Był prezydentem bez adekwatności, a jednocześnie doskonale wpisującym się w spolaryzowany charakter polskiej polityki.
Jacek Kuroń powiedział kiedyś, iż demokracja to taki ustrój, który gwarantuje nam, iż nie będziemy rządzeni lepiej, niż na to zasługujemy. Im dłużej żyję, tym rośnie we mnie przekonanie, iż aforyzm ten doskonale opisuje procesy, które zachodzą we współczesnej polityce i w ich oddziaływanie na społeczeństwo.
Były już prezydent Andrzej Duda jest archetypicznym przykładem stanu, w jakim Polska znalazła się na przełomie drugiej i trzeciej dekady XXI wieku. Jego prezydentura nie była przypadkiem, nagłą kolizją, wybrykiem historii, ale logiczną konsekwencją nastrojów społecznych i wymagań, jakie stawiamy politykom.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Został prezydentem, kiedy urząd prezydencki ulegał pauperyzacji. O ile jeszcze pierwszych trzech polskich prezydentów wybranych w demokratycznych wyborach mogło uchodzić za liderów swoich środowisk, o tyle Bronisław Komorowski z pewnością już taką osobą nie był. Stał za nim co prawda dorobek w postaci pełnienia funkcji Marszałka Sejmu czy ministra obrony narodowej, ale w samej Platformie Obywatelskiej nie odgrywał kluczowej roli i to mimo funkcji wiceprzewodniczącego.
Punktem zwrotnym w rozumieniu urzędu prezydenta stała się wypowiedź Donalda Tuska, który przed kampanią 2010 r. ogłosił, iż nie będzie ubiegał się o to stanowisko, streszczając prezydenckie prerogatywy do… pilnowania żyrandola.
Prezydent bez zaplecza
Prezydent Duda był personifikacją zwerbalizowanego przez obecnego premiera stosunku do prezydentury. Polityk niemal bez osiągnięć, bez pełnienia ważnych funkcji, bez ważnych wcześniej wygranych wyborów, z trzeciego garnituru Prawa i Sprawiedliwości, niespodziewanie triumfował w roku 2015 i powtórzył swój sukces pięć lat później. Niestety brak bogatej biografii politycznej w dużej mierze zaważył na tym, jak wyglądały jego kadencje. Kluczowym problemem okazał się brak własnego zaplecza politycznego. Trudno bowiem mówić, iż takowym było Prawo i Sprawiedliwość.
Przez dekadę nie udało mu się zbudować własnej frakcji czy wpływu na partię. Symbol tej słabości? Jeden z najbliższych współpracowników prezydenta – Wojciech Kolarski – w 2024 r. nie dostał się do Parlamentu Europejskiego, choć startował z pierwszego miejsca wielkopolskiej listy PiS. O ile zatem Aleksander Kwaśniewski mógł z Leszkiem Millerem szorstko się przyjaźnić, a Lech Kaczyński strofować brata i łagodzić obyczaje, o tyle odchodzący prezydent mógł co najwyżej robić groźną minę lub nie spotykać się z Jarosławem Kaczyńskim.
Ośmieszony został zwłaszcza w 2020 r., kiedy podjął starania o odwołanie z funkcji prezesa TVP Jacka Kurskiego. Bronią, jaką chciał użyć, był brak podpisu pod ustawą dotującą media publiczne z centralnego budżetu. Kurski został co prawda odwołany, ale jak tylko podpis prezydenta pojawił się pod ustawą, prezes gwałtownie wrócił, najpierw jako doradca, potem jako członek zarządu, a ostatecznie ponownie jako stojący na czele Telewizji Publicznej.

Andrzej Duda przejdzie do historii jako człowiek, który nie potrafił wzbić się ponad związki polityczne. Choć zablokował kilka ważnych ustaw, nie powstrzymał zmian, które uderzały w obowiązujący ład konstytucyjny
Sebastian Adamkiewicz
Takich porażek było więcej. Szczególną klęską, o której już chyba zdążyliśmy zapomnieć, okazał się prezydencki pomysł na konsultacje w formie referendum dotyczące ewentualnych zmian w konstytucji. Andrzej Duda poświęcił jego organizacji wiele miejsca i czasu. Chciał, aby referendum stało się elementem celebracji stulecia polskiej niepodległości i otwierało potrzebną dyskusję ustrojową. Sam pomysł – bez ówczesnego kontekstu politycznego – wydawał się sensowny. Obecna konstytucja funkcjonuje na tyle długo, iż wymaga pogłębionej refleksji nad jej aktualnością.
Prezydent przedstawiał pytania referendalne, wracał do pomysłu w czasie wywiadów. Jego wpływ na partie pokazały wyniki głosowania w Senacie. Pomysł poparło zaledwie dziesięciu senatorów PiS. Aż 52 wstrzymało się od głosu, co ostatecznie utopiło ideę referendalną. Alibi był termin. Prezydent przewidywał, iż głosowanie odbyć miało się 10 i 11 listopada. Wstrzymujący się argumentowali, iż łączenie plebiscytu ze świętem nie jest fortunne. Do pomysłu jednak nigdy nie powrócono.
Bezsilność ta sportretowana została w serialu komediowym „Ucho prezesa”. Prezydenta przedstawiono tam jako Adriana, który usilnie czeka przed wejściem do gabinetu tytułowego prezesa, ale na audiencję się nie doczeka.
Prezydent waleczny?
Czy zatem Andrzej Duda był „długopisem”, jak zwykli o nim pisać najbardziej krytyczni komentatorzy polityczni? Kilkakrotnie próbował przeciwstawić się środowisku, z którego się wywodził. Weta dotyczyły chociażby pierwszej wersji ustaw sądowych, które dawały nadzwyczajne uprawnienia prokuratorowi generalnemu, czyli ówczesnemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze. Po fali protestów prezydent postanowił je zawetować.
Podobnie nie pozwolił na zwiększenie uprawnień Regionalnych Izb Obrachunkowych względem samorządów, na reformę prawa medialnego mającego na celu ograniczenie możliwości posiadania udziałów w polskich mediach przez podmioty spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego, które mogło być wymierzone w strukturę właścicielską m.in. TVN, czy na tzw. lex Czarnek, które wzmacniało rolę kuratoriów względem obsadzania stanowisk kierowniczych w szkołach. W kuluarach mówiono także, iż pod jego wpływem Antoni Macierewicz przestał pełnić funkcję ministra obrony narodowej.

- Natalia Bryżko-Zapór
Ja tu zostaję. Fenomen Wołodymyra Zełenskiego
OUTLET
Pomimo vet, Andrzej Duda przejdzie do historii jako człowiek, który nie potrafił wzbić się ponad swoje związki polityczne. Przede wszystkim dlatego, iż choć zablokował kilka ważnych ustaw, to nie udało mu się – lub choćby nie podjął próby – powstrzymać tych zmian, które uderzały w obowiązujący ład konstytucyjny.
Już na początku prezydentury nie przyjął przysięgi od części legalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, przyczyniając się do dewastacji tego organu. Ostatecznie podpisał ustawy w pełni oddające w ręce polityków takie ograny jak Krajowa Rada Sądownictwa czy Państwowa Komisja Wyborcza. Dość biernie przyglądał się sytuacji mediów publicznych, choćby jeśli, jak wspomniałem, próbował na pewnym etapie pozbyć się Jacka Kurskiego. Kontrowersje wzbudzały ułaskawienia, a zwłaszcza zastosowanie prawa łaski wobec Mariusza Kamińskiego po nieprawomocnym wyroku sądu.
Do dziś pytaniem pozostanie, czy robił to wszystko z osobistego przekonania, iż kierunek przyjęty przez PiS jest słuszny, czy zdawał sobie sprawę ze swojej politycznej słabości.
Prezydent (nie)wszystkich Polaków?
Te posunięcia sprawiały, iż nigdy nie udało mu się zdobyć ponadpartyjnego zaufania. Wpisał się trwale w polaryzacyjną strukturę, będąc jej oczywistym elementem. W 2023 r., kiedy doszło do zmiany rządu, jego osoba była wielokrotnie przez koalicję podawana jako alibi. Brak reform, długo procedowane projekty ustaw, albo brak prac nad nimi, tłumaczono tym, iż „Duda zawetuje”. Był to – w moim przekonaniu – błąd koalicji, która nie potrafiła tym samym powiedzieć „sprawdzam”. Andrzej Duda może się zatem skutecznie bronić, iż rzekome zdolności profetyczne ekipy Donalda Tuska nie są wystarczającym argumentem dla oceny kohabitacji.
Jednakże osiem lat działalności prezydenta Dudy, poprzedzające zmianę władzy, w istocie mogło wyrobić przekonanie, iż pod żadną, fundamentalną i choćby sensową próbą reformy prezydent się nie podpisze, jeżeli nie będzie ona zgodna z interesem Prawa i Sprawiedliwości. Tym samym sensowność urzędu prezydenta jako stróża konstytucji i stabilizatora systemu politycznego została podważona.
Nawet jeżeli Duda podejmował rozsądne decyzje (zablokowanie obniżki składek zdrowotnych dla przedsiębiorców), to nie wiadomo do końca, czy decydowały o tym czynniki racjonalne, czy może chęć zrobienia na złość większości sejmowej. W kontekście motywów, jakie kierowały prezydentem, warto jednakże podkreślić, iż z pewnością był kimś, który wspierał rozwiązania prospołeczne. Wynikało to oczywiście z polityki prowadzonej przez PiS przez większość swojego rządzenia, ale nie można wykluczyć, iż było to po prostu kompatybilne z poglądami Andrzeja Dudy.
Odchodzący prezydent notował sukcesy w polityce międzynarodowej. Specjaliści podkreślają, iż był idealną osobą do pełnienia tej funkcji w obliczu prezydentury Donalda Trumpa. Dobrze odnalazł się też w sytuacji agresji Rosji na Ukrainę. Od początku jednoznacznie wspierał naszego wschodniego sąsiada i odegrał istotną rolę w poparciu, jakie ostatecznie udzieliły Ukrainie państwa Europy zachodniej. Sęk w tym, iż z czasem impet dyplomatyczny w tej sprawie był coraz mniejszy, zwłaszcza wobec niektórych zachowań Ukraińców, w tym mętnych deklaracji w sprawie wołyńskiej.
Prezydent z memów
Największą porażkę Andrzej Duda zanotował w kwestiach wizerunkowych. Aleksander Kwaśniewski miał swoje problemy alkoholowe, Lech Kaczyński bywał obiektem kpin, a do Bronisława Komorowskiego przywarła łatka archetypicznego wuja z wesela, ale to odchodzący prezydent stał się królem memosfery.
W ostatecznym rozrachunku dla wyborców choćby ten zabawny, lekko karykaturalny i fajtłapowaty Andrzej Duda wydawał się bardziej strawny niż mało charyzmatyczni i pozbawieni wizji konkurenci
Sebastian Adamkiewicz
Łapano go na niefortunnych minach, niezbyt sprawnym publicznym posługiwaniu się angielskim (w sytuacjach nieoficjalnych ponoć mówi bardzo płynnie) czy zabawnych wypowiedziach. Zwłaszcza te ostatnie wynikały z niekiedy sztucznych zachowań prezydenta. Do historii polskich bon motów przejdzie przecież to, iż prezydent „ciągle się uczy”, „musi być twardy” czy „walczy z ostrym cieniem mgły”.
Wydaje się też, iż przez całą kadencję, a zwłaszcza w okresie pandemii, kiedy była na to największa szansa, Andrzejowi Dudzie nie udało się zbudować wizerunku męża opatrznościowego, kogoś, pod którego sztandarem wszyscy chcieliby stanąć. Być może wynika to również z tego, iż trudno po dwóch kadencjach uznać prezydenta Dudę za człowieka, który w polskiej debacie publicznej ma coś istotnego do powiedzenia, który nie posługuje się myślami wtórnymi, który dysponuje własną i niezależną wizją świata. Nie dopracował się sznytu intelektualisty, kogoś, kogo myśl zostanie z nami na lata.
Nasz Andrzej
Powstaje pytanie: dlaczego, skoro było tak źle, to jednocześnie tak dobrze? Ostatecznie Andrzej Duda był drugim z prezydentów, który pełnił swoją funkcję dwie kadencje, politykiem, który cieszy się największym zaufaniem społecznym. Mało tego, osoba, którą wsparł w wyborach, wygrała kolejną elekcję.
Wynika to z zasadniczej cechy polaryzacji: większe znaczenie ma środowisko, które udziela ci poparcia niż osobiste cechy. Wyborcy nie wspierali zatem Dudy jako takiego, ale kandydata Prawa i Sprawiedliwości, albo też kogoś, kto nie jest z Platformy.
Tu dochodzimy do drugiej z przyczyn – słabości konkurentów. W pierwszych zwycięskich wyborach Andrzej Duda starł się z politykiem, który nie tylko nie poradził sobie w warunkach kampanijnych, ale też nie oferował żadnej wizji zasadniczej zmiany polityki, której wówczas wyborcy oczekiwali. Recepta Bronisława Komorowskiego na bolączki życia codziennego brzmiąca „trzeba wziąć kredyt, zmienić pracę” brzmiała jak rada dobrze ustawionego człowieka oderwanego od codzienności. Na tym tle Andrzej Duda był głosem sprzeciwu. O jego zwycięstwie ostatecznie zadecydowały zresztą głosy wyborców Pawła Kukiza, którzy byli wyrazem frustracji i zniechęcenia rządami Platformy.
W drugiej kampanii Rafał Trzaskowski mógł pokonać Dudę, ale popełnił – w moim przekonaniu – błąd, unikając debaty w Końskich. W 2020 r. PiS był zresztą jeszcze przed największym tąpnięciem sondażowym spowodowanym kwestiami aborcyjnymi oraz ogólnym zmęczeniem władzą. Andrzej Duda miał zatem dużo szczęścia, któremu pomagał, chętnie jeżdżąc na prowincję, odwiedzając mniejsze miejscowości, rozmawiając ze zwykłymi ludźmi i sprawiając wrażenie „swojego chłopa”. W ostatecznym rozrachunku choćby ten zabawny, lekko karykaturalny i fajtłapowaty Andrzej Duda wydawał się bardziej strawny niż mało charyzmatyczni i pozbawieni wizji konkurenci. Ci do dziś nie potrafią znaleźć języka, którym mogliby trafić poza wielkomiejską bańkę.
Mam jednak wrażenie, iż przez ostatnią dekadę choćby jeżeli Polska potrzebowała – dla swojego dobra – prezydenta silniejszego, bardziej niezależnego i posiadającego silne zaplecze, nad którym ma kontrolę, to okoliczności nie pozwalały na jego wygenerowanie. Ostry spór polityczny strawił te urząd i pozbawił adekwatności, ograniczając znaczenie prezydentury. Podświadomie Andrzej Duda do takiego modelu doskonale pasował.
Nie jego winą było też to, iż w gromadzie ślepców królem był jednooki, bo jego przeciwnikom politycznym brakowało inteligencji, umiejętności czy zwyczajnej intuicji, aby znaleźć kandydata posiadającego wszystkie te sympatyczne cechy, które odnajdywano w Andrzeju Dudzie.