierowca sprawdzał olej, a ja myślałem, iż przejechał ptaka. […] W górze fruwały małe ptaki. Dzikie ptaki wydziobywały robaki z ziemi. Z drugiej strony ulicy leżał zabity pies”. Czuć tu jego wrażliwość i tę fascynację ptakami.

Nowość Nowość Promocja!
  • Zbigniew Nosowski

Szare, a piękne
Książka z autografem

31,20 39,00
Do koszyka
Książka – 31,20 39,00

Później, po latach, już mniej pisał. Ale zawsze dużo pytał. Na przykład: „Jak się umrze, to jest się martwym, tak?”. To zabawne stwierdzenie było w istocie pytaniem o sprawy ostateczne. One go bowiem najbardziej interesowały: niebo, piekło, życie wieczne, jak tam jest, co się dzieje po tamtej stronie.

Rysował bardzo szybko, ale nieszablonowo, tajemniczo. Gdyby nie niepełnosprawność, Wojtek byłby pewnie filozofem albo teologiem. Jeden z księży, którzy jeździli z nami na wakacje, był zachwycony jego graficznym przedstawieniem Trójcy Świętej – a były to po prostu figury geometryczne.

Wojtek był bardzo wierny w miłości i w przyjaźniach. Całym sercem kochał swoich rodziców, którzy odeszli już dawno temu – tata w 1988 r., mama w 2003 r. Często pytał o nich, co teraz robią. Chciał przychodzić tu, do ich grobu, do którego dziś sam trafił.

Przyjaźnił się zwłaszcza z Adamem Bacińskim, którego pożegnaliśmy dwa lata wcześniej. Mieszkali na jednym osiedlu, ale byli nierozłączni także w życiu wspólnoty. Bardzo często spacerowali, trzymając się za ręce.

Z nami Wojtek też lubił trzymać się za ręce. Dawało mu to poczucie bezpieczeństwa i bliskości. Jeden z kolegów wspomina, jak wielkim przeżyciem był dla niego spacer z nim. „Wojtek był pierwszym z naszych przyjaciół, którego trzymałem za rękę. Dla mnie – upośledzonego wtedy emocjonalnie – było to niezwykłe doświadczenie”.

Wojtek, choć nastawiony filozoficznie, był realistą. Obawiał się o trwałość naszych relacji wzajemnych. Zawsze gdy kończył się jeden wyjazd wakacyjny, on natychmiast wypytywał o następny. A w 2000 r., gdy wyjeżdżaliśmy autobusem z obozu letniego w Płaskiej, Wojtek z dramatem w głosie zapytał Gosię, czy Zbyszek przez cały czas będzie jego przyjacielem. Znaliśmy się wtedy już kilkanaście lat i nic nie zapowiadało końca naszych spotkań, ale jego doświadczenie podpowiadało, iż życie potrafi być brutalne…

Widzieliśmy wielokrotnie, iż Wojciech – choć bardzo potrzebował bliskości i wprost mówił, iż we wspólnocie najważniejsza jest miłość – był człowiekiem osobnym, zamyślonym, oddzielonym od innych. Najczęściej z boku, obserwował, patrzył w dal, myślał…

Teraz prawdopodobnie równie bacznie przygląda się nowej ziemi, w której się znalazł – nieskrępowany swą tutejszą niepełnosprawnością. Spotkał kochanych rodziców i Adama. Wojtku, już poznałeś odpowiedzi na swoje natarczywe pytania – a my wciąż nie… Módl się za nami…

Idź do oryginalnego materiału