W tym przypadku wspólna płaszczyzna, na której każda z nich stoi – od
najdalszych zakątków liberalnej lewicy do skrajnych prawicowych obrzeży tak
zwanego „ruchu tradycjonalistycznego”, w tym FSSPX – może zostać
zredukowana do odrzucenia dwóch całkowicie podstawowych, fundamentalnych i
niezmiennych doktryn katolickich: tożsamości i nieomylności Kościoła (tradycyjnej
katolickiej eklezjologii, szerzej mówiąc) oraz natury i prerogatyw
papiestwa.
Do każdego, kto może naiwnie wierzyć, iż status „mniej niż pełnej komunii”
FSSPX gruntuje ich mocno w odwiecznej wierze poza fałszywym namiotem
kościelnym:
Wzywam was, abyście bronili postawy Bractwa wobec bergogliańskiego Watykanu,
przytaczając choćby jeden cytat ze Świętego Magisterium, ostrzegający wiernych,
aby mieli się na baczności przed trującymi błędami autorytatywnie wydawanymi
przez Rzym, Świętego Biskupa Rzymskiego lub istotny sobór powszechny.
PRO TIP: Nie trać czasu. Nie ma takich ostrzeżeń. [„pro tip” – „professional tip” – rada profesjonalisty – przyp. tłum.]
Czy nam się to podoba, czy nie, FSSPX stoi ramię w ramię z liberałami,
postępowcami i konserwatystami, którzy mocno wierzą, iż Kościół i Wikariusz
Chrystusa mogą, zaprzeczali i rutynowo zaprzeczają w naszych czasach temu, czego
wcześniej nauczano przez wieki. Podczas gdy ci na lewicy świętują to zerwanie,
ci z prawicy (np. FSSPX i inni tak zwani „tradycjonaliści”) wierzą, iż to do
nich należy zidentyfikowanie tych błędów i przeciwstawienie się im - a
koncepcja taka nigdzie nie występuje w tradycji katolickiej.
Gdzie więc tak zwani „sedewakantyści” pasują do tej matrycy?
Myślę, iż dla wszystkich jest bardzo jasne, iż samozwańczy sedewakantyści
nie powinni być zaliczani do tych, którzy koczują pod soborowym fałszywym
namiotem. Mimo to w sedewakantystycznym pokoju znajduje się słoń, któremu
poświęca się zbyt mało uwagi, a mianowicie stopniu, w jakim wydaje się, że
brakuje jedności wiary i miłości choćby w ich szeregach.
Można na przykład zauważyć, jak często samoidentyfikujący się
sedewakantyści czują się zmuszeni do powiedzenia: „Nie wszyscy sedewakantyści
wierzą w to lub trzymają się tamtego...”
Obserwator może choćby odnieść wrażenie, iż jest to wspólna płaszczyzna, na
której stoją wszyscy, którzy maszerują pod sztandarem sedewakantystycznym. Jest
to zasadniczo – tylko pozornie, jak wyjaśnię – milczące przyznanie, iż „nie
jesteśmy zjednoczeni w wierze”.
Jeśli chodzi o miłość, chociaż wydaje się, iż istnieje pewien stopień
komunii między samoidentyfikującymi się sedewakantystami, istnieją również
poważne rozbieżności w odniesieniu do rzeczy takich jak Msza „una cum” i spory, których Mszału używać,
żeby wymienić tylko kilka.
Ten pozorny brak jedności jest problematyczny i powinien niepokoić
wszystkich, którzy identyfikują się jako „sedewakantyści”, choćby z tego
powodu, jak tylko z przesłania, które wysyła, słusznie lub niesłusznie, do
tych, którzy poszukują jedynego prawdziwego Kościoła, społeczeństwa, którego
członkowie są zawsze zjednoczeni widzialnymi więzami wiary i miłości.
W tym miejscu można zapytać, czy problem ten jest endemiczny dla
sedewakantyzmów, czy tylko przypadkowy. Dobrą wiadomością, moim zdaniem,
jest to, iż to drugie.
Jak więc doszło do tej sytuacji?
Podobnie jak ich świeccy odpowiednicy, religijni moderniści są mistrzami w
manipulowaniu językiem. Zbyt często ci, którzy stoją w opozycji do ich
diabolicznego programu, zamiast z miejsca odrzucić zwodniczy leksykon lewicy,
dokonują do niego własnych wpisów. Czyniąc to, nieumyślnie uwiarygodniają
oszustwo.
W tym przypadku tek, kto przedstawia się innym, jakby chciał powiedzieć w
jakiejś formie lub w jakiś sposób: „Cześć, jestem sedewakantystą”, nieświadomie
pozwolił wrogom Chrystusa wywierać wpływ na narrację.
Jakże to?
Powiedziałbym, iż sprzeciwianie się soborowemu oszustwu, z jego mnóstwem
niejednolitych powiązań plemiennych, a jednocześnie identyfikowanie się jako „sedewakantysta”
– jak robi to rutynowo wielu ludzi, których bardzo szanuję – jest podobne do walki
z agendą LGBT, podczas gdy jednocześnie nazywamy siebie „cisgender”.
Oczywiście nie ma czegoś takiego jak cisgender, transgender lub [tu wstaw
swój ulubiony zaimek]; są po prostu mężczyźni i kobiety.
Podobnie, nie ma czegoś takiego jak postępowy katolik, konserwatywny
katolik czy tradycjonalistyczny katolik, ani też nie ma czegoś takiego jak „sedewakantysta”.
Są po prostu katolicy i niekatolicy. Kropka.
A skąd wiemy, kto jest, a kto nie jest katolikiem?
Święte Magisterium nigdy nie wahało się co do wymagań członkostwa w
Mistycznym Ciele Chrystusa: zewnętrzne manifestowanie i wyznawanie prawdziwej
wiary; udział w świętych obrzędach, które zostały przekazane; uczestnictwo w
tej samej Najświętszej Ofierze i praktyczne przestrzeganie tych samych praw.
Spośród wszystkich osób i podgrup plemiennych wymienionych w tym artykule
tylko jedna obiektywnie spełnia te kryteria, to znaczy ci błędnie nazywani „sedewakantystami”.
Każda z pozostałych skutecznie odrzuciła przynajmniej te wspomniane
wcześniej dogmaty katolickiej eklezjologii i doktryny Kościoła dotyczące
boskich prerogatyw papiestwa.
Św. Paweł ostrzegał Koryntian przed wpadnięciem w pułapkę tożsamości:
Dano mi bowiem znać o was, bracia moi, przez ludzi
Chloi, iż są spory między wami. To zaś powiadam, iż każdy z was mówi: Ja
właśnie jestem Pawła, ja zaś Apolla, a ja Kefy, ja znów Chrystusa. Rozdzielony
jest Chrystus? Czy Paweł był za was ukrzyżowany? Albo w imię Pawła jesteście
ochrzczeni?
(1 Kor
1:11-13)
Nie spotkałem żadnego samozwańczego sedewakantysty, który by się nie
upierał, i to rozsądnie: „Jestem Chrystusa, dlatego jestem katolikiem”. A
jednak ich wizytówka bardzo często brzmi inaczej.
Jeśli chodzi o „sedewakantyzm” i związane z nim wyrażenia, takie nazwy
odnoszą się nie do tego, kim jest dana osoba, ale raczej do zestawu wniosków,
które katolik wyciągnął.
Przykłady pozornego braku jedności wśród tak zwanych sedewakantystów
(słoń w pokoju) są adekwatnie rozumiane jako różnice zdań w sprawach otwartych
na uprawnioną debatę wśród katolików, którzy pozostają zjednoczeni w
wierze i miłości.
W naszych czasach jest wiele takich spraw pod ręką i nikt nie ma wszystkich
odpowiedzi, nikt. Nie oznacza to, jak sugerują niektórzy, iż cały obecny kryzys
kościelny jest tajemnicą, na którą nie ma konkretnych odpowiedzi. Święta Matka
Kościół dała nam każdą odpowiedź, której naprawdę potrzebujemy, aby być i
pozostać katolikami.
Na przykład, zgodnie z niezmiennym nauczaniem Świętego Magisterium,
przedstawionym w czcigodnych katechizmach, przez licznych świętych, świętych
papieży i doktorów, Kościół katolicki „zwycięsko zawsze odpierał od siebie
zarazę herezji i błędów” (por. papież Pius XI, Quas primas). Jako takie,
jego autorytatywne nauczanie – choćby to, które nie jest nieomylnie zdefiniowane
– zapewniają wiernym „nieomylne bezpieczeństwo, gdyż są bezpieczne dla
wszystkich”. (por. kard. Franzelin, De divina Traditione et Scriptura, Thes. XII,
schol. 1).
http://rodzinakatolicka.pl/pius-xi-quas-primas-o-krolewskiej-godnosci-chrystusa-pana/
Na tej podstawie katolik nie może nie dojść do wniosku, iż wspólnota
religijna w tej chwili okupująca Watykan, o ile rutynowo udziela doktryn, których
przyjęcie jest niebezpieczne, choćby w tekście soboru twierdzącego, iż jest
ekumeniczny, nie może być Kościołem katolickim. Musi to być zatem fałszywy
kościół.
Jest to bardzo poważny wniosek, który może i powinien być zbadany i
zakwestionowany przez każdego szczerego poszukiwacza prawdy katolickiej, aby
ustalić, czy może ona wytrzymać intensywną analizę doktrynalną.
Niestety, wnioski takie jak ten są w dużej mierze odrzucane z bardzo
niewielkim, jeżeli w ogóle, badaniem doktrynalnym, choćby ze strony osób, które
poświęcają wiele czasu i energii na badanie i omawianie spraw teologicznych.
Dlaczego?
Po pierwsze, ponieważ zbyt często przypisuje się je komentatorowi, który
identyfikuje się jako „sedewakantysta”.
Czy to jest sprawiedliwe? Rozsądne? Nie, oczywiście, iż nie, ale wina nie
należy całkowicie do plemion fałszywego kościoła.
Jak mogę powiedzieć coś takiego?
Jak wspomniano, plemienność jest endemiczna dla fałszywego kościoła, w
dużej mierze antropocentrycznego społeczeństwa wzorowanego na świeckim świecie,
w którym plemienność jest również endemiczna. Wszędzie tam, gdzie istnieje
trybalizm, wyśmiewanie i odrzucanie niektórych członków innych plemion, w
szczególności tych, które składają się z niewielkiej kontrowersyjnej
mniejszości, jest powszechną praktyką.
Prawda jest taka, iż samoidentyfikujący się katolicy w naszych czasach są w
przeważającej mierze odmianą fałszywego kościoła, co nieuchronnie oznacza, że
są w przeważającej mierze plemienni, a zatem skłonni do unikania tych, którzy
otwarcie identyfikują się jako członkowie innego plemienia, w szczególności
takiego, które jest małe i powszechnie uważane za kontrowersyjne.
Skoro tak jest, kiedy „sedewakantysta” jest skutecznie przedstawiany i
ukazuje się, choćby bez zamierzonej intencji, jako tożsamość plemienna, jest to
na rękę architektom soborowego fałszywego kościoła. W takich warunkach
praktycznie zachęca się i należy oczekiwać, iż zostanie odrzucony bez
sprawiedliwego procesu.
Jest to jeden z powodów (między innymi, które zostaną zachowane na inną
dyskusję), dlaczego, w mojej ocenie, tak zwane „głosy sedewakantystyczne”
(lepiej rozumiane jako głosy katolickie) walczą o zwiększenie swoich
przepustowości w mediach społecznościowych i wszędzie indziej.
Trzeba przyznać, iż odkręcenie tego będzie w najlepszym razie trudne, a
może choćby niemożliwe, ale mimo to, od tego momentu, zachęcam wszystkich,
którzy mają zwyczaj identyfikowania się jako „sedewakantyści”, aby odtąd
przedstawiali dokładniejszą wizytówkę:
[Cześć, Jestem
Katolikiem]