Odwilż w kulturze dodała jej skrzydeł. Osiecka odnalazła własną (po)etykę. Przez ballady miejskie wyrażała osobisty instynkt, mentalność, temperament i swoisty etos polityczny.
Fragment książki „Osiecka. Rodzi się ptak”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024
W 1956 roku Osiecka zaczęła zarzucać regularne pisanie dziennika na rzecz skreślanych raz po raz i nietworzących spójnej autobiografii notatek. Jej zapiski osobiste przypominały odtąd brudnopisy. Treści o charakterze studenckim ustąpiły w nich na rzecz kwestii zawodowych, a zatem literackich.
Tego roku Osiecka wprowadziła zwyczaj, któremu pozostała wierna na zawsze. Zaczęła używać kieszonkowego kalendarzyka. W nim również miksowała zapiski o charakterze autobiograficznym z notatkami służbowymi, organizacyjnymi, administracyjnymi i towarzyskimi. Co sprawiło, iż tak głęboko przeformułowała własne praktyki autobiograficzne?
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Czternastego stycznia 1955 roku, a więc rok wcześniej – skarżyła się w dzienniku, iż cały czas na coś czeka. Nie żyła już od „celiku” do „celiku”. Miała więc coraz mniej okazji, by podsumowywać w linearnie rozwijającej się narracji poszczególne „etapy” czy „etapiki”. Coraz więcej miejsca poświęcała natomiast na wyrażanie doznawanych strat i uszczerbków, a także poczucia jałowości oraz bezsensu. W drugiej połowie lat 50. wiele „celików” ustąpiło w jej życiu na rzecz „pustki” i „nudy”, a w kolejnej dekadzie „cele” przepoczwarzyły się w rzeczoną „jamę”.
Dezintegrująca optyka nie mogła zatem nie wpłynąć na (po)etykę diarystki. Żywioły życia co rusz unicestwiały metodycznie konstruowane „ja”, czyniąc zeń medium spleenu oraz nonsensu. Osobiste zapiski uległy redukcji do fragmentu – resztek, odprysków układających się co najwyżej w sylwy, konstelacje czy też stylistyczne hybrydy. W strategiach autobiograficznych poetka zrezygnowała z celowości oraz spójności – dążyła natomiast do nich w praktyce zawodowej, pisząc piosenki i doraźną publicystykę. Najdonioślejszym zaś wyrazem jej nowego modus operandi była autofikcja „Testament” z 1957 roku, w której starała się powściągnąć żywioły życia w opowieść spójną, choć pełną literackich półprawd oraz uproszczeń.
[…] W tym czasie dziennikarze zintegrowali się z zespołem Satyryków. Wszyscy – poza Osiecką. Poetki z Dąbrowieckiej przez cały czas bowiem nie opuszczało wrażenie wyobcowania, ale w 1956 roku wynikało ono nie tyle z gwałtownego wejścia w nie swoje środowisko, ile z coraz bardziej niesatysfakcjonującej relacji z naczelną lirą STSu. Dąbrowski uważał Gałczyńskiego za „małego mieszczańskiego poetę”. Identyczne oskarżenia wysuwał wobec włoskiego kina neorealistycznego. Wszelki fokus na ludzkie „ja” uważał za „drobnomieszczaństwo”.
„Twierdził, iż w sztuce przyszłości, sztuce komunizmu, w ogóle nie będzie występował »bohater jednostkowy«. Będzie tam tylko jeden bohater – zbiorowość” – wspominała Osiecka w „Testamencie”.
Nigdy nie słyszałam czegoś podobnego i byłam przerażona. Gdy by to mówił kto inny, prawdopodobnie bym się śmiała. Mówił to jednak człowiek o dużym autorytecie i brałam jego słowa dość serio. W wypadku gdyby miał rację, poniosłabym całkowitą klęskę. Nie potrafiłabym żyć w społeczeństwie, w którym „jedynym bohaterem byłaby zbiorowość”, nie potrafiłabym czytać takiej literatury. Robiło mi się zimno, kiedy próbowałam to sobie wyobrazić
– konkludowała.
Listopadowe oświadczyny Dąbrowskiego spełzły na niczym. W trakcie lutowych ferii STSu w Dusznikach Osiecka skarżyła się w kalendarzyku: „Nigdy nie będę miała obrączki”. Żałowała, iż z tej przyczyny nie może przenieść się „legalnie” na Muranów – do mieszkanka Dąbrowskiego, znajdującego się blisko nowej siedziby STSu. Złościła się, iż w trakcie wyjazdów z teatrem nie są w stanie wziąć z poetą prywatnego pokoju. „Nigdy ludzie nie będą wiedzieli, iż jestem kochana. Będę narażona na współczucie. I na uśmiechy pokojówek” – stwierdziła w kalendarzyku.
Utyskiwała, iż Jurek Markuszewski „nigdy” nie przestanie mówić – „My z żoną i Witold z Osiecką”, jej dziecko „nigdy […] nie będzie miało nazwiska”, a jej matka „nigdy” się nie uśmiechnie. „Och, Mamusiu, Mamusiu, jesteś mi tak strasznie potrzebna, czemu zrobiłaś się taka daleka? Mamo!!” – lamentowała w tym samym zapisku, a następnie przekreśliła te zdania.
Dąbrowski wzbraniał się przed ślubem, twierdząc, iż to „formalność”. Osiecka z kolei uważała, iż skoro to tylko „formalność”, to tym bardziej należy jej dopełnić – ot, choćby po to, „żeby się nie prześlizgiwać przez palce pokojówkom w hotelach”.
Między 14 a 25 lutego w Moskwie odbywał się pierwszy po śmierci Józefa Stalina zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Osiecka odchorowywała akurat zimowisko w Dusznikach, ale – podobnie jak cały STS – z przejęciem śledziła wypadki.
W nocy z 24 na 25 lutego Nikita Chruszczow wygłosił tajny referat „O kulcie jednostki i jego następstwach”, w którym zdemaskował zbrodnie stalinowskie i dokonał demitologizacji Józefa Stalina. Wystąpienie Chruszczowa zapoczątkowało w państwach bloku komunistycznego proces destalinizacji oraz jawnej już teraz odwilży politycznej.
To było ogromne – stwierdziła w „Testamencie” – początkowo trudno było w to uwierzyć. Nagle, w ciągu paru godzin zbliżyła się do mnie wizja komunizmu oczyszczonego, ustroju, za który nie musielibyśmy się nigdy wstydzić. To było to, na co czekałam. Wydawało się, iż teraz będzie już wszystko jasne i proste. Wszystko, co przedtem nie pozwalało mi się zaangażować, odpadało.
[…] Wiosną rozpoczęła przygotowania do egzaminów wstępnych do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi. Wymyślała scenariusze etiud filmowych. Niektóre zamierzała napisać na podstawie materiałów zgromadzonych do „Żywotów malborskich”. Dąbrowski nie wspierał jej planów. „Ci ludzie, którzy się jakoś podnoszą i którym może trochę w tym pomogłam – Wojciech, Marian, Ami – jakie zdziwione mieliby miny, gdyby ode mnie usłyszeli: sama…” – zanotowała 10 marca w kalendarzyku.
Dwa dni wcześniej poznała Marka Hłaskę. „Śmieszny ten Hłasko” – stwierdziła w poniedziałek 12 marca. Najpewniej tuż po pierwszej nocy, jaką spędziła w jego mieszkaniu. „Głupio mi było, bo prosił, żeby mu ugotować mleko, i wylałam” – przyznała.
„W Moskwie umarł tow[arzysz Bolesław] Bierut” – odnotowała 15 marca, czyli w trzy dni po jego śmierci. Nagłe odejście I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej eskalowało konflikt polityczny. Zatwardziali staliniści, czyli tak zwani natolińczycy, walczyli o przywództwo w partii ze skłonnymi liberalizować system puławianami.
- Maria Czarnecka
- Ewa Kiedio
Zostały mi słowa miłości
Osiecka czytała właśnie wstrząsające opowiadanie „Kłamstwo polityczne” Vercorsa, którym zachwycała się cała Warszawa. „Jak wiedzieć – cytowała w kalendarzyku – gdzie nas prowadzą przywódcy, jeżeli nas oszukują. Mówią tutaj, a idą tam. Ale być może owo tam jest lepsze od tego tutaj, więc może to dla naszego dobra? A jeżeli nie dla naszego dobra? Jedynie dla zaspokojenia swoich ambicji?”.
Brała udział w niezliczonych dysputach kierownictwa STSu, które miały zredefiniować tożsamość teatrzyku w kontekście zachodzących zmian politycznych. Najradykalniejsze stanowisko prezentował Dąbrowski. Jako jego dziewczyna Osiecka czuła się w związku z tym zdezorientowana i mocno osamotniona.
W ogóle jakieś kosmiczne dreptanie w miejscu. Między nami dwojgiem wciąż te same słowa i gesty, w przemyśleniach i pisaniu ani kroku naprzód. I jeszcze źle, bo jakoś gwałtownie zrozumiałam, iż w filmie nie Włosi, a [Siergiej] Eisenstein, iż w poezji nie Gałczyński, a Majakowski, iż w teatrze nie Zapolska, a Brecht, iż u nas – nie ja, a Witek… I czegoś mi żal i tak nie umiem. Serdecznie z tamtego wszystkiego bliski mi jest tylko Eisenstein. Jurek wymachuje plikiem programów Brechta przywiezionych przez Konrada Swinarskiego, a ja doznaję jakiegoś nieokreślonego uczucia. Nie lubiłam „Mutter Courage”… Za to „беcпризорныe”; Piscator (Bunt rybaków) – tak!
– stwierdziła na marcowych stronach kalendarzyka i jednocześnie przyznała, iż czuje się „jak właściciel sklepiku, który zmienił poglądy, a nie zmienił przyzwyczajeń”.
Z trudem odnajdywała się w nowych realiach politycznych. Odwilż w kulturze dodała jej natomiast skrzydeł. Osiecka odnalazła własną (po)etykę. Przez ballady miejskie wyrażała osobisty instynkt, mentalność, temperament i swoisty etos polityczny. Wiosną 1956 roku nastąpiła silna polaryzacja stanowisk politycznych – także w STSie. A wtedy wywalczona z takim trudem niezależność Osieckiej zaczęła podlegać bezustannej weryfikacji. I to ze strony najbliższych jej osób.
Referat Chruszczowa dotarł do Polski w marcu, kiedy w STSie trwały żarliwe spory polityczne, i dolał oliwy do ognia. Dąbrowski skonfliktował się bowiem z mniej radykalnymi frakcjami w teatrzyku, co stawiało Osiecką w trudnej sytuacji. W sporze politycznym podzielała stanowisko poety i przyznawała rację jego środowisku, czyli „pryszczatym”, z kolei we własnej (po)etyce znacznie bliżej było jej… do BimBomu – teatrzyku posądzanego przez jej chłopaka o eskapizm.
[…] Prawdziwy komunizm utożsamiała z fundamentalnym dla gospodarek liberalnokapitalistycznych wzorcem i stylem życia klasy średniej. W wyobrażeniu Osieckiej ów etos musiał iść w parze z postulatami państwa opiekuńczego – nieobojętnego na los najsłabszych.
„Uważam, iż państwo nasze urządzone jest do dupy” – zanotowała w pierwszych dniach maja:
Uważam – stwierdziła w tym samym zapisku – iż po rewolucji wszyscy powinni mieć co jeść, ubranie, buty i lody, jak jest gorąco. Wiem, iż gdyby to wszystko było po prostu bardzo tanie, to ci, co mają dużo pieniędzy, wykupywaliby ogromnie dużo. I wtedy trzeba by strasznie dużo tego produkować, a co byłoby z industrializacją i te de? Więc uważam, iż powinien być wprowadzony system kartkowy w związku z takimi rzeczami jak jedzenie i buty, i te pe. Nie, nie urawniłowka*: Bo jak kto ma anemię, to ma więcej kartek na pomidory. I ten system z różnymi zmianami trwał by tak długo, jak długo byłoby trzeba.
[…] W kwietniu poetka dręczyła się bezwartościowością własnej pracy. W kontekście bieżących wypadków cokolwiek napisała, okazywało się „do dupy albo nie na temat”. Żałowała, iż nie została ogrodnikiem – miałaby wówczas pracę, w której nie towarzyszyłyby jej podobne dylematy. Czekała na łaskę epickiego talentu, dzięki któremu zdołałaby wreszcie wyrazić skomplikowanie i paradoksalność wydarzającego się na jej oczach społecznopolitycznego przesilenia.
* Urawniłowka – niesłuszne i nieuzasadnione ujednolicanie lub zrównywanie na przykład wynagrodzeń za pracę, bez uwzględnienia jej jakości czy stopnia zaangażowania.