W zasadzie to Jan niepotrzebnie się czepiał małżeństwa Heroda – owszem, król związał się z żoną swojego brata, ale (po pierwsze) byłą i (po drugie) stanowili stabilne stadło. Nieco toksyczne, ale stabilne. Współcześnie, zresztą chyba nie tylko współcześnie, tego typu sytuacje przynależą do szarej strefy – społeczeństwo ostatecznie takie związki akceptuje, czemu odmawiać ludziom szczęścia? A prorok się uparł i odmawiał, przy czym spokojnie możemy założyć, iż uparł się z Bożej woli, nie z własnego chciejstwa. W końcu był największym spośród proroków Starego Testamentu. I został ścięty za to, iż był niemilknącym wyrzutem sumienia, do tego mącącym przez to politycznie i społecznie, o psychice Heroda nie zapominając.
W pierwszym czytaniu za to mamy dziś historię o tym, jak Jeremiasz otarł się o wyrok śmierci. Co więcej, nie jest to jedyny związek między historią jego i Jana – Bóg nakazał mu życie w celibacie, całkowicie pod prąd ówczesnej mentalności. Prorok stał się skandalem, bo jego życie miało być krzykiem Jahwe, wzgardzonego Oblubieńca, który w ten sposób chciał przemówić do serca Jerozolimy. A ta zachowała się jak Herodiada, czyli zaczęła dążyć do tego, by głos uciszyć. Nie widziała potrzeby zmiany, przecież składano ofiary w świątyni, przychodzono na święta pielgrzymkowe, a iż przy okazji bardziej wierzono w skuteczność zabicia własnego dziecka złożonego w ofierze Molochowi, to było przy okazji. Jahwe powinien zrozumieć, a nie domagać się nawrócenia i wierności. Przyrzekł obronę, to niech się wywiązuje. Zresztą jakiś taki niewyględny – oczekuje zaufania, a choćby posągu nie ma. Do tego każe przestrzegać prawa, a to przecież komplikuje życie. A z innymi bogami układ jest prosty: płacisz i wymagasz. Coś jest dopisane drobnym druczkiem? Kto by się przejmował, pewnie jakieś nieistotne detale.
Mamy więc z jednej strony Boga, który jest relacjami, a z drugiej relacje, które są bogiem. Dlatego tak ważne jest to, by odniesienia między ludźmi, szczególnie te będące wyrazem miłości, były czytelnym naśladowaniem Trójjedynego, a nie układem handlowym z kilkoma niedopowiedzeniami, których nie poruszamy, bo układ się posypie. Uczestnictwo i patrzenie na małżonków, którzy zgadzają się na dojrzewanie w swoim związku, to najdoskonalszy, jeżeli nie jedyny, sposób, w jaki uczymy się, na czym polega zdrowe współżycie, a więc jak wygląda, per analogiam, życie wewnętrzne Trójcy. Dlatego Bóg obwarował małżeństwo tak surowymi wymaganiami, iż bez Jego łaski są nie do przejścia, dlatego posyłał w jego obronie swoich proroków a oni posłusznie wystawiali się na ludzkie ataki, do utraty życia włącznie.
Nie chodzi mi o to, żeby teraz za wszelką cenę trwać w destrukcyjnych związkach – chrześcijaństwo nie jest syndromem sztokholmskim. Po prostu zanim się weźmie ślub, trzeba pamiętać, iż nie bez powodu składa się przysięgę małżeńską publicznie i przed przedstawicielem Kościoła – związek ten ma znaczenie społeczne i wymowę duchową, to nie jest prywatna sprawa dwojga ludzi. A jeżeli coś się mistrzowsko w tym małżeństwie zepsuje, nie dekapitować proroka, którym nam to pokaże. To w niczym prawdy nie zmieni.